Nie myśl jaki jesteś Zostaw to innym Niech oni się mylą
Przewrócił się na drugi bok. Westchnął. Przetarł oczy. Wieczór zapada już czwarty raz. Pochłania dzień na żywo pełen trupów. Szkoda dnia i szkoda snu. Wieczór zapada, a on nie może. Ocean zachodzi zarasta księżycem. A on nie może. Słyszy miarowe uderzanie kropel z kranu, kropel ściekających z wiosła. Napina mięśnie i wykonuje kolejny ruch. Pojedyncze krople porannej rosy na pajęczynie spływają z pióra wiosła zbyt gwałtownie wyjętego z wody. Wystukuje ich rytm na pościeli. Gdzieś kro-pla z kra-nu ka-pie do ra-na a‑niel-skie wło-sy i wa-ta szkla-na krą-sel-ki ko-lan w i‑slam-skim sa-dzie księ-życ po-li-czek swój na nich kła-dzie cu-dze ko-la-na a mo-że wła-sne wszy-stko się plą-cze już chy-ba za-snę. Zasnął. Śni mu się Ashbery. Śnią mu się grzyby i nieme usta śliskiej ryby. Zaraz wyśni samego siebie na jutro.
Drżał. Wstrząsały nim dreszcze. Słyszał wiatr i śnieg z deszczem na twarzy. Grabiejącymi palcami wkopywał patyczki. (Palcami tylekroć przytrzaskiwanymi przez wieko trumny z nieśmiertelnym banałem). Zdrętwiałymi palcami wypstrykiwał pestki. Patrzył na młode opalikowane drzewka. Oto martwi wspierają żywych. Idą przez pole wąskie na cztery rzędy długie na kilometr. Schyla się i prostuje. Ociera pot z czoła. Na twarzy pozostaje gęsty ciemny sok. Spija go, pije upije wino z czarnej porzeczki. Uśmiecha się. Co było tam i tu gdzieś gdziekolwiek co przeszło minęło znikło – wszystko teraz trwa jednocześnie. Wszystko wszystko naraz. Wszystko wszy Ciuszku szmatko gagatku Nieunikniony przypadku Wyobraźni pułapko we krwi ślinie śluzie Pocie nabłonku katarze. Wzbudziło w nim wymiotny odruch. Bez tego życie go nie przyjmie. Rzyga jak podświetlona fontanna. I tak już będzie do końca.
I już był. Sine światła porodówki blaszany barak trupiarni. Plamka krwi na białym suficie. Przed chwilą był. I zniknął.
Powiedzmy sobie prawdę, noworodki naprawdę jesteście obrzydliwe i stopień pokrewieństwa nic tu nie zmieni. Zresztą Poeci nie powinni mieć dzieci. Dotknąłem czego nie chciałem Daję dyla.
Wziął do ręki słuchawkę. Wykręcił numer. Abonent czasowo niedostępny. Odłożył słuchawkę. Wziął do ręki. Wykręcił numer. Powrót i powtórzenie To samo Tak samo Powtórzenie i powrót. Położył się spać. Płytki oddech krótki sen. Wibrujący dzwonek telefonu przed północą. Za sekundę oddzwonię. Ile godzin ma sekunda? Wibrujący dzwonek telefonu przed północą. Czy się już kładziesz czy będziesz pracował? Tak, będę prasował. Odłożył słuchawkę. Jak ze starymi ludźmi rozmawiać o poezji? Please call again later.
Idzie przed siebie. Zewsząd Puławy. Stąd. Przejście przez pocztową Proszę czekać. Przystaje. Przejście w kierunku hotelu Światło zielone. Rusza w wielobarwnym tłumie. Jakież monotonne to disco polo. Obraca się na skrzyżowaniu nóg Lizy Minelli i narodowego socjalizmu. Czerwone światło. Tylko że to już nieprawdopodobne żeby przeszedł na drugą stronę z tobą. Przechodzi sam. Uśmiecha się. Podbiega do szyldu i zlizuje z niego jaskrawą farbę. Era Łączy Ludzi I Rejestruje Połączenia. Podbiega do muru i zlizuje z niego spray. Polska Narodowa – Europa Biała – Świat Katolicki. Podbiega do muru i zlizuje z niego przedatowaną kredę. Kwiatki Dla Wariatki. Wysuwa język z lepką, czerwoną substancją. Śluz środka. Farba i krew Zbyt wiele. Pluje. Oczyszcza język z grzechu rozwiązłości. Krzyczy, że król jest nagi To prawdy tylko połowa: naga jest też królowa. Cała prawda całą dobę gdziekolwiek jesteś. Na chodniku mysie bobki krowie łajno ludzkie wiersze.
Biegł do szkoły w czapce pilotce i z rozporkiem rozpiętym. W ferie dopytywany na czwórkę trójkę. Przed szkołą rodzice. Idą do piaskownicy. Już wie, że nie chodzi o plastykowe grabki a o paznokcie. Już wie, że śmierć nie wybiera. (od dzieciństwa się bał że umrze przed końcem życia a tu proszę proszę). Pozwala się lizać po twarzy tylko czarnemu psu wujka Franka. Na odwrocie napis ręką ojca – Nero. Ulicę dalej idzie Murzyn. Mamo czy Murzyni robią czarne kupy i sikają na czarno?
Stoi przed lustrem. Nie patrzy w lustro jak nie musi. Taki męski szowinizm i taki fizjonomizm. Goli się. Dokładnie odmierza ruchy dłoni. Skóra w zetknięciu z ostrą żyletką pęka. Syknął. Gwałtownym ruchem odsuwa rękę od twarzy w kierunku szyi. Przecina sobie tętnicę szyjną. Tryska szary vers libre, wypadają zepsute zęby jak wyrazy ze zdań, ból rozdziera mięśnie. Łyka ślinę krew i szlam. W krtani rośnie ucisk. Tężeje trud spękanych warg. Krew z rozerwanej tętnicy wybija godzinę sprzed lat. Pod piórem pieni się atrament. I jakaś menda Co po łonowym lesie wierszy się szwenda.
