książki / SZKICE

Powlekać rosnące

Joanna Mueller

Fragmenty książki Joanny Mueller Powlekać rosnące, która ukazała się nakładem Biura Literackiego w serii Szkice 21 listopada 2013 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Praca marzenia słownego, czyli Epifania i bergamotki (confiteor)

Na marę Romy i jawę Hono­ra­ty

Na począt­ku jest sen. Kolej­ny z cyklu nie­prze­pra­co­wa­nej żało­by, z cze­go zda­ję sobie spra­wę już we wnę­trzu tej sen­nej nar­ra­cji. Mło­do i nagle zmar­ła ciot­ka, mat­ka dwój­ki małych dzie­ci, zabra­na przez cho­ro­bę, co się rakiem nie cofa, w cią­gu nie­speł­na dwóch tygo­dni od dnia roz­po­zna­nia obja­wów i wyda­nia wyro­ku. Śni mi się kolej­ny – któ­ry to już? – raz. Zwy­kle przy­cho­dzi jako mara pocho­wa­na za życia, doma­ga się w tym sen­nym maja­ku stwier­dze­nia, że prze­cież oddy­cha, roz­ma­wia, je i pije, rumie­ni się, uśmie­cha, a zatem nie umar­ła, więc dla­cze­go ci wszy­scy źli ludzie zbie­ra­ją się tutaj, by ją wie­kiem trum­ny przy­bić i zie­mią zasy­pać? Cza­sa­mi bawi się ze mną w gro­te­skę – nie byłam na jej pogrze­bie i dla­te­go wciąż na nowo chce odgry­wać tę nie­by­łą cere­mo­nię. Ze stra­ceń­czą iro­nią daje instruk­taż, jak zmar­łe­go w trum­nie i zie­mi umie­ścić, by zasy­pa­nie nie oka­za­ło się tyl­ko zasy­pia­niem, bo to prze­cież naj­więk­sza trau­ma – zasnąć zbyt moc­no i w trum­nie się zbu­dzić. Co któ­rąś noc drę­czy mnie wyrzu­ta­mi sumie­nia. Mści się obec­no­ścią za nie­obec­ność, spóź­nio­nym narzu­ca­niem się – za nie­wcze­sność pamię­ci. Przy­cho­dzi upar­cie, a ja wciąż – choć śnię o niej – to o niej nie piszę.

Wresz­cie tej nocy przy­da­rza się nam obu (bo tak wła­śnie, jako o naszej wspól­nej, sekret­nej przy­go­dzie, nauczy­łam się o tych noc­nych marach myśleć) sen pogo­dze­nia. Ona godzi się na to, że już nigdy tutaj nie wró­ci, ja – godzę się ze świa­do­mo­ścią, że fak­tu jej odej­ścia z sie­bie nie wyrzu­cę, nie zepchnę w pod­świa­do­mość, jak się spy­cha trum­nę w cmen­tar­ny dół. Tej nocy śni mi się ona i śnią mi się ber­ga­mot­ki.

Śnią mi się, tyl­ko… Jak stre­ścić to, co – sło­wa­mi Freu­da – jest zgęsz­cze­niem, dale­ko posu­nię­tą kon­den­sa­cją? Te „sple­cio­ne ze sobą poje­dyn­cze wyobra­że­nia”, ten „obraz zama­za­ny, bez kon­tu­rów” – to wszyst­ko, co ojciec psy­cho­ana­li­zy przy­rów­nał do „kli­szy, na któ­rej zro­bio­no kil­ka zdjęć” (ina­czej, po moje­mu mówiąc: do ana­mor­fo­zy). Nie wie­rząc w moż­li­wość opo­wie­dze­nia snów – jed­nak opo­wia­dam.

۞

Opo­wia­dam o maleń­kim mie­ście, któ­re przy­cup­nę­ło na skra­ju świa­ta tak cichut­ko, że sta­ło się wio­ską, więc swo­ją nazwą do dziś smut­no przy­po­mi­na: „Jestem Mia­stecz­kiem, pozo­sta­nę Kra­jeń­skie”.

Opo­wia­dam o rodzin­nej miej­sco­wo­ści, a ona zapra­sza mnie do sie­bie każ­dym z dzie­cin­nych wspo­mnień. Nęci waka­cja­mi spę­dza­ny­mi tyl­ko z bab­cią. Poran­ny­mi wyciecz­ka­mi rowe­rem po gorą­cy pszen­ny chleb o kształ­cie koła, któ­ry potem – kra­ja­ny „dla uko­cha­nej wnu­si”, zanim po nie­chru­pią­cy śro­dek zdą­ży­li przy­biec mniej niż ja hołu­bie­ni kuzy­ni i kuzyn­ki – gubił dłu­gie, nie­mal dookol­ne „pięt­ki”, sma­ro­wa­ne potem masłem, posy­py­wa­ne solą, zja­da­ne na gorą­co, popi­ja­ne gry­zą­cą fusa­mi zbo­żów­ką (któ­rą piję teraz, gdy piszę te sło­wa).

Opo­wia­dam, bo kusi mnie ta rodzin­na wio­ska koło Piły jesz­cze i zaka­za­ny­mi wyciecz­ka­mi „na beszong”, czy­li nasyp kole­jo­wy, o któ­rym bab­cia zawsze krzy­cza­ła ze zgro­zą, w takt prze­my­ka­ją­cych pocią­gów: „Gdzie te gzu­by zno­wu pogna­ło, ponio­sło ich chy­ba na zgu­bę!”. A nas nie na zgu­bę ponio­sło, tyl­ko na drze­mę wśród traw, któ­re nigdzie nie były tak szu­mią­ce, pach­ną­ce i bzy­czą­ce, jak na beszon­gu. Na plo­ty panień­skie, rumień­cem okra­szo­ne, nas ponio­sło i na ple­ce­nie wian­ków z buj­ne­go kwie­cia. I jesz­cze na szep­ta­ne w ucho marze­nia, na zaba­wy w kocie koleb­ki, na zry­wa­nie płat­ków z nadzie­ją i smut­kiem: „kocha, lubi, sza­nu­je, nie chce, nie dba, żar­tu­je”, na gro­sen­ki, wróż­by, koły­san­ki.

I opo­wia­dam jesz­cze o wszyst­kich moich wuj­kach, ciot­kach, kuzy­nach, roz­sy­pa­nych po Mia­stecz­ku jak mot­ki wysy­pa­ne z koszy­ka, któ­re cza­sa­mi poma­ga­łam bab­ci gonić, nawi­ja­łam na wła­ści­we kłę­busz­ki, prze­ci­na­jąc ruchem nożyc te wąt­ki, co – zbyt zamo­ta­ne – nie dawa­ły się już roz­plą­tać (w chwi­li, gdy to piszę, mam na sobie uple­cio­ny z ówcze­snej zie­le­ni swe­ter, któ­ry wcze­śniej nale­żał do bab­ci, a do mnie tra­fił, nie­mal jak amu­let chro­nią­cy przed złem, jak zbro­ja dają­ca siłę, po jej śmier­ci, w roku 2004, pamięt­nym dla­te­go, że splą­tał ze sobą trzy pogrze­by naj­bliż­szych i jeden, rów­nież naj­bliż­szy, ślub).

Przy­wo­dzę do opo­wie­ści rów­nież ulu­bio­ną kuzyn­kę, z któ­rą snu­ły­śmy intry­gi nie mniej fan­ta­stycz­ne niż opo­wie­ści czy­ta­ne „przy szpa­kach” (a ona, ta kuzyn­ka, wdzie­ra się w intry­gę cał­kiem real­nie, dokład­nie w tej chwi­li, zaczep­ką na gadu-gadu; i myli mi tą zaczep­ką, tym pyta­niem nie­do­świad­czo­nej mat­ki, czy­nio­ne przed laty dziew­czyń­skie rachu­by, w któ­rych obie były­śmy zakon­ni­ca­mi; i mie­sza mi je z auten­tycz­nym czte­ro­let­nim epi­zo­dem klasz­tor­ne­go życio­ry­su, któ­ry kuzyn­ka prze­ży­ła samot­nie i któ­ry rów­nie samot­nie prze­rwa­ła nagle, po to, by nie­do­szłe ślu­by wie­czy­ste zamie­nić na rów­nie wie­czy­sty, lecz bar­dziej doszły ślub z męż­czy­zną, a gro­mad­kę cudzych dzie­ci – na naro­dzo­ne nie­daw­no wła­sne dziec­ko).

(Więc odpo­wia­dam jej na gadu-gadu krót­ką radą mat­ki tro­chę bar­dziej doświad­czo­nej i do pli­ku „bergamotki.doc” czym prę­dzej powra­cam). Wresz­cie same pta­szy­ska do opo­wie­ści przy­wo­dzę, zamiast je odga­niać od drzew cze­re­śnio­wych, któ­rych wraz z bab­cią pil­no­wa­ły­śmy przed zagła­dą do cza­su, kie­dy – gdzieś koło połu­dnia – czy­ta­nie sta­wa­ło się sil­niej­sze niż uważ­ność, a natu­ra szpa­ków wygry­wa­ła z naszą kul­tu­ro­wą sła­bo­ścią do lek­tu­ry.

Opo­wia­dam, bo pamię­tam, jak ze szpa­ka­mi pora­dził sobie wresz­cie wujek, dru­gi w Mia­stecz­ku kon­struk­tor i wyna­laz­ca (dru­gi po panu Piku­li­ku – choć może on się wca­le nie nazy­wał Piku­lik? – para­nor­mal­nym twór­cy róż­nych param­ły­nów, para­wia­tra­ków, para­sa­mo­cho­dów i para­lot­ni). Wujek ten (ojciec wspo­mnia­nej kuzyn­ki, tym­cza­so­wo w komu­ni­ka­to­rze nie­do­stęp­nej) był przez pół życia pełen nie­mych wyrzu­tów wobec rodzi­ców, że ci – zamiast arty­sty (złot­ni­ka, rzeź­bia­rza, a choć­by i nawet, mawiał, zegar­mi­strza) – zro­bi­li z nie­go mecha­ni­ka tabo­rów kole­jo­wych. Musiał sobie ów mło­do­cia­ny brak rekom­pen­so­wać na sta­rość, wal­cząc w cza­sie przed­wcze­snej eme­ry­tu­ry z coraz słab­szym wzro­kiem, zwy­cię­ża­jąc cho­ro­bę rogów­ki każ­dym kolej­nym cudem swe­go warsz­ta­tu: a to mebla­mi rzeź­bio­ny­mi w sty­lu sece­sji, a to sygne­ta­mi, któ­ry­mi obdzie­lił pół rodu Baro­nów, a to wresz­cie użyt­ko­wy­mi cac­ka­mi w rodza­ju wier­tar­ki odpę­dza­ją­cej pta­szy­ska od sadu czy też arma­ty na dzi­ki, któ­rej głos do dzi­siaj roz­brzmie­wa od gra­ni­cy mia­stecz­ko­wych beszon­gów, aż po kra­jeń­skie krań­ce nad­no­tec­kich mokra­deł.

Opo­wieść się snu­je, ale wciąż ma ona raczej smak roz­pusz­cza­nej w her­ba­cie mdlą­co-słod­ka­wej mag­da­len­ki niż samej her­ba­ty o cierp­kim ber­ga­mot­ko­wym aro­ma­cie, któ­rą piję w każ­dym z tych trzech momen­tów – po prze­bu­dze­niu ze snu (o nim jesz­cze nic nie powie­dzia­łam), w ostat­nim szli­fie wier­sza (o nim nie opo­wiem) i teraz (gdy piszę te sło­wa).

Wypie­ram ze świa­do­mo­ści opo­wieść o ber­ga­mot­kach, zastę­pu­jąc ją histo­ria­mi korzen­ny­mi, tak jak dziec­ko, któ­rym byłam, wypie­ra­ło cho­ro­by chro­nicz­nie zwią­za­ne z rodzi­ną ojca i zastę­po­wa­ło je baśnio­wym, nie­ska­la­nym śmier­cią świa­tem roz­cią­ga­ją­cym się po zdro­wej, mat­czy­nej stro­nie Mia­stecz­ka, zwa­nej Huba­mi.

۞

Sen jed­nak, o któ­rym chcę wresz­cie zacząć opo­wia­dać, poja­wił się po tej dru­giej – cho­rej, chro­nicz­nej, mrocz­nej – stro­nie. Chcę go opo­wie­dzieć, cho­ciaż – powta­rzam to wam i sobie – w opo­wieść o śnie nie wie­rzę. Kogo bowiem inte­re­su­je marze­nie sen­ne bar­dziej niż same­go marzy­cie­la? Kogo w ogó­le ono inte­re­su­je, jeśli pomi­nąć sytu­ację medycz­ną wyma­ga­ją­cą prócz szcze­ro­ści pacjen­ta tak­że uwa­gi psy­cho­ana­li­ty­ka? I czy w tym sean­sie wła­śnie sens snu jest naj­istot­niej­szy, a nie dogma­tycz­ne prze­ko­na­nia leka­rza i nie­wy­sła­wial­ny nie­po­kój klien­ta? Wresz­cie – żeby pyta­niom uczy­nić zadość, niech pad­nie jesz­cze jed­no – czy mamy jaką­kol­wiek szan­sę oddać auten­tycz­ny zrąb snu, tak by nie grun­to­wać go przy tym gła­dzią poetyc­kich meta­for ani nie uspój­niać lepi­kiem nazbyt zwar­tej nar­ra­cji?

Tym­cza­sem pyta­nia zosta­wiam psy­cho­ana­li­ty­kom, a meta­fo­ry remon­to­we – plą­dru­ją­cym moją kuch­nię fachow­com. Klucz do snu o ber­ga­mot­kach spo­czy­wa raczej w maga­zy­nie sym­bo­li przy­rod­ni­czych niż budow­ni­czych. Nie będzie też odprę­ża­ją­cej poga­dan­ki na mięk­kiej freu­dow­skiej kozet­ce. Zamiast tego muszę uwa­gę roz­pro­szyć – na pisa­nie o śnie i pil­no­wa­nie (racz­ku­ją­cej tuż obok, dobie­ga­ją­cej rocz­ku, nie­chcą­cej zasnąć) Marii Kozet­ki.

۞

Histo­ria o ber­ga­mot­kach – czy raczej jakiś wątły zaro­dek histo­rii – przy­śni­ła mi się w listo­pa­dzie. Może w samo Świę­to Zmar­łych, a może w któ­rąś z kolej­nych jesien­nych nocy, wci­śnię­tych mię­dzy dni odli­cza­ne doko­ła msza­mi z wypo­min­ka­mi. Sen wysnuł się pew­nie z wyrzu­tu sumie­nia, był to bowiem kolej­ny listo­pad bez przy­jaz­du do domu i rytu­al­ne­go odwie­dze­nia rodzin­nych gro­bów. Mia­stecz­ku, któ­re cze­ka­ło na mnie z uwznio­ślo­nym (czy raczej odizo­lo­wa­nym) na wzgó­rzu cmen­ta­rzem, uspra­wie­dli­wi­łam się tam­te­go roku ego­istycz­nym rachun­kiem: wszy­scy zmar­li prze­gry­wa­ją z jed­nym nie­na­ro­dzo­nym życiem. A życie doj­rze­wa­ło we mnie dziar­sko i bez­czel­nie, ata­ku­jąc umysł w dzień i w nocy ostrza­łem cią­żo­wych hor­mo­nów. Kto wie zresz­tą, czy inter­pre­ta­cji owe­go snu nie nale­ży szu­kać raczej w dosad­nych oko­li­cach przy­sad­ki mózgo­wej niż w wysub­tel­nio­nej sfe­rze poetyc­kiej wyobraź­ni? Zanim jed­nak o inter­pre­ta­cji…

Zanim o inter­pre­ta­cji, do snu niech stu­li się język, do snu! Otwie­ram notat­nik z tam­te­go okre­su, a że sny zapi­su­ję raczej nie­czę­sto, więc z łatwo­ścią odnaj­du­ję lapi­dar­ną notat­kę. „Śnią mi się ber­ga­mot­ki” – czy­tam ner­wo­we, chwy­ta­ją­ce chwi­lę, gubią­ce popraw­ność pismo. – „Ale to nie są grusz­ki, lecz skrzy­żo­wa­nie świ­ni i kwia­tu, głów­nie chry­zan­te­my. Zwie­rzę ma świń­ski ryjek i czte­ry nogi, kolor zgni­ło­zie­lo­ny, błot­ni­sty, za gło­wą zaś – koł­nierz z chry­zan­te­my, jak u angiel­skiej kró­lo­wej. I na całym cie­le rosną mu kwia­ty. Poże­ra ludzi, więc się boimy lochy z mały­mi gra­su­ją­cej koło Mia­stecz­ka”.

I co, to już, tyl­ko tyle? Wer­tu­ję oko­licz­ne kart­ki, ale nie znaj­du­ję nic wię­cej. Przy­naj­mniej na temat ber­ga­mo­tek, bo jeśli idzie o przy­czy­ny poja­wie­nia się tych stwo­rów w moim śnie, to chy­ba spo­ro może powie­dzieć zapis z dnia poprzed­nie­go. A jest to notat­ka z lek­tu­ry nie byle jakiej, bo z dra­ma­tu „Noc jest tyl­ko wygna­nym dniem” Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza. W tek­ście tym Kar­po­wicz z iście freu­dow­skim zacię­ciem tro­pi stłu­mio­ne śla­dy dnia w nie­jaw­nej tre­ści nocy. Boha­te­rów, zbu­dzo­nych w środ­ku nocy przez zagad­ko­we budzi­ki, nie stra­szą wpraw­dzie świ­nie z kry­za­mi chry­zan­tem, ale kijan­ki w brzu­chu, o któ­rych beł­ko­cze żona boha­te­ra, lęgną się w tek­ście w spo­sób nie mniej odstrę­cza­ją­cy. Pro­ku­ra­tor, Wika­ry i Dok­tor szu­ka­ją – każ­dy po swo­je­mu: dro­gą sądo­wą, mistycz­ną, medycz­ną – racjo­nal­nych przy­czyn absur­dal­ne­go prze­bu­dze­nia. I nie znaj­du­ją, bo – jak to zwy­kle bywa u Kar­po­wi­cza – tekst zosta­je nagle prze­ni­co­wa­ny, a jawa i sen nakła­da­ją się na sie­bie i prze­sta­ją być roz­róż­nial­ne. Odpo­wiedź jest tyl­ko jed­na i zawie­ra się w mojej notat­ce: „Przy­czy­ną jest zawsze nie­ist­nie­nie”.

