debaty / ankiety i podsumowania

Książka 2008: podsumowanie

Andrzej Franaszek

Grzegorz Jankowicz

Piotr Śliwiński

Podsumowanie debaty "Książka 2008".

strona debaty

Książka 2008

Andrzej Fra­na­szek: O to, jaka książ­ka była naj­waż­niej­szą poetyc­ką książ­ką w 2008 roku, będzie­my się spie­rać we trzech. Są dzi­siaj ze mną Piotr śli­wiń­ski, czło­nek jury Nagro­dy Lite­rac­kiej Gdy­nia, oraz Grze­gorz Jan­ko­wicz, juror wro­cław­skie­go Sile­siu­sa. Punk­tem wyj­ścia do tej roz­mo­wy jest ankie­ta, w któ­rej oko­ło pięć­dzie­się­ciu pisa­rzy i kry­ty­ków wska­zy­wa­ło naj­waż­niej­szą dla nich książ­kę poetyc­ką. Fina­li­ści, dzie­więć tomów wier­szy, to te książ­ki, któ­re leżą przed nami, i o nich będzie­my roz­ma­wiać.

Wyty­po­wa­li­śmy pew­ną kolej­ność ksią­żek: od takich, któ­re nam jest łatwiej odrzu­cić do takich, któ­re będzie trud­niej. Zaczy­na­my od Wszyst­ko Boh­da­na Zadu­ry, moim zda­niem, powiem bar­dzo krót­ko, dość publi­cy­stycz­ne­go i nie­za­chwy­ca­ją­ce­go, nie­przy­ku­wa­ją­ce­go uwa­gi czy­tel­ni­ka w tych wier­szach.

Piotr Śli­wiń­ski: To książ­ka, któ­ra nie zasko­czy ani zwo­len­ni­ków, ani ewen­tu­al­nych prze­ciw­ni­ków poety, tych, któ­rzy zna­ją jego wier­sze od daw­na. Rów­nież ton publi­cy­stycz­ny poja­wił się w nich wcze­śniej.

Grze­gorz Jan­ko­wicz: Moż­na powie­dzieć, że Zadu­rze wol­no już wszyst­ko w poezji i on rze­czy­wi­ście bar­dzo chęt­nie z tego korzy­sta, nie cza­ru­jąc czy­tel­ni­ków nowy­mi pro­po­zy­cja­mi. Powie­dział­bym, że jego ostat­ni tom przy­no­si wier­sze, któ­re nie roz­bu­do­wu­ją publi­cy­stycz­nej kon­wen­cji, o któ­rej wspo­mniał Piotr, lecz podej­mu­ją z nią sub­tel­ną grę. Jak­by Zadu­ra pusz­czał do nas oko, suge­ru­jąc, że wprzó­dy trze­ba wyczer­pać pewien spo­sób pisa­nia, by wpro­wa­dzić do wnę­trza wier­sza nowy głos. W tym sen­sie „wszyst­ko” ma już z gło­wy. Pyta­nie, co moż­na zro­bić w poezji po wyko­na­niu takie­go gestu.

Andrzej Fra­na­szek: A czy sytu­acja, w któ­rej, jak powie­dzia­łeś, poecie wol­no już wszyst­ko w poezji, nie jest sytu­acją nie­bez­piecz­ną i czy podob­nie nie jest w wypad­ku Kup kota w wor­ku, czy­li tomu Tade­usza Róże­wi­cza, któ­ry w tomie paro­dii cza­sem poka­zu­je nam rze­czy, któ­re, szcze­rze mówiąc, mie­li­by­śmy raczej ocho­tę usły­szeć na imie­ni­nach niż czy­tać je w książ­ce poetyc­kiej. Moje zda­nie na temat tej książ­ki jest bar­dziej skom­pli­ko­wa­ne, ale są tu takie utwo­ry, któ­re sza­le­nie mnie roz­cza­ro­wu­ją.

