[Wyłania się z gąszczu nad rzeką w jednoczęściowym kostiumie bordo]
Wyłania się z gąszczu nad rzeką w jednoczęściowym kostiumie bordo.
Piętnaście minut wcześniej z namiotu sztukowanego żerdką
dochodził regularny
sygnał jej ekstazy. Już tylko oni i my
zostaliśmy na leśnym biwaku. Jej facet ociężale krąży,
coś zgubił. Biały chudzielec. Staram się nie zwracać uwagi,
obserwuję pionowy start osy, godełka niezapominajek,
robaka na moim trampku: jest segmentowany, mleczny we wzory Kwakiutlów.
Rolują karimaty. Godzina do południa, góry nadstawiają grzbietów
upałowi. Podoba mi się sposób, w jaki dziewczyna stąpa
po skoszonej łące. Poddaję się.
Ich czarowi. Leżąc w trawie śledzę, jak jedzą skąpy posiłek,
on się oblizuje, ona analizuje swoją twarz w lusterku,
wstaje i zwija śpiwór idąc za nim w kucki, chyba wysportowana.
I stają mi się bliscy, choć z oczywistych powodów
rozbiliśmy namioty na przeciwległych krańcach polany.
Co mnie tak pociąga? Nie lep seksu, też byłem już dziś na szczycie;
nie chęć by zawrzeć znajomość, nawet nie mówię im „cześć”.
Symetria, w jakiej żyjemy. Mam w nim brata-bliźniaka,
jeszcze przez dwie, trzy godziny, aż z garbami plecaków
odejdą nie patrząc na nas, zajęci Swoimi Sprawami,
tym, co mnie pociąga najbardziej.
[Wstałem o piątej. Był tam, gdzie go zostawiłem]
Wstałem o piątej. Był tam, gdzie go zostawiłem
wczorajszego wieczoru: nowy, pachnący świat.
Łodygi nabite sokami jak strzelby.
Z każdym oddechem utleniały się w głowie
dwa świeże sny o tobie jak dwa sekrety alkowy.
Zostało trochę popiołu tam, gdzie wczoraj widziałem
grupkę tubylców przed blokiem, na plastikowych krzesłach,
w cieniu pojedynczego drzewa, przy grillu.
Ponura karykatura obozu pod gołym niebem
Szoszonów, Tarahumarów, Ajnów lub Tuaregów.
Zew jest zapewne ten sam. Czyją karykaturą
jestem ja? Nie chodzę między ludźmi w płonącej odzieży,
występuję dość często, jak pospolita roślina,
moje znaczenie jest wyolbrzymione, dotknij mnie
i sprawdź.
KROJĄC MIĘSO
Krojąc mięso dla kotów użyłem zamiast deski
złożonej na pół gazety. Nóż
zostawił dwa ślady na papierowym policzku
Stefana Niesiołowskiego.
Teraz lider Zjednoczenia
Chrześcijańsko-Narodowego wygląda, jakby udawał
Matkę Boską i spogląda z wysokości stołu
na swoje owieczki, koty.
95.09.16
GWIAZDY. POCAŁUJ MNIE PO WSZYSTKIM
Wszystko się zmieniło. Poza tym
zmieniło się niewiele. Jest dzwon przy kościele,
półton herbaty w kubku, spanie na wznak na deskach.
Śpią już wszyscy sąsiedzi. Obejrzałem film „Edi”.
Jest coś, co – przypuszczam – trzeba ci opowiedzieć.
Znaczysz o niebo więcej niż wszystkie tamte braki.
Wynagrodziłeś wszystkie niepowetowane straty.
Warto spędzić niemodną, bezsenną noc w pojedynkę.
Ty, tyle światła tuż za mną. A tuż za oknami
Mariański Rów pod nami zasypany gwiazdami.
NA ŚMIERĆ MICHAŁA FOSTOWICZA
Słuchałem Israela Kamakawiwo’ole,
w tle rwały się dźwięki z kreskówki Marianki,
z kosmosu, choć się czeka, nie dochodził sygnał,
więc sprawdziłem pocztę, trochę machinalnie,
i był mail od Śliwy, jedno zdanie czy też
ledwie równoważnik, nabrały powagi
szczebioty, skowyty rysunkowej zgrai
oraz gitara, na której ten gruby Hawajczyk
grał teraz tak, jakby grał idąc pod górę
z dzieciakiem na plecach i walcząc z wichurą,
która nam z powrotem wpycha oddech w usta,
i zamajaczyła mi gdzieś moja młodość,
okolice Kłodzka i twoja Alicja,
że do domu do was szło się bardzo długo,
bo jak mieszkać, to tylko wysoko, jak ptaki,
i że nic dziwnego, że gwałtownik, pijak,
w ogóle ktoś taki jak ja w tamtych czasach
nie sterczał w kolejce po buddyjską mądrość
u twych drzwi, i w sumie to nawet i lepiej,
żeś nie znał wznoszonych za ciebie toastów
ni cichych podziwów, takich jak nad ranem,
gdy się ujrzy mrówkę czy źdźbło w nowym świetle,
bo to w samotności poznajemy piękno,
co tu zresztą gadać, gdy pora wysiadać,
świat anonimowy i animowany
przychodził po nasze triumfy jak po swoje,
resztką słów i ledwie mrucząc je pod nosem
składam ci elegię, hołd tyci, daremny,
by wyznać nikomu, wydukać w tę pustkę,
że zawsze, ilekroć byłem w Międzygórzu,
lubiłem myśleć, że jesteś: tam, w górze.