debaty / ankiety i podsumowania

W (zamkniętym) kobiecym kręgu

Małgorzata Kolankowska

Głos Małgorzaty Kolankowskiej w debacie "Jaka Pol(s)ka".

strona debaty

Jaka Pol(s)ka

„Napraw­dę jaka jesteś nie wie nikt”, śpie­wał Bogu­sław Mec i klu­czem jest tutaj dal­szy ciąg: „Bo tego nie wiesz nawet sama Ty”. No wła­śnie – zasad­ni­czym pro­ble­mem jest to, że same nie wie­my, jakie jeste­śmy, ani cze­go tak napraw­dę chce­my. Nie potra­fi­my zde­fi­nio­wać samych sie­bie, ale dosko­na­le wycho­dzi nam oce­nia­nie innych. Nie wiem, jaka jestem, ale spró­bu­ję odpo­wie­dzieć na pyta­nie, jakie są kobie­ty wokół mnie.

Myśląc nad tema­tem deba­ty, przy­po­mnia­łam sobie pew­ną roz­mo­wę. Zapy­ta­łam kie­dyś kole­gę, wykła­dow­cę aka­de­mic­kie­go, z pocho­dze­nia Argen­tyń­czy­ka, Hisz­pa­na z wybo­ru, o pro­blem machi­smo w hisz­pań­sko­ję­zycz­nym krę­gu kul­tu­ry. Machi­smo to swo­isty prze­jaw domi­na­cji męż­czyzn nad kobie­ta­mi w róż­nych sfe­rach życia: od łóż­ka począw­szy, a na pra­cy skoń­czyw­szy. Poję­cie ma zabar­wie­nie moc­no pejo­ra­tyw­ne, gdyż wią­że się z posta­wą agre­sji, prze­mo­cą fizycz­ną i psy­chicz­ną, nie­rzad­ko rów­nież z kobie­to­bój­stwem. W Hisz­pa­nii mówi się teraz dużo o rów­no­ści, wal­czy się z sam­czą domi­na­cją, zmie­nia się gra­ma­ty­kę na potrze­by femi­ni­stycz­nych haseł i wła­śnie dla­te­go zapy­ta­łam wspo­mnia­ne­go pięć­dzie­się­cio­lat­ka, jak postrze­ga ten pro­blem. Odpo­wie­dział, że my, pol­skie hispa­nist­ki, mamy obse­sję na punk­cie tego egzo­tycz­ne­go sło­wa, ale same nie zauwa­ża­my, że nasi mężo­wie to typo­wi macho: „Przy­jeż­dżam na kon­fe­ren­cję nauko­wą na Uni­wer­sy­te­cie War­szaw­skim. Kto ją orga­ni­zu­je? Kobie­ty. Kto pro­wa­dzi poszcze­gól­ne sesje? Kobie­ty. Kto opra­co­wu­je publi­ka­cję? Kobie­ty. A kim one są? To nie wol­ni naukow­cy, ale mat­ki i żony, któ­re grzecz­nie po pra­cy bie­gną do domu, aby przy­go­to­wać mężo­wi obiad, a po dro­dze jesz­cze robią zaku­py i odbie­ra­ją dzie­ci z przed­szko­la czy szko­ły. I ty mówisz, że machi­smo to pro­blem Hisz­pa­nii czy kra­jów Laty­no­ame­ry­ki?!” Zasta­no­wi­ła mnie ta uwa­ga. Po pierw­sze, pomy­śla­łam, że to typo­wy przy­kład odwra­ca­nia kota ogo­nem, no bo co inne­go mógł­by powie­dzieć facet?… Po dru­gie stwier­dzi­łam, że w jego obser­wa­cjach jest dużo racji. Wyzwo­li­ły­śmy się. Tak, teo­re­tycz­nie tak. Mamy zagwa­ran­to­wa­ne swo­bo­dy oby­wa­tel­skie. Owszem. Może­my same o sobie decy­do­wać. Oczy­wi­ście. Może­my stu­dio­wać, pra­co­wać, robić pra­wo jaz­dy, wycho­dzić same do mia­sta i czuć się w mia­rę bez­piecz­nie. Jasne. Pra­cu­je­my, gdzie chce­my, roz­wi­ja­my się, jak chce­my. Nikt nam nicze­go nie zabra­nia, nie blo­ku­je dostę­pu do wyso­kich sta­no­wisk. Jest coraz wię­cej psy­cho­lo­żek, praw­ni­czek, dyrek­to­rek, adwo­ka­tek itp., a męż­czyź­ni muszę bar­dzo uwa­żać, aby nie popeł­nić faux pas, uży­wa­jąc nie­od­po­wied­niej koń­ców­ki. Ale, czy rze­czy­wi­ście? Czy to tyl­ko o to cho­dzi? A tak napraw­dę, pod płasz­czy­kiem tych wszyst­kich pozo­rów szu­ka­my nadal tego same­go księ­cia na bia­łym koniu, któ­ry ma speł­niać nasze marze­nia i znaj­du­je­my jakie­goś, któ­ry z ryce­rzem ma nie­wie­le wspól­ne­go albo może tyl­ko na począt­ku, ale same zamie­nia­my go w księ­cia, przy­zwy­cza­ja­jąc do tego, że wszyst­ko potra­fi­my dla nie­go i sie­bie zro­bić. Bo my już nie tyl­ko umie­my goto­wać, prać, szyć, ale tak­że pra­co­wać, utrzy­my­wać rodzi­nę, robić prze­le­wy, przy­bi­jać gwoź­dzie, malo­wać, kłaść kafel­ki, trze­pać dywa­ny, itd. Unie­za­leż­ni­ły­śmy się, uza­leż­nia­jąc się jesz­cze bar­dziej od naszej nie­za­leż­no­ści. Wzię­ły­śmy na sie­bie wszyst­ko, co tyl­ko się da i grzecz­nie peł­ni­my rolę szyi, utrzy­mu­jąc księ­cia w świa­do­mo­ści, że jest gło­wą rodzi­ny. Tak, myślę, że wła­śnie tak jest, że same wykre­owa­ły­śmy i kreu­je­my swo­ich macho. I nie mam tu na myśli don­ju­anów, lecz mężów, part­ne­rów, któ­rzy ze spo­ko­jem przyj­mu­ją swo­ją rolę.

