Książka 2008: podsumowanie
Andrzej Franaszek
Grzegorz Jankowicz
Piotr Śliwiński
Podsumowanie debaty "Książka 2008".
strona debaty
Książka 2008Andrzej Franaszek: O to, jaka książka była najważniejszą poetycką książką w 2008 roku, będziemy się spierać we trzech. Są dzisiaj ze mną Piotr śliwiński, członek jury Nagrody Literackiej Gdynia, oraz Grzegorz Jankowicz, juror wrocławskiego Silesiusa. Punktem wyjścia do tej rozmowy jest ankieta, w której około pięćdziesięciu pisarzy i krytyków wskazywało najważniejszą dla nich książkę poetycką. Finaliści, dziewięć tomów wierszy, to te książki, które leżą przed nami, i o nich będziemy rozmawiać.
Wytypowaliśmy pewną kolejność książek: od takich, które nam jest łatwiej odrzucić do takich, które będzie trudniej. Zaczynamy od Wszystko Bohdana Zadury, moim zdaniem, powiem bardzo krótko, dość publicystycznego i niezachwycającego, nieprzykuwającego uwagi czytelnika w tych wierszach.
Piotr Śliwiński: To książka, która nie zaskoczy ani zwolenników, ani ewentualnych przeciwników poety, tych, którzy znają jego wiersze od dawna. Również ton publicystyczny pojawił się w nich wcześniej.
Grzegorz Jankowicz: Można powiedzieć, że Zadurze wolno już wszystko w poezji i on rzeczywiście bardzo chętnie z tego korzysta, nie czarując czytelników nowymi propozycjami. Powiedziałbym, że jego ostatni tom przynosi wiersze, które nie rozbudowują publicystycznej konwencji, o której wspomniał Piotr, lecz podejmują z nią subtelną grę. Jakby Zadura puszczał do nas oko, sugerując, że wprzódy trzeba wyczerpać pewien sposób pisania, by wprowadzić do wnętrza wiersza nowy głos. W tym sensie „wszystko” ma już z głowy. Pytanie, co można zrobić w poezji po wykonaniu takiego gestu.
Andrzej Franaszek: A czy sytuacja, w której, jak powiedziałeś, poecie wolno już wszystko w poezji, nie jest sytuacją niebezpieczną i czy podobnie nie jest w wypadku Kup kota w worku, czyli tomu Tadeusza Różewicza, który w tomie parodii czasem pokazuje nam rzeczy, które, szczerze mówiąc, mielibyśmy raczej ochotę usłyszeć na imieninach niż czytać je w książce poetyckiej. Moje zdanie na temat tej książki jest bardziej skomplikowane, ale są tu takie utwory, które szalenie mnie rozczarowują.
Grzegorz Jankowicz: Różewicz zrobił coś, czego się po nim nie spodziewałem, a takie sytuacje zawsze są ciekawe, bo czytelnik jest zmuszony natychmiast zmienić perspektywę i określić nowe parametry. Od samego początku w twórczości Różewicza przewijają się – niczym podziemny nurt – parodia, pastisz i ironia. W Kup kota w worku ten nurt wydostaje się na powierzchnię. Mam wrażenie, że póki parodia trzymana jest w odwodzie, póki istnieje napięcie między powierzchnią i wierszem, dopóty efekt poetycki jest najwyższej próby. Takie nagromadzenie parodystycznych i pastiszowych kawałków, jakie otrzymujemy w tej książce, może czytelnika po prostu znudzić.
Piotr Śliwiński: No, ale pojawiał się ów gest w sposób dotąd niejawny, ukryty. Teraz zostaje ujawniony – i co widzimy? Wiersze do uśmiechu, raczej nie do śmiechu, a czasami może do śmiechu, ale ten śmiech rzeczywiście bywa nieprzekonujący, oraz kilka fantastycznych, kapitalnych, przejmujących, bardzo różewiczowskich wierszy, które tylko Różewicz mógł napisać. Nadal pewne wiersze może w Polsce napisać, zdaje się, tylko Różewicz. To nie jest książka równa, jest wyjątkowo nierówna, ale jest tam kilka wzlotów i szczytów, powiedziałbym, których życzyłbym autorom z dna tego stosika, któryśmy tutaj ułożyli.