۞

– Nie­ist­nie­nie? – powta­rzam za Pro­ku­ra­to­rem i – tak jak on swo­je akta – jesz­cze raz prze­rzu­cam moje kart­ki. Nic z tego. Ber­ga­mot­ki skry­ły się w kil­ku linij­kach i nijak nie chcą dać się utu­czyć w nar­ra­cję. A prze­cież, przy­po­mi­nam sobie, fabu­ła snu o kwie­ci­stych świn­kach wyglą­da­ła znacz­nie tłu­ściej niż wychu­dzo­ny aka­pit póź­niej­szej notat­ki. Jak ponow­nie zapi­sać nie­ist­nie­ją­ce? I jak nie ulec przy tym ape­tycz­nej kon­fa­bu­la­cji?

Pró­bu­ję przy­po­mnieć sobie, co pierw­sze poja­wi­ło się w moim śnie: obraz czy sło­wo? Czy naj­pierw ujrza­łam w rodzi­mym kra­jo­bra­zie gro­te­sko­wą lochę z mały­mi, któ­ra tym róż­ni­ła się od gra­su­ją­cych po Mia­stecz­ku dzi­ków oraz hodo­wa­nej przez tam­tej­szych rol­ni­ków trzo­dy chlew­nej, że zosta­ła skrzy­żo­wa­na z uda­ją­cym kry­zę kwia­tem? Czy może raczej naj­pierw ude­rzy­ła mnie nazwa „ber­ga­mot­ki” – ten ode­rwa­ny od swe­go flo­ry­stycz­ne­go signi­fié, prze­su­nię­ty w dzie­dzi­nę fau­ny signi­fiant? I cze­mu (pró­bu­ję sobie przy­po­mnieć, dys­ku­tu­jąc jed­no­cze­śnie z Epi­fa­ne­sem nad ist­nie­niem lub nie­ist­nie­niem sło­wa „nyta”, któ­rym u nas, w Wiel­ko­pol­sce, okre­śla­ło się świ­nie, a któ­re­go on, poto­mek Dol­ne­go Ślą­ska, oczy­wi­ście nie zna), zamiast roze­śmiać się we śnie z absur­dal­ne­go wido­ku lub dzi­wacz­nej nazwy, poczu­łam nie­okre­ślo­ny, para­li­żu­ją­cy strach?

Pamię­tam na pew­no, że od począt­ku snu ber­ga­mot­ki – nie­waż­ne, czy zna­ne z imie­nia, czy tyl­ko z widze­nia – wiesz­czy­ły zagro­że­nie. To dla­te­go śmiech zamarł mi pod powie­ka­mi, zanim się pod nimi naro­dził. To dla­te­go rów­nież nie zdą­ży­łam nasy­cić się wido­kiem mia­stecz­ko­wych oko­lic, któ­re tym razem zosta­ły pozba­wio­ne pozy­tyw­nej sym­bo­li­ki z daw­nych snów. Zamiast żół­ci kaczeń­ców, bie­li wia­tra­ków czy – aż wstyd się przy­znać do tego sen­ne­go marze­nia – fio­le­tu fru­wa­ją­cych krów, w któ­rych towa­rzy­stwie nie­jed­no­krot­nie prze­la­ty­wa­łam nad kra­iną dzie­ciń­stwa, teraz oglą­da­łam tyl­ko sza­ro­ści błot­ni­stych wybo­jów i buro­ty skrom­ne­go dziad­ko­we­go obej­ścia.

Wyraź­nie sobie przy­po­mi­nam, że wła­śnie na podwór­ku dziad­ka zaczę­ła się akcja snu. Tym razem nie speł­nił się żaden ze zna­nych mi sche­ma­tów fabu­lar­nych, któ­re tyle­kroć prze­kła­da­ły się z jaw­nych wspo­mnień na epi­zo­dy oni­rycz­ne. Nie wdra­py­wa­łam się po dra­bi­nie na wypeł­nio­ny sia­nem strych, nie wywa­bia­łam z beto­no­wych bok­sów hodo­wa­nych przez dziad­ka nutrii, nie bie­ga­łam po obej­ściu z bra­tem i sta­rym psi­skiem Benem, nie łapa­łam żab w przy­le­ga­ją­cym do wjaz­du na podwó­rze rowie, o któ­rym moja mama zawsze mawia­ła, że „kie­dyś na pew­no nie wyro­bi­my zakrę­tu i się w nie­go całą rodzi­ną wpa­ku­je­my”, nie roz­pa­ko­wy­wa­łam wraz z kuzyn­ka­mi nade­sła­nych z Nie­miec Zachod­nich paczek żyw­no­ścio­wo-odzie­żo­wych, a nawet – co od cza­su śmier­ci dziad­ka i bab­ci zda­rza­ło się w snach coraz czę­ściej – nie ucie­ka­łam na pobli­ską gór­kę Dębów­kę przed rosną­cą w siłę cho­ro­bą i coraz bar­dziej nie­unik­nio­nym nie­szczę­ściem. Tak, to wiem na pew­no – nie robi­łam żad­nej z tych rze­czy.

Nie robi­łam, bo w odróż­nie­niu od wszyst­kich poprzed­nich snów zwią­za­nych z Mia­stecz­kiem – tym razem nie byłam dziec­kiem. Wię­cej nawet – wie­dzia­łam od począt­ku, że w tej mrocz­nej nar­ra­cji znaj­du­ję się tyl­ko po to, by po raz pierw­szy wyka­zać wła­sną doro­słość przez zaj­mo­wa­nie się inny­mi dzieć­mi. To chy­ba ta nagła koniecz­ność bycia odpo­wie­dzial­ną, tak inna od dotych­cza­so­wej bez­tro­ski, wpro­wa­dzi­ła nastrój gro­zy, zanim jesz­cze poja­wi­ły się ber­ga­mot­ki.

Kac­per i Hono­ra­ta – dzie­ci, któ­ry­mi mia­łam się opie­ko­wać – nie poja­wi­ły się we śnie ani przez chwi­lę. Cho­ciaż… Zaraz, zaraz… Chy­ba jed­nak się poja­wi­ły, w momen­cie kon­so­la­cyj­nej puen­ty, ale tego dobrze nie pamię­tam, o tym więc albo wca­le, albo – domyśl­nie – potem. W każ­dym razie na począt­ku ich real­nie nie było, ist­nia­ły jedy­nie w moim nawo­ły­wa­niu, któ­re sta­wa­ło się tym bar­dziej natar­czy­we, im bar­dziej upar­ta była odpo­wia­da­ją­ca mu cisza. Powie­rzo­nych mojej uwa­dze kuzy­nów nie było ani w domu, ani w kry­jów­ce pod scho­da­mi, dobrze mi zna­nej, bo wszyst­kie dzie­cia­ki z rodzi­ny cho­wa­ły się w niej z rów­ną chę­cią, ani na stry­chu, ani w pustej staj­ni, dzi­siaj zamie­nio­nej na garaż dla sta­rych, nie­czyn­nych samo­cho­dów taty, ani nawet w piw­ni­cy, odwie­dza­nej z rzad­ka, bo wcho­du do niej strze­gły strasz­li­we, budzą­ce respekt dzie­ciar­ni już samą nazwą „bebo­ki”.

Malu­chów nie było nigdzie. W odru­chu pani­ki zaszłam w koń­cu na brzeg rowu, tam, gdzie głę­bo­kość była naj­więk­sza i gdzie prze­wie­szo­na nad wodą kład­ka zręcz­nie masko­wa­ła fakt, iż lada chwi­la roz­le­ci się ze sta­ro­ści. W duchu odkle­py­wa­łam na poły zapo­mnia­ną modli­twę do Anio­ła Stró­ża od Dziu­ra­wych Kła­dek, żeby ura­to­wał Kac­pra i Hono­ra­tę, tak jak ruty­no­wo oca­lał dwój­kę innych gzu­bów na dewo­cyj­nym boho­ma­zie nad łóż­kiem bab­ci. Ode­tchnę­łam, bo nad rowem, a raczej – jak pod­po­wia­da­ła wyobraź­nia – w rowie nie było ich tak­że.

Wła­śnie wte­dy tuż za mną prze­su­nę­ła się cie­ni­sta pla­ma. Zbyt duża jak na cień jede­na­sto­let­niej dziew­czyn­ki i sze­ścio­let­nie­go chłop­ca, na Anio­ła Stró­ża zaś nie­co za mała. To ona? Wie­dzia­łam, że tak, nie musia­łam się nawet odwra­cać. Nie domy­śla­łam się tyl­ko, a było to uczu­cie typo­we dla wszyst­kich snów skon­den­so­wa­nych wokół mary Romy, czy tym razem poja­wia się jako oso­ba żywa, czy raczej umar­ła. To zresz­tą było nie­istot­ne, naj­waż­niej­szy wyda­wał się wyrzut zary­so­wa­ny bez­rad­ny­mi gesta­mi cie­nia. „Dla­cze­go – gesty­ku­lo­wa­ła wychu­dły­mi od raka ręka­mi – dla­cze­go ich nie dopil­no­wa­łaś?”

۞

W inter­ne­to­wej ency­klo­pe­dii czy­tam:

Ber­ga­mo­ty – to gru­pa odmian gru­szy; owo­ce jesien­ne, kuli­ste, spłasz­czo­ne, o miąż­szu smacz­nym, roz­pły­wa­ją­cym się.

Odsy­ła­cze napro­wa­dza­ją mnie jesz­cze na inny, choć tak­że owo­co­wy trop:

Ber­ga­mo­ta, poma­rań­cza ber­ga­mo­ta, Citrus auran­tium subsp. ber­ga­mia – pod­ga­tu­nek poma­rań­czy gorz­kiej, drze­wo cytru­so­we, upra­wia­ne głów­nie na euro­pej­skim wybrze­żu śród­ziem­no­mor­skim; ze skór­ki nie­wiel­kich, żół­tych owo­ców – cen­ny aro­ma­tycz­ny ole­jek ber­ga­mo­to­wy.

Klik, klik i do moje­go kom­pen­dium wie­dzy doda­ję kolej­ną infor­ma­cję:

Ber­ga­mo­to­wy ole­jek – ole­jek ete­rycz­ny otrzy­my­wa­ny ze skór­ki owo­cu ber­ga­mo­ty; ma świe­ży zapach, wła­ści­wo­ści anty­sep­tycz­ne i popra­wia­ją­ce nastrój; sto­so­wa­ny do pro­duk­cji per­fum, kosme­ty­ków (czę­sty skład­nik wód koloń­skich), do aro­ma­ty­zo­wa­nia her­ba­ty, w aro­ma­te­ra­pii.

Z poszu­ki­wań bar­dziej zaawan­so­wa­nych wyni­ka ponad­to, że nie nale­ży mylić ber­ga­mo­ty (grusz­ki tudzież poma­rań­czy) z ber­ga­mot­ką. Ta ostat­nia to byli­na ozdob­na, zwa­na ber­ga­mot­ką pospo­li­cie, ze wzglę­du na zapach podob­ny do tego, któ­ry uzy­sku­je się ze skó­rek poma­rań­czy. Jej ofi­cjal­na nazwa to pysz­no­głów­ka szkar­łat­na (dwo­ista, Monar­da didy­ma), ponad­to zaś okre­śla się ją jako meli­sę ame­ry­kań­ską, indiań­ski pió­ro­pusz czy psz­cze­li bal­sam.

Jed­no zna­czą­ce, kil­ka zna­czo­nych, język nie nomen­kla­tu­ra. Wyszu­ki­war­ka jak zwy­kle zadzi­wi­ła mnie zdol­no­ścia­mi zbio­rów roz­my­tych, ale nie odpo­wie­dzia­ła na naj­waż­niej­sze pyta­nie: dla­cze­go we śnie tak się wystra­szy­łam ber­ga­mo­tek? („Dla­cze­go, dla­cze­go ich nie dopil­no­wa­łaś? Nie wiesz, że po Mia­stecz­ku gra­su­ją ber­ga­mot­ki?!”)

۞

„Zre­zy­gnuj z olej­ku ber­ga­mo­to­we­go, jeśli jesteś w cią­ży, nie sma­ruj też nim małych dzie­ci” – wpa­da mi w oko waż­na uwa­ga, gdy kom­pu­ter zamy­ka ostat­nie okno, a mara Romy zni­ka. Cią­ża, małe dzie­ci? Czy orien­tu­ję się we śnie, co się ze mną dzie­je na jawie? Nie pamię­tam. W tym momen­cie wiem jedy­nie, że muszę je rato­wać. Rato­wać, tyl­ko kogo? Dzie­ci zmar­łej ciot­ki? Czy raczej Ono, nie­zna­ne jesz­cze ani z płci, ani z imie­nia, wszep­ty­wa­ne w lękli­we zaklę­cia jako Kosz­ma­ria lub Boja­nek?

Nie ma cza­su na domnie­ma­nia. Sto­ję nad tym rowem, cię­żar­na albo nie, i sły­szę sze­lest. Sze­lest i tupot. Jeśli kro­ki świ­nek skrzy­żo­wa­nych z kwia­ta­mi moż­na nazwać tupo­tem. Bo oto pod­bie­ga­ją do mnie te ufne pro­siąt­ka, o pogła­ska­nie pro­szą, łaszą się jak kocia­ki, kula­ją jak mot­ki, gro­mad­ką bez mat­ki, a bło­to im zle­pia chry­zan­te­mo­we płat­ki. Więc jed­nak naj­pierw było sło­wo – myślę – dopie­ro potem pokracz­ne ciał­ka. W tej chwi­li wca­le nie boję się zwie­rzą­tek o minach (i kry­zach) angiel­skich kró­lo­wych, zapo­mi­nam o ostrze­że­niu, chcia­ła­bym przy­wo­łać dzie­ci, żeby mogły poba­wić się ze świn­ka­mi. Ale! Ale! Śmiech zamie­ra, sły­szę gru­cho­czą­ce nawo­ły­wa­nie macio­ry. „W cią­ży z ber­ga­mot­ki zre­zy­gnuj, małych dzie­ci też nią nie sma­ruj”.

۞

W wykła­dzie XI zamiesz­czo­nym we Wstę­pie do psy­cho­ana­li­zy Sig­mund Freud czy­ni roz­róż­nie­nie mię­dzy pra­cą marze­nia sen­ne­go a pra­cą tłu­ma­czą­cą. Pierw­sze z tych zatrud­nień pole­ga na zamia­nie ukry­tej – czy­li istot­nej, praw­dzi­wej, auten­tycz­nej – tre­ści psy­chicz­nej na to, co się we śnie bez­po­śred­nio ujaw­nia w for­mie sym­bo­li, obra­zów czy zda­rzeń. Odwrot­ny kie­ru­nek przyj­mu­je pra­ca tłu­ma­czą­ca, któ­ra ma na celu wydo­by­cie ukry­tej myśli spod wierzch­niej war­stwy tre­ści jaw­nej. Tłu­ma­cze­nie, czy­li inter­pre­ta­cja, dąży do usu­nię­cia pra­cy marze­nia sen­ne­go. Freu­dow­ska walo­ry­za­cja jest bar­dzo wyraź­na: marze­nie sen­ne to cho­ro­bli­we znie­kształ­ce­nie, któ­re ma zostać znie­sio­ne – uzdro­wio­ne – w wyni­ku zba­wien­ne­go dzia­ła­nia psy­cho­ana­li­zy.

Żeby jed­nak ule­czyć, lekarz musi naj­pierw poznać mecha­nizm scho­rze­nia. Dla­te­go wykład XI w cało­ści jest poświę­co­ny czte­rem dzie­łom pra­cy marze­nia sen­ne­go: zgęsz­cze­niu, prze­su­nię­ciu, prze­isto­cze­niu myśli w obraz oraz opra­co­wa­niu wtór­ne­mu.

۞

Zgęsz­cze­nie rzą­dzi się zasa­dą prze­kształ­ce­nia ana­mor­ficz­ne­go. Przy czym nie cho­dzi mi o mecha­nizm, któ­ry moż­na zaob­ser­wo­wać na przy­kład w obra­zie Amba­sa­do­ro­wie Hol­be­ina, gdzie znie­kształ­co­na czasz­ka ana­mor­ficz­na sta­je się roz­po­zna­wal­na w momen­cie, gdy sta­je­my w odpo­wied­nim miej­scu przed obra­zem. Tym razem mam na myśli typ obra­zo­wa­nia zna­ny z wie­lo­aspek­to­wych dzieł Salva­do­ra Dale­go, któ­rych ana­mor­ficz­ność pole­ga na nało­że­niu na sie­bie kil­ku – pozor­nie nie­przy­sta­wal­nych – przed­sta­wień.

Koniecz­na we śnie kon­den­sa­cja wyni­ka z pro­ste­go rachun­ku: ukry­te marze­nie jest zawsze obszer­niej­sze od jaw­ne­go obra­zu, w któ­ry się prze­kształ­ca. Sen przy­po­mi­na dość bała­ga­niar­skie stresz­cze­nie, a tak­że rodzaj fil­tru, przez któ­ry prze­do­sta­ją się tyl­ko nie­któ­re, zwy­kle przy­pad­ko­we, okru­chy rze­czy­wi­stych pra­gnień. Dodat­ko­wo okru­chy te zosta­ją ze sobą dowol­nie prze­mie­sza­ne, a następ­nie zle­pio­ne w hybry­dycz­ną całość. Freud posłu­gu­je się tu meta­fo­rą klat­ki fil­mu foto­gra­ficz­ne­go, na któ­rej nało­ży­ło się kil­ka zdjęć. Przy­kła­dem obra­zu powsta­ją­ce­go w wyni­ku doko­na­ne­go zgęsz­cze­nia może być według ojca psy­cho­ana­li­zy mito­lo­gicz­ny cen­taur, któ­ry jest skrzy­żo­wa­niem czło­wie­ka i konia.

To sfe­ra sym­bo­li­ki. Pozo­sta­je jed­nak jesz­cze dzie­dzi­na znacz­nie dla mnie cie­kaw­sza – mia­no­wi­cie język. Sen dzia­ła w tym wypad­ku jak dow­cip lub prze­ję­zy­cze­nie – wyszu­ku­je wie­lo­znacz­ne sło­wo, aby zle­pić ze sobą róż­no­rod­ne myśli i pod­dać je poetyc­kie­mu mecha­ni­zmo­wi sto­pie­nia oraz kom­bi­na­cji.

