recenzje / ESEJE

Piosenka po końcu świata, czyli Sosnowski dzieckiem podszyty

Inez Okulska

Recenzja Inez Okulskiej z książki Sylwetki i cienie Andrzeja Sosnowskiego.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Kie­dy poeta otrzy­mu­je nagro­dę za cało­kształt, może ją rów­nie dobrze ode­brać jako ele­ganc­ki gar­ni­tur do trum­ny. Kie­dy poeta, jak Andrzej Sosnow­ski, otrzy­mu­je nagro­dę „osob­ną”, hono­ru­ją­cą twór­czość nie miesz­czą­cą się w żad­nej kate­go­rii i żad­nym kano­nie (chy­ba, że „zaćmień, Domi­ni­ko”) może z kolei dopa­trzyć się w niej pew­nej suge­stii. Że jesz­cze sło­wo, a twór­czość ta będzie nie tyl­ko osob­na, ale i jed­no­oso­bo­wa – autor, sce­na i publicz­ność w jed­no zle­ją się cia­ło („nie chcia­łam tak tego powie­dzieć”). Sosnow­ski pod­jął wyzwa­nie o tyle, że choć od lat trzy­ma swo­ją roz­po­zna­wal­ną, „osob­ną” wła­śnie dyk­cję, to jed­nak nigdy się nie powta­rza (choć prze­cież powta­rza się nie­ustan­nie). Nie nudzi, nie wycho­dzi ani z mody, choć na modzie zupeł­nie się nie zna, ani z uży­cia, choć zupeł­nie jest bez­u­ży­tecz­ny.

A jestem jak wyraz, któ­ry wycho­dzi z uży­cia.
A ten wycho­dzi z życia pięć­dzie­siąt trzy lata
i jesz­cze nie wyszedł?

No jakoś nie wyszedł, wyszedł za to nowy tom. I co? Jest poetyc­ka pro­za i pro­za­tor­ski poemat. Są zaba­wy sło­wem („dzien­ni­kar­stwo” vs „noc­ni­kar­stwo”), są wir­tu­al­ne alu­zje do tra­dy­cyj­nych mitów (hotel @lantyda), są pseu­do­cy­ta­ty, są obce sło­wa i sło­wa rzad­kie. Jest brzmie­nie, jest nar­ko­tycz­ny rytm, jest kalej­do­skop obra­zów, któ­re­go kłą­czo­wa for­ma przy­pra­wia o zawrót gło­wy. Jest cały Sosnow­ski. Wiersz „Domi­no­es (Domi­no)” powstał na dłu­go przed resz­tą utwo­rów z tego tomu i przez jakiś czas funk­cjo­no­wał samo­dziel­nie. W nim też naj­bar­dziej widać dyk­cję poprzed­niej książ­ki, poems, dys­ty­chy nie­mal iden­tycz­nych angiel­skich pseu­do­cy­ta­tów, kobie­ce imię, tro­chę nar­ra­cji o samym sobie, pętlę, głos. War­to jed­nak wspo­mnieć, że wiersz ten ewo­lu­ował pod­czas swo­je­go nie­dłu­gie­go życia, aż wresz­cie bar­dziej przy­sto­so­wał się do zamy­słu cało­ści. Poja­wi­ły się też syl­wet­ki i cie­nie. Taka poetyc­ka mimi­kra, ostat­ni bastion padł, po apo­ka­lip­sie nie moż­na zaczy­nać tym samym gło­sem tej samej śpie­wać par­tii. Jest więc chryp­ka i zupeł­nie nowa nota­cja.