Andrzej Franaszek: Jednak bądźmy sprawiedliwi wobec tej książki. Niektóre wiersze, tak jak powiedział Piotr, są bardzo przejmujące. Moim ulubionym jest wiersz o starym, zmęczonym aniele stróżu, który już nie potrafi starego człowieka obronić, jest bezbronny.
Piotr Śliwiński: A mnie „Normalny poeta”, wiersz z pozoru szalenie prosty i bardzo złożony w środku.
Grzegorz Jankowicz: Mnie wzruszył poemat o Derridzie pod pięknie brzmiącym tytułem „Áladerrida”. To jest tekst, który bez wątpienia spodoba się młodzieży (w każdym wieku) wychowanej na dekonstrukcji.
Andrzej Franaszek: Teoretykom literatury zwłaszcza… No dobrze, to ja zostaję z aniołem stróżem, a ty z Derridą, i idziemy do Trapu, czy też wchodzimy na Trap. Książka Marcina Sendeckiego, inna oczywiście od Różewicza czy Zadury, zwłaszcza od Zadury, książka bardzo skomplikowana wewnątrz i dziejąca się głównie w języku. Dla niektórych czytelników, także uczestników ankiety, o której mówiliśmy, bardzo przekonująca, ciekawa, jak ktoś napisał – „wybitne dokonanie poetyckie, językowe”. Czy rzeczywiście? Ja bym wątpił.
Grzegorz Jankowicz: Sendecki uwalnia się w Trapie od pułapki, którą sam na siebie zastawiał w książkach wcześniejszych, to znaczy pułapki ostatniego słowa, końca poezji. Jego poezjowanie zmierzało w stronę całkowitej afazji. Sendecki niewiele pisał, jego wiersze były coraz krótsze, zmieniały się w gnomiczne fragmenty, coś w rodzaju koanów, pojedynczych zdań, których znaczenie powinniśmy rozważać przez długi czas. Trap pokazuje, że ten kryzys ma już za sobą.
Piotr Śliwiński: Aczkolwiek z drugiej strony jest to ciągle Sendecki pozostający pod urokiem, choć może mniej oczywistym niż u wielu innych poetów, Sosnowskiego. Przychodzi mi do głowy coś, o czym pomyślałem już parę lat temu, a mianowicie, że Andrzej Sosnowski jest zabójcą poetów idących w jego ślady. Ale powiedziałbym, godząc się z tobą, że Sendecki chyba idzie już własnym tropem, że znalazł jakąś ścieżkę, jakiś trap. To jest rzeczywiście tom inny niż poprzednie jego tomy, ciekawszy z pewnością. To jest też radość odnalezienia autora, który kiedyś mówił świetnym głosem, bardzo mocno, bardzo charakterystycznie. Potem gdzieś się pogubił, a teraz znowu jest.
Andrzej Franaszek: A teraz książka, która mnie z kolei bardzo się podobała, Adam Wiedemann, Filtry. Dawno temu ktoś przedstawiał mi tę książkę i takim podekscytowanym głosem mówił: „Słuchaj, to jest o Wiedemannie i jego kochanku, tam opisują wszystko, takicoming out i tak dalej”. Przeczytałem i pomyślałem, że to jest właściwie zupełnie nieważne, cały ten aspekt homoseksualny oczywiście tam jest i można go czytać, ale dla mnie przynajmniej ma znaczenie drugorzędne, to jest taka książka trochę o miłości, trochę w tle o religii nawet, bardzo dyskretnie, o czułości, o bliskości, o tym, że można łatwo zranić… I dobrze uniesiona, dobrze napisana, zwarta, nieduża zresztą, z odniesieniami religijnymi, muzycznymi, które bardzo dużo dają tej książce.
