debaty / ankiety i podsumowania

Niezwyczajna zwyczajność kobiecości

Adrian Sinkowski

Głos Adriana Sinkowskiego w debacie "Jaką Pol(s)kę zobaczyli z drugiej strony lustra".

strona debaty

Jaką Pol(s)kę zobaczyli z drugiej strony lustra

Na począt­ku posłu­żę się nie­swo­im gło­sem. W roz­mo­wie z Jaku­bem Żul­czy­kiem, któ­rą moż­na zna­leźć w zbio­rze Teo­ria trut­nia, Agniesz­ka Dorot­kie­wicz, poru­sza­ją­ca się w zada­nym przez Biu­ro Lite­rac­kie tema­cie o wie­le spraw­niej ode mnie, powie­dzia­ła tak: gdy pisze kobie­ta, od razu poja­wia się pyta­nie, czy jest to pisar­ka kobie­ca. Może – cią­gnę­ła dalej – nale­ża­ło­by pytać o pisar­stwo męskie za każ­dym razem, gdy pisze męż­czy­zna.

Ot, dosko­na­ła poin­ta. Chwy­tli­wa. Ale nie­so­lid­na. Pro­blem bowiem w tym, że samo posta­wie­nie spra­wy wyda­je się z grun­tu nie­praw­dzi­we. Bo nawet jeśli pyta­nia o kobie­cość pobrzmie­wa­ją tu i tam, to ich echo nie jest już, jak parę lat temu, tak gło­śne. Nie uru­cha­mia już ono lawi­ny dosad­nie brzmią­cych ety­kiet, haseł czy łatek. Wyli­czy­ła je z pamię­ci Inga Iwa­siów, tak było: „prze­rwa­nie mil­cze­nia”, „wyra­ża­nie kobie­ce­go ja”. Hasła w tym sty­lu, zwłasz­cza gdy mają dzi­siaj za zada­nie stre­ścić zja­wi­sko lite­ra­tu­ry okre­śla­nej kobie­cą, od razu trą­cą mysz­ką. Czyż nie?

Bądź­my jed­nak uczci­wi, się­ga­no po nie z obu stron z rów­nym upodo­ba­niem. Ina­czej ich uży­wa­no: raz były ostrze­że­niem, innym razem zachę­tą. Wrzu­cę tu jed­nak kamyk do wła­sne­go ogród­ka. Dla śro­do­wisk libe­ral­nych czy lewi­co­wych, w skład któ­rych wej­dą – zapro­szo­ne przez Biu­ro Lite­rac­kie do dys­ku­sji – akty­wist­ki, pisar­ki, kry­tycz­ki lite­rac­kie, przed­sta­wi­ciel­ki śro­do­wisk aka­de­mic­kich, hasła te były zale­d­wie punk­tem wyj­ścia, otwar­ciem na reflek­sję nad miej­scem kobiet i kobie­co­ści w obie­gu publicz­nym. Nie­ste­ty, śro­do­wi­skom kon­ser­wa­tyw­nym, dość scep­tycz­nie pod­cho­dzą­cym do tema­tu, pra­wie wyłącz­nie było po dro­dze z hasła­mi. Nie zawsze – czym innym jest mia­no­wi­cie kon­cep­cja „nowe­go femi­ni­zmu” uku­ta, choć w nie­co innych oko­licz­no­ściach, przez Karo­la Woj­ty­łę? Może się ona podo­bać albo nie, ale jest, cho­ciaż nale­ży w niej dostrzec wyją­tek od regu­ły.

