recenzje / ESEJE

Zło które nie mija. Radości Grzegorza Kwiatkowskiego

Marcin Sierszyński

Recenzja Marcina Sierszyńskiego z książki Radości Grzegorza Kwiatkowskiego, która ukazała się w miesięczniku "Inter-".

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

„Wita­ją­cy nas z okład­ki tytuł zapo­wia­da treść: będzie krót­ko, wręcz lapi­dar­nie, dosad­nie i nie­po­ko­ją­co. Nie­u­kształ­to­wa­na albo znisz­czo­na gwiaz­da Dawi­da zastę­pu­ją­ca „a” w sło­wie „rado­ści” pod­sy­ca nie­ja­sny nastrój sta­jąc się sym­bo­lem towa­rzy­szą­cym przez pozo­sta­łe dwa­dzie­ścia kil­ka stron. Czar­no na bia­łym poeta wpro­wa­dza w swo­ją pesy­mi­stycz­ną i prze­wrot­ną wizję rze­czy­wi­sto­ści, przy oka­zji wpa­so­wu­jąc się w szer­sze dys­ku­sje, poru­sza­ne przez sztu­kę, na temat naszej histo­rii. Naszej i innych, z któ­ry­mi przy­szło nam współ­ist­nieć na prze­strze­ni wie­lu wie­ków.

Było­by wręcz nie­spra­wie­dli­wo­ścią stwier­dze­nie, że Rado­ści to głos z prze­szło­ści, przedaw­nio­ny i dają­cy zro­zu­mieć się tyl­ko w kate­go­riach dzie­jo­wych. Taki błąd nie­raz doty­czy arty­stów poru­sza­ją­cych się, nawet bie­gle, w realiach wojen­nych.

Prze­wrot­ność książ­ki Grze­go­rza Kwiat­kow­skie­go pole­ga na aktu­al­no­ści w zro­zu­mie­niu dzi­siej­sze­go oto­cze­nia. Co praw­da szan­sę do wypo­wie­dze­nia się otrzy­mu­ją przede wszyst­kim zmar­łe w zeszłym stu­le­ciu posta­ci (kon­ty­nu­acja cyklu wier­szy zna­nych z poprzed­nich tomi­ków), choć nie są one zamknię­te w doświad­cze­niu, a jedy­nie w cza­sie. Język zmar­łych jest naszym języ­kiem – bólu, nadziei i utra­pie­nia, chwil uko­je­nia. Dziś, podob­nie jak oni, mogli­by­śmy pytać: „sza­now­ny proboszczu/ jak możesz im tak mówić?” (s. 18). To pro­sty przy­kład, ale wymow­ny. Ude­rza nie­prze­mi­jal­ność nie­któ­rych zacho­wań; idee, któ­re zaszcze­pi­ły się w gło­wach cięż­ko wyko­rze­nić, cięż­ko też je kon­tro­lo­wać. Poeta mówi, że nic nowe­go pod słoń­cem nas nie spo­tka i wciąż, sie­dem­dzie­siąt lat po tych wyda­rze­niach, musi­my bory­kać się z ana­lo­gicz­ny­mi pro­ble­ma­mi.

Nie znaj­dzie­my prze­rzu­ca­nia winy ani na jed­nost­ki, ani na naród. Prze­wi­nie­nia, według auto­ra, nie nale­ży rów­nież szu­kać w tra­gicz­nym duchu epo­ki, nie w ide­olo­gii, bo każ­da może zostać nie­pra­wi­dło­wo wyko­rzy­sta­na czy nie­zro­zu­mia­na; nie w spo­łe­czeń­stwie, bo jest podat­ne na mani­pu­la­cje. Pisząc o Holo­kau­ście, myśli o czymś znacz­nie bar­dziej ogól­niej­szym, do cze­go to wszyst­ko się spro­wa­dza.