Krót­ka histo­ria świa­ta zata­cza koło. Co nasta­je po tęczy? Zagła­da? A po zagła­dzie? Seans po histo­rii, czy­li syl­wet­ki i cie­nie, (sic!). Kształ­ty bez tre­ści i cie­nie daw­nej świet­no­ści, albo teatrzyk cie­ni, dzie­cin­na zabaw­ka na dobry począ­tek, cyklicz­ność i pętla są nam pisa­ne. Po cier­pie­niu wiel­błą­da nad­szedł lew, któ­ry zarzą­dził apo­ka­lip­sę, by znisz­czyć daw­ne war­to­ści. I po tej oczysz­cza­ją­cej zagła­dzie nasta­ła naj­głęb­sza prze­mia­na, Sosnow­ski osią­gnął upra­gnio­ny etap dziec­ka, któ­ry „jest roz­po­czy­na­niem od nowa, grą, kołem, co samo z sie­bie się toczy, pierw­szym ruchem i świę­tym, wymó­wio­nym ‘Tak’ ” (w tłum. Sła­wy Lisiec­kej i Zdzi­sła­wa Jasku­ły). Choć osob­ny idiom auto­ra poems zawsze bar­dzo był fry­wol­ny, jesz­cze nigdy nie było w nim tyle infan­tyl­nej dezyn­wol­tu­ry. Tyle wol­no­ści nie­skrę­po­wa­ne­go kon­wen­cją, naka­zem i obo­wiąz­kiem dziec­ka, kre­acji i kre­atyw­no­ści. Do-wol­no­ści.

Ale dzie­cin­ny cha­rak­ter to tak­że prze­ko­ra.

Jak histo­ria lite­ra­tu­ry dłu­ga i boga­ta, zawsze kry­ty­cy upa­try­wa­li słów-klu­czy, nazwisk zna­czą­cych, osób i sytu­acji rze­czy­wi­stych pod maską poetyc­kie­go idio­mu. Mic­kie­wi­czow­skie „M…”, adresat(ka) listu, pod­da­wa­na była koniecz­ne­mu obja­śnie­niu, oso­bo­wej wykład­ni. A dzi­siaj, w pudel­ko­wym świe­cie papa­raz­zich zaglą­da­ją­cych mię­dzy uda tak zwa­nym cele­bry­tom sami wycho­wu­je­my się na zastę­py kul­tu­ral­nych Sher­loc­ków, któ­rzy „wie­dzą o co cho­dzi”. I wła­śnie w tym duchu Sosnow­ski (jak zwy­kle) wodzi na za nos, poda­jąc nazbyt oczy­wi­ste tro­py, Agniesz­ka i Mir, Aga­ta i pusty­nia, same pro­szą się o sko­ja­rze­nia, więc bądź­my ponad ten banał. Zresz­tą nie tyl­ko klucz oso­bo­wy nęci u bram sosnowsz­czy­zny. Całe sze­re­gi cyta­tów, nazw, pojęć: jak zwy­kle nie­sły­cha­na (unhe­im­lich wręcz) eru­dy­cja tek­stu wyzy­wa kry­ty­ków na poje­dy­nek. Ale niech­że to będzie, sto­sow­nie, poje­dy­nek na miny. Ty mnie majań­skim hie­ro­gli­fem, to ja Cię pobła­ża­niem, Ty mnie man­trycz­nym refre­nem Eyja­fjal­la­jo­ekull, to ja Cię uchem: ja się po pro­stu wsłu­cham i jeśli cokol­wiek zin­ter­pre­tu­je to tyl­ko smut­ne dimi­nu­en­do, żad­nej cie­le­snej igrasz­ki słów.

Natu­ral­ne sytu­acje inspi­ra­cji, jakieś rze­czy­wi­ste punk­ty zacze­pie­nia, z któ­rych być może rodzą się wier­sze, nie powin­ny ogra­ni­czać inter­pre­ta­cji, szcze­gól­nie w tego rodza­ju poezji, jak auto­ra poems, któ­rej ory­gi­nał der­ri­diań­sko „bła­ga o prze­kład”, prze­kład na język wyobraź­ni, dale­kich, nie­skrę­po­wa­nych sko­ja­rzeń. Jakiś czas temu pod­czas kon­fe­ren­cji poświę­co­nej twór­czo­ści Sosnow­skie­go jed­na z refe­ren­tek z peł­ną dezyn­wol­tu­rą zigno­ro­wa­ła oczy­wi­ste, zda­wa­ło się całe­mu audy­to­rium odnie­sie­nie, inter­pre­tu­jąc wers „sza­ra­na­ga­ja­ma” zupeł­nie bez kon­tek­stu z Bia­ło­szew­skim, za to impu­tu­jąc mu echa epi­fa­nii Blo­oma z Ulis­se­sa. I słusz­nie! Z god­nym dziec­ka upo­rem w „Sean­sie po histo­riach” autor znów wariu­je na temat, two­rzy jesz­cze dal­szy dery­wat: „sucha­sza­ra­pia­na”. Sosnow­ski jak zwy­kle gra nam na (zadar­tym) nosie, z prze­ko­rą dziec­ka bawi się ambi­cją kry­ty­ka.

