28/01/14

Quo vadis

Tadeusz Pióro

Strona cyklu

Osobista historia języka
Tadeusz Pióro

Urodzony 15 marca 1960 roku w Warszawie. Poeta, tłumacz, felietonista. W roku 1993 obronił doktorat na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley (o twórczości Jamesa Joyce'a i Ezry Pounda). Do roku 1997 wykładał na Southern Methodist University w Dallas, obecnie adiunkt anglistyki w Instytucie Anglistyki. W latach 2000-2005 felietonista kulinarny „Przekroju”, oraz miesięcznika „Pani” (w latach 2005-2013). Redaktor naczelny „Dwukropka” (2002-2003). Mieszka w Warszawie.

W jed­nym z budyn­ków TVP przy Woro­ni­cza 17 spo­ty­kam Janu­sza Rud­nic­kie­go. Trwa awan­tu­ra, ponie­waż Janusz ma duży ple­cak, któ­re­go nie chce pod­dać kon­tro­li wykry­wa­czem meta­lu, ani prze­szu­ka­niu przez pra­cow­ni­ków ochro­ny. Wyczu­wam natych­miast, że w ple­ca­ku jest ładu­nek wybu­cho­wy, więc mówię: Janusz, pier­dol tych chu­jów, chodź­my do San­ta­ny. Idzie­my na dru­gą stro­nę uli­cy, lecz baru San­ta­na już nie ma, zastą­pił go Star­bucks, jed­nak to Star­bucks spe­cjal­ny, prze­zna­czo­ny dla psów, któ­rym obsłu­ga poda­je kawę, a ich wła­ści­cie­lom – miski z wodą. Zanim obsłu­ga orien­tu­je się, że nie jeste­śmy wła­ści­cie­la­mi psów, Janusz wle­wa do naszych misek rum. Zdo­ław­szy wychłep­tać kok­taj­le przed eks­mi­sją, usta­la­my, że za tę dłoń pod­nie­sio­ną nad Pol­ską – kula w łeb.

Janu­szo­wi cho­dzi o to, że trze­ba pod­pa­lić sie­dzi­bę tele­wi­zji publicz­nej, co zga­dza się z moim wła­snym prze­ko­na­niem, któ­re­go nabra­łem już daw­no temu, po obej­rze­niu naj­now­szej ekra­ni­za­cji Quo Vadis. Tłu­ma­czę mu, że sko­ro nie da się wnieść ładun­ku na strze­żo­ny obszar budyn­ku, trze­ba na odle­głość zaje­bać skur­wy­sy­nów mio­ta­czem ognia, i tak się szczę­śli­wie skła­da, ze znam pod Lwo­wem warsz­ta­cik, któ­ry prze­ra­bia sta­re odku­rza­cze na sku­tecz­ne mio­ta­cze. Jeste­śmy w Ama­tor­skiej, pod­słu­chu­ją nas eme­ry­to­wa­ni ube­cy, jeden się wci­na i mówi, że tak­sów­ka do Lwo­wa już cze­ka, więc jedzie­my. Zatrzy­mu­je­my się w Kra­ko­wie i dołą­cza do nas kil­ku bywal­ców Pięk­ne­go Psa, nie­zna­nych nam z nazwi­ska. Jed­nak żaden z nich nie ma ze sobą odku­rza­cza, i nikt nie jest pewien, czy pod Lwo­wem da się kupić oka­zyj­nie choć­by jeden, sta­ry odku­rzacz. Do Janu­sza dzwo­ni ktoś z TVP Kul­tu­ra, pyta, dla­cze­go nas nie ma i czy jeste­śmy razem. Przed wej­ściem do stu­dia usta­la­my, że bez wzglę­du na zaga­je­nie, mówi­my uni­so­no: A kie­dy przyj­dą pod­pa­lić dom, ten, w któ­rym miesz­kasz, Pol­skę. I tak dalej, obaj zna­my wiersz na pamięć. Ale nikt nas o nic nie pyta.

12 stycz­nia 2014