Grze­gorz Jan­ko­wicz: Róże­wicz zro­bił coś, cze­go się po nim nie spo­dzie­wa­łem, a takie sytu­acje zawsze są cie­ka­we, bo czy­tel­nik jest zmu­szo­ny natych­miast zmie­nić per­spek­ty­wę i okre­ślić nowe para­me­try. Od same­go począt­ku w twór­czo­ści Róże­wi­cza prze­wi­ja­ją się – niczym pod­ziem­ny nurt – paro­dia, pastisz i iro­nia. W Kup kota w wor­ku ten nurt wydo­sta­je się na powierzch­nię. Mam wra­że­nie, że póki paro­dia trzy­ma­na jest w odwo­dzie, póki ist­nie­je napię­cie mię­dzy powierzch­nią i wier­szem, dopó­ty efekt poetyc­ki jest naj­wyż­szej pró­by. Takie nagro­ma­dze­nie paro­dy­stycz­nych i pasti­szo­wych kawał­ków, jakie otrzy­mu­je­my w tej książ­ce, może czy­tel­ni­ka po pro­stu znu­dzić.

Piotr Śli­wiń­ski: No, ale poja­wiał się ów gest w spo­sób dotąd nie­jaw­ny, ukry­ty. Teraz zosta­je ujaw­nio­ny – i co widzi­my? Wier­sze do uśmie­chu, raczej nie do śmie­chu, a cza­sa­mi może do śmie­chu, ale ten śmiech rze­czy­wi­ście bywa nie­prze­ko­nu­ją­cy, oraz kil­ka fan­ta­stycz­nych, kapi­tal­nych, przej­mu­ją­cych, bar­dzo róże­wi­czow­skich wier­szy, któ­re tyl­ko Róże­wicz mógł napi­sać. Nadal pew­ne wier­sze może w Pol­sce napi­sać, zda­je się, tyl­ko Róże­wicz. To nie jest książ­ka rów­na, jest wyjąt­ko­wo nie­rów­na, ale jest tam kil­ka wzlo­tów i szczy­tów, powie­dział­bym, któ­rych życzył­bym auto­rom z dna tego sto­si­ka, któ­ry­śmy tutaj uło­ży­li.

Andrzej Fra­na­szek: Jed­nak bądź­my spra­wie­dli­wi wobec tej książ­ki. Nie­któ­re wier­sze, tak jak powie­dział Piotr, są bar­dzo przej­mu­ją­ce. Moim ulu­bio­nym jest wiersz o sta­rym, zmę­czo­nym anie­le stró­żu, któ­ry już nie potra­fi sta­re­go czło­wie­ka obro­nić, jest bez­bron­ny.

Piotr Śli­wiń­ski: A mnie „Nor­mal­ny poeta”, wiersz z pozo­ru sza­le­nie pro­sty i bar­dzo zło­żo­ny w środ­ku.

Grze­gorz Jan­ko­wicz: Mnie wzru­szył poemat o Der­ri­dzie pod pięk­nie brzmią­cym tytu­łem „Ála­der­ri­da”. To jest tekst, któ­ry bez wąt­pie­nia spodo­ba się mło­dzie­ży (w każ­dym wie­ku) wycho­wa­nej na dekon­struk­cji.

Andrzej Fra­na­szek: Teo­re­ty­kom lite­ra­tu­ry zwłasz­cza… No dobrze, to ja zosta­ję z anio­łem stró­żem, a ty z Der­ri­dą, i idzie­my do Tra­pu, czy też wcho­dzi­my na Trap. Książ­ka Mar­ci­na Sen­dec­kie­go, inna oczy­wi­ście od Róże­wi­cza czy Zadu­ry, zwłasz­cza od Zadu­ry, książ­ka bar­dzo skom­pli­ko­wa­na wewnątrz i dzie­ją­ca się głów­nie w języ­ku. Dla nie­któ­rych czy­tel­ni­ków, tak­że uczest­ni­ków ankie­ty, o któ­rej mówi­li­śmy, bar­dzo prze­ko­nu­ją­ca, cie­ka­wa, jak ktoś napi­sał – „wybit­ne doko­na­nie poetyc­kie, języ­ko­we”. Czy rze­czy­wi­ście? Ja bym wąt­pił.

