debaty / ankiety i podsumowania

„Not in our name”. Paradoksy parytetu

Katarzyna Szopa

Monika Glosowitz

Głos Moniki Glosowitz i Katarzyny Szopy w debacie „Jeszcze jedna dyskusja o parytetach”.

strona debaty

Jeszcze jedna dyskusja o parytetach

Chodź maleń­ka na kozet­kę –
poseł rzekł do mło­dej laski –
zro­bię z cie­bie pary­tet­kę.
Czy był ślą­ski, czy pod­la­ski,
czy był z PiSu, czy z Plat­for­my,
może innej użył for­my,
jed­no pew­ne: będzie hitem
rwa­nie lasek na pary­tet.

(pan kra­tek, Para­doks pary­te­tu – rymo­wan­ka dla femi­ni­stek, forum Kącik Zła­ma­nych Piór)

Kim­ber­lé W. Cren­shaw roz­po­czy­na swój powsta­ły na począt­ku lat 90. tekst od sfor­mu­ło­wa­nia pew­nej oczy­wi­sto­ści: „Czer­piąc siłę ze wspól­ne­go doświad­cze­nia, kobie­ty zro­zu­mia­ły, że poli­tycz­ne żąda­nia milio­nów dają wię­cej niż zbiór kil­ku wyizo­lo­wa­nych gło­sów” (Map­ping the Mar­gins: Inter­sec­tio­na­li­ty, Iden­ti­ty Poli­tics, and Vio­len­ce Aga­inst Women of Color). Trze­ba chy­ba wyraź­nie powtó­rzyć te sło­wa, zanim poja­wią się tutaj argu­men­ty pole­micz­ne, któ­re pobież­nie mogły­by zostać uzna­ne jako wymie­rzo­ne „prze­ciw swo­im” czy nawet prze­ciw sobie. W koń­cu cała deba­ta o poetyc­kich pary­te­tach opie­ra się na nie­do­okre­ślo­nym, nie­wy­ma­ga­ją­cym tłu­ma­cze­nia zało­że­niu o wspól­no­cie, podo­bień­stwie, dzie­lo­nym rów­no doświad­cze­niu dys­kry­mi­na­cji kobiet w świe­cie poli­ty­ki kul­tu­ral­nej. Oczy­wi­ście, w dys­ku­sji, któ­ra toczy­ła się w pierw­szej fazie głów­nie na face­bo­oko­wych ścia­nach, pod­nie­sio­no wie­le waż­nych kwe­stii, wyko­rzy­sta­no w niej wie­le słów-klu­czy, wymie­rzo­no spo­ro zręcz­nych argu­men­tów. Co w dal­szym cią­gu nie zmie­nia nie­wy­ar­ty­ku­ło­wa­ne­go przez żad­ną z dys­ku­tan­tek i żad­ne­go z dys­ku­tan­tów zało­że­nia o jed­no­li­tym cha­rak­te­rze wspól­ne­go doświad­cze­nia, któ­re­go bazą jest abso­lu­ty­zo­wa­na i uni­wer­sa­li­zo­wa­na kate­go­ria płci. Kolej­ny etap deba­ty nie­sie ten sam zabieg sto­so­wa­ny tym razem wobec poję­cia femi­ni­zmu. Następ­nie poja­wia się potrze­ba ska­lo­wa­nia – mniej­szy, więk­szy – i walo­ry­za­cji: praw­dziw­szy, mniej praw­dzi­wy. Femi­nizm, rzecz jasna. Od tro­pie­nia nie­wy­star­cza­ją­cej ilo­ścio­wo repre­zen­ta­cji kobiet w róż­nych wymia­rach prak­ty­ki lite­rac­kiej prze­cho­dzi­my więc do postu­la­tu „soli­dar­no­ści, rzecz jasna zdro­wej, prze­my­śla­nej i wypra­co­wa­nej; wspól­ne­go dzia­ła­nia”, w któ­rym to dzia­ła­niu osta­tecz­nie nie mogą jed­nak brać udzia­łu wszyst­kie przed­sta­wi­ciel­ki i sym­pa­tycz­ki pro­fe­sji, dla­te­go że ich postu­la­ty przy­kra­ja­ne są do abso­lu­ty­zo­wa­ne­go i uni­wer­sa­li­zo­wa­ne­go pro­jek­tu Femi­ni­zmu. Inny­mi sło­wy, dys­ku­sja toczo­na w celu zachę­ce­nia kobiet do par­ty­cy­pa­cji i wygo­spo­da­ro­wa­nia dla nich miej­sca w patriar­chal­no-ryn­ko­wym oko­ło­li­te­rac­kim świe­cie zbyt czę­sto spro­wa­dza się do zwi­nię­cia im tego pro­jek­to­wa­ne­go krze­sła sprzed nosa.