Grzegorz Jankowicz: Wiedemannowi udaje się rzadka sztuka: opowiadając bardzo otwarcie o swoim homoseksualizmie, nie wygłasza żadnych enuncjacji obyczajowych czy politycznych. Albo jeszcze inaczej – nie da się jego poezji czy prozy wykorzystać do takiego właśnie celu, nie można ich zutylizować jako narzędzia walki o równość, zmianę postaw społecznych etc. Ja miałem z tą książką problem innego rodzaju. Znając wcześniejsze zapiski dziennikowe Wiedemanna (które ukazywały się w „Przekroju” i „Res Publice Nowej”), nie potrafiłem wskazać granicy między tym, co wcześniej prezentowane było jako dziennik rozmaitości życiowych, a tym, co teraz przyjmuje postać wiersza. Być może taki był zamysł autora… by tę granicę zatrzeć. Być może z tego właśnie bierze się owa czułość, z jaką poeta podchodzi do zwykłości świata, o której wspomniałeś.
Piotr Śliwiński: Ale tutaj trzeba sobie przypomnieć, wydaje mi się, że to się narzuca, debiut Wiedemanna, mianowicie Wszędobylstwo porządku. Te wiersze są na granicy prozy, właściwie to, że są wierszami, to raczej kwestia umowy niż jakiegoś wyraźnego wskaźnika.Wszędobylstwo porządku, sprzed ponad dziesięciu lat, było świetnym tomem opowiadań, konfudującym, który kapitalnie pokazywał dwie rzeczy: codzienność i mowność, że się tak wyrażę. Oralność, zapisywanie sposobu bycia w języku, to było świetne, bardzo lubię tę książkę. Nie lubiłem pewnych ewolucji, które dokonywały się u Wiedemanna później. Z dużą radością odnajduję Wiedemanna w tamtej formie.
Andrzej Franaszek: Roman Honet. Bardzo dobrze przyjęty tom baw się – sam o nim z zachwytem, choć niebezkrytycznym, pisałem. Książka niezwykle gęsta, jeżeli chodzi o ilość obrazów, narzucających się tu wizji. Honet ma wielką zdolność patrzenia na świat i wymyślania pewnych figur, czasem być może ta zdolność go gubi, bo nie jest w stanie się zatrzymać, ja mam przynajmniej takie wrażenie, ale kiedy pisze o starym radiu na lampy, w którym te lampy się żarzą i on tam widzi embriony w wielkich probówkach, to jest bardzo ciekawe. Książka mroczna oczywiście, jak zresztą zwykle u Honeta, baconowska w jakimś sensie.
Grzegorz Jankowicz: Honet od pierwszej książki prezentuje czytelnikowi obraz wytworzony przez ośmieloną wyobraźnię. Bardzo trudno byłoby wskazać w jego nowym tomie wiersze słabsze, nieudane, bo wszystkie tętnią niewiarygodną energią – językową i obrazową. Natomiast różnica między Filtrami Wiedemanna i baw się Honeta jest taka, że, jak słusznie powiedziałeś, Filtry są integralną całością. Miałem wrażenie, że baw się troszeczkę rozchodzi się w szwach, że spoiwo, które ma związać poszczególne utwory w jedną narrację, jest miejscami zbyt słabe. Poza tym pojawiło się uczucie nadmiaru. Myślę, że Honetowi dobrze by zrobiło skonfrontowanie tej ośmielonej wyobraźni z jakimś ograniczeniem, np. rygorem formalnym. Taki eksperyment mógłby przynieść znakomite efekty.
Piotr Śliwiński: To jest poezja, która dlatego mnie interesuje, że nie do końca ją potrafię rozpoznać. Rzeczywiście, i wielka sprawność, i jakaś nieobliczalność związana z wyobraźnią, i jakieś doświadczenie, jakiś język, który to doświadczenie jakoś pożera, pochłania, tak jakby unieważniając. Bardzo ciekawa książka, podobnie jak poprzednie książki Honeta. Jest pewna rezerwa w tym, co mówię, a jednocześnie zobowiązanie do tego, żeby się potykać z tymi wierszami.