Sko­ki są ogrom­ne, tro­chę jak w grze w kla­sy, tro­chę jak w teatrze cie­ni, gdzie wystar­czy lek­ko zafa­lo­wać dło­nią, ina­czej uło­żyć kciu­ki, a już jed­na syl­wet­ka zmie­nia się w dru­gą, tak tutaj nar­ra­cja i język, jed­no nie­sio­ne przez dru­gie, prze­cho­dzą od filo­zo­fii, przez reli­gię, lite­ra­tu­rę, epi­fa­nię po zupeł­nie współ­cze­sne, potocz­ne sytu­acje. Ener­gia roz­pie­ra zdi­gi­mor­fo­wa­ne dziec­ko: „kie­dy nosi nas wszę­dzie, kto będzie zdol­ny nadą­żyć”, tym bar­dziej, że „dia­bel­skie ska­ra­nie, pla­ga z tym języ­kiem. A tu trze­ba nową erę pisać w bied­nym ere­mie poetów, ostat­nią już, po wsze dni”.

Niech rzu­ci jed­nak kamie­niem, kto nie dał się tej grze uwieść. Dwa razy ten sam utwór („Seans po histo­riach”) w jed­nym tomie? Tak po pro­stu? U Sosnow­skie­go? Przy­zna­ję, wpa­dłam w pułap­kę tej zagad­ki – zada­łam sobie trud i przez 20 minut z mozo­łem porów­ny­wa­łam oba tek­sty niczym korek­tor­ka-sta­żyst­ka albo znu­dzo­na podróż­nicz­ka roz­wią­zu­ją­ca łami­głów­kę z serii „znajdź pięć róż­nic”. Nie zna­la­złam żad­nej. Świa­tło-brak świa­tła, rzecz roz­po­star­ta na wie­lu stro­nach albo skon­den­so­wa­na, spa­ko­wa­na do poema­tu wypo­wie­dzia­ne­go na jed­nym wde­chu. Więc tyl­ko świa­tło. Aż świa­tło? Bo jeśli cie­nie, syl­wet­ki to świa­tło jest ich peł­no­praw­nym kom­pa­nem, kontr­asy­gna­tu­rą? W każ­dym razie chy­ba jed­nak nie bez zna­cze­nia. Dla­te­go już dzi­siaj piję zdro­wie wszyst­kich tych, któ­rzy z peł­nym osprzę­tem wspię­li się na wyży­ny inter­pre­ta­cji, ba – zdo­by­li sam jej szczyt i impo­nu­ją­co zwią­za­li tekst z sym­bo­li­ką kodek­su drez­deń­skie­go, któ­ry tomik ilu­stru­je. Dla­cze­go? Dla­te­go, że kodeks się do tek­stu nie­ja­ko przy­plą­tał, ten maki­jaż spon­ta­nicz­nie został dobra­ny do daw­no już wysty­li­zo­wa­nej model­ki, owszem, odcień różu dopeł­nia zała­ma­nia świa­tła na twa­rzy, rzu­ca inny cień na całą jej syl­wet­kę, ale zde­cy­do­wa­no o nim w ostat­niej chwi­li, kie­dy wier­sze daw­no były już goto­we. Tek­stom mia­ły towa­rzy­szyć ilu­stra­cje, to było pew­ne od począt­ku. Jakieś. Pier­wot­ny pomysł zakła­dał jed­nak maleń­kie obraz­ki nary­so­wa­ne na zamó­wie­nie, dedy­ko­wa­ne, ilu­stru­ją­ce kon­kret­ne frag­men­ty wier­szy. Kodeks drez­deń­ski to więc tyl­ko este­tycz­na fana­be­ria poety-dziec­ka. Taką wam pod­rzu­cę ukła­dan­kę, że do koń­ca życia będzie­cie pró­bo­wa­li uło­żyć posta­po­ka­lip­tycz­ne nie­bo z tysią­ca iden­tycz­nych puz­zli. Bo to tyl­ko syl­wet­ki i cie­nie, ska­la sza­ro­ści boga­ta i zara­zem bosko ilu­zo­rycz­na. Baw­cie się, póki czas.