Grze­gorz Jan­ko­wicz: Sen­dec­ki uwal­nia się w Tra­pie od pułap­ki, któ­rą sam na sie­bie zasta­wiał w książ­kach wcze­śniej­szych, to zna­czy pułap­ki ostat­nie­go sło­wa, koń­ca poezji. Jego poezjo­wa­nie zmie­rza­ło w stro­nę cał­ko­wi­tej afa­zji. Sen­dec­ki nie­wie­le pisał, jego wier­sze były coraz krót­sze, zmie­nia­ły się w gno­micz­ne frag­men­ty, coś w rodza­ju koanów, poje­dyn­czych zdań, któ­rych zna­cze­nie powin­ni­śmy roz­wa­żać przez dłu­gi czas. Trap poka­zu­je, że ten kry­zys ma już za sobą.

Piotr Śli­wiń­ski: Acz­kol­wiek z dru­giej stro­ny jest to cią­gle Sen­dec­ki pozo­sta­ją­cy pod uro­kiem, choć może mniej oczy­wi­stym niż u wie­lu innych poetów, Sosnow­skie­go. Przy­cho­dzi mi do gło­wy coś, o czym pomy­śla­łem już parę lat temu, a mia­no­wi­cie, że Andrzej Sosnow­ski jest zabój­cą poetów idą­cych w jego śla­dy. Ale powie­dział­bym, godząc się z tobą, że Sen­dec­ki chy­ba idzie już wła­snym tro­pem, że zna­lazł jakąś ścież­kę, jakiś trap. To jest rze­czy­wi­ście tom inny niż poprzed­nie jego tomy, cie­kaw­szy z pew­no­ścią. To jest też radość odna­le­zie­nia auto­ra, któ­ry kie­dyś mówił świet­nym gło­sem, bar­dzo moc­no, bar­dzo cha­rak­te­ry­stycz­nie. Potem gdzieś się pogu­bił, a teraz zno­wu jest.

Andrzej Fra­na­szek: A teraz książ­ka, któ­ra mnie z kolei bar­dzo się podo­ba­ła, Adam Wie­de­mann, Fil­try. Daw­no temu ktoś przed­sta­wiał mi tę książ­kę i takim pod­eks­cy­to­wa­nym gło­sem mówił: „Słu­chaj, to jest o Wie­de­man­nie i jego kochan­ku, tam opi­su­ją wszyst­ko, takicoming out i tak dalej”. Prze­czy­ta­łem i pomy­śla­łem, że to jest wła­ści­wie zupeł­nie nie­waż­ne, cały ten aspekt homo­sek­su­al­ny oczy­wi­ście tam jest i moż­na go czy­tać, ale dla mnie przy­naj­mniej ma zna­cze­nie dru­go­rzęd­ne, to jest taka książ­ka tro­chę o miło­ści, tro­chę w tle o reli­gii nawet, bar­dzo dys­kret­nie, o czu­ło­ści, o bli­sko­ści, o tym, że moż­na łatwo zra­nić… I dobrze unie­sio­na, dobrze napi­sa­na, zwar­ta, nie­du­ża zresz­tą, z odnie­sie­nia­mi reli­gij­ny­mi, muzycz­ny­mi, któ­re bar­dzo dużo dają tej książ­ce.

Grze­gorz Jan­ko­wicz: Wie­de­man­no­wi uda­je się rzad­ka sztu­ka: opo­wia­da­jąc bar­dzo otwar­cie o swo­im homo­sek­su­ali­zmie, nie wygła­sza żad­nych enun­cja­cji oby­cza­jo­wych czy poli­tycz­nych. Albo jesz­cze ina­czej – nie da się jego poezji czy pro­zy wyko­rzy­stać do takie­go wła­śnie celu, nie moż­na ich zuty­li­zo­wać jako narzę­dzia wal­ki o rów­ność, zmia­nę postaw spo­łecz­nych etc. Ja mia­łem z tą książ­ką pro­blem inne­go rodza­ju. Zna­jąc wcze­śniej­sze zapi­ski dzien­ni­ko­we Wie­de­man­na (któ­re uka­zy­wa­ły się w „Prze­kro­ju” i „Res Publi­ce Nowej”), nie potra­fi­łem wska­zać gra­ni­cy mię­dzy tym, co wcze­śniej pre­zen­to­wa­ne było jako dzien­nik roz­ma­ito­ści życio­wych, a tym, co teraz przyj­mu­je postać wier­sza. Być może taki był zamysł auto­ra… by tę gra­ni­cę zatrzeć. Być może z tego wła­śnie bie­rze się owa czu­łość, z jaką poeta pod­cho­dzi do zwy­kło­ści świa­ta, o któ­rej wspo­mnia­łeś.

