Prędzej, prędzej! – czyli dzisiejszość
Kamil Kasprzak
Głos Kamila Kasprzaka w debacie "Żeńska, męska, nieobojętna".
strona debaty
Żeńska, męska, nieobojętnaNiełatwo pisać, gdy ten potwór Dżender pochyla się nad tobą i spogląda groźnie swym cyklopim okiem, które jednych spopiela, innym mrozi krew w żyłach, trzecim zsyła objawienie, czwartym zaś robi coś, co trudno nawet określić, podczas gdy to ty musisz pochylić się nad nim. A bestia ta obrosła tłuszczem już na tyle obficie, by jej wyrosło kilka podbródków – jakich sam Gargantua by się nie powstydził – na których zadomowiły się już różne zdania; zdania uczone, rodzinne, święte i świetne, choć pustawe, a miejsce znaleźć się ma jeszcze dla niezrzeszonych, nieokreślonych, wolnych strzelców i chudzielców, którzy nijak nie potrafią przytyć.
Nie lekką ręką kreślić słowa, wciskając klawisze, jeśli się wie, że każdemu podejrzliwie przypatrywać się będą, chełpliwie ssać je oczami, oczyma nawet, które już znają odpowiedź. Wydaje się jednak, oczywiście mi, że fałdkę jedną jeszcze dorobić się uda, a student dlatego raczej sadła własnego na świat nie wyda, że mu jeść nie pozwalają albo sam powietrze woli tylko łykać, co mu kałdun daje, ale siły nie. Jak jest – zobaczymy.
Mniemam, że nie będzie chybionym stwierdzenie, że żyjemy w świecie polifonii. Oczywiście nie mam na myśli wyłącznie odbioru słuchowego (choć i to jest ważny aspekt). Owa wielogłosowość dotyczy rzeczy w ogóle, omawiania czegokolwiek na wszystek sposób, ujmowania spraw ze względu na dany paradygmat, słowem – traktowania danych kwestii, czasem nawet prozaicznych, z różnorakich punktów widzenia. I słusznie. Daje nam to przecież obraz pełniejszy, przybliżamy się przez to do sedna, choćbyśmy go mieli nie zgłębić. Perspektywy te zdaniem niektórych przedzierzgają się z metodo- w ideologie, czego komentować wprost niezupełnie warto, bo to ślepa uliczka.
Moim zdaniem ciekawe jest co innego.
Wciąż jeszcze trąbi się wszędzie1 – w odniesieniu do literatury – że da się dziś mówić wyłącznie o fragmencie, o własnym, o prywatnej fikcji, o sui generis podmiotowości jednostkowej. Tak, tak, są to już truizmy. Jednak sprawą kapitalnej wagi jest kwestia sposobu, w jaki się to robi. I tu już poza literaturę można by wyjść. Znamienne dla czasów dzisiejszych jest mówienie o wszystkim postulatywnie, wręcz – deontycznie. Postawa opiniotwórcza, nawet jeżeli nie chce narzucać odbiorcy swego zdania, jest mimo to tak odbierana. Zatem, odnoszę wrażenie, nasze mózgi, posiekane przez media jak marchewka przez Pascala, nie są już żadnymi trzcinami myślącymi, lecz raczej wypranymi przez polityków, jak przez Vanish, byśmy niczym pralki dłużej wirowały, strzępami wielu schematów, podlanymi jeszcze wodą życia, pardon, jeśli winem. Chodzi mi o to, że może słusznie przywołuje się wolteriańskie słowa o tychże tolerowaniu, że niebezzasadnie postuluje się otwartość i wolność dyskusji na uniwersytetach, aczkolwiek z drugiej strony, czy podejmowanie niektórych wątków ma sens? Czy nie zaczniemy budzić się za jakiś czas, nie mogąc się zdecydować, w jaki sposób – męski czy żeński – będziemy prosperować? Obawa nieco na wyrost, pytanie trochę absurdalne, ale przypuszczam, że sensowne o tyle, o ile zahacza o kwestię naszej… Pewności siebie? Par excellence. Spontanicznie bowiem mam takie wrażenie: wpływ prądów rozmiękcza tożsamość, indywidualny byt, gdyż zadaje pytania o sprawy niekiedy elementarne, apriorycznie przyjmowane. Innymi słowy: dokonuje się nieustanna dekonstrukcja naszego JA. I to, dla mnie przynajmniej, jest dość niepokojące. Wielogłosowość rzeczywistości zagłusza człowieka. Dlatego zapewne coraz więcej osób chwali się wręcz, że nie ma telewizora… Po zastanowieniu stwierdzam, że ulegam płochości społecznej, wynikającej z gen zachłyśnięcia się modą der. Tylko cóż, jeśli siedzący na wysokich stołkach zakrztusić się nie zdołają? Wtedy teoria spiskowa moja albo mądry Polak po szkodzie.
Kończąc ten wątek dodam tylko, że warto by było dowiedzieć się, o co się spiera. Może ta hydra polemiki straciłaby kilka głów, gdyby nie używano w ogóle słowa gender. W niektórych wypadkach to słowo samo w sobie stanowi zarzewie dyskusji, nie zaś nawet konkretne tezy czy propozycje. Przypomina to nieco zgrzybiałą scholastykę.