W utar­tym już sche­ma­cie mapo­wa­nia teo­rii femi­ni­stycz­nych przy­jął się podział na femi­nizm ega­li­tar­ny (rów­no­ścio­wy) i femi­nizm róż­ni­cy. Przed­sta­wi­ciel­ki tego pierw­sze­go postu­lu­ją wal­kę o rów­ność rozu­mia­ną jako „zrów­na­nie” kobiet z męż­czy­zna­mi na pozio­mie spo­łecz­nym, poli­tycz­nym i kul­tu­ro­wym, dostrze­ga­jąc źró­dło dys­kry­mi­na­cji i pod­po­rząd­ko­wa­nia kobiet w bio­lo­gicz­nych uwa­run­ko­wa­niach cia­ła (vide Mary Wol­l­sto­ne­craft czy Simo­ne de Beau­vo­ir).  Wie­le przed­sta­wi­cie­lek femi­ni­zmu róż­ni­cy uwa­ża ten ruch za reak­cyj­ny, skut­ku­je on bowiem neu­tra­li­za­cją róż­nic i pod­trzy­my­wa­niem sta­re­go porząd­ku, któ­re­go domi­nu­ją­cym para­dyg­ma­tem jest zawsze wzo­rzec męski. Sta­wia­jąc fun­da­men­tal­ne pyta­nie: „komu i cze­mu kobie­ta ma być rów­na? męż­czyź­nie? zarob­kom? urzę­dom publicz­nym? Jakim stan­dar­dom chce dorów­nać? Dla­cze­go nie samej sobie?” (Equ­al to Whom? w: Je, Tu, Nous. Towards a Cul­tu­re of Dif­fe­ren­ce), Luce Iri­ga­ray moc­no akcen­tu­je fakt, że rów­ność mię­dzy kobie­ta­mi a męż­czy­zna­mi nie może zostać osią­gnię­ta bez dowar­to­ścio­wa­nia i uzna­nia wza­jem­nych róż­nic, w tym róż­ni­cy płcio­wej. Choć zali­cza­na do krę­gu przed­sta­wi­cie­lek femi­ni­zmu róż­ni­cy, Iri­ga­ray nie tyle prze­ciw­sta­wia wal­ce o rów­ność wal­kę o auto­no­mię, ile pró­bu­je pogo­dzić ze sobą te dwie per­spek­ty­wy, two­rząc pro­jekt eman­cy­pa­cyj­ny, któ­ry wie­dzie do rów­no­ści poprzez róż­ni­ce. Ozna­cza to, że kobie­ta, by móc zyskać sta­tus oby­wa­tel­ki i peł­no­praw­nej uczest­nicz­ki życia publicz­ne­go na rów­ni z męż­czy­zną, musi uwzględ­niać spe­cy­fi­kę swo­jej płcio­wo­ści, co w prak­ty­ce ozna­cza, że powin­na „mówić jako kobie­ta” (kwe­stia języ­ka), budo­wać pozy­tyw­ne wię­zi z kobie­ta­mi (kwe­stia kobie­cej gene­alo­gii) oraz two­rzyć kobie­cą kul­tu­rę (kwe­stia kobie­ce­go ima­gi­na­rium) i nade wszyst­ko sprze­ci­wiać się redu­ko­wa­niu swo­jej roli do funk­cji macie­rzyń­skich (kwe­stia praw repro­duk­cyj­nych) (por. How do we Beco­me Civil Women? w: Tej­że: Thin­king the Dif­fe­ren­ce. For a Peace­ful Revo­lu­tion).

A zatem nie da się ukryć, że dys­ku­sja o pary­te­cie zawsze oscy­lu­je wokół tych dwóch kate­go­rii: rów­no­ści i róż­ni­cy, pod­czas gdy poję­cia te nie muszą i nie powin­ny się wyklu­czać. Pary­tet skut­ku­je bowiem spro­wa­dze­niem kwe­stii róż­ni­cy płci do kate­go­rii ilo­ścio­wych, unie­waż­nia­jąc pyta­nie o „jak”, czy­li o spo­sób bycia i wcho­dze­nia w rela­cje z inny­mi wła­ści­wy każ­dej z płci. Co wię­cej, aż nazbyt czę­sto pary­tet, jak wyja­śnia Iri­ga­ray, sta­je się narzę­dziem dema­go­gicz­nym, bo w efek­cie uży­wa­nym do tego, by utrwa­lać porzą­dek opar­ty na regu­łach patriar­chal­nych: jaki poży­tek przy­nie­sie liczeb­ne wyrów­na­nie kobiet i męż­czyzn we wszyst­kich sfe­rach życia publicz­ne­go, sko­ro część z nich wspie­rać będzie utrwa­lo­ny już wzo­rzec andro­cen­trycz­ny? W tym sen­sie pary­tet jawi się nie jako reali­za­cja postu­la­tów rów­no­ścio­wych, lecz jako złud­na idea „przy­rów­ny­wa­nia” czy „przy­kra­wa­nia” kobiet do uni­wer­sal­ne­go i neu­tral­ne­go wzor­ca, któ­ry jest zawsze męsko­cen­trycz­ny. Powo­du­je to, że głos kobie­ty, akcen­tu­ją­cy spe­cy­fi­kę jej cie­le­sno­ści, jej histo­rycz­no-spo­łecz­no-eko­no­micz­no-geo­gra­ficz­ne usy­tu­owa­nie, albo nie zosta­nie wysłu­cha­ny i zro­zu­mia­ny, albo, jak rzecz tę uję­ła inna fran­cu­ska teo­re­tycz­ka, Cathe­ri­ne Clément, sta­nie się swo­istą „znie­wo­lo­ną enkla­wą” (ensla­ved enc­la­ve).