Andrzej Franaszek: Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki. I teraz podejrzewam, że się ze mną nie zgodzicie, ponieważ mnie ta książka z kolei rozczarowała. Wydaje mi się, że ona nie zmienia jakoś zasadniczo jego pisania, co może jeszcze nie jest zarzutem, ale jednak nie wnosi nic nowego, sam ten charakterystyczny dla niego gest, czyli kolejne wiersze, które naświetlają pewną sytuację z różnych stron, tutaj nie przynosi bardzo wiele, nie jest to aż tak odkrywcze.
Grzegorz Jankowicz: Mam wrażenie, że oczekiwanie od Dyckiego, by radykalnie zmienił scenografię swojej poezji…
Andrzej Franaszek: Tego nie powiedziałem.
Grzegorz Jankowicz: …byłoby nie na miejscu. Piosenka o zależnościach i uzależnieniachprzynosi znacznie więcej ciekawych wierszy niż tom poprzedni – Dzieje rodzin polskich, w którym Dycki sprawiał wrażenie, jakby męczył się swoją dykcją, jakby ten specyficzny rytm jego wiersza zaczynał mu ciążyć. W nowej książce Dycki coraz bardziej otwarcie mówi o pewnych doświadczeniach, które są dla niego, jak sądzę, najważniejsze. Zachowuje tę samą scenografię, ale inaczej rozkłada akcenty. Mam na myśli zwłaszcza drugą część tomu.
Andrzej Franaszek: Czyli wiersze poświęcone matce? Rzeczywiście są wśród nich takie, które robią duże wrażenie.
Piotr Śliwiński: Znam czytelników, którzy wchodzą w Dyckiego przez tę książkę i są zachwyceni, absolutnie podbici – coś nadzwyczajnego, tak nikt nie pisze – i oczywiście tacy, którzy mu towarzyszą od dawna i widzą: to znowu Dycki. świetny, ten sam.
Grzegorz Jankowicz: Są uzależnieni i są tacy, którzy szukają nowych zależności.
Piotr Śliwiński: Właśnie.
Andrzej Franaszek: Kolejny tom w tonie bardzo poważnym, ale też mówiący o bardzo poważnym doświadczeniu egzystencjalnym, czyli Lacrimosa Kobierskiego. Osnuty głównie, chociaż może nie do końca, wokół doświadczenia śmierci ojca i związanych z tym psychicznych procesów, ale też pewnych rytuałów, jakie się z tym wiążą. Tom interesujący, choć nie wiem, czy w pewnym momencie ten gest się aby nie wyczerpuje. Z drugiej strony, kiedy czytam wiersze o porządkowaniu szafy, ubrań po zmarłym ojcu (przypomina się Świrszczyńska), to porusza po prostu, prawda?
Piotr Śliwiński: To jest książka niewspółczesna, osobna wobec mód, języków, które wybuchają od czasu do czasu, sposobów poezjowania, zbyt poważna, zbyt szczera, zbyt z doświadczenia wynikająca, wpisująca się w pewne konwencje poetyckie, ale na zasadzie wybrania takich, które są na pozór przezroczyste. Zamroczona i świadoma zarazem. Mnie się ona podobała, a dowiedziawszy się, że dość długo czekała na wydawcę, tylko się upewniłem w przekonaniu, że sytuuje się gdzieś obok.
Grzegorz Jankowicz: Fakt, że Kobierski tak długo pracował nad tymi tekstami, wynika po części z rytmu żałoby. Potrzebował czasu, by tę żałobę przepracować, a wspierał się tekstami kultury, znakami, które zakorzeniały jego doświadczenie właśnie w kulturze. Poza tym długa praca nad poszczególnymi wierszami wyszła na dobre samej książce. Lacrimosa odsyła nas do ostatnich taktów skomponowanych przez Mozarta. Według mnie tom, o którym mówimy, to w karierze Kobierskiego pierwsze takty zupełnie innego sposobu pisania.
Andrzej Franaszek: Zobaczymy; miejmy nadzieję. I w końcu dwie książki, które zostawiliśmy na koniec – Krystyna Miłobędzka, jeden z najstarszych autorów w tym zestawieniu, i debiutant, Sławomir Elsner. Wszyscy, zdaje się, mamy takie poczucie, że obie te książki z różnych powodów są ważne. Miłobędzka to oczywiście poezja właściwie minimalistyczna, jak szkic – kilka słów albo kilka poruszeń piórkiem na papierze, ale bardzo ważne doświadczenie, dla mnie zwłaszcza w drugiej części tego tomu, kiedy nie mówi się o biegu tylko o istnieniu. To jest zatytułowane „jest” i to istnienie splata się nierozerwalnie z mówieniem: póki mówię, to jeszcze istnieję.