Cho­dzi o nie­skon­kre­ty­zo­wa­ne, a jed­nak dobrze widocz­ne i wyczu­wal­ne „zło”, czy ści­ślej mówiąc: prze­moc, fałsz i prze­ni­co­wa­nia. Punk­tem wyj­ścia są zda­rze­nia z cza­sów bliż­szych II woj­nie świa­to­wej, anty­se­mi­tyzm oraz miej­sco­we pora­chun­ki (utwór „wydarł” z bole­sną melo­dią pio­sen­ki Nie­me­na), rzu­ca­ją­ce cień na współ­cze­sność. Wier­sze zda­ją się mówić, że dziś zmie­ni­ły się tyl­ko deko­ra­cje, a ofia­ry wciąż pozo­sta­ją ofia­ra­mi, tym razem prze­mo­cy sym­bo­licz­nej jako spad­ku po roz­bi­ja­ją­cym spo­łecz­no­ści tota­li­ta­ry­zmie.

Sko­ro brak osą­dza­ne­go i osą­dza­ją­ce­go, to o co się spie­rać? Czyż­by „zło” było nie­za­leż­ne od nas? Oczy­wi­ście, że to nie­praw­da. Kwiat­kow­skie­go fascy­nu­ją inne spra­wy, bar­dziej uni­wer­sal­ne. Sytu­acje gra­nicz­ne sta­no­wią clou Rado­ści. Boha­te­ro­wie książ­ki sta­ją przed nie­moż­li­wy­mi do omi­nię­cia przy­pad­ka­mi rzu­tu­ją­cy­mi na całe ich przy­szłe życie, przede wszyst­kim zaś śmierć. Acz­kol­wiek niko­go nie pięt­nu­ją, są co naj­wy­żej zdzi­wie­ni, jak w wier­szu „ben­zy­ną”:

wariat Rubin­ste­in śpie­wał w get­cie
alle gle­ich!
alle gle­ich!
wszy­scy są rów­ni wobec śmier­ci
i to nas wpra­wia­ło w dobry humor
ale wywie­zio­no nas do obo­zu
w ogrom­nym dole pali­ły się dzie­ci
i ogień pod­sy­ca­no śmie­cia­mi i ben­zy­ną

Bra­ku­je komen­ta­rza, jak w więk­szo­ści poezji z tego tomu. Czy­tel­ni­cy zosta­ją pozo­sta­wie­ni sami sobie i powin­ni sami sta­wiać przy­pi­sy. Wyda­je się to łatwe w zasto­so­wa­niu do Zagła­dy, ale pro­ble­ma­ty­ka kom­pli­ku­je się w momen­cie, gdy prze­no­si­my wizję do naszych cza­sów. A do tego zachę­ca poeta.

Na moc­ny wydźwięk książ­ki skła­da się styl poety­zo­wa­nia auto­ra. Rezy­gna­cja z roz­bu­do­wa­nych meta­for i posta­wie­nie na zna­czą­cy opis suge­ru­je dwie rze­czy. Pierw­szą z nich jest nie­pew­ność co do moż­li­wo­ści inne­go wyra­ża­nia skom­pli­ko­wa­nych dyle­ma­tów etycz­nych i moral­nych. Więk­sza część pra­cy nad wier­szem zosta­je sku­pio­na na czy­tel­ni­ku, na jego sko­ja­rze­niach i wie­dzy – tej zdo­by­tej z innych lek­tur i tej, któ­rą mu wtło­czy­ła kul­tu­ra, edu­ka­cja i wycho­wa­nie. Dla­te­go odbiór może znacz­nie róż­nić się w zależ­no­ści od kąta spoj­rze­nia. Nie może być tu zara­zem przy­pad­ko­wo­ści i nie każ­da inter­pre­ta­cja będzie słusz­na, ponie­waż w kil­ku wer­sach poeta zawarł wszyst­ko, co jest potrzeb­ne do zro­zu­mie­nia tek­stu. Tym się róż­ni od popu­lar­nych dziś języ­ków poetyc­kich: nie może ozna­czyć każ­de­go zagad­nie­nia peł­nym zna­cze­nia zdaniem/wersem/słowem, odsy­ła­ją­ce­go do cze­go­kol­wiek poza książ­ką (odczu­cia? wra­że­nia? sko­ja­rze­nia?). Rado­ści mają swo­je usta­no­wio­ne gra­ni­ce, w obrę­bie któ­rych nale­ży się poru­szać, a świad­czy to o wyso­kim kunsz­cie pisar­skim. Dru­gą rze­czą jest to, co w rodzi­mej poezji naj­le­piej repre­zen­tu­je Piotr Som­mer, u któ­re­go opis jest wła­śnie – jak już zosta­ło wspo­mi­na­ne – zna­czą­cy, zastę­pu­ją­cy nie­ko­mu­ni­ka­tyw­ne meta­fo­ry i kolo­ry­zo­wa­nia na zada­ny temat.