Kobie­ty wokół mnie… Typ pierw­szy: „mat­ka-Polka”, czy­li ja, mój mąż, moje dzie­ci. Dzie­ci naj­waż­niej­sze, co naj­mniej dwo­je, trak­to­wa­ne jako prio­ry­tet. Trze­ba je mieć, za wszel­ką cenę, koniecz­nie wię­cej niż jed­no. Dzie­ci jako cel sam w sobie. Dzie­ci wyzna­cza­ją porzą­dek dnia (i nocy). Tak, bo gra­fik jest spra­wą nad­rzęd­ną, a każ­de odstęp­stwo naru­sza rów­no­wa­gę. Mąż jest mężem i jako taki nie ma pra­wa do życia poza­za­wo­do­we­go, bo ma zara­biać na życie, a nie cho­dzić po knaj­pach czy, broń Boże, z kole­żan­ka­mi po godzi­nach roz­ma­wiać. „Mat­ka-Polka” nie pra­cu­je, bo jej powo­ła­niem są dzie­ci. Z tema­tów, na któ­re moż­na z nią poroz­ma­wiać, nale­ży wyróż­nić dzie­ci i dzie­ci.

„Kobie­ta, któ­ra się reali­zu­je” to kobie­ta pra­cu­ją­ca, myślą­ca, dba­ją­ca o roz­wój inte­lek­tu­al­ny, dobrze zorien­to­wa­na w życiu kul­tu­ral­nym mia­sta. Ma part­ne­ra, rza­dziej męża, któ­ry też się reali­zu­je. Nie mają cza­su na dziec­ko, bo obo­je reali­zu­ją swój sche­du­le. Gdy już wszyst­kie daw­ne kole­żan­ki cho­dzą z wóz­ka­mi, budzi się w niej instynkt macie­rzyń­ski i głów­nym tar­ge­tem sta­je się cią­ża. Gdy zawo­dzi tra­dy­cja, szu­ka­ją pomo­cy w jodze, aku­punk­tu­rze, aku­pre­su­rze i dobrze zbi­lan­so­wa­nej die­cie. Wszy­scy wokół wie­dzą, że sta­ra się o dziec­ko i kibi­cu­ją jej z zaan­ga­żo­wa­niem. Gdy maleń­stwo szczę­śli­wie przy­cho­dzi na świat, ma depre­sję, bo chcia­ła­by jak naj­szyb­ciej uciec z domu, bo dusi się w pie­lu­chach. Robi casting na nia­nię i zno­wu wpa­da w wir pra­cy. Czu­je się speł­nio­na do cza­su, gdy prze­czy­ta tekst o tym, jak waż­ne są pierw­sze mie­sią­ce w życiu dziec­ka i mat­ki. Wra­ca fru­stra­cja, poczu­cie winy. Nie wie, co ma robić i pła­cze po kątach. Wszyst­ko jej leci z rąk. Depre­sja. Psy­cho­te­ra­pia…