Grzegorz Jankowicz: To jest wyzwanie rzucone poezji. Miłobędzka narzuca sobie i nam obowiązek mówienia. Ostatni tekst tego tomu składa się z jednego tylko słowa: „mów!”. Bardzo rzadko ostatnimi czasy słyszeliśmy od poetów tak mocno zaakcentowane słowa. Co więcej – to podbicie, podkręcenie języka wcale u Miłobędzkiej nie razi. Nie ma w tym imperatywie żadnej nachalności.
Piotr Śliwiński: To jest tajemnica tej autorki, że ona, pisząc niewiele, niewiele słów zapisując w wierszu i niewiele wierszy w tomie, potrafi zbudować ogromne bogactwo niedopowiedzeń. Te niedopowiedzenia rodzą się ze świadomości, że nie wszystko da się wyrazić, ale i z pewnego kalectwa języka, z solecyzmów, przejęzyczeń, pewnej trudności, szorstkości, oporu, jaki język stawia. Zdaje mi się, że jeśli tak na to spojrzeć, to z jednej strony mamy głębokie przekonanie, że autor ma wielkie doświadczenie, także wielkie doświadczenie w milczeniu, a z drugiej strony – że jako odbiorcy jesteśmy zaproszeni czy wciągnięci do współpracy przy tych wierszach. To zdaje mi się niezwykłe.
Grzegorz Jankowicz: Nie wiem, czy zauważyliście, jak te książki ze sobą korespondują. Ostatnie słowo książki Miłobędzkiej gubione to „mów”, natomiast ostatni tekst w książce Sławomira Elsnera Antypody zatytułowany jest „Milcz”.
Piotr Śliwiński: Zarazem widać, jak inaczej obchodzi się z wierszem młody poeta, który prawie że debiutuje, bo to, nie licząc arkusza z ubiegłego roku, jego debiut, i stara poetka. Ona jest rozrzutna, ją stać na humor, nieomal na rozwiązłość, powiedziałbym, przy tym ta rozwiązłość oczywiście nie wielosłowiem się manifestuje, ale zdziwieniem, na które naraża odbiorcę. Natomiast on jest dosyć konceptualny, napięty, on buduje wiersz i wie o tym.
Andrzej Franaszek: Ale jest za tymi wierszami moim zdaniem jakieś bardzo mocne i ciekawe – może nie za wszystkimi, ale za wieloma – postrzeganie czy odczuwanie świata.
Grzegorz Jankowicz: To nie jest taki młody poeta. Mamy do czynienia z dojrzałym debiutem.
Piotr Śliwiński: Ma trzydzieści jeden-dwa lata.
Grzegorz Jankowicz: Znajdujemy w tej książce trzydzieści utworów poetyckich charakteryzujących się niezwykłą krystalicznością, elegancją i subtelnością języka. Elsner też nie boi się używać słów, których w polskiej poezji od dawna nie spotykaliśmy, przy czym żadne z tych słów nie traci siły wyrazu, żadne z nich nie wydaje się anachroniczne. Bohater wierszy Elsnera jest rozpięty między potrzebą ciszy (wyciszenia hałasu świata) a pragnieniem rozmowy, najprostszej, ale też – jak się okazuje – najtrudniejszej komunikacji z innym.
Andrzej Franaszek: Mnie nie chodzi o pracę poetycką nawet, chociaż ona oczywiście tu jest bardzo dobrze wykonana, tylko o wrażliwość. I muszę powiedzieć, że dla mnie ta książka była chyba najprzyjemniejszą w pewnym sensie niespodzianką, ponieważ jest to nowy głos. Nie „nowy” w znaczeniu „kompletnie inny”, oczywiście tak nie jest, ale nowy, wyrazisty głos. Pojawił się nowy człowiek, ma nam coś ciekawego do powiedzenia, pisze ciekawie.