Czym jest, a czym nie jest lite­ra­tu­ra kobie­ca, to temat, któ­ry zosta­wiam innym, bar­dziej bie­głym we współ­cze­snych teo­riach lite­rac­kich. Bar­dziej inte­re­su­ją­ce jest to, co w zasa­dzie, mimo że nie­wy­po­wie­dzia­ne w dys­ku­sji, rozu­mie się nie­ja­ko samo z sie­bie. Otóż, chcąc nie chcąc, w chwi­li poja­wie­nia się dys­kur­su o lite­ra­tu­rze kobie­cej, dys­kurs ten został podyk­to­wa­ny przez jed­ną ze stron spo­ru, dla uprosz­cze­nia okre­ślę ją libe­ral­ną. Zdą­ży­łem już wspo­mnieć, że śro­do­wi­ska kon­ser­wa­tyw­ne zdrzem­nę­ły się przez dłuż­szą chwi­lę. Aby im tego nie wyty­ka­no, napręd­ce utka­no parę haseł, mało wybred­nych i raczej nie wyni­ka­ją­cych z pogłę­bio­nej lek­tu­ry. Dla­te­go gdy Inga Iwa­siów pisze o „prze­rwa­niu mil­cze­nia”, war­to od razu dodać, że mówio­no tak samo o „obra­zo­bur­stwie” czy „demon­ta­żu insty­tu­cji rodzi­ny”. W koń­cu Kry­sty­na Dąbrow­ska, któ­rej wyróż­nio­ny nagro­dą im. Szym­bor­skiej tomik mógł­by stać się jed­nym z pre­tek­stów do dys­ku­sji, otwie­ra Bia­łe krze­sła zda­niem: „Skąd mam spoj­rzeć, żeby cię zoba­czyć?”.

Dla­cze­go aku­rat śro­do­wi­skom libe­ral­nym było z lite­ra­tu­rą kobie­cą po dro­dze? Powra­cam do wywia­du z Jaku­bem Żul­czy­kiem, bo na pyta­nie, któ­rym posłu­ży­łem się na otwar­cie, padła odpo­wiedź, że mówi się, owszem, o lite­ra­tu­rze w wer­sji macho, ale wyni­ka to raczej z życio­ry­su auto­ra, czy­li z poza­li­te­rac­kich wąt­ków. Banał, a jak­że. Mimo wszyst­ko wie­le porząd­ku­je. Śro­do­wi­skom libe­ral­nym było z lite­ra­tu­rą kobie­cą po dro­dze, bo samym autor­kom – czy to z pobu­dek ide­owych, świa­to­po­glą­do­wych, czy nawet towa­rzy­skich – nie bar­dzo uśmie­cha­ło się z kon­ser­wa­ty­sta­mi iść ramię w ramię. I trud­no się dzi­wić, bo kon­ser­wa­tyzm w wer­sji lite­rac­kiej, poli­tycz­nej i oby­cza­jo­wej, wbrew temu, co mówi się dzi­siaj i pisze o jego eks­pan­syw­no­ści, wywo­łu­je wśród ludzi sze­ro­ko poję­te­go świa­ta arty­stycz­ne­go uśmiech poli­to­wa­nia, nie­chęć, łatwo z nie­go zakpić.

Otwo­rzę w tym miej­scu nawias i zwie­rzę się z dyle­ma­tu: czu­łe, umie­jęt­ne wplą­ta­ne w sie­ci histo­rii, poka­zu­ją­ce degra­da­cję w rodzi­nie powie­ści Joan­ny Bator kłó­cą się z tym, o czym pisar­ka wypo­wia­da się publicz­nie. Nie mogę już słu­chać o smo­leń­skiej mgle i opa­rach krwi uno­szą­cych się nad masze­ru­ją­cy­mi w pocho­dach Radia Mary­ja, o tym, że wstyd być Pola­kiem, o cele­bro­wa­niu świa­tła w wigi­lię. Jed­nak to ona, autor­ka Pia­sko­wej Góry, cel ata­ków śro­do­wisk kon­ser­wa­tyw­nych, winę w roz­pa­dzie wię­zów rodzin­nych znaj­du­je nie, jak u Woj­cie­cha Kuczo­ka, w gło­wie rodzi­ny, lecz w sys­te­mie i zwy­cza­jach PRL‑u. Na doda­tek, nie licząc zakoń­cze­nia powie­ści, czy­ni to tak wspa­nia­le, że pol­ska pro­za na pew­no jest kobie­tą.

