Przeciw festynizacji kultury
Wioletta Grzegorzewska
Głos Wioletty Grzegorzewskiej w debacie "Po co nam nagrody?".
strona debaty
Moim zdaniem nagrody literackie mają sens wtedy, kiedy towarzyszą im działania kulturotwórcze: organizatorzy angażują publiczność, przygotowują panele dyskusyjne, warsztaty dla młodzieży oraz spotkania z autorami. Niezwykle cenną inicjatywą jest na przykład publikacja dodatku literackiego z recenzjami z książek, fragmentami utworów, z wywiadami, tak jak robi to ekipa zajmująca się przygotowaniem festiwalu literackiego przy Nagrodzie Literackiej Gdynia. Jeśli zaś nagroda jest tylko sezonową zadymą medialną połączoną z huczną galą i afterparty, to zdecydowanie nie wpłynie ona na wzrost zainteresowania książkami. Organizatorzy konkursów literackich powinni mniejszą uwagę zwracać na przygotowywanie eventu i ustawiania szwedzkiego stołu, a bardziej angażować i integrować twórców, tak jak Wrocławska Nagroda Poetycka Silesius, która zainicjowała ostatnio Pracownię Poetycką: „Pomysłodawcy Pracowni zaprosili nominowanych lub nagrodzonych w konkursie poetów do napisania i publicznego wygłoszenia wykładów pod wspólnym tytułem: Czym jest poezja dziś? W zamierzeniu pomysłodawców, poeci różnych generacji dialogując lub polemizując ze sobą, zaprezentują swoją wizję poezji w formie manifestu…”
Po roku 1989 książki weszły w obieg wolnorynkowy i stały się towarem. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych powstała największa nagroda literacka w Polsce przyznawana za „książkę roku”. Po dekadzie pojawiają się głosy, że jest ona „nagrodą pięciu”, bo nominuje i nagradza autorów z pięciu wiodących na rynku wydawnictw, nagrodą „wąskiego koła”, „nagroda środowiskową”. Czy w takiej sytuacji nagrody nie zaczynają służyć głównie promowaniu samych instytucji, które je przyznają, a mecenat przynosi pożytek przede wszystkim samemu mecenasowi?
Czy nagrody potrzebne są samym pisarzom? Myślę, że niestety tak. I nie chodzi tutaj o budowanie prestiżu, a o kwestię przetrwania. Zdecydowana większość literatów przyznaje w wywiadach, że nagroda uratowała ich z opresji finansowych, pozwoliła zapłacić część kredytu, uzbierać fundusze na leczenie, znaleźć czas na pisanie itp. Z tych wypowiedzi wynika jasno, że polscy autorzy raczej nie mogą liczyć na wsparcie państwa, a same nagrody stanowią dla nich rodzaj zapomogi lub inwestycję na przyszłość. Kiedy pod koniec ubiegłego roku przeczytałam na łamach tygodnika „Wprost” wypowiedź poetki, Krystyny Dąbrowskiej, nagrodzonej przez jurorów Fundacji im. Kościelskich i Nagrody im. Wisławy Szymborskiej: „Jestem osobą, która nie ma żadnego ubezpieczenia i dlatego prawdopodobnie pierwsze co zrobię, to pójdę do ZUS‑u dowiedzieć się o składki zdrowotne, żeby opłacić sobie minimum i żyć porządnie”, ze smutkiem uświadomiłam sobie, że dzięki nagrodom składki emerytalne może opłacić sobie tylko garstka wybrańców. A co z resztą? Kto im pomoże w kraju, w którym przyjmuje się, że nie należy wypłacać honorariów poetom, bo „takie tam pisarstwo” i „publikowanie krótkich wierszyków” to nie praca. Czy skończą oni tak jak pewien mój znajomy poeta, idealista, który poświęcił życie pisaniu, nie chciał iść na etat, podporządkować się ówczesnemu systemowi politycznemu, a na starość nie ma emerytury i aby przetrwać, coś zarobić, musi wysyłać pod pseudonimem wiersze na konkursy poetyckie. Przy okazji ważnej dyskusji, którą zainicjowała w mediach Kaja Malanowska, na temat zarobków i złej sytuacji materialnej pisarzy, pojawiła się w internecie fala negatywnych komentarzy dyskryminująca zawód literata. Przygotowywałam kiedyś sądy uliczne na temat czytelnictwa dla lokalnego radia i wiem, że spora część społeczeństwa uważa, że „Maria Skłodowska-Curie napisała Naszą szkapę”, „Nobla dostał Sienkiewicz za Chłopów”, „Poeta musi iść do normalnej roboty, bo pisanie to nie zawód, bo przecie taki się nie namęczy jak górnik czy elektryk”. Taki sposób myślenia i bierna postawa artystów, którzy, zdaje się, za cicho upominają się ostatnio o swoje prawa, mogą doprowadzić do tego, że kultura upadnie.
Jeśli w danym kraju rośnie liczba nagród literackich przy jednoczesnym spadku poziomu czytelnictwa, pisarze nie mają związków zawodowych, a ministerstwo kultury przeznacza lwią cześć funduszy na rozwój infrastruktury i budowę muzeum przy świątyni, to jest to dla mnie niepokojący sygnał, że kultura w tym kraju ulegnie skarłowaceniu i „festynizacji”.
O AUTORZE
Wioletta Grzegorzewska
Pseudonim Wioletta Greg; urodzona w 1974 roku w Koziegłowach. Po ukończeniu filologii mieszkała w Częstochowie, a następnie na wyspie Wight w Wielkiej Brytanii. Opublikowała kilka tomów poetyckich, wybór wierszy i próz Wzory skończoności i teorie przypadku/ Finite Formulae and Theories of Chance (wiersze przełożył Marek Kazmierski), minibook Polska prowincja (wraz z Andrzejem Muszyńskim), książkę prozatorską Guguły, której adaptację (w Polsce i w Mołdawii) wystawiał białostocki Teatr Dramatyczny (reż. Agnieszka Korytkowska-Mazur). Laureatka Złotej Sowy Polonii w Wiedniu oraz finalistka nagród literackich: Nike, Gdynia oraz międzynarodowej The Griffin Poetry Prize w Kanadzie. Przekładana na angielski, hiszpański, kataloński, francuski i walijski.