„Kobie­ta-sin­giel­ka”. Brzmi lepiej niż „sta­ra pan­na”. Są wśród nich takie, któ­re same wybra­ły i takie, któ­re porzu­co­no. Te pierw­sze rado­śnie idą do przo­du, robią karie­rę, prze­ska­ku­ją z kwiat­ka na kwia­tek. Czu­ją się wol­ne, nie­za­leż­ne, robią to, na co mają ocho­tę. Te dru­gie wca­le tak nie wybra­ły i marzy­ły o czymś innym. Nie uda­ło się, ale nie chcą już pró­bo­wać, nie chcą się sta­rać. Stra­ci­ły nadzie­ję, marze­nia, cza­sa­mi sie­bie. Sin­giel­ki chęt­nie spo­ty­ka­ją się z inny­mi sin­giel­ka­mi, cza­sa­mi gorzej im się roz­ma­wia z tymi w sta­łych związ­kach. Pro­ble­my już nie te same, brak płasz­czy­zny poro­zu­mie­nia. Oczy­wi­ście, wysłu­chu­ją i są wysłu­cha­ne, ale te pora­dy są jakieś nie­spój­ne, pozba­wio­ne sen­su, kon­tek­stu. Dwa świa­ty. Czy są szczę­śli­we? Sądzę, że nie­któ­re tak, że speł­nia­ją się w innych sfe­rach życia, ale część jest jakoś głę­bo­ko zra­nio­na i pozor­nie zewnętrz­nie „poła­ta­na”.

„Bab­cia eta­to­wa” to kobie­ta, któ­ra mogła­by już zająć się tym, co napraw­dę spra­wia jej przy­jem­ność, ale wie­dzio­na poczu­ciem winy, że kie­dyś nie poświę­ci­ła swo­im dzie­ciom wystar­cza­ją­cej uwa­gi i pod­rzu­ci­ła do bab­ci, odda­je się z dzi­kim zaan­ga­żo­wa­niem opie­ce nad wnu­ka­mi. Gotu­je, pie­rze, zabie­ra wnu­ki na spa­cer, wyrę­cza cór­kę lub syna w obo­wiąz­kach, bo oni się reali­zu­ją, bo to inne cza­sy, bo nie moż­na wypaść z ryt­mu, bo jest wyścig szczu­rów. Uda­je speł­nio­ną, zapew­nia przy­ja­ciół­ki rówie­śnicz­ki, że to szczyt jej marzeń. Tyl­ko mąż-eme­ryt nie wie już, jak sma­ku­je jego żona i cho­dzi zga­szo­ny, bo nie tego ocze­ki­wał po odzy­ska­nej dru­giej mło­do­ści.

„Bab­cia z przy­mu­su” to kobie­ta, któ­ra zosta­ła bab­cią, ale choć kocha wnu­ki, bab­cią się nie czu­je – pre­fe­ru­je styl mło­dzie­żo­wy, eks­tra­wa­ganc­kie ciu­chy, mini­spód­nicz­ki, obci­słe legin­sy, dba o linię, cho­dzi na kurs tań­ca brzu­cha i od cza­su do cza­su pozwa­la sobie na odro­bi­nę sza­leń­stwa, ale na co dzień, kie­dy już się „roz­cha­rak­te­ry­zu­je”, wra­ca do garów, pra­su­je do póź­na i tyl­ko poza domem ma przez chwi­lę wra­że­nie, że jest nie­za­leż­na od swo­je­go face­ta.