Dla­te­go to, o czym pisze Ani­ta Jarzy­na, iż cią­ży jej for­mu­ła spo­tkań, w któ­rych jed­no­cze­śnie uczest­ni­czy kil­ka pisa­rek, choć poza płcią nie łączy ich nic, jest regu­łą życia lite­rac­kie­go nad Wisłą. Niech ktoś spró­bu­je udo­wod­nić, że podzia­ły i waśnie dzie­lą­ce lite­ra­tu­rę na kobie­cą i pra­wi­co­wą, ale i wie­le innych, powiedz­my od razu, czę­sto tak wiel­ce bez­ce­lo­wych, wypra­co­wa­no na lite­rac­kim grun­cie – nie na łamach dużych mediów, w biu­rach posel­skich, na ulicz­nych mar­szach. Dla­te­go dia­gno­zę Jarzy­ny przyj­mu­ję pod warun­kiem, że powie się na głos: auto­rów i pre­le­gen­tów na festi­wa­lach, w pro­gra­mach tele­wi­zyj­nych, na łamach cza­so­pism lite­rac­kich łączy się i dobie­ra na wie­le budzą­cych zastrze­że­nia spo­so­bów. Mam nadzie­ję, że wśród ludzi inte­li­gent­nych, któ­rzy bio­rą udział w dys­ku­sji, nie ma potrze­by lite­ral­nie ich wymie­niać.

Świa­do­mie albo nie, lecz ini­cju­jąc deba­tę od nawią­za­nia do postu­la­tów femi­ni­stycz­nych wra­sta­ją­cych coraz moc­niej w życie spo­łecz­ne, poli­tycz­ne i kul­tu­ral­ne, Biu­ro Lite­rac­kie uwraż­li­wi­ło dys­ku­tu­ją­ce na pew­ne kate­go­rie. Moż­na się kłó­cić, czy nie to usta­wi­ło głos Joan­ny Roszak, czy nie to Bar­ba­rze Sta­wic­kiej-Pirec­kiej kaza­ło tłu­ma­czyć się z tego, że choć świat kobiet jest dla niej istot­ny, to femi­nist­ką nie jest. Kobie­cość, według Roszak, nie zale­ga już w „trze­ciej prze­strze­ni”, nie ma nic wspól­ne­go z ubó­stwem, wyklu­cze­niem z patriar­chal­ne­go domu.

Otwie­ram dru­gi nawias i sko­ro przy­glą­da­my się kobie­tom z dru­giej – męskiej – stro­ny, powiem, że jed­nym z naj­moc­niej­szych tek­stów Tade­usza Róże­wi­cza jest dla mnie Opo­wia­da­nie o sta­rych kobie­tach. Wiersz, napi­sa­ny dokład­nie pięć­dzie­siąt lat temu, mówi o ubó­stwie, o wyklu­cze­niu, wydo­by­wa kobie­ty z nie­by­tu, w któ­rym pogrą­ża je zwy­kłe, codzien­ne, nie­zbyt spek­ta­ku­lar­ne życie z dnia na dzień:

umie­ra bóg
sta­re kobie­ty wsta­ją jak co dzień
o świ­cie kupu­ją chleb wino rybę
umie­ra cywi­li­za­cja
sta­re kobie­ty wsta­ją o świ­cie
otwie­ra­ją okna
usu­wa­ją nie­czy­sto­ści
umie­ra czło­wiek
sta­re kobie­ty
myją zwło­ki
grze­bią umar­łych
sadzą kwia­ty
na gro­bach

(…)

sta­re kobie­ty wycho­dzą o świ­cie
do mia­sta kupu­ją mle­ko chleb
mię­so przy­pra­wia­ją zupę
otwie­ra­ją okna
tyl­ko głup­cy śmie­ją się
ze sta­rych kobiet
brzyd­kich kobiet
złych kobiet

Pusz­czę mimo uszu komen­tarz Biu­ra Lite­rac­kie­go, że im lepiej postu­la­ty femi­ni­stek daje się usły­szeć, tym więk­szy i bar­dziej irra­cjo­nal­ny budzą sprze­ciw. Cóż, sko­ro życie napi­sa­ło dla mnie sce­na­riusz podob­ny do tego, o któ­rym wspo­mi­na Joan­na Muel­ler, i mnie przy­pad­nie w udzia­le tłu­ma­cze­nie się z femi­ni­zmu. Tak się skła­da, że dosko­na­le pamię­tam, o co femi­nist­ki wal­czy­ły w trak­cie pierw­szej „Mani­fy”. Zamiast postu­la­tów o pra­wo do abor­cji, edu­ka­cji sek­su­al­nej czy anty­kon­cep­cji, trzy­ma­ły w ręku odku­rzacz, pro­sząc męż­czyzn, aby odku­rza­li razem z kobie­ta­mi. Aby wyrę­cza­li je w goto­wa­niu, wspie­ra­li w wycho­wy­wa­niu dzie­ci. Pra­gnę zwró­cić uwa­gę, że mię­dzy jed­nym a dru­gim, mię­dzy wal­ką o nor­mal­ność a pro­pa­go­wa­niem śmier­ci, ist­nie­je ogrom­na róż­ni­ca.