Piotr Śli­wiń­ski: Ale tutaj trze­ba sobie przy­po­mnieć, wyda­je mi się, że to się narzu­ca, debiut Wie­de­man­na, mia­no­wi­cie Wszę­do­byl­stwo porząd­ku. Te wier­sze są na gra­ni­cy pro­zy, wła­ści­wie to, że są wier­sza­mi, to raczej kwe­stia umo­wy niż jakie­goś wyraź­ne­go wskaź­ni­ka.Wszę­do­byl­stwo porząd­ku, sprzed ponad dzie­się­ciu lat, było świet­nym tomem opo­wia­dań, kon­fu­du­ją­cym, któ­ry kapi­tal­nie poka­zy­wał dwie rze­czy: codzien­ność i mow­ność, że się tak wyra­żę. Oral­ność, zapi­sy­wa­nie spo­so­bu bycia w języ­ku, to było świet­ne, bar­dzo lubię tę książ­kę. Nie lubi­łem pew­nych ewo­lu­cji, któ­re doko­ny­wa­ły się u Wie­de­man­na póź­niej. Z dużą rado­ścią odnaj­du­ję Wie­de­man­na w tam­tej for­mie.

Andrzej Fra­na­szek: Roman Honet. Bar­dzo dobrze przy­ję­ty tom baw się – sam o nim z zachwy­tem, choć nie­bez­kry­tycz­nym, pisa­łem. Książ­ka nie­zwy­kle gęsta, jeże­li cho­dzi o ilość obra­zów, narzu­ca­ją­cych się tu wizji. Honet ma wiel­ką zdol­ność patrze­nia na świat i wymy­śla­nia pew­nych figur, cza­sem być może ta zdol­ność go gubi, bo nie jest w sta­nie się zatrzy­mać, ja mam przy­naj­mniej takie wra­że­nie, ale kie­dy pisze o sta­rym radiu na lam­py, w któ­rym te lam­py się żarzą i on tam widzi embrio­ny w wiel­kich pro­bów­kach, to jest bar­dzo cie­ka­we. Książ­ka mrocz­na oczy­wi­ście, jak zresz­tą zwy­kle u Hone­ta, baco­now­ska w jakimś sen­sie.

Grze­gorz Jan­ko­wicz: Honet od pierw­szej książ­ki pre­zen­tu­je czy­tel­ni­ko­wi obraz wytwo­rzo­ny przez ośmie­lo­ną wyobraź­nię. Bar­dzo trud­no było­by wska­zać w jego nowym tomie wier­sze słab­sze, nie­uda­ne, bo wszyst­kie tęt­nią nie­wia­ry­god­ną ener­gią – języ­ko­wą i obra­zo­wą. Nato­miast róż­ni­ca mię­dzy Fil­tra­mi Wie­de­man­na i baw się Hone­ta jest taka, że, jak słusz­nie powie­dzia­łeś, Fil­try są inte­gral­ną cało­ścią. Mia­łem wra­że­nie, że baw się tro­szecz­kę roz­cho­dzi się w szwach, że spo­iwo, któ­re ma zwią­zać poszcze­gól­ne utwo­ry w jed­ną nar­ra­cję, jest miej­sca­mi zbyt sła­be. Poza tym poja­wi­ło się uczu­cie nad­mia­ru. Myślę, że Hone­to­wi dobrze by zro­bi­ło skon­fron­to­wa­nie tej ośmie­lo­nej wyobraź­ni z jakimś ogra­ni­cze­niem, np. rygo­rem for­mal­nym. Taki eks­pe­ry­ment mógł­by przy­nieść zna­ko­mi­te efek­ty.

Piotr Śli­wiń­ski: To jest poezja, któ­ra dla­te­go mnie inte­re­su­je, że nie do koń­ca ją potra­fię roz­po­znać. Rze­czy­wi­ście, i wiel­ka spraw­ność, i jakaś nie­obli­czal­ność zwią­za­na z wyobraź­nią, i jakieś doświad­cze­nie, jakiś język, któ­ry to doświad­cze­nie jakoś poże­ra, pochła­nia, tak jak­by unie­waż­nia­jąc. Bar­dzo cie­ka­wa książ­ka, podob­nie jak poprzed­nie książ­ki Hone­ta. Jest pew­na rezer­wa w tym, co mówię, a jed­no­cze­śnie zobo­wią­za­nie do tego, żeby się poty­kać z tymi wier­sza­mi.