(Mówię: „mecha­ni­zmo­wi poetyc­kie­mu”, wie­cie już bowiem, jak i ja to wiem, że w całym wywo­dzie wca­le nie o dow­cip, nie o prze­ję­zy­cze­nie i nawet nie o sen tak napraw­dę mi cho­dzi).

۞

– Cen­tau­ry? – myślę z przed­wcze­snym trium­fem. – Ber­ga­mot­ki, pół świ­nie, pół kwia­ty, skon­den­so­wa­ły się jak cen­tau­ry!

Po chwi­li jed­nak orien­tu­ję się, że roz­wią­za­nie nie jest takie pro­ste. Kon­den­sa­cja kon­den­sa­cją, a prze­cież bez odpo­wie­dzi pozo­sta­ją co naj­mniej dwa pyta­nia. Po pierw­sze – dla­cze­go kwie­ci­ste świ­nie, sko­ro już musia­ło dojść do takie­go skrzy­żo­wa­nia, noszą nazwę ber­ga­mo­tek, cho­ciaż nie mają nic wspól­ne­go ani z grusz­ka­mi, ani z poma­rań­cza­mi (a tyl­ko te dwa desy­gna­ty nazwy zna­łam do cza­su snu)? Po dru­gie – jeże­li nawet jakimś cudem spo­tka­łam się wcze­śniej z uży­ciem sło­wa „ber­ga­mot­ka” w odnie­sie­niu do pysz­no­głów­ki szkar­łat­nej (cze­go moja pysz­na głów­ka nie zapa­mię­ta­ła), to dla­cze­go kwia­ta­mi wyra­sta­ją­cy­mi z hybry­dycz­nych stwo­rów były nie ber­ga­mot­ki, lecz – mało do nich podob­ne – chry­zan­te­my? Po trze­cie wresz­cie – bo trze­ba sobie zadać i to pyta­nie – dla­cze­go do miczu­ri­now­sko-oni­rycz­nej krzy­żów­ki posłu­ży­ły nie konie, nie łosie, nie wil­ki (ani żad­ne z tylu gatun­ków zwie­rząt), ale wła­śnie świ­nie?

Głów­ku­ję, lecz na myśl nie przy­cho­dzi mi nic poza pro­stac­ki­mi uni­wer­sa­li­zma­mi ze słow­ni­ków sym­bo­li. Nic, co było­by tłu­ma­cze­niem pry­wat­nym, jed­nost­ko­wym, tyl­ko moim. Że chry­zan­te­my to kwia­ty śmier­ci – cóż nowe­go? Że świ­nie koja­rzy się z nie­czy­sto­ścią, pospo­li­to­ścią, nisko­ścią – też mi odkry­cie! I nawet fakt, że jed­nym ze zna­czeń macio­ry jest mat­czy­na zabor­czość, i jesz­cze to, że pra­ca marze­nia sen­ne­go dopro­wa­dzi­ła do zgęsz­cze­nia sym­bo­li anty­te­tycz­nych (kwia­tów kono­tu­ją­cych asce­zę umie­ra­nia oraz zwie­rząt unu­rza­nych w roz­pa­sa­nym życiu), a wresz­cie choć­by i to, że aku­rat jestem w cią­ży, a wokół tyl­ko śmierć – to wszyst­ko nie mówi mi jesz­cze nicze­go o mnie samej.

۞

(I nawet wier­szy­ki takie jak ten, ani tam­tej­sze hybry­dy zwie­rzę­ce, ani nazwa, co ist­nie­je, choć prze­cież kra­ju nie ma – nicze­go, nicze­go, nicze­go…)

Na wyspach Ber­ga­mu­tach
Podob­no jest kot w butach,

Widzia­no tak­że osła,
Któ­re­go mrów­ka nio­sła,

Jest kura samo­graj­ka
Zno­szą­ca zło­te jaj­ka,

Na dębach rosną jabł­ka
W gro­no­sta­jo­wych czap­kach,

Jest i wie­lo­ryb sta­ry,
Co nosi oku­la­ry,

Uczo­ne są łoso­sie
W pomi­do­ro­wym sosie

I tre­so­wa­ne szczu­ry
Na szczy­cie szkla­nej góry,

Jest słoń z trą­ba­mi dwie­ma
I tyl­ko… wysp tych nie ma.

 

۞

Dru­gim wyróż­nio­nym przez Freu­da dzie­łem marze­nia sen­ne­go jest prze­su­nię­cie. Ten ele­ment wyda­je się bliż­szy meta­fo­rze niż meto­ni­mii. Treść jaw­na nie włą­cza już w sie­bie żad­ne­go skład­ni­ka tre­ści ukry­tej, jak było w przy­pad­ku zgęsz­cze­nia (gdzie rzą­dzi­ła zasa­da pars pro toto), ale prze­no­si uwa­gę śnią­ce­go na wyobra­że­nie obce, pozor­nie nie­zwią­za­ne z tym, co jest istot­ną praw­dą nie­uświa­do­mio­ne­go pra­gnie­nia. Według Freu­da wcho­dzi tu w grę mecha­nizm alu­zji, jed­nak ja myślę, że sło­wo „prze­su­nię­cie” kono­tu­je dodat­ko­wo inny trop poetyc­ki – wła­śnie meta­fo­rę. Szcze­gól­na to meta­fo­ra, nazy­wa­na przez spe­cja­li­stów meta­fo­rą in absen­tia, a pole­ga­ją­ca na ukry­ciu tema­tu głów­ne­go oraz cał­ko­wi­tym zastą­pie­niu go przez będą­cy bazą prze­nie­sie­nia temat pobocz­ny (dla odmia­ny w meta­fo­rach in pra­esen­tia zosta­ją uka­za­ne oba ele­men­ty porów­na­nia). Autor Wstę­pu do psy­cho­ana­li­zy dookre­śla ów zabieg oni­rycz­no-poetyc­ki zda­niem bli­skim opty­ce: „Akcent psy­chicz­ny prze­cho­dzi z waż­ne­go skład­ni­ka na inny, nie­waż­ny, tak że marze­nie sen­ne wyda­je się ina­czej zogni­sko­wa­ne i dzi­wacz­ne”.

Alu­zyj­ność, dzi­wacz­ność, a do tego odmien­ne zogni­sko­wa­nie wyobra­że­nia – to wszyst­ko zno­wu (zno­wu!) przy­wo­dzi mi na myśl ana­mor­fo­zę. Tym razem cho­dzi o ana­mor­fo­zę naj­bar­dziej typo­wą, któ­rą nazwa­łam hol­be­inow­ską, pole­ga­ją­cą na prze­su­nię­ciu oka z miej­sca nie­wła­ści­we­go na wła­ści­we, z miej­sca, w któ­rym widzi­my nie­zro­zu­mia­ły, acz fascy­nu­ją­cy, meta­fo­rycz­ny kształt (treść jaw­ną marze­nia sen­ne­go), na miej­sce, w któ­rym zni­ka tajem­ni­ca, odkry­wa się nie­po­ję­te (treść ukry­ta marze­nia), absen­cja sta­je się pre­zen­cją, a meta­fo­ra zmie­nia się w nagą praw­dę tru­pie­go cze­re­pu.

۞

Teo­ria teo­rią, lecz z prak­ty­ką prze­su­nię­cia Freud nie bar­dzo sobie pora­dził. Dość powie­dzieć, że w wykła­dzie XI nie przy­to­czył ani jed­ne­go przy­kła­du tego sen­ne­go dzia­ła­nia. Przy­znał za to z roz­cza­ro­wa­niem, że tłu­ma­cze­nie alu­zji zwy­kle przy­po­mi­na spa­lo­ny dow­cip albo wymu­szo­ną, nacią­ga­ną inter­pre­ta­cję.

Ten smu­tek psy­cho­ana­li­ty­ka jest mi bar­dzo bli­ski. Wyda­je się nie­od­łącz­ny od wszyst­kich sytu­acji her­me­neu­tycz­nych, któ­re są pod­da­ne logi­ce prze­su­nię­cia odbior­cy od miej­sca nie­wła­ści­we­go, któ­re nie daje wie­dzy, ale zapra­sza, wcią­ga i osa­cza, do punk­tu wła­ści­we­go spoj­rze­nia, któ­re naj­pierw zdu­mie­wa, potem prze­ra­ża, a na koń­cu – roz­cza­ro­wu­je peł­nią pozna­nia.

Pra­ca tłu­ma­czą­ca w tym momen­cie wywo­du Freu­da zaczy­na przy­po­mi­nać jego inne poję­cie – pra­cę żało­by. Inter­pre­ta­cja psy­cho­ana­li­tycz­na ma być znie­sie­niem tre­ści jaw­nej na rzecz tre­ści ukry­tej, podob­nie jak dobrze prze­pra­co­wa­na żało­ba pro­wa­dzi do znie­sie­nia – czy­li nie­ja­ko dru­gie­go uśmier­ce­nia – obiek­tu już raz przez pod­miot utra­co­ne­go, w zamian za co zapew­nia żałob­ni­ko­wi psy­chicz­ną rów­no­wa­gę.

Do kolek­cji ter­mi­nów freu­dow­skich bra­ku­je jesz­cze jed­ne­go – melan­cho­lii. Tak, wła­śnie jej, bo we frag­men­cie poświę­co­nym prze­su­nię­ciu Freud tra­ci swą dok­try­ner­ską pew­ność i oka­zu­je się typo­wym melan­cho­li­kiem. Melan­cho­li­kiem, któ­ry wie­rzy w tłu­ma­cze­nie, ale nie potra­fi doko­nać znie­sie­nia, któ­ry zna dro­gę do pospo­li­tej praw­dy, ale woli kon­tem­plo­wać nie­od­gad­nio­ne sym­bo­le, któ­ry świa­tu odkry­wa jego sens ukry­ty, lecz sam nigdy nie odnaj­dzie stra­ty.

۞

– A ja? – myślę, prze­su­wa­jąc się po raz kolej­ny od punk­tu A do punk­tu B przed Hol­be­inow­skim obra­zem. Któ­re z odkształ­ceń jest tyl­ko alu­zją, a któ­re – wła­ści­wym sen­sem śnie­nia? Ber­ga­mo­to­wa grusz­ka roz­cią­gnię­ta w sym­bol macicz­ny? Czy zry­wa­ne z chry­zan­tem płat­ki, skra­ca­ją­ce dro­gę od ser­ca do kobier­ca, od poro­du do gro­bu, od racz­ko­wa­nia do racz­ka, od infan­tyl­no­ści meta­for do real­no­ści infer­na? Gdzie się koń­czy pra­ca żało­by, a zaczy­na pra­ca śnią­ce­go w języ­ku marze­nia?

۞

Marze­nie śni w języ­ku, ale obja­wia się w wizu­ali­za­cjach. Sprzy­ja temu trze­ci, naj­cie­kaw­szy z wymie­nio­nych przez Freu­da mecha­ni­zmów oni­rii – prze­isto­cze­nie myśli w obra­zy. Pra­ca snu dąży do przy­wró­ce­nia pier­wot­ne­go sta­nu języ­ka, to zna­czy do zamie­nie­nia pisma lite­ro­we­go w pismo obraz­ko­we, a tak­że ukon­kret­nie­nia, urze­czo­wie­nia i zde­lek­sy­ka­li­zo­wa­nia tego, co w mowie abs­trak­cyj­ne, wyświech­ta­ne, utar­te – czy­li po pro­stu mar­twe. Freud zachę­ca słu­cha­czy i czy­tel­ni­ków swe­go wykła­du do pró­by prze­ło­że­nia jego tek­stu na obraz­ki – to ma im dać namiast­kę wie­dzy o trze­cim dzie­le pra­cy tłu­ma­czą­cej. „I cie­szyć się będzie­cie – obie­cu­je – jeśli zdo­ła­cie przed­sta­wić »posia­da­nie« jakie­goś przed­mio­tu przez rze­czy­wi­ste, cie­le­sne sie­dze­nie na nim”.

Śmie­szy mnie tro­chę ta obie­can­ka Freu­da, bo przy­po­mi­na absur­dal­ne pomy­sły pew­ne­go języ­ko­znaw­cy ze Swi­ftow­skie­go Laga­do, któ­ry postu­lo­wał cał­ko­wi­te zastą­pie­nie słów przed­mio­ta­mi, do jakich się odno­szą. Śmie­szy, lecz i roz­czu­la ta chęć powro­tu do momen­tu, gdy pra­przed­miot rów­nał się pra­sło­wu. Czy­tam więc dalej o archa­icz­nej zasa­dzie, któ­ra prze­ci­wień­stwa kaza­ła odda­wać za pomo­cą tego same­go zna­ku. Czy­tam i jesz­cze raz pró­bu­ję otwo­rzyć szy­frem sło­wo-waliz­kę z napi­sem „ber­ga­mot­ka”. Ten języ­ko­wy tobo­łek, na któ­rym – lub raczej: w któ­rym – ja, Epi­fa­nia z Mali­gno, sie­dzę tak rze­czy­wi­ście, że aż cie­le­śnie.

۞

– Szyfr do snu – drą­żę i drą­żę – musi jed­nak tkwić w mojej (pro­wa­dzo­nej już chy­ba od dzie­się­ciu lat) „syl­wie panicz­nej i epi­fa­nicz­nej”. Zaglą­dam więc zno­wu do wła­ści­we­go bru­lio­nu. Jeśli klucz nie tkwi w sło­wie, to może odnaj­dę go w obra­zie? Sama w to nie wie­rzę, ale – zaufaw­szy Freu­do­wi – wer­tu­ję kart­ki. Wkle­jo­na na dru­giej stro­nie okład­ki Mag­da­le­na z czasz­ką Georges’a de La Toura, kadłub­ki lalek przy­po­mi­na­ją­ce dzie­ła Bel­l­me­ra, wycię­te z kobie­cej pra­sy rysun­ki poka­zu­ją­ce wewnętrz­ne pogru­cho­ta­nie rodzi­ny (zaczy­ty­wa­łam się tym wte­dy na umór, bo poważ­niej­sze dzie­ła oka­zy­wa­ły się nie­kom­pa­ty­bil­ne ze sko­ka­mi hor­mo­nów), pro­stac­kie przed­sta­wie­nie Wojacz­ko­wej „kieł­ba­sy – mat­ki jadal­nej”, parę innych, mniej waż­nych gra­fik czy fotek. I wresz­cie… jest, znaj­du­ję!!! Stro­na ze sta­no­wią­cym odpo­wiedź obraz­kiem poprze­dza kart­kę z ber­ga­mot­ko­wą notat­ką, tak jak akt wkle­je­nia go do zeszy­tu musiał bez­po­śred­nio poprze­dzać sen i jego zapi­sa­nie. Czu­ję się jak ktoś, kto po raz pierw­szy w życiu odkrył czasz­kę w ana­mor­fo­zie. Już wiem, skąd wzię­łam chry­zan­te­mę i kry­zę, dziec­ko i świ­nię, mat­kę i… ber­ga­mot­kę.

۞

Rzeź­ba Bom­bow­nicz­ka Anny Baum­gart – bo wła­śnie to przed­sta­wie­nie odnaj­du­ję we wła­ści­wym miej­scu pamię­ci i kaje­tu – zosta­ła poka­za­na na wysta­wie „Dzień Mat­ki” na prze­ło­mie stycz­nia i lute­go 2005 roku. Ja z kolei zoba­czy­łam ją w innym kon­tek­ście, pod­czas pre­zen­ta­cji „Polka. Medium, cień, wyobra­że­nie” w maju 2005 roku, ale zupeł­nie wyrzu­ci­łam z pamię­ci, bo już nie­dłu­gi czas potem, pod­czas wkle­ja­nia obraz­ka, goto­wa byłam przy­siąc, że Bom­bow­nicz­kę widzę po raz pierw­szy w życiu. Sam zresz­tą obra­zek w bru­lio­nie tak­że musia­łam zagrze­bać w pod­świa­do­mo­ści. Prze­cież gdy­by zaist­niał we mnie świa­do­mie, jaw­nie i wyraź­nie, nie było­by snu o ber­ga­mot­kach, a jeśli nawet by był, to o ileż łatwiej i szyb­ciej doko­na­ła­bym jego inter­pre­ta­cji!

Gdy patrzę teraz na pra­cę Anny Baum­gart, prze­isto­cze­nie ukry­tej myśli w jaw­ny obraz wyda­je mi się tak jasne, że aż pro­stac­kie. Bom­bow­nicz­ka, któ­ra już u pod­staw sta­no­wi­ła byt hybry­dycz­ny (autor­ka uczy­ni­ła ją bowiem pół świ­nią, pół kobie­tą), a dodat­ko­wo ule­gła prze­kształ­ce­niu wsku­tek sen­ne­go zgęsz­cze­nia i prze­su­nię­cia, sta­ła się sym­bo­licz­ną mat­ką moich ber­ga­mo­tek. To po niej odzie­dzi­czy­ły świń­ski ryj, któ­ry artyst­ka przy­cze­pi­ła brze­mien­nej bom­bow­nicz­ce po to, by – jak przy­zna­je w jed­nym z wywia­dów – zapro­te­sto­wać prze­ciw spro­wa­dza­niu kobie­ty w odmien­nym sta­nie do roli nie­czy­stej, spa­sio­nej, natu­ra­li­stycz­nej macio­ry. Wyma­lo­wa­na na bia­ło naga postać o natu­ral­nych roz­mia­rach, dum­nie wyprę­żo­na, ści­ska­ją­ca nie­na­wist­nie pięść i pre­zen­tu­ją­ca swój wiel­ki brzuch z nie­ty­po­wą dla cię­żar­nych buń­czucz­no­ścią, prócz świń­skiej maski oraz wto­pio­nych w cia­ło koza­ków zosta­ła wypo­sa­żo­na w jeden tyl­ko ele­ment – czer­wo­ną spód­nicz­kę. Wła­ści­wie spód­nicz­ka to za mało powie­dzia­ne – zgrzeb­ny spła­che­tek przy­szłej Mat­ki Polki (tę poten­cjal­ną rolę pod­kre­śla sym­bo­li­ka barw) wię­cej odkry­wa, niż zakry­wa, co spra­wia, że sytu­acja nabie­ra cech typo­wo gine­ko­lo­gicz­nych. Nie po to jed­nak wspo­mi­nam ową mini­spód­nicz­kę, żeby jak­kol­wiek chwa­lić pomysł artyst­ki, ale dla­te­go, że o gustach marzeń sen­nych się nie dys­ku­tu­je, a sny wła­śnie na owym ele­men­cie zatrzy­ma­ły swo­ją uwa­gę.