Język został opa­no­wa­ny i ufor­mo­wa­ny, co moż­na dokład­nie prze­śle­dzić już od Prze­pra­wy z 2008 roku. Wyjąt­ko­wa lapi­dar­ność nowej publi­ka­cji poety to kon­se­kwen­cja obra­nej dro­gi. Krót­ko i cel­nie. To spra­wia, że wier­sze rze­czy­wi­ście są ude­rza­ją­ce, przej­mu­ją i pozo­sta­wia­ją ska­zę. Pro­sto­ta zaś nie koja­rzy się z bana­łem, a z lirycz­nym ładun­kiem emo­cjo­nal­nym wprost pro­por­cjo­nal­nym do jasno­ści prze­ka­zu. Szcze­gól­nie sil­nie oddzia­łu­je w tych momen­tach, w któ­rych pozo­sta­wia nas bez puen­ty, albo ina­czej: gdzie puen­tą jest cały wiersz. Taka sztucz­ka pozor­nie pozo­sta­wia nas bez­bron­ny­mi wobec swo­istej opo­wie­ści i choć prze­cież nie jest to pierw­szy raz, kie­dy Kwiat­kow­ski sta­wia nas w takiej sytu­acji, na nowo moż­na odczuć obse­syj­nie powra­ca­ją­cy styl, któ­re­go moty­wy i histo­rie ukła­da­ją się w wyjąt­ko­wy rytm cza­ru­ją­cy swo­im wewnętrz­nym ładem.

Jest więc nie­co wprost, acz pod­skór­nie czuć praw­dzi­wą war­tość spi­sy­wa­nych słów. Szo­ku­ją te pro­ste dycho­to­mie, któ­rych na co dzień sta­ra­my się uni­kać jako nie­ludz­kich. W wier­szu „zna­łem” pod­da­na okrut­ne­mu zamknię­ciu w oran­że­rii kobie­ta zmar­ła, ale urzą­dzo­no jej wystaw­ny pogrzeb; w „lat” rodzi­ce dzię­ku­ją Bogu, że zabrał do sie­bie ich cho­re na zespół Downa dziec­ko; tytu­ło­we „rado­ści” to naj­pięk­niej­sze lata życia bra­ci, któ­rzy zako­py­wa­li zde­chłe sar­ny. Czy to tak­że część nasze­go życia, te drob­ne ode­tchnię­cie z powo­du prze­mi­ja­nia, ulga po zakoń­czo­nym obo­wiąz­ku, jak­kol­wiek naj­szla­chet­niej­szym? Nie­wie­lu z nas chcia­ło­by jed­no­znacz­nie odpo­wie­dzieć na tak zada­ne pyta­nia.