No, dobrze, panowie, ale rozmawiamy już dość długo, a powinniśmy zbliżyć się do werdyktu, a w każdym razie jednoznacznego wskazania. Czy jesteście w stanie wskazać jedną książkę z tych dziewięciu, dla was najważniejszą?
Grzegorz Jankowicz: Kolejność, którą wybraliśmy w prezentacji, już jest jakimś wskazaniem. Wydaje mi się, że Miłobędzka zdecydowanie zasłużyła na tytuł najlepszej książki roku.
Piotr Śliwiński: To rzeczywiście jest książka bardzo ciekawa, a co więcej, taka, która w każdej kolejnej lekturze zyskuje. Najpierw się może wydawać książką z resztek, jakichś wierszyków, które nie znalazły miejsca w poprzedniej książce, ale ta myśl, to przypuszczenie, jest zdrożne, a nawet, powiedziałbym, nieprzyzwoite. Dlaczego? Dlatego, że takiej gęstości znaczeń, takiego rozmachu egzystencjalnego przy takim minimalizmie językowym, z jakim mamy do czynienia, z czymś takim spotykamy się bardzo rzadko. To jest poezja, która ma i lekkość, i ciężar zarazem. Znakomita książka, aż trudno uwierzyć.
Andrzej Franaszek: Piotrze, wygłosiłeś piękną laudację, ale ja chciałbym zachować tutajvotum separatum, ja bym został z Elsnerem mimo wszystko. Wydaje mi się, że książka Miłobędzkiej będzie szalenie doceniona, to jasne, jest w ogóle dobry klimat od lat wokół tej poetki, mnie natomiast porusza jakoś świat Elsnera, ale też to, że jest to, jak już powiedziałem, nowy człowiek, który przychodzi i mówi nam coś interesującego o tym, jak postrzega świat. Może więc – dwa głosy na Krystynę Miłobędzką, jeden na Sławomira Elsnera.
Żegnamy się zatem i zostajemy z ostatnim słowem tomu Krystyny Miłobędzkiej, ze słowem „mów”.
O AUTORZE
Andrzej Franaszek
Historyk literatury, eseista, krytyk literacki. Absolwent filologii polskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego. W latach 1999-2003 asystent w Katedrze Literatury XX wieku w Instytucie Polonistyki UJ. Od 1995 roku członek redakcji „Tygodnika Powszechnego”, w którym w latach 2006-2010 pełnił funkcję kierownika działu kultury. Nominowany do Nagrody Literackiej Nike (1999, 2012). Stypendysta Fundacji Kościuszkowskiej (2000), Funduszu im. Stanisława Lama w Paryżu (2005) oraz Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego (2007).
Grzegorz Jankowicz
Urodzony w 1978 roku. Krytyk, filozof literatury i tłumacz. Redaktor serii krytycznoliterackiej „Punkt Krytyczny” czasopisma „Studium”. Wykładał literaturę polską na Uniwersytecie Indiana w Bloomington. Współpracownik Centre for Advanced Studies in the Humanities UJ. Prowadził audycję „Czytelnia” w TVP Kultura. Jest wiceprezesem i redaktorem w Fundacji Korporacja Ha!Art. Redaktor działu kultura „Tygodnika Powszechnego”. Juror Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej „Silesius”. Dyrektor wykonawczy Międzynarodowego Festiwalu Literatury im. Josepha Conrada. Mieszka w Krakowie.
Piotr Śliwiński
profesor Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, Kierownik Zakładu Poetyki i Krytyki Literackiej UAM. Krytyk literacki, redaktor, badacz polskiej poezji współczesnej. Autor i współautor książek, m.in. Awangarda przedwojenna, Kraków 2004; Po całości. Szkice, punkty, Poznań 2016 ‒ razem z K. Hoffmannem i M. Jaworskim, a także redaktor blisko dwudziestu książek na temat poezji współczesnej (ostatnio Jakieś rozwiązania. Szkice o poezji (nie tylko) najnowszej, Poznań 2016).