Zatrzy­ma­ły, owszem, lecz w typo­wy dla sie­bie – odkształ­ca­ją­cy – spo­sób. Nie wiem dla­cze­go, ale moja kapry­śna wobec Bom­bow­nicz­ki pamięć kil­ka­krot­nie pod­mie­nia­ła biją­cą w oczy (i ste­reo­ty­py) gine­ko­lo­gicz­ną kiec­kę kolo­ru pur­pu­ry na zwiew­ną spód­nicz­kę bale­to­wą, zro­bio­ną z różo­we­go tiu­lu czy kre­mo­we­go muśli­nu. Freud nazwał­by pew­nie taką pod­mia­nę wypar­ciem, Anna Baum­gart zaś oskar­ży­ła­by mnie o bez­kry­tycz­ne przy­swo­je­nie patriar­chal­nych sche­ma­tów. A ja cóż? Spodo­ba­ła mi się, widać, wizja cię­żar­nej bom­bow­nicz­ki w bale­to­wej pacz­ce. Zacho­wa­ła się w czu­łej pamię­ci tak, jak widzia­na tro­chę póź­niej Maria Peszek, któ­ra w spek­ta­klu Mia­sto­ma­nia, prze­pa­saw­szy się – obej­mu­ją­cą ją w talii zale­d­wie do poło­wy – sukien­ką tutu, wcie­li­ła się w rolę nie­zgrab­nej wil­li­dy, by odtań­co­wać żałość zdra­dzo­nej kochan­ki w sty­lu bliż­szym tup­ta­niu Kubu­sia Puchat­ka niż popi­so­wym kro­kom bale­rin.

Ta omył­ko­wo zapa­mię­ta­na część gar­de­ro­by to zagu­bio­ny ele­ment mojej ukła­dan­ki. Koniecz­ny był ów lap­sus pod­świa­do­mo­ści, aby w marze­niu sen­nym doszło do skrzy­żo­wa­nia macio­ry z kwia­tem. Teraz bowiem sta­je się jasne, że chry­zan­te­my, któ­re obra­sta­ły cia­ło świ­nek i ukła­da­ły się w sztyw­ne kry­zy oka­la­ją­ce ich kar­ki, zosta­ły stwo­rzo­ne na obraz i podo­bień­stwo bale­to­wych paczek. Sko­ja­rze­nie prze­bie­ga­ło zresz­tą dwu­to­ro­wo: nie tyl­ko w sfe­rze wizu­al­nej, lecz tak­że brzmie­nio­wej. Wygląd tutu (w wer­sji kla­sycz­nej: krót­ka, usztyw­nio­na spód­nicz­ka odsta­ją­ca od bio­der balet­ni­cy na kształt dzwon­ka) przy­po­mi­na prze­cież zarów­no roz­ło­żo­ne płat­ki chry­zan­te­my, jak i wykroch­ma­lo­ną pli­so­wa­ną kry­zę. Dodat­ko­wo kry­za z chry­zan­te­mą łączą się ze sobą w języ­ku, wie­dzio­ne podob­nym dźwię­kiem i nie­od­par­tą poku­są fał­szy­wej ety­mo­lo­gii.

۞

Fik­cje nudzą. Ale co pozo­sta­je?
Zapach jaśmi­nów o świ­cie w poko­ju?
Nawet nagie fak­ty two­rzą fabu­łę
któ­rej koniec zna­czy krop­ka nie­po­go­dy.

Język jest snem, z któ­re­go budzisz się
w języ­ku. A może odwrot­nie?
Może sen to język, z któ­re­go budzi się
pro­sto w sen? […]

(J. Guto­row, „Powieść”)

۞

– Dla­cze­go, dla­cze­go ich nie dopil­no­wa­łaś? Nie wiesz, że po Mia­stecz­ku gra­su­ją ber­ga­mot­ki?! – zarzut w gło­sie zmar­łej był tak nie­zno­śny, że wyrzu­cił mnie na gra­ni­cę prze­bu­dze­nia. Balan­so­wa­łam na niej chwi­lę, jed­nak jawa prze­gra­ła. Szka­tuł­ka oni­rycz­nej nar­ra­cji zamknę­ła się i zaraz otwo­rzy­ła, ale w nie­co innej prze­gród­ce.

Teraz, zamiast krą­żyć nad rowem, sie­dzia­łam w poko­ju dziad­ka. Powró­cił zna­ny sche­mat – człon­ko­wie mojej rodzi­ny dys­ku­to­wa­li, gro­ma­dząc się wokół sto­łu i lego­wi­ska obłoż­nie cho­rej bab­ci. Jako dzie­ciak nie zno­si­łam tego wio­sko­we­go rytu­ału, w któ­rym wszy­scy, jedząc, gapią się przez okno i komen­tu­ją prze­cho­dzą­ce oso­by oraz ich rodzi­ny: ta zacią­ży­ła, ten pije, tam­tej teścio­wa zmar­ła, ten umrze, ta cięż­ko cho­ra, tam­ta już daw­no umar­ła. Mię­dzy wspo­mnie­nia­mi a snem ryso­wa­ła się jed­nak wyraź­na róż­ni­ca. Świat odwró­cił się jak ana­mor­ficz­na czasz­ka i pomie­szał miej­sca na zbio­ro­wym por­tre­cie. To nie żywi, jak daw­niej, prze­pra­co­wy­wa­li przy kolej­nych daniach żało­bę, mno­żąc w mrocz­nych wyli­czan­kach licz­bę nie­szczę­śni­ków, któ­rzy zdą­ży­li poże­gnać się ze świa­tem przed nimi. Tym razem wokół mediu­micz­ne­go sto­li­ka weso­ło zasie­dli umar­li. A nas, żyją­cych, wysta­wio­no na pastwę tej bie­siad­nej, zadusz­nej nar­ra­cji.

۞

Gniaz­da ety­mo­lo­gicz­ne, rodzi­ny języ­ko­we, drzew­ka sło­wo­twór­czych pokre­wieństw, war­stwy dery­wa­cyj­ne, roz­sz­cze­pie­nia źró­dło­sło­wów… Wyra­zy pier­wo­byt­ne, do któ­rych jako ety­mo­log muszę zdą­żać wbrew postę­po­wym nur­tom mowy, skry­wa­ją się w poku­śli­wych uro­czy­skach, osa­cza­ją na manow­cach, zawo­dzą na trud­ne roz­sta­je. Gdy­by wszyst­kie one – poszu­ki­wa­ne, wytę­sk­nio­ne – były gniaz­dow­ni­ka­mi! Nic z tego. Nie chcą dać się odna­leźć w bez­piecz­nych matecz­ni­kach. Led­wo wyklu­ją się te zagniaz­dow­ni­ki z pra­mat­ki-maci­mo­wy, a już ich w gnieź­dzie nie znaj­dziesz, już gdzie indziej roz­wi­ja­ją skrzy­deł­ka, dzio­ba­mi sygnu­ją pisklę­cą samo­dziel­ność, szu­kaj ich więc jak wia­tru w polu, języ­ko­wy orni­to­lo­gu! U celu dro­gi źró­dła nie odnaj­dziesz. Wypu­ści­łeś się w zgub­ną piel­grzym­kę do Obłę­do­wic. Szał błęd­nych wywo­dów słow­nych stoi nad koleb­ką naro­du.

 (A. Brück­ner, Zagniaz­dow­ni­ki, czy­li zmą­co­ne źró­dła mowy, frag­ment zapi­sków wid­mo­wych)

۞

– Blu­men­ta­lo­wa chy­ba nie­dłu­go pocią­gnie… – upie­rał się wujek Paech, zapa­mię­ta­ny prze­ze mnie jako ten, któ­ry prze­po­wie­dział datę swo­jej śmier­ci z dokład­no­ścią co do dnia, a może nawet godzi­ny. Nie gor­szy od nie­go był zresz­tą dzia­dek (jak zwy­kle teraz mil­czą­cy), któ­ry stra­ciw­szy jedy­ne­go kom­pa­na, zapo­wie­dział, że za rok jego też już nie będzie – i rze­czy­wi­ście go nie było.

Nie wiem cze­mu, ale prze­sta­łam się bać sie­dzą­cych wokół mnie zmar­łych. Ana­mor­fo­za snu zadzia­ła­ła tak, jak kul­mi­na­cyj­ny punkt w fil­mie Inni, kie­dy to Nico­le Kid­man wresz­cie orien­tu­je się (a wraz z nią orien­tu­je się odbior­ca), że duchy, któ­rych się przez cały czas oba­wia­ła, to w rze­czy­wi­sto­ści oso­by żywe, ona sama zaś – nale­ży do świa­ta umar­łych. Prze­la­ła się cza­ra stra­chu, cze­rep prze­stał prze­ra­żać. Tren, snu­ty od tak dłu­gie­go cza­su pra­cą żało­by, daw­no już prze­szedł fazę lau­da­tio, kie­dy to nad­mier­ny­mi pochwa­ła­mi pró­bo­wa­łam zadość­uczy­nić bli­skim, któ­rych zawcza­su nie doce­ni­łam, prze­tkał się przez łka­ją­cą fazę com­plo­ra­tio – i teraz naj­wy­raź­niej zmie­rzał do puen­ty, do upra­gnio­nej kon­so­la­cji.

۞

„Blu­men­ta­lo­wa i Blu­men­tal, mam dla nich kwiat­ki i wiel­ki żal” – odśpie­wa­łam nagle absur­dal­ną pio­se­necz­kę. A potem powtó­rzy­łam ją jesz­cze raz. I jesz­cze. I jesz­cze. To było sil­niej­sze ode mnie, wytre­no­wa­ne nie­zli­czo­ny­mi wizy­ta­mi, kie­dy jako dziec­ko zaba­wia­łam się prze­drzeź­nia­niem wyli­cza­nek, w któ­rych doro­śli wró­ży­li jed­ne­mu cho­ro­bę, dru­gie­mu grzech, trze­cie­mu śmierć. Naj­bar­dziej nie­na­wi­dzi­łam chwil, w któ­rych – aby coś przede mną ukryć – dziad­ko­wie, wujo­wie i ciot­ki zaczy­na­li mówić po nie­miec­ku. I wła­śnie z niem­czy­zną wal­czy­łam wte­dy (a może do dzi­siaj wal­czę, wypie­ra­jąc z sie­bie wszyst­ko, co nie­miec­kie) naj­bar­dziej zacie­kle. Neo­lo­gizm za nekro­lo­gizm, za szwab­ski sekret – sło­wiań­ski kop­niak. A masz, jed­na z dru­gim, a masz!

۞

Blu­me – kwiat; przen. durch die ~ sagen – mówić ogród­ka­mi.
Blu­men – kwia­to­wy; ~gar­ten – ogró­dek kwia­to­wy.
Tal – dołek, doli­na.
Baum – drze­wo.
Gar­ten – ogród.
Berg – góra; einen ~ beste­igen [er-klet­tern] – wcho­dzić [wspi­nać się] na górę; über den ~ sein – naj­gor­sze mieć za sobą.
Ber­gen – rato­wać, oca­lać.
Mot­te – mól.
Mot­to – mot­to.
Mut­ter – mat­ka.

۞

 

– Ukry­li­śmy się w drzew­nym ogro­dzie – usły­sza­łam w sie­ni gło­sy zagu­bio­nych dzie­ci. Tych, któ­re mia­łam rato­wać, od świń­skich gra­sow­ni­ków oca­lać. – Kac­per zry­wał grusz­ki klap­sy, a ja na rabat­kach sadzi­łam hono­rat­ki.

Dziew­czyn­ka mówi­ła ogród­ka­mi, z dziw­nym meta­fo­rycz­nym zaśpie­wem, ale wie­dzia­łam, że naj­gor­sze mamy za sobą. Zabra­łam nie­sfor­ną dwój­kę do poko­ju, któ­ry oka­zał się pusty. Nie było tam ani żywych, ani zmar­łych, tyl­ko nad zaście­lo­nym łóż­kiem bab­ci uno­sił się wyra­zi­sty zapach naf­ta­li­ny. Sen był, a jak­by go nie było. I nagle…

– Wiesz, weszli­śmy na górę. A potem spa­dli­śmy w dół. W ten dziw­ny ogród pełen drzew i kwia­tów. Tam spo­tka­li­śmy mamę. I usły­sze­li­śmy wystrza­ły. To były arma­ty na dzi­ki. Jak bom­by. I wła­śnie in der Baumgarten… dopa­dły nas bergamotki.

۞

W zasa­dzie nie nale­ży usi­ło­wać czę­ści jaw­ne­go marze­nia sen­ne­go tłu­ma­czyć na pod­sta­wie innej czę­ści, tak jak gdy­by marze­nie sen­ne było pomy­śla­ne pla­no­wo i przed­sta­wio­ne prag­ma­tycz­nie. Prze­ciw­nie, moż­na je raczej porów­nać z bre­scjań­ski­mi gła­za­mi, któ­re skła­da­ją się z prze­róż­nych odłam­ków kamie­ni, spo­jo­nych ze sobą za pomo­cą kitu, i to w ten spo­sób, że linie, któ­re pod­czas tego powsta­ją, nie odda­ją pier­wot­nych zary­sów kamie­ni. W rze­czy­wi­sto­ści ist­nie­je część pra­cy marzeń sen­nych, tak zwa­ne opra­co­wa­nie wtór­ne, któ­re­go zada­niem jest zesta­wie­nie jakiejś cało­ści z naj­bliż­szych sobie wyni­ków pra­cy marze­nia sen­ne­go. Mate­riał zosta­je przy tym nie­raz uło­żo­ny według zupeł­nie błęd­nie poję­te­go sen­su i gdzie zacho­dzi potrze­ba, tam zosta­ją doda­ne roz­ma­ite wstaw­ki.

(S. Freud)

۞

Tak zastał mnie kres snu. Tak otwo­rzył się wiersz. Mogła­bym go za Freu­dem nazwać opra­co­wa­niem wtór­nym, mogła­bym i kon­so­la­cją. Otwo­rzy­łam oczy dokład­nie w momen­cie, kie­dy mara Romy, tym razem już na pew­no sto­ją­ca na wła­ści­wym miej­scu, pró­bo­wa­ła poło­żyć mi na powie­kach dwie zło­te mone­ty. Nie uda­ło się jej, choć opła­ci­ła ów gest wiel­ką wyba­cza­ją­cą czu­ło­ścią. Nie uda­ło się, ale kto wie, co zdą­ży­ła zło­żyć mi na języ­ku?

۞

Tak skoń­czy­ła się pra­ca marze­nia sen­ne­go. Tak zaczę­ło swą pra­cę marze­nie słow­ne.

Dopi­jam her­ba­tę z nutą ber­ga­mot­ki. Opa­tu­lam się w swe­ter z bab­ci­ne­go mot­ka. Opa­tru­ję mot­tem.

Zamy­kam bru­lio­ny, otwie­ram oczy.

Zamy­kam inter­pre­ta­cję, otwie­ram wiersz.

Zapa­dam się w sens.

۞

na marę romy

gdy słoń­ce raka zagrze­wa
z uro­czysk się scho­dzą na gody
głod­ne gady a gzu­by na zgu­by
wywo­dzi nać ber­ga­mo­tek
w gru­szach macior głuch­nie gru­cha­nie
z matek-mot­ków idą jak z płat­ka
pro­siąt­ka w kry­zach chry­zan­tem
żyć zachcie­wa się pan­nom uro­czym
płacz roz­pulch­nia hono­rat­kom rabat­ki

ale! ale! poma­zań­cy marzan­ki
skru­sze­ni w krucht obwa­rzan­kach
nie­prze­pa­sio­ne ubo­żę­ta zboż­ne
powią­za­ne byli­cy wian­kiem
na nic zda­dzą się wasze szep­tu­chy
i płon­ny pucho­wy gości­niec
gdy drze­ma po sznu­recz­ku
zapu­ści was w kocią koleb­kę
a pusz­czyk w infan­tyl­nym infer­no
wykra­cze koły­san­kę

kara­rak! kara­rak! was zawo­łam
sło­mia­na kiki­mo­ra
zagram wam na pomor­cie
zawio­dę na trud­ne roz­sta­je
oście­niem buj­ność z kwia­tów
do szpi­ku powy­sy­sam przez słom­kę
w koń­cu kro­kiem co się rakiem nie cofa
mrocz­ny wyrok wykrze­szę z pro­ro­ków
a wil­li­dy zanim zdą­żą spiec racz­ka
po kres nad­wy­rę­żeń wytań­czę

(„kara­rak”)


Prenatal w powidoku (kolekta)

(niech

będą wysłu­cha­ne milcz­ki wasze
cia­ła któ­re obo­siecz­nie roz­dzie­wa­cie z gło­dów)

 

 

Posłań­cy przy­cho­dzą­cy w przed­świ­cie nie mają pro­ste­go zada­nia. Mówio­no, że to będzie roz­gryw­ka przy­jem­na i pro­sta jak sza­chy. A prze­cież achro­ma­tycz­nym nowi­nom umy­ka ziem­ska czerń, ludz­ka biel. Jak mają roz­po­znać kolor, któ­ry Ją róż­ni od Nie­go, sko­ro w ich ska­li cie­le­snej nie mie­ści się żad­na płeć? Liche krzy­kli­we pion­ki opa­no­wa­ły uni­ki. Zna­ją naj­lep­sze pozy­cje. Gwał­tow­ne ruchy skocz­ków kła­dą zwia­stun­nych poko­tem. Sła­nia­ją się mię­dzy pola­mi. A prze­cież zna­ją zaklę­cie. Któ­re nadej­dzie o brza­sku. Któ­re prze­świe­tli ich łaską. Któ­re wypeł­ni brze­mie­niem zna­ki.

Teraz już mogą odpo­cząć. Wycień­cze­ni i jaśni. Dokład­nie jak tam­ci.