Wypa­da spro­stać na koniec teo­rii, w któ­rej Pol­ska jest kobie­tą. Nie czu­ję się na siłach, aby od Juliu­sza Sło­wac­kie­go przez Jac­ka Mal­czew­skie­go ana­li­zo­wać, w jaki spo­sób ule­ga­ła ona zmia­nom, chęt­nie za to zacy­tu­ję Macie­ja Urba­now­skie­go z wywia­du, któ­ry przy­go­to­wa­łem dla kwar­tal­ni­ka „Pres­sje”. Mowa w nim o Mor­fi­nie Szcze­pa­na Twar­do­cha, któ­ry suge­styw­nie, z nie­zdro­wym wręcz ero­ty­zmem i obse­sją uczy­nił z Pol­ski, jak chy­ba żaden inny z piszą­cych męż­czyzn w cią­gu ostat­nich lat, kobie­tę:

Ale u Twar­do­cha chy­ba cho­dzi o coś inne­go, jemu się ta kobie­cość Pol­ski nie podo­ba, praw­da? Bo jest mięk­ka, ule­gła, gwał­co­na, będą­ca przed­mio­tem dzie­jów, a zara­zem żywią­ca się krwią „swo­ich” męż­czyzn. Tak jest, z tego co pamię­tam, w „Wiecz­nym Grun­wal­dzie”. Sły­szę tu z jed­nej stro­ny sprze­ciw wobec roman­tycz­nych wyobra­żeń pol­sko­ści, a może wobec pol­sko­ści w ogó­le. Podob­nie o swo­ich naro­dach myśle­li zresz­tą kie­dyś Niem­cy i Rosja­nie, co jakoś osła­bia uni­wer­sa­lizm tego roz­po­zna­nia, któ­rym zresz­tą tłu­ma­czo­no cza­sem potrze­bę jakie­goś „męskie­go” opie­ku­na takie­go „nie­wie­ście­go” naro­du. Ta meta­fo­ra oczy­wi­ście tłu­ma­czy bar­dziej jed­nak pisar­stwo Twar­do­cha, ale nie wiem, czy wie­le nam mówi o Pol­sce. I co z taką Pol­ską mie­li­by­śmy uczy­nić – odrzu­cić ją, oto­czyć opie­ką, czy raczej ją „zma­sku­li­ni­zo­wać”, tzn. spra­wić, aby sta­ła się dzie­jów przed­mio­tem, aby była twar­dym face­tem, może bez­względ­nym Żoł­nie­rzem, o jakim marzył Brzo­zow­ski?

O AUTORZE

Adrian Sinkowski

ur. w 1984 roku. Poeta, z wykształcenia bibliotekarz, z zawodu copywriter. Autor tomików Raptularz (2016) i Atropina (2018), wydanych w Bibliotece „Toposu”. Wyróżniony w konkursie Dolina Kreatywna (2008), laureat projektu Połów (2011), otrzymał nominacje do Nagrody Literackiej m.st. Warszawy (2017) i Orfeusza (2019). Debiutował w 2005 r. w „Pograniczach”, od tego czasu publikował m.in. w pismach „Arcana”, „Dwutygodnik”, „Kultura Liberalna”, „Odra”, „Twórczość”, „Więź”, „Zeszyty Literackie”, a także na łamach „Tygodnika Powszechnego” i „Uważam Rze”. Redaktor, z czasem współpracownik kwartalnika literackiego „Wyspa” (2007‒2017) oraz „Frondy Lux” (2013‒2016). Stypendysta m.st. Warszawy (2013) oraz MKiDN (2017) w dziedzinie literatury.