Andrzej Fra­na­szek: Euge­niusz Tka­czy­szyn-Dyc­ki. I teraz podej­rze­wam, że się ze mną nie zgo­dzi­cie, ponie­waż mnie ta książ­ka z kolei roz­cza­ro­wa­ła. Wyda­je mi się, że ona nie zmie­nia jakoś zasad­ni­czo jego pisa­nia, co może jesz­cze nie jest zarzu­tem, ale jed­nak nie wno­si nic nowe­go, sam ten cha­rak­te­ry­stycz­ny dla nie­go gest, czy­li kolej­ne wier­sze, któ­re naświe­tla­ją pew­ną sytu­ację z róż­nych stron, tutaj nie przy­no­si bar­dzo wie­le, nie jest to aż tak odkryw­cze.

Grze­gorz Jan­ko­wicz: Mam wra­że­nie, że ocze­ki­wa­nie od Dyc­kie­go, by rady­kal­nie zmie­nił sce­no­gra­fię swo­jej poezji…

Andrzej Fra­na­szek: Tego nie powie­dzia­łem.

Grze­gorz Jan­ko­wicz: …było­by nie na miej­scu. Pio­sen­ka o zależ­no­ściach i uza­leż­nie­niachprzy­no­si znacz­nie wię­cej cie­ka­wych wier­szy niż tom poprzed­ni – Dzie­je rodzin pol­skich, w któ­rym Dyc­ki spra­wiał wra­że­nie, jak­by męczył się swo­ją dyk­cją, jak­by ten spe­cy­ficz­ny rytm jego wier­sza zaczy­nał mu cią­żyć. W nowej książ­ce Dyc­ki coraz bar­dziej otwar­cie mówi o pew­nych doświad­cze­niach, któ­re są dla nie­go, jak sądzę, naj­waż­niej­sze. Zacho­wu­je tę samą sce­no­gra­fię, ale ina­czej roz­kła­da akcen­ty. Mam na myśli zwłasz­cza dru­gą część tomu.

Andrzej Fra­na­szek: Czy­li wier­sze poświę­co­ne mat­ce? Rze­czy­wi­ście są wśród nich takie, któ­re robią duże wra­że­nie.

Piotr Śli­wiń­ski: Znam czy­tel­ni­ków, któ­rzy wcho­dzą w Dyc­kie­go przez tę książ­kę i są zachwy­ce­ni, abso­lut­nie pod­bi­ci – coś nad­zwy­czaj­ne­go, tak nikt nie pisze – i oczy­wi­ście tacy, któ­rzy mu towa­rzy­szą od daw­na i widzą: to zno­wu Dyc­ki. świet­ny, ten sam.

Grze­gorz Jan­ko­wicz: Są uza­leż­nie­ni i są tacy, któ­rzy szu­ka­ją nowych zależ­no­ści.

Piotr Śli­wiń­ski: Wła­śnie.

Andrzej Fra­na­szek: Kolej­ny tom w tonie bar­dzo poważ­nym, ale też mówią­cy o bar­dzo poważ­nym doświad­cze­niu egzy­sten­cjal­nym, czy­li Lacri­mo­sa Kobier­skie­go. Osnu­ty głów­nie, cho­ciaż może nie do koń­ca, wokół doświad­cze­nia śmier­ci ojca i zwią­za­nych z tym psy­chicz­nych pro­ce­sów, ale też pew­nych rytu­ałów, jakie się z tym wią­żą. Tom inte­re­su­ją­cy, choć nie wiem, czy w pew­nym momen­cie ten gest się aby nie wyczer­pu­je. Z dru­giej stro­ny, kie­dy czy­tam wier­sze o porząd­ko­wa­niu sza­fy, ubrań po zmar­łym ojcu (przy­po­mi­na się Świrsz­czyń­ska), to poru­sza po pro­stu, praw­da?