(2005, pre­na­tal w powi­do­ku: Epi­fa­nes)

Oglą­da­my w kinie Prę­gi. Pierw­sza – znacz­nie lep­sza – część fil­mu jest pokrew­na Gno­jo­wi Woj­cie­cha Kuczo­ka, dru­ga – moc­no pre­ten­sjo­nal­na – to pro­jek­cja błę­dów wycho­waw­czych ojca na doro­słe­go już syna. Rażą­ce dzie­dzicz­no­ści mno­żą się na ekra­nie wprost pro­por­cjo­nal­nie do uchy­bień sce­na­riu­szo­wych, reży­ser­skich i aktor­skich pro­duk­cji Kuczok & Pie­korz & Żebrow­ski. Egzal­ta­cja głów­ne­go boha­te­ra się­ga zeni­tu w sce­nie recy­to­wa­nia wier­sza uko­cha­nej. Tekst jest sła­by (Kuczok-pro­za­ik nie­ste­ty nie dotrzy­mał obiet­ni­cy, że poety­zo­wać wię­cej nie będzie), w kon­tek­ście sce­ny wypa­da jak rekla­mów­ka kawy Tchi­bo, a sam wygła­sza­ją­cy go Żebrow­ski wzbi­ja się na te wyży­ny pato­su, gdzie kochan­ką męż­czy­zny bywa już tyl­ko Poezja (to auten­tycz­ne auto­okre­śle­nie gwiaz­do­ra).

Film – odwrot­nie niż książ­kę – ratu­je puen­ta. On i ona w publicz­nej toa­le­cie: mają do roz­wią­za­nia naj­ba­nal­niej­szą łami­głów­kę. Ona zni­ka w kabi­nie, on patrzy w lustro, ona wycho­dzi, „nie mogę tego zro­bić sama”, on prze­ły­ka śli­nę, jej już nie ma, na lustrze osia­da para, nie, para musia­ła być wcze­śniej, bo jest tu już prze­cież imię „WOJCIECH”, więc cofam pro­jek­tor pamię­ci, ona zni­ka w kabi­nie, on patrzy w lustro, na lustrze osia­da para, on prze­ły­ka śli­nę, ona wciąż w kabi­nie, on pisze pal­cem na lustrze swo­je imię, i teraz dopie­ro ona wycho­dzi, „ty zobacz, ja nie mogę”, już jej nie ma, on patrzy w lustro, prze­ły­ka śli­nę, cofa się, prze­ły­ka śli­nę, spraw­dza. Na lustrze, po dwóch ruchach pal­ca, zaczy­na brze­mien­nieć znak. „WOJCIECH” zamie­nia się w „OJCIEC”.

Naj­głęb­sze roz­dzie­le­nie boha­te­rów nastę­pu­je w punk­cie, któ­ry ich naj­moc­niej łączy. Z kina wycho­dzą obję­ci, ale osob­ni. Mil­cze­nie-zawie­sze­nie, typo­we po obej­rze­niu kolej­nej por­cji rucho­mych obraz­ków, tym razem nie daje się prze­rwać. Łatwo wymie­rzyć kry­ty­kę, trud­niej wyplą­tać się z pęt puen­ty. Puen­ta bowiem – jak wyja­śnia­ją sobie dłu­go potem, ale prze­czu­wa­ją już teraz – zna­czy dla nie­go i dla niej zupeł­nie co inne­go. Jak w pro­stac­kich tri­kach optycz­nych: jeśli widzisz kró­li­ka, nie dostrze­żesz kacz­ki.

„…raczej dobrze. To rodzaj akcep­ta­cji. Masz imię, o któ­re wal­czy­łeś przez lata, a że w nim widzisz sie­bie nowe­go, to…”
„…raczej źle. W imie­niu kry­je się ten, z któ­rym całe życie sta­ra­łeś się wal­czyć…”

(pre­na­tal w powi­do­ku: Epi­fa­nia)

Zosta­wi­ła­by cię chęt­nie, jak tam­ta, w łazien­ce, z zabaw­ny­mi wskaź­nicz­ka­mi, naj­prost­szy­mi, naj­tań­szy­mi, bo i tak nie na sto pro­cent, prze­cież cenisz sobie skrzęt­ne rachun­ki, a tu się oka­zu­je, że bywa nie­obli­czal­na, to się scho­wa­ło nie w nazwi­sku, tym waszym, ale w imie­niu, tym jej, jak nie­ry­chli­wy, ale spra­wie­dli­wy pło­mień, zwo­dli­wy blask księ­ży­ca zwia­stu­ją­cy peł­nię, jesz­cze nie wie, pro­si, żeby nie w pra­cy, zadzwo­ni, jak wró­ci, teraz czas na two­je akor­dy cze­ka­ni­ko­wej gro­sen­ki, któ­rych rytm dla niej wybrzmie­wał już od daw­na, w cyklicz­nych, ale nie­rów­nych odstę­pach sonat księ­ży­co­wych, więc i ta prze­dłu­ża­ją­ca się aria na stru­nie g nie powin­na jej nie­po­ko­ić, a tym bar­dziej cie­bie, ale masz rację, powin­ni­ście to spraw­dzić, w domu, nie tutaj, ona woli bar­dziej uro­czy­ście, już teraz prze­cież prze­czu­wa, że te nie­czu­łe wskaź­ni­ki to tyl­ko począ­tek cią­gu upo­ko­rzeń, więc chce to odro­czyć, tak jak zawsze cyta­tem odra­cza­ła auto­bio­gra­fię, iro­nią czu­łość, a sło­wem cia­ło, cho­ciaż wie już na pew­no, że ten wyrok wyrę­czy wszel­kie pró­by odro­czeń, może dla­te­go jesz­cze przez moment szu­ka dla nie­go meta­fo­ry, nie­waż­ne: pomrocz­nej, pro­ro­czej czy raczej uro­czej, znaj­dzie ją za dwa dni, ale dzi­siaj jesz­cze tego nie wie, jest 29 czerw­ca 2005, a przed nią, bla­dą linią nie­biań­skiej kre­secz­ki, rysu­je się nagi fakt, tak.

I wte­dy, odcze­kaw­szy na wła­ści­wy moment, wla­łem ostat­ni odczyn­nik, widząc, obser­wu­jąc bar­dzo wyraź­nie kształ­tu­ją­cy się krzy­żyk. Krzyż. Plus. Puls.

(R. Kobier­ski, Harar)

(pre­na­tal w powi­do­ku: Ste­iner)

Odkry­wa­nie źró­deł. Plą­ta­nie się w gma­twa­ni­nie stru­my­ków, żeby wyło­wić ini­cjal­ny punkt. Tęsk­no­ta za przej­rzy­stym miej­scem, z któ­re­go wybi­ja puls. Przez lata, któ­re upły­nę­ły od zwia­sto­wa­nia huma­ni­sty­ce nowi­ny dekon­struk­cji, wpi­sy­wa­no w nas prze­ko­na­nie, że wszel­kich ruchów wio­dą­cych ku źró­dłom nale­ży się wystrze­gać, a w naj­gor­szym razie – bar­dzo wsty­dzić. Wyra­zem dobre­go tonu w tym okre­sie była lite­rac­ko-filo­zo­ficz­na nega­cja róż­no­ra­kich matecz­ni­ków czy raczej ojczyzn języ­ka. Jeśli zaś nawet tek­sty dekon­struk­cyj­ne się­ga­ły do tema­tu pier­wot­no­ści, to uka­zy­wa­ły zupeł­nie nową wizję Gene­sis: oto z raju został wygna­ny sam raj. W odróż­nie­niu jed­nak od biblij­nych pierw­szych rodzi­ców nie zawsty­dził się on swej utra­ty. Ten pono­wo­cze­sny Eden nie tyl­ko nie przy­sło­nił figo­wym list­kiem hanieb­ne­go zna­ku bani­cji, lecz wręcz prze­ciw­nie – chi­cho­cząc jak pija­ny Noe, zaczął swą nagą praw­dę eks­po­no­wać.

Znak utra­ty, zarów­no w wykład­ni kano­nicz­nej, jak i apo­kry­ficz­nej czy blas­fe­micz­nej, stał się uwa­run­ko­wa­niem gene­tycz­nym, cho­ciaż przy­bie­rał róż­ne for­my. Krót­ko po pierw­szych rodzi­cach grzesz­ne zna­mię wywal­czył sobie – zabi­ja­jąc bra­ta – Kain. Inny śmia­łek – zma­ga­ją­cy się z anio­łem Jakub – zapła­cił za swe żąda­nie bło­go­sła­wień­stwa wywich­nię­tym sta­wem bio­dro­wym. Przy­kła­dy biblij­nych boha­te­rów moż­na by mno­żyć, a tak­że roz­cią­gać je na świat osób nie­za­pi­sa­nych w Księ­dze. Tra­dy­cja chrze­ści­jań­ska doli­cza prze­cież do całe­go cią­gu gene­tycz­nych nazna­czeń grzech pier­wo­rod­ny, któ­rym od chwi­li poczę­cia ska­la­ni są wszy­scy śmier­tel­ni­cy, dopó­ki nie zanu­rzy się ich w oczysz­cza­ją­cym źró­dle chrztu.

Dok­try­na dekon­struk­cji postą­pi, rzecz jasna, zupeł­nie odwrot­nie – w rze­ko­mej hanieb­no­ści zna­mion ujrzy ich chwa­leb­ność. Ze zna­ków zosta­nie zdję­te brze­mię odsy­ła­nia do utra­co­nej rze­czy­wi­sto­ści. Raj wygna­ny z raju tak dale­ce zagu­bi się w sobie, że już wyłącz­nie po ziem­skiej stro­nie zna­czą­ce­go będzie szu­kał histo­rii swe­go nie­biań­skie­go signi­fié. Nagość wygnań­ców zacznie zna­czyć już tyl­ko nagość (rado­sną, roz­pa­sa­ną, auto­ero­tycz­ną), a nie, jak daw­niej, karę za grzech pier­wo­rod­ny. Tak­że same­go grze­chu nie będzie trze­ba zmy­wać w sakra­men­tal­nym rytu­ale – siłą napę­do­wą tej zmą­co­nej wyra­zi­sto­ści sta­nie się ode­rwa­nie od źró­dła, a nie tchórz­li­wy powrót do jego wód.

Odwró­co­na Gene­sis dekon­struk­cjo­ni­stów to głów­ny temat podej­mo­wa­ny w Gra­ma­ty­kach two­rze­nia George’a Ste­ine­ra. Filo­zof czy­ni kolej­ny krok w nie­po­kor­nym dąże­niu ku „rze­czy­wi­stym obec­no­ściom” (a dro­ga to szcze­gól­nie trud­na w świe­cie „po wie­ży Babel”, w któ­rym wciąż pogłę­bia się „zerwa­ny kon­takt” zna­czą­cych i zna­czo­nych, rze­czy i słów). W pró­bie zna­le­zie­nia alter­na­ty­wy dla pro­jek­tu dekon­struk­cji Ste­iner cofa się ku pra­źró­dłom, jed­nak czy­ni to bez potę­pia­nej przez Der­ri­dę logo­cen­trycz­nej naiw­no­ści. Jego gra­ma­ty­ka two­rze­nia nie sku­pia się wyłącz­nie na raj­skim Ur języ­ka (co spy­cha­ło­by go w krąg dobro­tli­wych rus­so­istów), ale z dru­giej stro­ny – nie wyrze­ka się pytań o począ­tek, zwłasz­cza w imię tak wywyż­sza­nej przez gra­ma­to­lo­gię „schył­ko­wo­ści bez ojców”. Ste­ine­ra inte­re­su­je dwu­dzie­sto­wiecz­na świa­do­mość, któ­ra ujrza­ła upa­dek wszyst­kich moż­li­wych uto­pii. Mesja­ni­zmy, poję­te jako socjo­lo­gicz­ne czy języ­ko­we wyciecz­ki w stro­nę utra­co­ne­go raju, zosta­ły przez przy­mus histo­rii wpi­sa­ne w inny porzą­dek syn­tak­sy. Dotąd rzą­dzi­ły nimi czas przy­szły i nadzie­ja dopeł­nie­nia, dzi­siaj sta­no­wią żało­sne zna­ki nie­do­ko­na­nia, pozo­sta­wio­ne dale­ko poza hory­zon­tem teraź­niej­szo­ści. W tej sytu­acji, twier­dzi Ste­iner, czło­wie­ko­wi pozo­sta­je roz­wa­ża­nie zupeł­nie nowe­go zja­wi­ska: „minio­nych przy­szło­ści”.

W sko­ry­go­wa­nej Gene­sis poja­wia się w ten spo­sób trze­ci, ostat­ni akt. Wygna­niec nie jest już zastra­cha­nym nie­wol­ni­kiem raju, któ­ry przez swój grzech utra­cił, jak to było w kano­nicz­nej wer­sji Księ­gi, a tak­że we wszyst­kich uto­piach bli­skich wizji Rous­se­au. Ludz­ka figur­ka uni­ka jed­nak tak­że nie­tz­sche­ań­sko-der­ri­diań­skie­go losu „raju wygna­ne­go z raju”. Boha­ter nie musi zatem kon­tem­plo­wać ani sztucz­ne­go śmie­chu, któ­rym jego pono­wo­cze­sny krew­niak zakry­wał pust­kę po wyka­stro­wa­nej tęsk­no­cie, ani też mecha­nicz­ne­go plą­su, któ­rym tam­ten rytu­al­nie zmy­wał grzesz­ność każ­de­go spoj­rze­nia wstecz. Ste­ine­row­ska gra­ma­ty­ka two­rze­nia umiesz­cza mar­no­traw­ne­go bani­tę na powrót w matecz­ni­ku, ale nazna­cza go tra­gicz­ną świa­do­mo­ścią tego, co w ziem­skiej wędrów­ce mógł zyskać, a co jed­nak – nie wia­do­mo dla­cze­go – utra­cił.

To brze­mien­ne „nie wia­do­mo dla­cze­go” jest bli­zną odróż­nia­ją­cą boha­te­ra trze­cie­go aktu Gene­sis od jego pobra­tym­ców. Zruj­no­wa­na uto­pia prze­sta­je być pry­wat­nym pro­ble­mem grzesz­ni­ka, któ­ry wyłącz­nie sam sie­bie wini za jej klę­skę (jak w pierw­szym przy­pad­ku), ale nie jest też wstecz­niac­kim mitem, tak po pro­stu zdep­ta­nym buta­mi hete­ro­to­picz­nych dekon­struk­cjo­ni­stów. „Nie wia­do­mo dla­cze­go” wyrzu­ca uto­pię poza obręb gry w opo­zy­cje. Sta­no­wi błąd tak mały, że nie­do­strze­gal­ny, a jed­nak brze­mien­ny w skut­ki (jak „nie­za­leż­ne zmien­ne” dla wraż­li­wych na pier­wot­ne prze­kształ­ce­nia sys­te­mów w teo­rii cha­osu). Jest wresz­cie tym nie­prze­wi­dy­wal­nym czyn­ni­kiem, któ­ry unie­moż­li­wia wszel­ką gra­ma­ty­kę (ta bowiem to nic inne­go, jak skoń­czo­ny zbiór kody­fi­ku­ją­cych zasad), nawet jeśli mia­ła­by być nią – opar­ta wła­śnie na owym „nie wia­do­mo dla­cze­go” – gra­ma­ty­ka two­rze­nia.

On budzi się i pró­bu­je wró­cić do źró­dła. W ciem­no­ści słu­cha, jak wybi­ja obok, a prze­cież wie, że zosta­ło podzie­lo­ne i że już nigdy nie będzie po pro­stu nią. Przy­zwy­cza­jo­ny do mro­ku odkry­wa znak wygna­nia. W mniej sen­nej, dzien­nej chwi­li strze­gła­by go bar­dziej zazdro­śnie. Teraz jej dło­nie, wzo­rem śre­dnio­wiecz­nych Ew, spo­czy­wa­ją nie­co wyżej. Strze­gą. Otu­la­ją. Nie dopusz­czą. Prze­su­nię­te źró­dło. Podzie­lo­ne przez połą­cze­nie. Aryt­me­ty­ka wraż­li­wych sys­te­mów. Trze­pot moty­lich skrzy­deł na jed­nej pół­ku­li, tor­na­do na dru­giej. Jed­na sta­ła, dwie nie­za­leż­ne zmien­ne. Ona budzi się, on zasy­pia. Nie wia­do­mo dla­cze­go.

(wygna­cie moich posłań­ców
każę wam słu­chać umar­łych)

Nie będziesz go mia­ła, zabie­ra­my je, ja i bab­cia, tak, ona żyje, ale ty nie, raz, dwa, trzy, baba w babę patrzy, a z gry w matriosz­ki wypa­dasz ty, mało podob­na córa wyrod­na, i żad­nych genów spi­sa­nych w gestach, musisz oddać też imię, czym je chcia­łaś wykar­mić, sło­wa są jało­we, a w tobie, Epi­fa­nio, tyl­ko smu­tek i śmierć.

Nikt nam go nie ode­brał, ale tam nie wchodź, nie moż­na go jesz­cze zoba­czyć, to nie ono kwi­li, to skro­bie jakieś dit­ko domo­we, zazłe mysz­ku­je, z wło­sów gniazd­ko wije, a taki zwia­stun ponoć zna­czy obłęd, napraw­dę musisz tam wcho­dzić, jesz­cze pocze­kaj, jak się te myszy teraz zle­cą do mnie, to i ono uro­dzi się z mysz­ką, masz rację, głu­pie zama­wia­nie, więc wejdź, leży tam, na chu­s­tecz­ce, Tom­cio Paluch, maleń­ki jak gli­sta, co ma zna­czyć ta mara nie­ludz­ka?