W tym sen­sie w dys­ku­sji nad pary­te­tem to nie wybór mię­dzy rów­no­ścią i róż­ni­cą sta­no­wi źró­dło pro­ble­mu, lecz inny ele­ment poli­ty­ki toż­sa­mo­ści, jakim jest eko­no­mia „tego same­go”. W efek­cie urzą­dza­nie prze­strze­ni publicz­nej wedle pary­te­to­wej logi­ki spo­wo­du­je, że kobie­ta ma jedy­nie „być”, jej rola spro­wa­dzo­na zosta­je tym samym do funk­cji lustra, któ­re odbi­jać będzie i jed­no­cze­śnie upra­wo­moc­niać para­dyg­mat męski. Tym­cza­sem, jak pisze Iri­ga­ray, róż­ni­ca płci nie powin­na ogra­ni­czać się do ani do tech­ni­ki odwró­ce­nia (kobie­ty zamiast męż­czyzn), ani do two­rze­nia rewer­su, czy­li do bycia uzu­peł­nie­niem tego, co już ist­nie­je. Prze­ciw­nie, róż­ni­ca płcio­wa nie zakła­da syme­trii, bo powin­na być rozu­mia­na jako coś, co ist­nie­je poza utrwa­lo­nym porząd­kiem hie­rar­chii i anta­go­ni­zmów. Wyma­ga zatem głę­bo­kich zmian w porząd­ku spo­łecz­no-kul­tu­ro­wym, a nade wszyst­ko rady­kal­nej zmia­ny myśle­nia o sobie w rela­cji z inny­mi.

Femi­nizm jest dla wszyst­kich, tak w 2000 roku tytu­łu­je swo­ją książ­kę bell hooks, kon­se­kwent­nie pod­kre­śla­jąc rolę edu­ka­cji w budo­wa­niu otwar­te­go, rów­no­ścio­wo zorien­to­wa­ne­go spo­łe­czeń­stwa. Jed­no­cze­śnie jed­nak wska­zu­je ona zna­cze­nie etnicz­nych, raso­wych, kla­so­wych etc. róż­nic w budo­wa­niu nas i nasze­go widze­nia świa­ta, ega­li­tar­ny ruch femi­ni­stycz­ny rozu­mie­jąc w ten spo­sób jako potrze­bę wal­ki z codzien­ny­mi opre­sja­mi wyni­ka­ją­cy­mi z wię­cej niż jed­nej tyl­ko osi uni­wer­sal­ne­go patriar­chal­ne­go uci­sku. Gest posza­no­wa­nia dla innych róż­nic i jed­no­cze­snej kolek­tyw­nej wal­ki z nie­rów­no­ścia­mi (to prze­cież poję­cia pocho­dzą­ce z odręb­nych porząd­ków, dla­te­go nie­wy­klu­cza­ją­ce się nawza­jem) jest tym, cze­go w naszej rodzi­mej dys­ku­sji zabra­kło. Sama wście­kłość wymie­rzo­na w rynek lite­rac­ki jako taki i w poszcze­gól­ne ini­cja­ty­wy wydaw­ni­cze, aktu­ali­zo­wa­na w tro­pie­niu nie­wy­star­cza­ją­cej ilo­ścio­wo repre­zen­ta­cji kobiet w nich wysta­wia­nej, spro­wa­dza się do tego same­go prze­mo­co­we­go, anta­go­ni­zu­ją­ce­go, dzie­lą­ce­go mecha­ni­zmu, z któ­rym ów ruch miał wal­czyć. A w efek­cie pro­wa­dzi do powie­la­nia wyklu­czeń i/lub przy­mu­so­wych iden­ty­fi­ka­cji.