Piotr Śli­wiń­ski: To jest książ­ka nie­współ­cze­sna, osob­na wobec mód, języ­ków, któ­re wybu­cha­ją od cza­su do cza­su, spo­so­bów poezjo­wa­nia, zbyt poważ­na, zbyt szcze­ra, zbyt z doświad­cze­nia wyni­ka­ją­ca, wpi­su­ją­ca się w pew­ne kon­wen­cje poetyc­kie, ale na zasa­dzie wybra­nia takich, któ­re są na pozór prze­zro­czy­ste. Zamro­czo­na i świa­do­ma zara­zem. Mnie się ona podo­ba­ła, a dowie­dziaw­szy się, że dość dłu­go cze­ka­ła na wydaw­cę, tyl­ko się upew­ni­łem w prze­ko­na­niu, że sytu­uje się gdzieś obok.

Grze­gorz Jan­ko­wicz: Fakt, że Kobier­ski tak dłu­go pra­co­wał nad tymi tek­sta­mi, wyni­ka po czę­ści z ryt­mu żało­by. Potrze­bo­wał cza­su, by tę żało­bę prze­pra­co­wać, a wspie­rał się tek­sta­mi kul­tu­ry, zna­ka­mi, któ­re zako­rze­nia­ły jego doświad­cze­nie wła­śnie w kul­tu­rze. Poza tym dłu­ga pra­ca nad poszcze­gól­ny­mi wier­sza­mi wyszła na dobre samej książ­ce. Lacri­mo­sa odsy­ła nas do ostat­nich tak­tów skom­po­no­wa­nych przez Mozar­ta. Według mnie tom, o któ­rym mówi­my, to w karie­rze Kobier­skie­go pierw­sze tak­ty zupeł­nie inne­go spo­so­bu pisa­nia.

Andrzej Fra­na­szek: Zoba­czy­my; miej­my nadzie­ję. I w koń­cu dwie książ­ki, któ­re zosta­wi­li­śmy na koniec – Kry­sty­na Miło­będz­ka, jeden z naj­star­szych auto­rów w tym zesta­wie­niu, i debiu­tant, Sła­wo­mir Elsner. Wszy­scy, zda­je się, mamy takie poczu­cie, że obie te książ­ki z róż­nych powo­dów są waż­ne. Miło­będz­ka to oczy­wi­ście poezja wła­ści­wie mini­ma­li­stycz­na, jak szkic – kil­ka słów albo kil­ka poru­szeń piór­kiem na papie­rze, ale bar­dzo waż­ne doświad­cze­nie, dla mnie zwłasz­cza w dru­giej czę­ści tego tomu, kie­dy nie mówi się o bie­gu tyl­ko o ist­nie­niu. To jest zaty­tu­ło­wa­ne „jest” i to ist­nie­nie spla­ta się nie­ro­ze­rwal­nie z mówie­niem: póki mówię, to jesz­cze ist­nie­ję.

Grze­gorz Jan­ko­wicz: To jest wyzwa­nie rzu­co­ne poezji. Miło­będz­ka narzu­ca sobie i nam obo­wią­zek mówie­nia. Ostat­ni tekst tego tomu skła­da się z jed­ne­go tyl­ko sło­wa: „mów!”. Bar­dzo rzad­ko ostat­ni­mi cza­sy sły­sze­li­śmy od poetów tak moc­no zaak­cen­to­wa­ne sło­wa. Co wię­cej – to pod­bi­cie, pod­krę­ce­nie języ­ka wca­le u Miło­będz­kiej nie razi. Nie ma w tym impe­ra­ty­wie żad­nej nachal­no­ści.

Piotr Śli­wiń­ski: To jest tajem­ni­ca tej autor­ki, że ona, pisząc nie­wie­le, nie­wie­le słów zapi­su­jąc w wier­szu i nie­wie­le wier­szy w tomie, potra­fi zbu­do­wać ogrom­ne bogac­two nie­do­po­wie­dzeń. Te nie­do­po­wie­dze­nia rodzą się ze świa­do­mo­ści, że nie wszyst­ko da się wyra­zić, ale i z pew­ne­go kalec­twa języ­ka, z sole­cy­zmów, prze­ję­zy­czeń, pew­nej trud­no­ści, szorst­ko­ści, opo­ru, jaki język sta­wia. Zda­je mi się, że jeśli tak na to spoj­rzeć, to z jed­nej stro­ny mamy głę­bo­kie prze­ko­na­nie, że autor ma wiel­kie doświad­cze­nie, tak­że wiel­kie doświad­cze­nie w mil­cze­niu, a z dru­giej stro­ny – że jako odbior­cy jeste­śmy zapro­sze­ni czy wcią­gnię­ci do współ­pra­cy przy tych wier­szach. To zda­je mi się nie­zwy­kłe.