Mia­łam taki kosz­mar­ny sen:

(29.06.2005, gona­do­tro­pi­na kosmów­ko­wa)

Przy­wró­co­ny rajo­wi wygna­niec odby­wa w nim coś na mia­rę czyść­co­wej, a może nawet pie­kiel­nej kary. Patrzy z per­spek­ty­wy nie­mal Ada­mo­wej na wszyst­ko, co czy­nił po upusz­cze­niu raju, jed­nak – w odróż­nie­niu od pierw­sze­go rodzi­ca – w każ­dym z tych kon­kret­nych zda­rzeń dostrze­ga nie­skoń­czo­ną licz­bę poten­cjal­nych sobo­wtó­rów, cie­ni, prze­drzeź­nia­czy. Dana mu zosta­ła per­spek­ty­wa upra­gnio­na przez boha­te­rów Bor­ge­sa – widzi nie tyl­ko „rze­czy­wi­stą obec­ność”, ale też wszyst­kie jej moż­li­we warian­ty. Ta meta­fo­ra to oczy­wi­ście namiast­ka spoj­rze­nia Boga, dla któ­re­go histo­ria ludz­ko­ści nie jest dwu­wy­mia­ro­wą strzał­ką, lecz raczej zło­że­niem nie­skoń­cze­nie wie­lu wyklu­cza­ją­cych się wymia­rów. W rze­czy­wi­sto­ści ta gigan­tycz­na ana­mor­fo­za pozo­sta­je dla ludz­kie­go umy­słu nie­do­stęp­na. Na szczę­ście zresz­tą, bo ina­czej ten lichy skra­wek myślą­ce­go mię­sa roz­pękł­by się od nad­mia­ru zna­czeń w ułam­ku sekun­dy.

Dla uję­cia Ste­ine­row­skie­go wizja czło­wie­ka w pie­kle poten­cjal­no­ści sta­no­wi ele­ment klu­czo­wy. Sama warian­tyw­ność jest cha­rak­te­ry­stycz­na dla wszyst­kich pro­jek­tów gra­ma­tur­gicz­nych (nazwę je tak, żeby unik­nąć zarów­no okre­śle­nia „gra­ma­tycz­ny”, jak i „gra­ma­to­lo­gicz­ny”, a tak­że z uwa­gi na „demiur­gicz­ność” ukry­tą w tym neo­lo­gi­zmie). War­to tu wymie­nić choć­by struk­tu­ra­lizm i gene­ra­ty­wizm, któ­re naj­bar­dziej wpły­nę­ły na huma­ni­sty­kę dru­giej poło­wy zeszłe­go stu­le­cia.

Ste­ine­row­ska gra­ma­tur­gia róż­ni się jed­nak od nich już w punk­cie wyj­ścia. O ile tam­te zosta­ły stwo­rzo­ne jako ide­al­ny model gene­ro­wa­nia kolej­nych struk­tur, o tyle ta ostat­nia sku­pia się wła­śnie na błę­dach sys­te­mu, na nie­prze­wi­dy­wal­no­ściach, któ­re ruj­nu­ją uto­pie, na tym, co się zawsze mode­lom wymy­ka, choć „nie wia­do­mo dla­cze­go”. Pie­kło poten­cjal­no­ści struk­tu­ra­li­sty czy gene­ra­ty­wi­sty pole­ga na uświa­do­mie­niu sobie (już tam, w dru­gim raju, z któ­re­go nie ma powro­tu), że jakaś struk­tu­ra nie paso­wa­ła do wzo­ru i dla­te­go się on nie spraw­dził. A prze­cież – myśli sobie zawie­dzio­ny gra­ma­turg – gdy­by dano mi jesz­cze jed­ną szan­sę, mógł­bym to napra­wić i osią­gnąć suk­ces! Z całej trój­ki tyl­ko gra­ma­turg Ste­ine­ra nie łudzi się nie­wcze­snym gdy­ba­niem, tyl­ko on nie szu­ka bonu­so­wych szans. Nie szu­ka, bo nie­mal bole­śnie odczu­wa, jak wie­le ich stra­cił. Wca­le nie ze swo­jej winy, ani przez błę­dy sys­te­mu, nawet nie przez nie­czu­łość Boga. Po pro­stu: „nie wia­do­mo dla­cze­go”.

Szcze­gól­nym wcie­le­niem gra­ma­tur­ga i głów­nym boha­te­rem Ste­ine­row­skich wykła­dów sta­je się arty­sta. Filo­zof pyta, dla­cze­go wła­ści­wie poeta, muzyk albo malarz uzur­pu­je sobie mia­no nowe­go Ada­ma czy boskie­go Demiur­ga, a tak­że – jaki wpływ ma ta per­spek­ty­wa na kon­kret­ne dzie­ło. Gra­ma­ty­ki two­rze­nia odzie­ra­ją arty­stycz­ne lepie­nie świa­ta z roman­tycz­nej pozłot­ki. Pod­wa­ża­ją nawet autor­ską sygna­tu­rę wień­czą­cą utwór. Ste­ine­ra mniej inte­re­su­je goto­wa rzeź­ba, bar­dziej – kształ­ty two­rzo­ne przez gli­nę, któ­rą odrzu­co­no. Cie­kaw­szy zda­je mu się notat­nik pełen szki­ców do obra­zu niż opra­wio­ny w ramy por­tret. W muzy­ce nie zaj­mu­ją go dźwię­ki, ale ustę­pu­ją­ca im pola cisza. Tak­że w wier­szu nie widzi wier­sza, lecz gma­twa­ni­nę lini­jek, któ­re skre­ślo­no, by mógł oca­leć jeden tyl­ko tekst. Two­rze­nie – roz­pacz­li­wa bez­rad­ność; sygno­wa­nie – płacz dziec­ka w ciem­no­ści; dzie­ło – pole bitwy usia­ne tru­pem. („W ser­cu for­my miesz­ka smu­tek, ślad utra­ty”).

Dosko­na­łe zawsze pyta o histo­rię swe­go powsta­nia. Nie da się nic ukryć, nic skła­mać. Wyczu­je każ­dy fałsz i waha­nie. Gene­za jest w nie wpi­sa­na. Prze­sy­ca każ­dy żywy skra­wek.

Prze­stra­sza gdy­ba­niem. Krzy­kli­wie obec­ne, a pozna­ło śmierć. Igra bez tro­ski z każ­dą wer­sją sie­bie. Choć odga­nia­my zmo­ry, baja­my: tyl­ko ono jest.

Stra­ty­gra­ficz­ne „dla­cze­go” nigdy go nie nudzi. Choć my zasy­pia­my znu­że­ni. We śnie więc stra­szy nas stra­tą. Gro­zi: nie będzie mnie.

 

(pre­na­tal w powi­do­ku: Fra­zer)

Przy­kład magii sym­pa­tycz­nej przy­ta­cza­ny w Zło­tej gałę­zi Fra­ze­ra. Pier­wiast­ka (kobie­ta, któ­ra dotąd nie rodzi­ła), by nie ujrzeć nie­na­ro­dzo­nych maleństw zstę­pu­ją­cych przed nią do gro­bu, zabi­ja koni­ka polne­go, owi­ja go w cału­no­wą szmat­kę i opła­ku­je roz­pacz­li­wie, „jak Rachel”. W dru­gim akcie rytu­al­ne­go zama­wia­nia pier­wo­ród­ka chwy­ta jesz­cze kil­ka pasi­ko­ni­ków, a potem, zano­sząc się pła­czem, obry­wa im nóż­ki i skrzy­deł­ka. Kła­dzie ska­to­wa­ne owa­dy obok umar­łe­go i każe im, jak wyna­ję­tym płacz­kom, lamen­to­wać nad zmar­łym. Na koniec kopie dołek imi­tu­ją­cy grób swe­go dziec­ka, skła­da w nim cia­ło koni­ka i zasy­pu­je je wraz z dogo­ry­wa­ją­cą kom­pa­nią polną. Po tak speł­nio­nym pogrze­bie cię­żar­na dziew­czy­na ocie­ra łzy, zacze­su­je roz­czo­chra­ne wło­sy i strzą­sa z sie­bie zie­mi­ste śla­dy żało­by. Odtąd ona sypia spo­koj­nie, on nie musi zmy­ślać pocie­szeń, ono wciąż rośnie.

(pre­na­tal w powi­do­ku: lin­gwi­ści)

 

Myśle­nie Ste­ine­ra, nakie­ro­wa­ne na gro­zę i pięk­no tego, co za Leib­ni­zem nazwał „wiel­ką tajem­ni­cą moż­li­we­go zaist­nie­nia”, oka­zu­je się zadzi­wia­ją­co bli­skie sło­wiar­skim rejo­nom poezji. Czym innym bowiem jest postu­lo­wa­ne przez filo­zo­fa stra­ty­gra­ficz­ne pozna­wa­nie dzie­ła, jeśli nie – prak­ty­ko­wa­nym przez lin­gwi­zu­ją­cych poetów – pre­na­tal­nym bada­niem matecz­ni­ków języ­ka? Lin­gwi­ści (poczy­na­jąc np. od Chleb­ni­ko­wa, przez Leśmia­na czy Przy­bo­sia, po Kar­po­wi­cza, Bia­ło­szew­skie­go oraz Miło­będz­ką) sku­pia­ją się nie tyle na akcie zwień­cze­nia skoń­czo­ne­go tek­stu, ile na sfe­rze, któ­ra pozo­sta­je przed/poza nim. Dokład­niej mówiąc, inte­re­su­je ich tajem­ni­cze „prze­dze­ro” mowy, ciem­na otchłań pano­wa­nia Matek, gdzie roz­gry­wa­ją się chto­nicz­ne bitwy o osta­tecz­ne zwy­cię­stwo aktu­al­ne­go nad poten­cjal­nym. W efek­cie, by zacy­to­wać Ste­ine­ra:

Stwo­rzo­ne dzie­ło nie­sie w sobie mniej lub bar­dziej jaw­ną dekla­ra­cję, że mogło nie zaist­nieć lub też zaist­nieć zupeł­nie ina­czej. Ukształ­to­wa­ny byt zawie­ra w sobie przy­po­mnie­nie nie­ustan­nie obec­nej moż­li­wo­ści nie­stwo­rze­nia („nie­na­ro­dze­nia”).

Być może poety­kę lin­gwi­stycz­ną nale­ża­ło­by prze­my­śleć w tym kon­tek­ście na nowo? Zoba­czyć w skła­da­ją­cych się na nią figu­rach już nie ciem­ne dzi­wac­twa czy orna­men­ta­cyj­ne kon­cep­ty, ale bole­sne śla­dy utra­ty zamiesz­ka­łe w ser­cu for­my? Może war­to pojąć sło­wiar­stwo jako świa­do­me eks­po­no­wa­nie nie­do­ko­na­nych sta­nów mowy w „rze­czy­wi­stej obec­no­ści” kon­kret­ne­go wier­sza? W uję­ciu tym poeci-lin­gwi­ści zaczę­li­by przy­po­mi­nać już nie prze­uczo­nych zaduf­ków scho­wa­nych w bez­piecz­nym wię­zie­niu języ­ka, lecz raczej bez­rad­nych wygnań­ców przy­wró­co­nych rajo­wi. Ich pie­śni zaś wte­dy dopie­ro odzy­ska­ły­by w naszej lek­tu­rze „zerwa­ny kon­takt” mię­dzy sło­wem a świa­tem. Sta­ły­by się lamen­tem „minio­nej przy­szło­ści”, chwa­leb­nym tre­nem zszy­tym z pohań­bio­nych skraw­ków języ­ka, któ­rym nie było dane zaist­nieć. Jak bowiem pisze Ste­iner:

To wła­śnie obec­ność oraz sta­ła moż­li­wość nie­by­cia nada­je twór­czo­ści cha­rak­ter cudow­ne­go „daru” i bole­snej praw­dzi­wo­ści.

 

(pre­na­tal w powi­do­ku: Chleb­ni­kow)

Konik polny, uka­tru­pio­ny przez brze­mien­ną dziew­czy­nę Fra­ze­ra, wyska­ku­je jak Filip z kono­pi z wcze­sne­go wier­sza Wie­le­mi­ra Chleb­ni­ko­wa:

Крылышкуя золотописьмом
Тончайших жил,
Кузнечик в кузов пуза уложил
Прибрежных много трав и вер.
„Пинь, пинь, пинь!” — тарарахнул зинзивер.
О, лебедиво!
О, озари!

(„Кузнечик”)

W prze­kła­dzie filo­lo­gicz­nym:

Konik polny

Skrzy­deł­ku­jąc zło­tym pismem naj­de­li­kat­niej­szych żył
Konik polny w pudło brzu­cha uło­żył
Przy­brzeż­nych wie­le traw i wie­rzeń.
„Piń, piń, piń!” – tara­rach­nął zin­zi­wier.
O łabę­dzi­wo!
O, roz­ja­śnij!

Dla Roma­na Jakob­so­na, wiel­kie­go poszu­ki­wa­cza isto­ty języ­ka, tekst ten stał się przy­kła­dem poetyc­kiej prze­mia­ny poten­cjal­ne­go w aktu­al­ne. W szki­cu „Pod­świa­do­me mode­lo­wa­nie wer­bal­ne w poezji” badacz ana­li­zu­je auto­te­ma­tycz­ne zapi­ski poety doty­czą­ce „Koni­ka polne­go”. Jest ich kil­ka, pocho­dzą z róż­nych lat i sta­no­wią stra­ty­gra­ficz­ne docie­ra­nie do źró­dła wła­sne­go aktu twór­cze­go. Chleb­ni­kow przy­zna­je, że u pier­wo­cin tek­stu neo­lo­gi­zmy łączy­ły się w zgod­ne sta­dła w spo­sób naj­ra­dy­kal­niej zaum­ny. Gło­ski nabrzmie­wa­ły brzmie­niem, lite­ry wyle­wa­ły na papier – „nie wia­do­mo dla­cze­go”. Z bie­giem cza­su jed­nak poeta zaczął dostrze­gać w swym utwo­rze zupeł­nie nowe zna­cze­nio­we war­stwy. Auto­ana­li­za Chleb­ni­ko­wa uka­zu­je wie­le nie­na­ro­dzo­nych warian­tów „Koni­ka polne­go”, a tak­że dro­gę, jaką musiał przejść język poza­ro­zu­mo­wy, by osta­ło się tyl­ko jed­no tek­sto­we kró­le­stwo, a w nim – tyl­ko jeden pasi­koń.

Czy jed­nak na pew­no z chto­nicz­nej wal­ki słow­nych bóstw oca­la­ło tyl­ko to? Wręcz prze­ciw­nie! Wspól­na inter­pre­ta­cja dwóch rosyj­skich uto­pi­stów uka­zu­je, jak z pier­wot­nej mate­rii wer­bal­nej wyła­nia­ją się cie­ka­we, wie­lo­aspek­to­we fan­ta­zma­ty, nie­ste­ty – trud­no prze­kła­dal­ne na pol­sz­czy­znę. Już pierw­szy, pozor­nie nie­win­ny neo­lo­gizm kry­łysz­ku­ja skrył w sobie uszku­ja, czy­li sta­tek pirac­ki. Rów­nież tytu­ło­wy pasi­ko­nik prze­sta­je przy­po­mi­nać uka­tru­pio­ne przez pier­wo­ród­kę zwie­rząt­ko, zwłasz­cza jeśli dostrze­że się fone­tycz­ne i mor­fo­lo­gicz­ne podo­bień­stwo słów kuznie­czik (pasi­ko­nik) i uszkuj­nik (pirat). Zie­lo­ny owad Chleb­ni­ko­wa powi­nien się po pol­sku nazy­wać raczej kuź­ni­kiem polnym (tu waż­ne sko­ja­rze­nie z rosyj­skim kowa­lem – kuzniec), pasik­now­ni­kiem lub knuj­ni­kiem polnym (od sło­wa kozni – kno­wa­nia) czy poni­kiem kol­nym. Ostat­nia z moich słow­nych lepia­nek jest chy­ba naj­bliż­sza odkry­ciu poety, któ­ry dopie­ro po latach pojął, że jego utwór opo­wia­da histo­rię konia tro­jań­skie­go i że to wła­śnie on – zdra­dziec­ki kolec ukry­ty w plu­szo­wym cie­le koni­ka pony – jest praw­dzi­wym boha­te­rem Kuznie­czi­ka.

Ukry­cie sło­wa w sło­wie to dla Chleb­ni­ko­wa radość tak wiel­ka, jak dla dziec­ka odkry­wa­nie matriosz­ki w matriosz­ce. Zaba­wę maskot­ka­mi ze skraw­ków języ­ka nazy­wa „mową dwu­wy­pu­kłą”, a same ana­mor­ficz­ne nień­ki okre­śla jako „sło­wa dwu­li­co­we”. Poeta zapra­sza do skoń­czo­ne­go dzie­ła wszyst­kie jego moż­li­we, nie­do­koń­czo­ne wer­sje, szki­ce naj­bar­dziej nawet poro­nio­ne, nie­śmia­łe sko­ja­rze­nia, któ­rym mniej wraż­li­wi twór­cy kaza­li­by pozo­stać za pro­giem. Dla­te­go tak wie­le tutaj zgieł­kli­wych tara­rach­nięć, naśla­du­ją­cych „trach” ude­rze­nia i „tara­ra” przy­śpiew­ki (być może nuco­nej przez zasmu­co­ną Arach­ne?). Dla­te­go tak róż­ne mają twa­rze Zin­zi­wie­ro­wie – bar­ba­rzyń­scy najeźdź­cy, przy­by­wa­ją­cy w koniu tro­jań­skim z dale­kie­go Zan­zi­ba­ru, czy może raczej god­ni wiar (wier), ucztu­ją­cy wśród traw potom­ko­wie Zeu­sa, przy­no­szą­cy w swym rosyj­skim imie­niu lecz­ni­czy ślaz? Dla­te­go wresz­cie żaden łabę­dzi śpiew nie jest śpie­wem rze­czy­wi­ście ostat­nim, lecz z siłą krze­si­wa-lebie­di­wa zapa­la kolej­ne iskry zaum­ne­go Miła­bę­dzi­sta­nu. Nie wia­do­mo dla­cze­go? Wier­szu – zwia­stu­nie „małe­go wej­ścia boga ognia” – „roz­ja­śnij!”.

Nie sztu­ka dostrzec, że pora słow­ne­go brzmie­nia jest porą godo­wą języ­ka, jest dla słów mie­sią­cem zalo­tów, pod­czas gdy pora słów wez­bra­nych rozu­mem, kie­dy uwi­ja­ją się psz­czo­ły czy­tel­ni­ka, jest porą jesien­nej obfi­to­ści, porą rodzi­ny i dzie­ci.

(W. Chleb­ni­kow, „O poezji współ­cze­snej”)

 

 

Wio­sna fone­ty­ki, jesień seman­ty­ki, w zakli­na­niach-baja­niach nad­cho­dzi wie­sień, pora na pograb­ki, lament polnych koni­ków, zaum­ne para­som­nie, zanim pęk­nie pudeł­ko brzu­cha, zanim krzy­kiem roz­trą­bi swe nadej­ście Dada: Fiat!