Dla­te­go trze­ba nam znacz­nie szer­szej i pojem­niej­szej kon­cep­cji spra­wie­dli­wo­ści gen­de­ro­wej niż pary­tet; takiej, któ­ra uwzględ­niać będzie jed­no­cze­śnie kwe­stie dys­try­bu­cji i poli­tycz­nej repre­zen­ta­cji, a tak­że kwe­stie uzna­nia róż­nic, nie tyl­ko róż­ni­cy płcio­wej. W wal­ce i sta­ra­niach o spra­wie­dli­wość gen­de­ro­wą nale­ży pamię­tać, że płcio­wość nie jest jedy­ną „zmien­ną”, lecz prze­ci­na się z inny­mi osia­mi spo­łecz­ne­go zróż­ni­co­wa­nia. Cho­dzi zatem o rów­ność uczest­nic­twa, któ­ra nie spro­wa­dza się do liczb i pro­cen­tów, lecz jest kon­dy­cją jako­ścio­wą, bo zakła­da­ją­cą wcho­dze­nie w inte­rak­cje na rów­nym pozio­mie z inny­mi (Nan­cy Fra­ser). Z jed­nej stro­ny spro­wa­dze­nie pary­te­tu do kate­go­rii ilo­ścio­wych w para­dok­sal­ny spo­sób sprzy­ja reak­cyj­nej poli­ty­ce nie­do­re­pre­zen­to­wa­nia kobiet i igno­ro­wa­nia ich inte­re­sów, z dru­giej zawę­że­nie rów­no­ści par­ty­cy­pa­cji wyłącz­nie do kwe­stii płcio­wo­ści jest dzia­ła­niem sku­tecz­nie wyma­zu­ją­cym współ­udział innych grup i mniej­szo­ści.

Staw­ką w tej grze jest więc wypra­co­wa­nie narzę­dzi i mecha­ni­zmów, któ­re były­by sku­tecz­ne we wspól­nej poli­ty­ce koali­cyj­nej (Anna Cara­sta­this), w ramach któ­rej bra­ne są pod uwa­gę „róż­ni­ce wewnątrz­gru­po­we” (Kim­ber­lé Cren­shaw), a zatem czyn­ni­ki trak­to­wa­ne jako ele­men­ty dyna­mi­zu­ją­ce wspól­ny pro­gram, a nie wpły­wa­ją­ce na ato­mi­za­cję gru­py. Kate­go­ria płci jako jedy­ny, abso­lut­ny i uni­wer­sal­ny wyznacz­nik wspól­ne­go inte­re­su jest orę­żem nie­bez­piecz­nie obo­siecz­nym. Może się prze­cież oka­zać, że z pary­te­to­wą repre­zen­ta­cją nie­wie­le nas łączy. Zarów­no prze­mo­co­we wyzby­cie się kate­go­rii płci, jak i spro­wa­dze­nie jej do ilo­ścio­we­go wyrów­na­nia, pro­wa­dzą do wzmoc­nie­nia kul­tu­ro­wych pod­staw wszyst­kich form opre­sji zbio­ro­wej.

O AUTORZE

Katarzyna Szopa

Literaturoznawczyni, pracuje na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, wykładowczyni na Gender Studies IBL PAN. Jej zainteresowania badawcze koncentrują się wokół współczesnych teorii i filozofii feministycznych. Autorka monografii: Poetyka rozkwitania. Różnica płciowa w filozofii Luce Irigaray (Lupa Obscura, Wydawnictwo IBL, 2018) oraz Wybuch wyobraźni. Poezja Anny Świrszczyńskiej wobec reprodukcji życia społecznego(Wydawnictwo UŚ, 2022). Współredagowała książki zbiorowe: Dyskursy gościnności. Etyka współbycia w perspektywie późnej nowoczesności (Wydawnictwo IBL, 2018), a także Płeć awangardy (Wydawnictwo UŚ, 2019). Od 2014 roku współpracuje z Luce Irigaray. Publikowała między innymi na łamach „Pamiętnika Literackiego”, „Tekstów Drugich”, „Forum Poetyki”, „Wielogłosu” i „Znaku”. Członkini redakcji „Praktyki Teoretycznej” i „Śląskich Studiów Polonistycznych”.

Monika Glosowitz

ur. w 1986 r., badaczka literatury, krytyczka literacka. Pracuje jako adiunktka w Instytucie Literaturoznawstwa Uniwersytetu Śląskiego. W 2019 r. wydała monografię Maszynerie afektywne. Literackie strategie emancypacji w najnowszej polskiej poezji kobiet. Wieloletnia redaktorka działu poetyckiego internetowego czasopisma „artPapier”, związana była również ze śląskimi „Opcjami”.  Koordynowała pracę Ośrodka Pomocy Pokrzywdzonym Przestępstwem w 2018 r. w Rybniku. W latach 2018–2020 była przewodniczącą Rybnickiej Rady Kobiet.