Grze­gorz Jan­ko­wicz: Nie wiem, czy zauwa­ży­li­ście, jak te książ­ki ze sobą kore­spon­du­ją. Ostat­nie sło­wo książ­ki Miło­będz­kiej gubio­ne to „mów”, nato­miast ostat­ni tekst w książ­ce Sła­wo­mi­ra Elsne­ra Anty­po­dy zaty­tu­ło­wa­ny jest „Milcz”.

Piotr Śli­wiń­ski: Zara­zem widać, jak ina­czej obcho­dzi się z wier­szem mło­dy poeta, któ­ry pra­wie że debiu­tu­je, bo to, nie licząc arku­sza z ubie­głe­go roku, jego debiut, i sta­ra poet­ka. Ona jest roz­rzut­na, ją stać na humor, nie­omal na roz­wią­złość, powie­dział­bym, przy tym ta roz­wią­złość oczy­wi­ście nie wie­lo­sło­wiem się mani­fe­stu­je, ale zdzi­wie­niem, na któ­re nara­ża odbior­cę. Nato­miast on jest dosyć kon­cep­tu­al­ny, napię­ty, on budu­je wiersz i wie o tym.

Andrzej Fra­na­szek: Ale jest za tymi wier­sza­mi moim zda­niem jakieś bar­dzo moc­ne i cie­ka­we – może nie za wszyst­ki­mi, ale za wie­lo­ma – postrze­ga­nie czy odczu­wa­nie świa­ta.

Grze­gorz Jan­ko­wicz: To nie jest taki mło­dy poeta. Mamy do czy­nie­nia z doj­rza­łym debiu­tem.

Piotr Śli­wiń­ski: Ma trzy­dzie­ści jeden-dwa lata.

Grze­gorz Jan­ko­wicz: Znaj­du­je­my w tej książ­ce trzy­dzie­ści utwo­rów poetyc­kich cha­rak­te­ry­zu­ją­cych się nie­zwy­kłą kry­sta­licz­no­ścią, ele­gan­cją i sub­tel­no­ścią języ­ka. Elsner też nie boi się uży­wać słów, któ­rych w pol­skiej poezji od daw­na nie spo­ty­ka­li­śmy, przy czym żad­ne z tych słów nie tra­ci siły wyra­zu, żad­ne z nich nie wyda­je się ana­chro­nicz­ne. Boha­ter wier­szy Elsne­ra jest roz­pię­ty mię­dzy potrze­bą ciszy (wyci­sze­nia hała­su świa­ta) a pra­gnie­niem roz­mo­wy, naj­prost­szej, ale też – jak się oka­zu­je – naj­trud­niej­szej komu­ni­ka­cji z innym.

Andrzej Fra­na­szek: Mnie nie cho­dzi o pra­cę poetyc­ką nawet, cho­ciaż ona oczy­wi­ście tu jest bar­dzo dobrze wyko­na­na, tyl­ko o wraż­li­wość. I muszę powie­dzieć, że dla mnie ta książ­ka była chy­ba naj­przy­jem­niej­szą w pew­nym sen­sie nie­spo­dzian­ką, ponie­waż jest to nowy głos. Nie „nowy” w zna­cze­niu „kom­plet­nie inny”, oczy­wi­ście tak nie jest, ale nowy, wyra­zi­sty głos. Poja­wił się nowy czło­wiek, ma nam coś cie­ka­we­go do powie­dze­nia, pisze cie­ka­wie.

No, dobrze, pano­wie, ale roz­ma­wia­my już dość dłu­go, a powin­ni­śmy zbli­żyć się do wer­dyk­tu, a w każ­dym razie jed­no­znacz­ne­go wska­za­nia. Czy jeste­ście w sta­nie wska­zać jed­ną książ­kę z tych dzie­wię­ciu, dla was naj­waż­niej­szą?