O autorze

Joanna Mueller

Urodzona w 1979 roku. Poetka, eseistka, redaktorka. Wydała tomy poetyckie: Somnambóle fantomowe (2003), Zagniazdowniki/Gniazdowniki (2007, nominacja do Nagrody Literackiej Gdynia), Wylinki (2010), intima thule (2015, nominacje do Nagrody Literackiej m.st. Warszawy i do Silesiusa), wspólnie z Joanną Łańcucką Waruj (2019, nominacje do Silesiusa i Nagrody im. W. Szymborskiej) oraz Hista & her sista (2021, nominacja do Silesiusa), dwie książki eseistyczne: Stratygrafie (2010, nagroda Warszawska Premiera Literacka) i Powlekać rosnące(2013) oraz zbiór wierszy dla dzieci Piraci dobrej roboty (2017). Redaktorka książek: Solistki. Antologia poezji kobiet (1989–2009) (2009, razem z Marią Cyranowicz i Justyną Radczyńską) oraz Warkoczami. Antologia nowej poezji (2016, wraz z Beatą Gulą i Sylwią Głuszak). Członkini grupy feministyczno-artystycznej Wspólny Pokój. Mieszka w Warszawie.

Powiązania

Rozmowy na koniec: odcinek 33 Joanna Mueller

nagrania / transPort Literacki Antonina Tosiek Jakub Pszoniak Joanna Mueller

Trzy­dzie­sty trze­ci odci­nek z cyklu „Roz­mo­wy na koniec” w ramach festi­wa­lu Trans­Port Lite­rac­ki 29.

Więcej

Śmianko przez łzy, czyli Gryczanka superbajaderka

wywiady / o książce Aleksandra Kasprzak Joanna Mueller

Roz­mo­wa Joan­ny Muel­ler z Alek­san­drą Kasprzak, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Wydrąż mi rodzi­nę w serze, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 16 wrze­śnia 2024 roku.

Więcej

Niewidka i Zobaczysko

nagrania / transPort Literacki Joanna Łańcucka Joanna Mueller Resina

Czy­ta­nie z książ­ki „Nie­wid­ka i Zoba­czy­sko” z udzia­łem Joan­ny Muel­ler i Joan­ny Łań­cuc­kiej ramach festi­wa­lu Trans­Port Lite­rac­ki 28. Muzy­ka Resi­na.

Więcej

Neuroprzekaźnik musów. O „Umalmu” Łukasza Woźniaka

recenzje / IMPRESJE Joanna Mueller

Impre­sja Joan­ny Muel­ler na temat poezji Łuka­sza Woź­nia­ka, lau­re­ata 18. edy­cji Poło­wu poetyc­kie­go.

Więcej

Poeci na nowy wiek

dzwieki / WYDARZENIA Różni autorzy

Zapis całe­go spo­tka­nia autor­skie­go z udzia­łem Justy­ny Bar­giel­skiej, Mag­da­le­ny Biel­skiej, Jac­ka Deh­ne­la, Sła­wo­mi­ra Elsne­ra, Julii Fie­dor­czuk, Kon­ra­da Góry, Łuka­sza Jaro­sza, Bar­to­sza Kon­stra­ta, Szcze­pa­na Kopy­ta, Joan­ny Lech, Agniesz­ki Mira­hi­ny, Joan­ny Muel­ler, Edwar­da Pase­wi­cza, Anny Pod­cza­szy, Toma­sza Puł­ki, Bian­ki Rolan­do, Rober­ta Rybic­kie­go, Paw­ła Sar­ny, Julii Szy­cho­wiak, Joan­ny Wajs, Prze­my­sła­wa Wit­kow­skie­go i Indi­go Tree pod­czas festi­wa­lu Port Wro­cław 2010.

Więcej

Pod prąd, w nieważkość. O „gatunkach anadromicznych” Karola Brzozowskiego

recenzje / ESEJE Joanna Mueller

Impre­sja Joan­ny Muel­ler na temat poezji Karo­la Brzo­zow­skie­go, lau­re­ata pro­jek­tu „Połów. Poetyc­kie debiu­ty 2023”.

Więcej

Blade Runner 2023. O „państwach miastach i okolicach” Kamila Plicha

recenzje / ESEJE Joanna Mueller

Impre­sja Joan­ny Muel­ler na temat poezji Kami­la Pli­cha, lau­re­ata 18. edy­cji Poło­wu poetyc­kie­go.

Więcej

Moja reakcja na. O „bezoarach” Julii Jankowskiej

recenzje / ESEJE Joanna Mueller

Impre­sja Joan­ny Muel­ler na temat poezji Julii Jan­kow­skiej, lau­re­at­ki 18. edy­cji Poło­wu poetyc­kie­go.

Więcej

Turbuj te kółka, turlaj! O „Regule trzech” Aleksandry Góreckiej

recenzje / ESEJE Joanna Mueller

Impre­sja Joan­ny Muel­ler na temat poezji Alek­san­dry Górec­kiej, lau­re­at­ki 18. edy­cji Poło­wu poetyc­kie­go.

Więcej

Historia jednego wiersza: „tsundere: podmalówka”

recenzje / KOMENTARZE Joanna Mueller

Autor­ski komen­tarz Joan­ny Muel­ler, towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki tru­le, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 9 paź­dzier­ni­ka 2023 roku.

Więcej

Rozprężanie wdrukowanych krat

wywiady / o książce Joanna Mueller Zuzanna Sala

Roz­mo­wa Zuzan­ny Sali z Joan­ną Muel­ler, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki tru­le Joan­ny Muel­ler, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 9 paź­dzier­ni­ka 2023 roku.

Więcej

Popędziłybyśmy sobie, ale pchamy wózek

wywiady / o książce Joanna Mueller Katarzyna Szaulińska

Roz­mo­wa Joan­ny Muel­ler z Kata­rzy­ną Szau­liń­ską, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Kryp­to­dom Kata­rzy­ny Szau­liń­skiej, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 16 paź­dzier­ni­ka 2023 roku.

Więcej

trule (2)

utwory / zapowiedzi książek Joanna Mueller

Frag­men­ty książ­ki tru­le Joan­ny Muel­ler, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 9 paź­dzier­ni­ka 2023 roku.

Więcej

trule (1)

utwory / zapowiedzi książek Joanna Mueller

Frag­men­ty książ­ki tru­le Joan­ny Muel­ler, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 9 paź­dzier­ni­ka 2023 roku.

Więcej

W oku cyklonu, na ostrzu granicy

wywiady / o książce Joanna Łańcucka Joanna Mueller

Roz­mo­wa Joan­ny Łań­cuc­kiej i Joan­ny Muel­ler, towa­rzy­szą­ca towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze kami­shi­baj­ki Nie­wid­ka i Zoba­czy­sko, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 10 lip­ca 2023 roku.

Więcej

Historia jednego wiersza: Na to rwało się, rwało się Serce

recenzje / KOMENTARZE Joanna Łańcucka Joanna Mueller

Autor­ski komen­tarz Joan­ny Muel­ler i Joan­ny Łań­cuc­kiej, towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Nie­wid­ka i Zoba­czy­sko, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 10 lip­ca 2023 roku.

Więcej

Rozmowy na koniec: odcinek 13 Adam Mickiewicz

nagrania / transPort Literacki Różni autorzy

Trzy­na­sty odci­nek z cyklu „Roz­mo­wy na koniec” w ramach festi­wa­lu Trans­Port Lite­rac­ki 27.

Więcej

Romantyczność 2022

nagrania / transPort Literacki Różni autorzy

Czy­ta­nie z książ­ki Roman­tycz­ność. Współ­cze­sne bal­la­dy i roman­se inspi­ro­wa­ne twór­czo­ścią Ada­ma Mic­kie­wi­cza w ramach festi­wa­lu Trans­Port Lite­rac­ki 27.

Więcej

Niewidka i Zobaczysko (2)

utwory / zapowiedzi książek Joanna Łańcucka Joanna Mueller

Frag­men­ty zapo­wia­da­ją­ce książ­kę Nie­wid­ka i Zoba­czy­sko Joan­ny Muel­ler i Joan­ny Łań­cuc­kiej, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 10 lip­ca 2023 roku.

Więcej

Niewidka i Zobaczysko

utwory / zapowiedzi książek Joanna Łańcucka Joanna Mueller

Frag­men­ty zapo­wia­da­ją­ce książ­kę Nie­wid­ka i Zoba­czy­sko Joan­ny Muel­ler i Joan­ny Łań­cuc­kiej, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 10 lip­ca 2023 roku.

Więcej

Rozmowy na torach: odcinek 13 Joanna Mueller

nagrania / stacja Literatura Antonina Tosiek Jakub Skurtys Joanna Mueller

Trzy­na­sty odci­nek z cyklu „Roz­mo­wy na torach” w ramach festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra 26.

Więcej

Hista & her sista

nagrania / stacja Literatura Joanna Mueller

Czy­ta­nie z książ­ki Hista & her sista z udzia­łem Joan­ny Muel­ler w ramach festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra 26.

Więcej

Siostrzeństwo to gryps upuszczany skrycie do innych klatek

debaty / ankiety i podsumowania Joanna Mueller

Odpo­wie­dzi Joan­ny Muel­ler na pyta­nia Tade­usza Sław­ka w „Kwe­stio­na­riu­szu 2022”.

Więcej

Amerykańska Szkoła Pisania

nagrania / stacja Literatura Różni autorzy

Spo­tka­nie wokół książ­ki Ame­ry­kań­ska Szko­ła Pisa­nia Eli­za­beth Bishop z udzia­łem Juliu­sza Pie­li­chow­skie­go, Mar­ci­na Szu­stra, Jerze­go Jar­nie­wicz i Joan­ny Muel­ler w ramach festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra 25.

Więcej

Żywa obecność

wywiady / o książce Bogusława Sochańska Joanna Mueller

Roz­mo­wa Joan­ny Muel­ler z Bogu­sła­wą Sochań­ską, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Bojow­ni­cy bez bro­ni Mor­te­na Nie­lse­na, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 20 wrze­śnia 2021 roku.

Więcej

Wojna (pieśni lisów), Przepowieść w ścinkach, Gdyby ktoś o mnie pytał, Sekcja zabójstw

nagrania / stacja Literatura Różni autorzy

Spo­tka­nie wokół ksią­żek Woj­na (pie­śni lisów), Prze­po­wieść w ścin­kach, Gdy­by ktoś o mnie pytał i Sek­cja zabójstw z udzia­łem Kon­ra­da Góry, Mar­ty Pod­gór­nik, Boh­da­na Zadu­ry, Joan­ny Muel­ler i Karo­la Mali­szew­skie­go w ramach festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra 25.

Więcej

stubezgłowa (filetowanie)

recenzje / KOMENTARZE Joanna Mueller

Autor­ski komen­tarz Joan­ny Muel­ler w ramach cyklu „Histo­ria jed­ne­go wier­sza”, towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Hista & her sista, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 3 maja 2021 roku.

Więcej

Książki z Biura: Odcinek 9 Hista & her sista

nagrania / między wierszami Joanna Mueller

Dzie­wią­ty odci­nek cyklu Książ­ki z Biu­ra. Nagra­nie zre­ali­zo­wa­no w ramach pro­jek­tu Kar­to­te­ka 25.

Więcej

Poczułam się w świecie bardziej jak w domu

wywiady / o książce Adda Djørup Joanna Mueller

Roz­mo­wa Joan­ny Muel­ler z Addą Djørup, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Naj­słab­szy opór, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 17 maja 2021 roku.

Więcej

Nadal wierzę w siostrzeństwo

wywiady / o książce Joanna Mueller Katarzyna Szaulińska

Roz­mo­wa Kata­rzy­ny Szau­liń­skiej z Joan­ną Muel­ler, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Hista & her sista, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 3 maja 2021 roku.

Więcej

Hista & her sista

utwory / zapowiedzi książek Joanna Mueller

Frag­ment zapo­wia­da­ją­cy książ­kę Joan­ny Muel­ler Hista & her sista, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 3 maja 2021 roku.

Więcej

Łemkowski palimpsest, odwrotność wymazania

recenzje / ESEJE Joanna Mueller

Recen­zja Joan­ny Muel­ler, towa­rzy­szą­ca wyda­niu książ­ki Kata­rzy­ny Szwe­dy Bosor­ka, któ­ra uka­za­ła się w Biu­rze Lite­rac­kim 9 listo­pa­da 2020 roku.

Więcej

Santarém, Samotność przestrzeni oraz Nie gódź się

nagrania / stacja Literatura Różni autorzy

Spo­tka­nie wokół ksią­żek San­ta­rém Eli­za­beth Bishop, Samot­ność prze­strze­ni Emi­ly Dic­kin­son i Nie gódź się Pat­ti Smith z udzia­łem Tade­usza Sław­ka, Fili­pa Łobo­dziń­skie­go, Joan­ny Muel­ler oraz Juliu­sza Pie­li­chow­skie­go w ramach festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra 24.

Więcej

Poetyckie książki trzydziestolecia

nagrania / stacja Literatura Różni autorzy

Spo­tka­nie z udzia­łem Anny Kału­ży, Karo­la Mali­szew­skie­go, Joan­ny Muel­ler, Joan­ny Orskiej oraz Jaku­ba Skur­ty­sa w ramach festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra 24.

Więcej

Waruj

nagrania / stacja Literatura Różni autorzy

Spo­tka­nie wokół książ­ki „Waruj Joan­ny Muel­ler i Joan­ny Łań­cuc­kiej z udzia­łem Joan­ny Muel­ler, Joan­ny Łań­cuc­kiej, Anny Ada­mo­wicz oraz Dawi­da Mate­usza w ramach festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra 22.

Więcej

Zerwane ze smyczy

wywiady / o książce Joanna Łańcucka Joanna Mueller Sylwia Głuszak

Roz­mo­wa Syl­wii Głu­szak z Joan­ną Łań­cuc­ką i Joan­ną Muel­ler, towa­rzy­szą­ca wyda­niu książ­ki Waruj Joan­ny Łań­cuc­kiej i Joan­ny Muel­ler, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 16 wrze­śnia 2019 roku.

Więcej

Czysty układ

wywiady / o pisaniu Joanna Mueller Roman Honet

Roz­mo­wa Roma­na Hone­ta z Joan­ną Muel­ler, opu­bli­ko­wa­na w cyklu pre­zen­ta­cji naj­cie­kaw­szych archi­wal­nych tek­stów z dwu­dzie­sto­pię­cio­le­cia festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra.

Więcej

Straż graniczna w Morzu Własnym

recenzje / KOMENTARZE Joanna Łańcucka Joanna Mueller

Autor­skie komen­ta­rze Joan­ny Łań­cuc­kiej i Joan­ny Muel­ler, towa­rzy­szą­ce wyda­niu książ­ki Waruj, któ­ra uka­za­ła się w Biu­rze Lite­rac­kim 16 wrze­śnia 2019 roku.

Więcej

Waruj

utwory / zapowiedzi książek Joanna Łańcucka Joanna Mueller

Frag­ment zapo­wia­da­ją­cy książ­kę Joan­ny Łań­cuc­kiej & Joan­ny Muel­ler Waruj, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 16 wrze­śnia 2019 roku.

Więcej

Dziurka od Klucza jest mgławicą

wywiady / o książce Bianka Rolando Joanna Mueller

Roz­mo­wa Joan­ny Muel­ler z Bian­ką Rolan­do, towa­rzy­szą­ca wyda­niu książ­ki Stel­le, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 11 mar­ca 2019 roku.

Więcej

Kto za tym stoi

nagrania / stacja Literatura Różni autorzy

Spo­tka­nie z orga­ni­za­to­ra­mi festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra 23, w któ­rym udział wzię­li Damian Banasz, Artur Bursz­ta, Mate­usz Grze­go­rzew­ski, Alek­san­dra Grzem­ska, Poli­na Justo­wa, Dawid Mate­usz, Mina, Joan­na Muel­ler, Alek­san­dra Olszew­ska, Tomasz Piech­nik, Juliusz Pie­li­chow­ski, Mag­da­le­na Riga­mon­ti i Mak­sy­mi­lian Riga­mon­ti.

Więcej

Przekuwanie krzyku

wywiady / o książce Joanna Mueller Juliusz Pielichowski

Roz­mo­wa Joan­ny Muel­ler i Juliu­sza Pie­li­chow­skie­go, towa­rzy­szą­ca wyda­niu książ­ki San­ta­rém (wier­sze i trzy małe pro­zy) Eli­za­beth Bishop w prze­kła­dzie Andrze­ja Sosnow­skie­go, któ­ra uka­za­ła się w Biu­rze Lite­rac­kim 5 listo­pa­da 2018 roku.

Więcej

O tym, jak „zadziała się” wspólnota

wywiady / o pisaniu Różni autorzy

Dys­ku­sja redak­cji Biu­ra Lite­rac­kie­go z udzia­łem: Alek­san­dry Grzem­skiej, Dawi­da Mate­usza, Joan­ny Muel­ler, Alek­san­dry Olszew­skiej, Juliu­sza Pie­li­chow­skie­go i Artu­ra Bursz­ty na temat festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra 23.

Więcej

Wiersz doraźny: Dzień gniewu

utwory / premiery w sieci Różni autorzy

Poza­kon­kur­so­wy zestaw „Wier­szy doraź­nych 2018” autor­stwa Jaku­ba Korn­hau­se­ra, Zbi­gnie­wa Mache­ja, Karo­la Mali­szew­skie­go, Joan­ny Muel­ler, Prze­my­sła­wa Owczar­ka, Grze­go­rza Wró­blew­skie­go.

Więcej

Poetycka książka trzydziestolecia: rekomendacja nr 6

debaty / ankiety i podsumowania Joanna Mueller

Głos Joan­ny Muel­ler w deba­cie „Poetyc­ka książ­ka trzy­dzie­sto­le­cia”.

Więcej

Tribute to John Ashbery

nagrania / stacja Literatura Różni autorzy

Spo­tka­nie autor­skie „Tri­bu­te to John Ash­be­ry” w ramach festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra 22.

Więcej

Ogród o rozwidlających się skojarzeniach, czyli jak nie rymuje Kosenda

recenzje / IMPRESJE Joanna Mueller

Impre­sja Joan­ny Muel­ler na temat zesta­wu wier­szy Z ana­lo­go­wych remi­sji Lucju­sza Blan­cju­sza Patry­ka Kosen­dy, lau­re­ata 12. edy­cji „Poło­wu”.