Dalej: czy literatura ma płeć? Pytanie to jest tak wyśmienite, że można się rozmarzyć nad jego użytecznością w krytyce. Aczkolwiek obawiam się, że jego powab wynika z intencji jego wykorzystania, jaką jest kolejna klasyfikacja i ślicznie wyglądająca struktura, budowana ze względu na dane wyznaczniki; oczywista, wyznaczniki męskości i żeńskości (przepraszam, jeśli kogoś pominąłem). Jednak interesujące byłoby spojrzenie na zjawisko płciowości w literaturze w szerszej perspektywie. Pojawiła się bowiem (zasadniczo – w XX wieku) postponująca etykietka, przypisywana z reguły rzewnym utworom, l i t e r a t u r a k o b i e c a. Choć może pierwotnie hasło to nie wynikało z jakiejś literackiej dezynwoltury, a raczej próby określenia tych dzieł w łatwy sposób, w końcu dla jednych (ja takich znam) stało się krzywdzącym, szufladkującym terminem, dla innych – wygodnym, bo pozwalającym czytelnikom niewymagającym odnaleźć się w ofercie księgarni (na ich stronach internetowych rubryczki te zawsze się znajdą, a wśród nich: wystrzałowe żale uciśnionych ciasnych szarych z kokiem myszek, które chcą, by golenie nóg miało sens). Więc gdy nazwa ta poczęła nazywać z gruntu romansidła (generalizuję, ale tak to wygląda; proponuję np. wpisać w wyszukiwarce…), okazuje się, że w obliczu nowych sugestii dałoby się może nobilitować przy okazji termin, który rozszerzyłby znaczenie, pokrywając literaturę nietrywialną, świadomą nawet swej płciowości. Ba, więcej: literaturę pisaną w taki sposób, by móc jej tę płciowość przypisać. Wydaje mi się bowiem, że jeżeli określenia: żeńskie, męskie miałyby coś nazywać, to nie płeć autora książki. Raczej jakąś specyfikę utworów; może styl, narrację? Sposób konceptualizowania myśli? Z drugiej strony obawiam się, że sex utworu powinien być rozpatrywany indywidualnie, ze względu na dane dzieło, i stanowić będzie cechę… Przygodną? drugorzędną? Trudno orzec, nie wiem też, czy gra jest warta świeczki.
Mam teraz dylemat, czy wchodzić w pysk lwu, podejmując się kwestii l i t e r a t u r y z a a n g a ż o w a n e j. Połamano już sobie na tym temacie tyle zębów, że dentyści będą fetować przez dziesiątki lat. Cóż, spróbuję. Może dla kogoś okaże się cennym głos, starający się Literaturę, tę Wielką Księgę na własny sposób ostemplować; nawet jeśli pieczątka ta znamionować będzie perspektywę mało wytrawną, a nuż pomoże czytelnikowi w skrystalizowaniu własnego do sprawy podejścia.
Bodaj każdy pisarz, który podchodzi do tworzenia poważnie, chciałby tworzyć dzieła na wysokim poziomie. Chciałby współuczestniczyć w budowaniu Sztuki – nawet jeśli ta wielka litera byłaby pretensjonalna. Zgodziłbym się, chodzi przecież o pisanie czegoś, w czym czytelnik o wyrobionym guście zasmakowałby na tyle, że czytając fikcję, odnalazłby jakąś prawdę – o sobie, o czymś. Tak, żeby dzieło było przekonujące, aby odbiorca mógł poddać się opowieści, swobodnie płynąc strużynami wyobraźni, jak tylko chce. Wydaje mi się, że ten – bywa, że przemilczany – wymóg artystyczny dotyka przede wszystkim poezji. Proza… Jest w pewnym sensie głośniejsza.
Gdy ja zapraszam, jako gospodarz-imaginacja, prozę do siebie, zapraszam wówczas obieżyświata, nieśmiertelnego, wszędobylskiego, gawędziarza, który z każdego pieca jadł, ale zawsze jest inny, opowiada w różny sposób, o różnych rzeczach. Może trzeba by powiedzieć: proza jest bardziej dosłowna.
Natomiast poezja? Trudno pisać o niej ogólnie. Choć mówią, że nie da się o niej mówić źle. Niektórzy wzbraniają się przed angażowaniem jej, zaprzęganiem do ciężkiego jarzma codzienności. Jarzma nowych idei, otaczającej rzeczywistości bez wyjątku. Sęk w tym chyba, by umieć tą poezją powodować tak, by była wciąż poezją. Granica nieostra, ale przecież poezja to nie przepis kulinarny. Myślę, że da się pisać o wszystkim, poetycko natomiast trzeba naprawdę umieć, by komentować wysyp sklepów z odzieżą używaną, zmianę władzy na Ukrainie czy to, że traktowanie matek na porodówkach graniczy z bestialstwem. Teraz pomyślałem, że może zdolny poeta i przepis kulinarny poetycki by stworzył?
Czynimy sobie świat ciekawym, prywatnie miażdżymy i trawimy, w zależności od naszej percepcji otoczenie nabiera koloru. Na dłuższą metę rozsierdzają mnie tylko trzy rzeczy: chorobliwe pragnienie bezustannego wartościowania, brak konsekwencji i totalitarne narzucanie innym swojego zdania. Żyję w czasie przegadanym i marzę o woli mocy.
[1] To może być hiperbola. Nie jestem pewien, bo nie panuję, jako autor, nad tym tekstem.
O AUTORZE
Kamil Kasprzak
Urodzony w 1993 roku, mieszka we Wrocławiu, na Uniwersytecie Wrocławskim studiuje filologię polską. Zajmuje go edytorstwo, o ile może poświęca się teatrowi.