W ostat­nich latach temat anty­se­mi­ty­zmu czę­sto poja­wiał się w kinie i na papie­rze. Sztu­ka zaczę­ła szu­kać nowych spo­so­bów na ponow­ne opo­wie­dze­nie histo­rii. Jed­nak nie potra­fi­ła uwol­nić się z umow­nych klisz, nawet jeże­li prze­war­to­ścio­wa­ła nie­któ­re sym­bo­le („dobry Nie­miec”), a więc usta­no­wi­ła nowe stan­dar­dy opo­wie­ści. Zosta­ły one wtło­czo­ne w machi­nę pro­duk­cyj­ną kul­tu­ry popu­lar­nej, słusz­nie rela­ty­wi­zu­jąc obraz zna­ny nam od kil­ku­dzie­się­ciu lat. Mimo to wyzwo­leń­cza siła zosta­ła zaha­mo­wa­na przez wyra­ża­nie się w spo­sób „oczy­wi­sty”, zba­na­li­zo­wa­ny, cza­sem nawet narzu­ca­ją­cy ewa­lu­ację fak­tów. To, co naj­cen­niej­sze w nowej książ­ce Kwiat­kow­skie­go, to moż­li­wość samo­dziel­ne­go prze­my­śle­nia tek­stu, a więc potrak­to­wa­nie odbior­cy z sza­cun­kiem. Poprzez odrzu­ce­nie chę­ci ska­ta­lo­go­wa­nia przy­wo­ły­wa­nych wyda­rzeń, poeta snu­je wizję nowo­cze­sno­ści, któ­ra nie pora­dzi­ła sobie jesz­cze z daw­ny­mi zaszło­ścia­mi i każe zwe­ry­fi­ko­wać czas oraz miej­sce, w któ­rym teraz się znaj­du­je­my. Otwar­cie pyta: „gdzie jest Iza­ak Mosze i Wefa?” i rów­nie jaw­nie odpo­wia­da: „wszy­scy śpią o tu pod tą zie­mią” (s. 15). Co nato­miast zro­bi­my z tą wie­dzą, pozo­sta­je w naszej gestii.

Nie nale­ży więc trak­to­wać Rado­ści jako gło­su opo­wia­da­ją­ce­go się „za” lub „prze­ciw” kon­kret­nym nar­ra­cjom. Jest opo­wie­ścią o Innym, któ­re­go już nie ma.  Trze­ba przy tym pamię­tać, że Inny­mi nie są dziś tyl­ko Żydzi, ale rów­nież każ­dy obcy w naszym oto­cze­niu. I tutaj widać poten­cjał przy­wo­ły­wa­nych wier­szy: spraw­dza­ją nas, czy jeste­śmy w sta­nie pora­dzić sobie w nowej sytu­acji, czy pozwo­li­my wró­cić zmo­rom prze­szło­ści, czy damy radę zaofe­ro­wać rze­czy­wi­sto­ści pozy­tyw­ny pro­jekt pono­wo­cze­sno­ści nie­ule­ga­ją­cy nad­mier­nej względ­no­ści pojęć, będą­cy jed­no­cze­śnie otwar­ty i podat­ny na rewi­zje. To trud­ne zada­nia, nad któ­ry­mi war­to się zasta­no­wić czy­ta­jąc ten tomik.

Kwiat­kow­ski pisze o złu, któ­re nie mija. I nie ma na nie­go recep­ty. Nie­któ­re sche­ma­ty muszą – naj­wi­docz­niej – powta­rzać się. Ale być może kie­dyś będzie­my mogli zoba­czyć taki obra­zek: „na pobli­skim murze / ktoś napi­sał: / nie­groź­ne zacho­dy słoń­ca” (s. 11). Wcze­śniej jed­nak trze­ba odpo­wie­dzieć na pyta­nia, jakie, mię­dzy inny­mi, zada­ją nam Rado­ści”.


Źró­dło: Pismo Inter- 2/2013.

O autorze

Marcin Sierszyński

Urodzony w 1990 roku w Legnicy. Poeta, recenzent literacki. Redaktor prowadzący Wywrota.pl, aktywista wrocławskiego Klubu Krytyki Politycznej. Mieszka we Wrocławiu.

Powiązania