Więcej

Wersy jak mansjony. O anarchitektonicznej poezji Macieja Konarskiego

recenzje / IMPRESJE Joanna Mueller

Impre­sja Joan­ny Muel­ler na temat zesta­wu wier­szy Poza geo­me­trią Macie­ja Konar­skie­go, lau­re­ata 12. edy­cji „Poło­wu”.

Więcej

Dzieci szybciej zrozumieją

wywiady / o książce Joanna Mueller Maria Liczner

Roz­mo­wa Marii Licz­ner z Joan­ną Muel­ler, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Pira­ci dobrej robo­ty, wyda­nej nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 23 paź­dzier­ni­ka 2017 roku.

Więcej

Hmm, aha, pff, czyli o piraceniu pisania

recenzje / KOMENTARZE Joanna Mueller

Autor­ski komen­tarz Joan­ny Muel­ler w ramach cyklu „Histo­ria jed­ne­go tek­stu”, towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Pira­ci dobrej robo­ty, wyda­nej nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 23 paź­dzier­ni­ka 2017 roku.

Więcej

trofea i tropy, wnyki i wymyki

dzwieki / RECYTACJE Joanna Mueller

Wiersz z tomu inti­ma thu­le, zare­je­stro­wa­ny pod­czas spo­tka­nia „Poeci na nowy wiek” na festi­wa­lu Port Wro­cław 2015.

Więcej

Nowe sytuacje w Trybie żeńskim: Joanna Mueller

nagrania / z fortu do portu Joanna Mueller

Zapis spo­tka­nia autor­skie­go „Nowe sytu­acje w Try­bie żeń­skim” z Joan­ną Muel­ler w ramach 19. festi­wa­lu lite­rac­kie­go Port Wro­cław 2014.

Więcej

Piraci dobrej roboty: Fragment

utwory / zapowiedzi książek Joanna Mueller Marianna Sztyma

Frag­ment zapo­wia­da­ją­cy książ­kę Pira­ci dobrej robo­ty Joan­ny Muel­ler z ilu­stra­cja­mi autor­stwa Marian­ny Szty­my, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 23 paź­dzier­ni­ka 2017 roku.

Więcej

Piraci dobrej roboty: Wierszowiązałki

utwory / zapowiedzi książek Joanna Mueller Marianna Sztyma

Frag­ment zapo­wia­da­ją­cy książ­kę Pira­ci dobrej robo­ty Joan­ny Muel­ler z ilu­stra­cja­mi autor­stwa Marian­ny Szty­my, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 23 paź­dzier­ni­ka 2017 roku.

Więcej

Nakręć wiersz z Połowu

nagrania / z fortu do portu Artur Burszta Joanna Mueller

Zapis spo­tka­nia autor­skie­go z lau­re­ata­mi kon­kur­su „Nakręć wiersz” w ramach 20. edy­cji festi­wa­lu Port Lite­rac­ki 2015.

Więcej

Szczodrość dla mniej oszukanych

wywiady / o książce Jacek Dehnel Joanna Mueller

Roz­mo­wa Joan­ny Muel­ler z Jac­kiem Deh­ne­lem, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Zimo­we kró­le­stwo, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 23 stycz­nia 2017 roku.

Więcej

Nigdy to „ydgin” pisane wspak

wywiady / o książce Joanna Mueller Justyna Bargielska

Roz­mo­wa Joan­ny Muel­ler z Justy­ną Bar­giel­ską, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Sie­dem przy­gód Roza­lii Gro­zy, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 9 lute­go 2017 roku.

Więcej

Brodząc w habitusie

wywiady / o książce Joanna Mueller Szymon Żuchowski

Roz­mo­wa Joan­ny Muel­ler z Szy­mo­nem Żuchow­skim, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Tro­pi­zmy w prze­kła­dzie Szy­mo­na Żuchow­skie­go, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 1 listo­pa­da 2016 roku.

Więcej

Maria przez Martę odzyskana

recenzje / ESEJE Joanna Mueller

Recen­zja Joan­ny Muel­ler z książ­ki Seans na dnie morza Marii Paw­li­kow­skiej-Jasno­rzew­skiej w wybo­rze Mar­ty Pod­gór­nik.

Więcej

Zamieszkaj w tekście, który czytasz

wywiady / o książce Joanna Mueller Klaudia Muca

Roz­mo­wa Klau­dii Mucy z Joan­ną Muel­ler.

Więcej

Niewymuszone gry z tożsamością

recenzje / ESEJE Joanna Mueller

Połów 2011. Frag­ment ese­ju Joan­ny Muel­ler Kuter do bazy! – o poezji Macie­ja Taran­ka.

Więcej

Trochę ziemia nieznana

wywiady / o książce Jakub Głuszak Joanna Mueller

Roz­mo­wa Joan­ny Muel­ler z Jaku­bem Głu­sza­kiem, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki 21 wier­szy miło­snych, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 12 lip­ca 2016 roku.

Więcej

Poeci na nowy wiek

nagrania / z fortu do portu Joanna Mueller Julia Szychowiak Justyna Bargielska

Zapis spo­tka­nia autor­skie­go „Poeci na nowy wiek” z Justy­ną Bar­giel­ską, Joan­ną Muel­ler i Julią Szy­cho­wiak w ramach 20. edy­cji festi­wa­lu Port Lite­rac­ki 2015.

Więcej

Pod włos, o głos (czego się nauczyłam, miotając Warkoczami)

debaty / ankiety i podsumowania Joanna Mueller

Głos Joan­ny Muel­ler w deba­cie „Jesz­cze jed­na dys­ku­sja o pary­te­tach”.

Więcej

Blisko intymnego świata

wywiady / o pisaniu Joanna Mueller Karolina Sałdecka

Roz­mo­wa Karo­li­ny Sał­dec­kiej z Joan­ną Muel­ler.

Więcej

Poeci: Joanna Mueller

nagrania / między wierszami Joanna Mueller

Dzie­wią­ty odci­nek pro­gra­mu lite­rac­kie­go „Poeci”, w któ­rym Woj­ciech Bono­wicz roz­ma­wia z Joan­ną Muel­ler.

Więcej

Rozmowa o książce Sposoby na zaśnięcie

wywiady / o książce Różni autorzy

Dzie­ci zada­ją pyta­nia auto­rom i autor­kom książ­ki Spo­so­by na zaśnię­cie, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 13 lip­ca 2015 roku.

Więcej

Nie papier, nie nożyczki. O Nakarmić kamień Bronki Nowickiej

recenzje / IMPRESJE Joanna Mueller

Esej Joan­ny Muel­ler towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Nakar­mić kamień Bron­ki Nowic­kiej, któ­ra uka­za­ła się 29 czerw­ca 2015 roku nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go.

Więcej

Marsjańska gościnność

wywiady / o książce Jerzy Jarniewicz Joanna Mueller

Roz­mo­wa Joan­ny Muel­ler z Jerzym Jar­nie­wi­czem towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Woda na Mar­sie, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 25 maja 2015 roku.

Więcej

Anarchistyczna szczepionka Podsiadły – testowana na dzieciach

recenzje / ESEJE Joanna Mueller

Szkic Joan­ny Muel­ler towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Przed­szkol­ny sen Marian­ki Jac­ka Pod­sia­dły, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 20 kwiet­nia 2015 roku.

Więcej

Bohaterki rodzą się zmęczone

wywiady / o książce Joanna Mueller Marta Podgórnik

Z Mar­tą Pod­gór­nik o książ­ce Zawsze roz­ma­wia Joan­na Muel­ler.

Więcej

Komentarz do wiersza „dąsy, musy, winy”

recenzje / KOMENTARZE Joanna Mueller

Autor­ski komen­tarz Jonan­ny Muel­ler do wier­sza „dąsy, musy, winy” z książ­ki inti­ma thu­le, któ­ra uka­za­ła się 12 stycz­nia 2015 roku nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go.

Więcej

„To jakby architektoniczna wersja matrioszek”

wywiady / o książce Joanna Mueller Przemysław Rojek

Z Joan­ną Muel­ler o książ­ce inti­ma thu­le roz­ma­wia Prze­my­sław Rojek

Więcej

Andrzej Falkiewicz o książce ta chwila

recenzje / KOMENTARZE Andrzej Falkiewicz Joanna Mueller

Wybór Joan­ny Muel­ler auto­ko­men­ta­rzy Andrze­ja Fal­kie­wi­cza z książ­ki ta chwi­la, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go w serii Pro­za 19 grud­nia 2013 roku.

Więcej

Komentarz do szkicu Prenatal w powidoku (kolekta)

recenzje / KOMENTARZE Joanna Mueller

Autor­ski komen­tarz Joan­ny Muel­ler do szki­cu „Pre­na­tal w powi­do­ku (kolek­ta)”.

Więcej

W miejscu otwierania się cielesności „rytm traumi refrenem” litanii

wywiady / o książce Anita Jarzyna Joanna Mueller

Z Joan­ną Muel­ler o książ­ce Powle­kać rosną­ce roz­ma­wia Ani­ta Jarzy­na.

Więcej

Liryzm lawirujący

recenzje / IMPRESJE Joanna Mueller

Esej Joan­ny Muel­ler towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Nad­jeż­dża Szy­mo­na Słom­czyń­skie­go.

Więcej

W trasie najczęściej beżowy

wywiady / o książce Joanna Mueller Szymon Słomczyński

Z Szy­mo­nem Słom­czyń­skim o książ­ce Nad­jeż­dża roz­ma­wia Joan­na Muel­ler.

Więcej

Całkiem nieźle kombinują. Jak Fisz, ale nie Stanley

recenzje / IMPRESJE Joanna Mueller

Esej Joan­ny Muel­ler towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki War­szaf­ka pło­nie, któ­ra uka­za­ła się 4 kwiet­nia 2013 roku nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go.

Więcej

W rytmie obrotów podmiotów – o wierszach Szymona Słomczyńskiego

recenzje / NOTKI I OPINIE Joanna Mueller

Joan­na Muel­ler, współ­re­dak­tor­ka anto­lo­gii Połów. Poetyc­kie debiu­ty 2012, o wier­szach Szy­mo­na Słom­czyń­skie­go.

Więcej

W klinczu konstrukcji i konstytucji – o „apokaliptycznych apokryfach” Seweryna Górczaka

recenzje / NOTKI I OPINIE Joanna Mueller

Joan­na Muel­ler, współ­re­dak­tor­ka anto­lo­gii Połów. Poetyc­kie debiu­ty 2012 o wier­szach Sewe­ry­na Gór­cza­ka.

Więcej

Otwarty proces o ubezwłasnowolnienie

recenzje / IMPRESJE Joanna Mueller

Esej Joan­ny Muel­ler opu­bli­ko­wa­ny w 2012 roku na łamach „Waka­tu”.

Więcej

Kuter do bazy!

recenzje / IMPRESJE Joanna Mueller

Joan­na Muel­ler współ­re­dak­tor­ka anto­lo­gii Połów. Poetyc­kie debiu­ty 2011 o twór­czo­ści Kata­rzy­ny Kacz­ma­rek, Macie­ja Taran­ka i Joan­ny Żab­nic­kiej.

Więcej

Maria przez Martę odzyskana

recenzje / ESEJE Joanna Mueller

Recen­zja Joan­na Muel­ler z książ­ki Seans na dnie morza Marii Paw­li­kow­skiej-Jasno­rzew­skiej w wybo­rze Mar­ty Pod­gór­nik.

Więcej

Bardziej wykład niż wylew

wywiady / o książce Jacek Dehnel Joanna Mueller

Z Jac­kiem Deh­ne­lem o książ­ce Rubry­ki strat i zysków roz­ma­wia Joan­na Muel­ler.

Więcej

Lunch z Benem i Dżej Lo

wywiady / o książce Joanna Mueller Marta Podgórnik

Z Mar­tą Pod­gór­nik o książ­ce Rezy­den­cja sury­ka­tek roz­ma­wia Joan­na Muel­ler.

Więcej

Linki pomocnicze

wywiady / o książce Joanna Mueller Monika Glosowitz

Z Joan­ną Muel­ler o książ­ce Wylin­ki roz­ma­wia Moni­ka Glo­so­witz.

Więcej

Wiersz w drodze – krymu mir, cry & crime

recenzje / KOMENTARZE Joanna Mueller

Autor­ski komen­tarz Joan­ny Muel­ler do wier­sza „kry­mu mir, cry & cri­me” z książ­ki Wylin­ki, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 18 listo­pa­da 2010 roku.

Więcej

Co to dzisiaj znaczy być poetą?

recenzje / IMPRESJE Joanna Mueller

Esej Joan­ny Muel­ler towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Stra­ty­gra­fie.

Więcej

Mały cień wielkiego czarnoksiężnika

recenzje / ESEJE Joanna Mueller

Esej Joan­ny Muel­ler o Tymo­te­uszu Kar­po­wi­czu.

Więcej

Księga astygmacji – ZOOM

recenzje / IMPRESJE Joanna Mueller

Esej Joan­ny Muel­ler o książ­ce ZOOM Andrze­ja Sosnow­skie­go.

Więcej

Ołówkiem, farbą, plasteliną…

recenzje / IMPRESJE Joanna Mueller

Esej Joan­ny Muel­ler o twór­czo­ści Kry­sty­ny Miło­będz­kiej.

Więcej

Nowe sytuacje w Trybie żeńskim: Joanna Mueller

nagrania / z fortu do portu Joanna Mueller

Zapis spo­tka­nia autor­skie­go „Nowe sytu­acje w Try­bie żeń­skim” z Joan­ną Muel­ler w ramach 19. festi­wa­lu lite­rac­kie­go Port Wro­cław 2014.

Więcej

Macierzyństwo i kobiecość

recenzje / ESEJE Paulina Małochleb

Recen­zja Pau­li­ny Mało­chleb z książ­ki Powle­kać rosną­ce (apo­kry­fy pre­na­tal­ne) Joan­ny Muel­ler, któ­ra uka­za­ła się w 2014 roku w „Nowych Książ­kach”.

Więcej

Komentarz do szkicu Prenatal w powidoku (kolekta)

recenzje / KOMENTARZE Joanna Mueller

Autor­ski komen­tarz Joan­ny Muel­ler do szki­cu „Pre­na­tal w powi­do­ku (kolek­ta)”.

Więcej

Pępkowe

recenzje / IMPRESJE Anita Jarzyna

Esej Ani­ty Jarzy­ny towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Powle­kać rosną­ce Joan­ny Muel­ler.

Więcej

W miejscu otwierania się cielesności „rytm traumi refrenem” litanii

wywiady / o książce Anita Jarzyna Joanna Mueller

Z Joan­ną Muel­ler o książ­ce Powle­kać rosną­ce roz­ma­wia Ani­ta Jarzy­na.

Więcej

Otwarty proces o ubezwłasnowolnienie

recenzje / IMPRESJE Joanna Mueller

Esej Joan­ny Muel­ler opu­bli­ko­wa­ny w 2012 roku na łamach „Waka­tu”.

Więcej

Poezja backstage’u

recenzje / ESEJE Katarzyna Szopa

Recen­zja Kata­rzy­ny Szo­py, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki tru­le Joan­ny Muel­ler, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 9 paź­dzier­ni­ka 2023 roku.

Więcej

Niewidka i Zobaczysko – forma obecności

recenzje / ESEJE Joanna Roszak

Recen­zja Joan­ny Roszak, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Nie­wid­ka i Zoba­czy­sko Joan­ny Muel­ler i Joan­ny Łań­cuc­kiej, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 10 lip­ca 2023 roku.

Więcej

Rzewna podżegaczka

recenzje / ESEJE Monika Glosowitz

Recen­zja Moni­ki Glo­so­witz towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Joan­ny Muel­ler Hista & her sista, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 3 maja 2021 roku.

Więcej

Artystki, które robią książki

recenzje / ESEJE Anna Kałuża

Recen­zja Anny Kału­ży książ­ki Waruj Joan­ny Łań­cuc­kiej i Joan­ny Muel­ler, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 16 wrze­śnia 2019 roku.

Więcej

Blisko intymnego świata

wywiady / o pisaniu Joanna Mueller Karolina Sałdecka

Roz­mo­wa Karo­li­ny Sał­dec­kiej z Joan­ną Muel­ler.

Więcej

Dom, w którym straszy tak pięknie

recenzje / ESEJE Michał Tabaczyński

Recen­zja Micha­ła Taba­czyń­skie­go z książ­ki Joan­ny Muel­ler inti­ma thu­le, któ­ra uka­za­ła się w cza­so­pi­śmie „Fabu­la­rie”.

Więcej

Intima thule: topografia intymności

recenzje / IMPRESJE Katarzyna Szopa

Esej Kata­rzy­ny Szo­py towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki intu­ma thu­le Joan­ny Muel­ler, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 12 stycz­nia 2015 roku.

Więcej

Macierzyństwo i kobiecość

recenzje / ESEJE Paulina Małochleb

Recen­zja Pau­li­ny Mało­chleb z książ­ki Powle­kać rosną­ce (apo­kry­fy pre­na­tal­ne) Joan­ny Muel­ler, któ­ra uka­za­ła się w 2014 roku w „Nowych Książ­kach”.

Więcej

Pępkowe

recenzje / IMPRESJE Anita Jarzyna

Esej Ani­ty Jarzy­ny towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Powle­kać rosną­ce Joan­ny Muel­ler.

Więcej

Blizny na słowach

recenzje / ESEJE Monika Balach

Recen­zja Moni­ki Bolach z książ­ki Wylin­ki, któ­ra uka­za­ła się w mar­cu 2011 roku na łamach „Wyspy. Kwar­tal­nik Lite­rac­ki”.

Więcej

Żywioły języka

recenzje / ESEJE Jarosław Borowiec

Recen­zja Jaro­sła­wa Borow­ca z książ­ki Stra­ty­gra­fie Joan­ny Muel­ler, któ­ra uka­za­ła się w mar­cu 2011 roku na łamach „Nowych Ksią­żek”.

Więcej

Joanna Mueller: Wylinki

recenzje / ESEJE Anna Kałuża

Recen­zja Anny Kału­ży z książ­ki Wylin­ki Joan­ny Muel­ler.

Więcej