Grze­gorz Jan­ko­wicz: Kolej­ność, któ­rą wybra­li­śmy w pre­zen­ta­cji, już jest jakimś wska­za­niem. Wyda­je mi się, że Miło­będz­ka zde­cy­do­wa­nie zasłu­ży­ła na tytuł naj­lep­szej książ­ki roku.

Piotr Śli­wiń­ski: To rze­czy­wi­ście jest książ­ka bar­dzo cie­ka­wa, a co wię­cej, taka, któ­ra w każ­dej kolej­nej lek­tu­rze zysku­je. Naj­pierw się może wyda­wać książ­ką z resz­tek, jakichś wier­szy­ków, któ­re nie zna­la­zły miej­sca w poprzed­niej książ­ce, ale ta myśl, to przy­pusz­cze­nie, jest zdroż­ne, a nawet, powie­dział­bym, nie­przy­zwo­ite. Dla­cze­go? Dla­te­go, że takiej gęsto­ści zna­czeń, takie­go roz­ma­chu egzy­sten­cjal­ne­go przy takim mini­ma­li­zmie języ­ko­wym, z jakim mamy do czy­nie­nia, z czymś takim spo­ty­ka­my się bar­dzo rzad­ko. To jest poezja, któ­ra ma i lek­kość, i cię­żar zara­zem. Zna­ko­mi­ta książ­ka, aż trud­no uwie­rzyć.

Andrzej Fra­na­szek: Pio­trze, wygło­si­łeś pięk­ną lau­da­cję, ale ja chciał­bym zacho­wać tutajvotum sepa­ra­tum, ja bym został z Elsne­rem mimo wszyst­ko. Wyda­je mi się, że książ­ka Miło­będz­kiej będzie sza­le­nie doce­nio­na, to jasne, jest w ogó­le dobry kli­mat od lat wokół tej poet­ki, mnie nato­miast poru­sza jakoś świat Elsne­ra, ale też to, że jest to, jak już powie­dzia­łem, nowy czło­wiek, któ­ry przy­cho­dzi i mówi nam coś inte­re­su­ją­ce­go o tym, jak postrze­ga świat. Może więc – dwa gło­sy na Kry­sty­nę Miło­będz­ką, jeden na Sła­wo­mi­ra Elsne­ra.

Żegna­my się zatem i zosta­je­my z ostat­nim sło­wem tomu Kry­sty­ny Miło­będz­kiej, ze sło­wem „mów”.

O AUTORZE

Andrzej Franaszek

Historyk literatury, eseista, krytyk literacki. Absolwent filologii polskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego. W latach 1999-2003 asystent w Katedrze Literatury XX wieku w Instytucie Polonistyki UJ. Od 1995 roku członek redakcji „Tygodnika Powszechnego”, w którym w latach 2006-2010 pełnił funkcję kierownika działu kultury. Nominowany do Nagrody Literackiej Nike (1999, 2012). Stypendysta Fundacji Kościuszkowskiej (2000), Funduszu im. Stanisława Lama w Paryżu (2005) oraz Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego (2007).

Grzegorz Jankowicz

Urodzony w 1978 roku. Krytyk, filozof literatury i tłumacz. Redaktor serii krytycznoliterackiej „Punkt Krytyczny” czasopisma „Studium”. Wykładał literaturę polską na Uniwersytecie Indiana w Bloomington. Współpracownik Centre for Advanced Studies in the Humanities UJ. Prowadził audycję „Czytelnia” w TVP Kultura. Jest wiceprezesem i redaktorem w Fundacji Korporacja Ha!Art. Redaktor działu kultura „Tygodnika Powszechnego”. Juror Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej „Silesius”. Dyrektor wykonawczy Międzynarodowego Festiwalu Literatury im. Josepha Conrada. Mieszka w Krakowie.

Piotr Śliwiński

profesor Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, Kierownik Zakładu Poetyki i Krytyki Literackiej UAM. Krytyk literacki, redaktor, badacz polskiej poezji współczesnej. Autor i współautor książek, m.in. Awangarda przedwojenna, Kraków 2004; Po całości. Szkice, punkty, Poznań 2016 ‒ razem z K. Hoffmannem i M. Jaworskim, a także redaktor blisko dwudziestu książek na temat poezji współczesnej (ostatnio Jakieś rozwiązania. Szkice o poezji (nie tylko) najnowszej, Poznań 2016).