Roz­czu­la tak­że pozio­my cha­rak­ter utwo­rów, infan­tyl­ne zawie­sze­nie hie­rar­chii. Pan i Paul de Man w jed­nym sta­li domu. A wśród nich Aga­ty, Domi­ni­ki, Mar­ga­re­ty, Suna­mit­ki, Rim­baud, Behe­mot i Lewia­tan, na ustach i pod pal­cem Sosnow­skie­go jak zwy­kle całe zastę­py syl­wet. Tym razem jed­nak jesz­cze bar­dziej ulot­ne, jesz­cze nie­dba­lej zary­so­wa­ne. Każ­da postać – od umow­ne­go Boga przez posta­ci try­wial­nie uni­wer­sal­ne po baśnio­wych Sino­bro­de­go i Bal­la­dy­nę – jest rów­nie świę­ta, rów­nie naboż­na, rów­nie moż­li­wa i rów­nie poważ­nie trak­to­wa­na. I za razem świec­ka, pro­sta, nie­moż­li­wa i nie­po­waż­na. Żeby nawią­zać do daty pre­mie­ry książ­ki [6 grud­nia] – w oczach dziec­ka ojciec płyn­nie prze­cho­dzi w św. Miko­ła­ja i z powro­tem w domo­we kap­cie. I w tym teatrze cie­ni wszyst­ko jest moż­li­we, każ­da syl­wet­ka ma pra­wo zaist­nieć i natych­miast roz­pły­nąć się pod napo­rem świa­tła. Tego sło­necz­ne­go, któ­re wscho­dzi na posta­po­ka­lip­tycz­nym nie­bie i tego mię­dzy wer­sa­mi. Zmruż oczy, pomyśl życze­nie i zanurz się w lek­tu­rze.

Tyl­ko nie zapo­mnij, że takie z ducha nie­tz­sche­ań­skie dziec­ko, to dziec­ko po.

Po przej­ściach.

Powiązania

Doktor Caligari re-cytuje świat

recenzje / ESEJE Inez Okulska

Recen­zja Inez Okul­skiej z książ­ki Poems Andrze­ja Sosnow­skie­go, któ­ra uka­za­ła się w mar­cu 2010 roku na łamach „Cza­su Kul­tu­ry”.

Więcej

Benn na pięć głosów

recenzje / IMPRESJE Inez Okulska

Esej Inez Okul­skiej towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Nigdy samot­niej i inne wier­sze (1912–1955) Got­t­frie­da Ben­na.

Więcej

Pisane światłem

recenzje / IMPRESJE Alina Świeściak

Esej Ali­ny Świe­ściak towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Syl­wet­ki i cie­nie Andrze­ja Sosnow­skie­go, któ­ra uka­za­ła się w Biu­rze Lite­rac­kim 6 grud­nia 2012 roku, a w wer­sji elek­tro­nicz­nej 24 paź­dzier­ni­ka 2018 roku.

Więcej

REM (początek)

recenzje / KOMENTARZE Andrzej Sosnowski

Autor­ski komen­tarz Andrze­ja Sosnow­skie­go do książ­ki Syl­wet­ki i cie­nie, któ­ra uka­za­ła się w Biu­rze Lite­rac­kim 6 grud­nia 2012 roku, a w wer­sji elek­tro­nicz­nej 24 paź­dzier­ni­ka 2018 roku. Książ­ka uka­zu­je się w ramach akcji „Poezja z nagro­da­mi”.

Więcej

Poetyka ekstremalna

recenzje / IMPRESJE Jerzy Madejski

Esej Jerze­go Madej­skie­go towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Syl­wet­ki i cie­nie Andrze­ja Sosnow­skie­go.

Więcej