„Bab­cia-pra­bab­cia”. Ta rze­czy­wi­ście jest bab­cią i, cho­ciaż bar­dzo by chcia­ła, nie może już tego ukryć, bo cera nie ta, wło­sy rzad­sze i jakaś taka mniej­sza się zro­bi­ła. Cie­szy się wnu­ka­mi, bo to na nich jest teraz zda­na. „Bab­cia-pra­bab­cia” jest już naj­czę­ściej samot­na, męża odwie­dza na cmen­ta­rzu i pomi­mo tego, że wciąż ma „bra­nie” u star­szych panów, z obrzy­dze­niem myśli o pra­niu nowych-sta­rych skar­pe­tek i nie ma odwa­gi na nowy zwią­zek. Chcia­ła­by jesz­cze zatań­czyć, popły­nąć, roz­pły­nąć się w ramio­nach, ale już nie może, bo te nogi nie chcą słu­chać, a ból znie­wa­la. Jej noce są puste i strasz­nie dłu­gie – gdy­by nie radio, były­by nie do znie­sie­nia. Wola­ła­by to chra­pa­nie u boku, któ­re­go już nie ma. Wśród nich są takie, któ­re szu­ka­ją schro­nie­nia w zaci­szu kościel­nych ławek i takie, któ­re bawią się na wyciecz­kach, i te, któ­re tra­wią samot­ność w domu przy herbacie…Jest w nich ogrom­na wola życia, ale i lęk przed tym, co nadej­dzie, cho­ro­bą, bólem, cier­pie­niem. Chwy­ta­ją się każ­dej chwi­li, one naj­le­piej rozu­mie­ją sło­wa car­pe diem.

I jest jesz­cze wie­le typów kobiet, któ­re spo­ty­kam. Pró­bu­ję je roz­gryźć, poznać i nie mogę, bo zamy­ka­ją się w sobie. Przy­glą­dam się tym, któ­re uczę. Przez parę lat, kie­dy je obser­wu­ję, roz­wi­ja­ją się, odkry­wa­ją swo­je pasje i brną do przo­du. Bycie nauczy­cie­lem pozwa­la na śle­dze­nie zmian. Budu­ją­ce są chwi­le, w któ­rych widzę, że ktoś odna­lazł swo­je­go koni­ka i anga­żu­je się w to całym sobą. Pięk­ne i zara­zem smut­ne są poże­gna­nia kolej­nych rocz­ni­ków – dziew­cząt, któ­re poszły za gło­sem ser­ca na dru­gi koniec Euro­py, tych, któ­re zapra­gnę­ły poznać kul­to­we­go pisa­rza i uda­ło im się, tych, któ­re kie­dyś nie wie­rzy­ły w sie­bie, zała­ma­ły się i wró­ci­ły, aby dokoń­czyć, zre­ali­zo­wać swo­je marze­nia, tych, któ­re przy­pro­wa­dzi­ły swo­je maleń­stwa na egza­min, udo­wad­nia­jąc, że moż­na połą­czyć w sobie mamę, stu­dent­kę i kobie­tę pra­cu­ją­cą. Wszyst­kie cze­goś pra­gną, dążą, szu­ka­ją. I to jest pięk­ne i budu­ją­ce. Szko­da, kie­dy rezy­gnu­ją ze swo­ich marzeń i same zamy­ka­ją się w klat­ce.

Pod­su­mo­wu­jąc, uwa­żam, że w pol­skiej kul­tu­rze domi­nu­je wzo­rzec patriar­chal­ny, że męż­czy­zna ma ogrom­ny wpływ na prze­bieg życia kobie­ty: od mat­ki, po dziew­czy­nę, sio­strę, żonę i cór­kę. Kobie­ta sta­ra się jasno okre­ślić swo­je miej­sce, ale bie­rze na sie­bie sta­now­czo za dużo. Bro­niąc się przed sche­ma­tem, wpa­da w kolej­ny, bo ma to zapi­sa­ne w genach. Jaka jest? Szu­ka, pra­gnie, kocha, poświę­ca się, dąży do… Cze­go? Tego nie wie nikt. Nawet ona sama.