A żądam jedynie Tej przerwy pomiędzy uderzeniami zdarzeń.
Siedzi przy białym stoliku na białym krześle. Pije herbatę. Obserwuje mijających go ludzi, nogi, ręce, twarze. Też miał takie spodnie. I taką bluzę. I taką twarz. Przypomina sobie pierwsze zdanie powieści którą debiutował w 1968 roku. Wieczór autorski ze słuchaczami Uniwersytetu Trzeciego Wieku a może to się wtedy nazywało Uniwersytet Złotej Jesieni. Myli mu się. Myli mu się też Kreon Charon i Chronos. Dziś i tak jest wszystko za późno. (A przecież kiedyś wydawało się że zawsze będzie odwrotnie). Że najlepsza jest chwila, która mija. Wypije herbatę popatrzy zdziwiony że się nie wstydzi w tym niedomówień teatrze nie będąc aktorem lecz widzem.
Pisze. Tłucze w klawisze.
Leżał. W dołku od golfa udawał zapomnianą piłeczkę. Piłeczkę od ping-ponga. Uderzył paletką. I ty uderz. Jeszcze cię skopię. I ja uderzam. (Tylko że od czasu gdy nie jedną a wiele piłek zna piłka nożna dalekim wykopem w trybuny nic zyskać nie można). I ty uderz. I ja uderzę. Kochanie, nic na siłę powiedziałem i uderzyłem. Miarowe wrzaski piłeczki. Do cza-su ty do cza-su ja do cza-su ta za-ba-wa trwa.
Zdarzenia schodzą się i rozchodzą jak ludzie.
Ogląda. Na program zaprasza Fashion tv oraz „She” (Pismo dla kobiet, które wiedzą czego chcą) – tylko o niej, zawsze z nią – główni sponsorzy programu. Aplauz Foks populi. Nie przegap swojej szansy zadzwoń musisz mieć skończone osiemnaście lat. Bohdan Zadura to: a) choleryk, b) wodnik, c) o’harysta, d) sopran. Nie przegap swojej szansy zadzwoń musisz mieć skończone osiemnaście lat.
Nie wiem (wiem tylko udaję Że nie wiem). Zadura pędzi, wymyka się wszelkim dookreśleniom, stanowi polifoniczną hybrydę literackich tożsamości. Nieodmiennie w ruchu. Od neoklasycyzmu do zaduryzmu. Przez manieryzm, o’haryzm, ashberyzm; choleryzm, melancholizm, flegmatyzm, sangwinizm. Zadura jak świat, jak skóra, jak góra.
Słucha. Siedzi w pokoju pochylony nad częściowo zapisaną kartką i słucha tykania zegara. Do jego rytmu układa wiersze. Chłopczyku tak nie można pisać wierszy chłopczyku coś się od nas odrywa i zostaje z tyłu. Odrywa od siebie skórę i zostawia ją z tyłu. Przeciw traumie upływu czasu. Przeciw temporalnemu uwikłaniu w żywioł ostateczności. Zakłada kolejne skóry, przymierza maski w dożywotniej walce z przemijaniem. Chce być wszystkim. Zadura to Wszystko. Tylko czy zatrzymać czas to dotrzymywać mu kroku? I vice Wersal?
Chwileczkę bo dygresja odciska się dygresją a ja przecież dokądś zmierzam. Myję mu głowę.
Zatrzymuje się przy znaku z przekreślonym papierosem. Rozgląda się po cmentarzu. Miejsce święte zakaz palenia. Suchy papierosowy kaszel przerywa donośny śmiech. Spogląda w górę. Gniazdo bociana. Gniazdo bociana na zelektryfikowanym cmentarzu.
Osuwa się na kolana. Ciepły piasek zapada się pod jego ciężarem. Pozwala mu przepływać między palcami, wlewać się za paznokcie. Śnieżnobiałe zęby odbijają blask słońca. Jej ojciec ma białaczkę. Krew z dziąseł miesza się z drobnym piaskiem. Zalewa przestrzeń po horyzont. Woła. Może pomoże mu tata Morgany.
W lustrze u fryzjera spojrzał na niego ojciec jak umarły.
Opóźnienie wynikło z przyczyn technicznych. Za opóźnienie przepraszamy. Kupuje legitymację seniora (75 złotych ważna przez rok od dnia zakupu). Podchodzi do lokomotywy. Widzi zaschnięte skrzepy krwi samobójców. Wsiada do pociągu. Wsiada do pociągu i jest kimś innym. Przepycha się przez tłumy ludzi w ciasnych korytarzach. Wybiera przedział. Siada. Dzieli ludzi na tych którzy mówią dzień dobry wchodząc do przedziału i tych którzy nie mówią. Konduktorka prosi o dowód osobisty. Oburza się. Lub/i nie. Nie rozumie, że w jednej bajce się biegnie w innej nieruchomieje. Gdy tylko trzeba mówić w zaparte milczy wilk w owczej skórze i owca w wilczej. Wybiega z przedziału. Pędzi korytarzem do końca pociągu. Wysiada na swojej stacji.
W przeciwieństwie do czegoś tam.
Nic się nie wiąże. Ale ja tu tylko podsuwam ci schemat żebyś go ominął.
Tekst pierwotnie ukazał się w gazecie festiwalowej „Poznań Poetów” 2011, nr 1. Dziękujemy autorce i redakcji za wyrażenie zgody na przedruk.