24/06/14

Lęk przed wpływem

Tadeusz Pióro

Strona cyklu

Osobista historia języka
Tadeusz Pióro

Urodzony 15 marca 1960 roku w Warszawie. Poeta, tłumacz, felietonista. W roku 1993 obronił doktorat na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley (o twórczości Jamesa Joyce'a i Ezry Pounda). Do roku 1997 wykładał na Southern Methodist University w Dallas, obecnie adiunkt anglistyki w Instytucie Anglistyki. W latach 2000-2005 felietonista kulinarny „Przekroju”, oraz miesięcznika „Pani” (w latach 2005-2013). Redaktor naczelny „Dwukropka” (2002-2003). Mieszka w Warszawie.

W odpo­wie­dzi na pole­mi­ki z tek­stem o „ubó­stwie” awan­gar­do­wej poezji pol­skiej, Andrzej Fra­na­szek mówi wprost o tym, co we wcze­śniej­szym arty­ku­le pozo­sta­wa­ło w domy­śle, czy­li o zagro­że­niu ist­nie­ją­cych hie­rar­chii w lite­ra­tu­rze pol­skiej („Gaze­ta Wybor­cza”, 21–22 czerw­ca 2014 i 22–23 mar­ca 2014). Nie­mal iden­tycz­ną opi­nię na ten temat wyra­zi­ła parę lat temu Bar­ba­ra Toruń­czyk, w wywia­dzie udzie­lo­nym z oka­zji jubi­le­uszu „Zeszy­tów Lite­rac­kich”, rów­nież opu­bli­ko­wa­nym w „Gaze­cie Wybor­czej”. Toruń­czyk, Fra­nasz­ka i podob­nie myślą­ce oso­by nie­po­koi domnie­ma­na ero­zja hie­rar­chicz­nych struk­tur, rzą­dzą­cych pol­skim życiem lite­rac­kim, ponie­waż wska­zu­je na zanik war­to­ści, na któ­rych musi opie­rać się kul­tu­ra, żeby mogła kul­tu­rą pozo­stać. Kwe­stia tego, kto ma te hie­rar­chie usta­lać, jest dla Toruń­czyk czy Fra­nasz­ka bez­dy­sku­syj­na – to dome­na tych, któ­rzy mają moral­ną rację, i to ze wzglę­dów nie mają­cych nic wspól­ne­go z lite­ra­tu­rą. Czy kon­te­sto­wa­nie usta­lo­nych na posta­wie tego kry­te­rium hie­rar­chii jest zatem nie­mo­ral­ne? Przy­pusz­czam, że ani ona, ani on, tego by nie powie­dzie­li, choć podej­rze­wam, że w głę­bi ser­ca tak wła­śnie uwa­ża­ją. Lecz nie inte­re­su­je mnie głę­bia ich serc, tyl­ko dzia­ła­nie insty­tu­cji, któ­re repre­zen­tu­ją, insty­tu­cji two­rzą­cych hie­rar­chie. „Zeszy­ty Lite­rac­kie”, „Tygo­dnik Powszech­ny”, Wydział Polo­ni­sty­ki Uni­wer­sy­te­tu Jagiel­loń­skie­go, Mini­ster­stwo Edu­ka­cji to potęż­ne insty­tu­cje, mają­ce olbrzy­mi, cza­sem decy­du­ją­cy wpływ na to, jak uczy się lite­ra­tu­ry, jak powsta­je kanon lek­tur szkol­nych, jak się mówi o poezji w róż­nych obsza­rach publicz­nej wymia­ny myśli i kształ­to­wa­nia opi­nii spo­łecz­nej. W pod­ręcz­ni­ku do lite­ra­tu­ry dla lice­ali­stów autor­stwa Jana Tom­kow­skie­go, wyda­nym pod koniec lat 1990. i zatwier­dzo­nym przez Mini­ster­stwo Edu­ka­cji, prze­czy­tać moż­na, że naj­waż­niej­sze pismo lite­rac­kie w Pol­sce to „Zeszy­ty Lite­rac­kie”. To zale­d­wie jeden przy­kład na to, jak zamy­ka się krąg twór­ców hie­rar­chii, narzu­ca­nej w pierw­szym rzę­dzie czy­ta­ją­cej mło­dzie­ży, a następ­nie mediom, biblio­te­kom, insty­tu­cjom kul­tu­ry, i tak dalej. Czy Biu­ro Lite­rac­kie, któ­re Fra­na­szek w swo­im tek­ście trak­tu­je raczej pro­tek­cjo­nal­nie, może zagro­zić hie­rar­chii stwo­rzo­nej przez tak potęż­ne insty­tu­cje?

Zakła­dam, że pogar­dli­wy ton tej mar­gi­nal­nej uwa­gi Fra­nasz­ka jest swe­go rodza­ju odru­chem obron­nym, a więc czymś bar­dziej instynk­tow­nym, niż prze­my­śla­nym. Sam prze­cież przy­zna­je (choć dla nie­go jest to zarzut), iż awan­gar­do­wa poezji nie znaj­dzie wię­cej, niż kil­ku­set czy­tel­ni­ków. Jed­no­cze­śnie chy­ba nie zda­je sobie spra­wy (ani on, ani Toruń­czyk, ani oso­by podob­nie do nich myślą­ce), że ist­nie­ją dwa rodza­je kul­tu­ry poetyc­kiej, ofi­cjal­na i awan­gar­do­wa, i że ta pierw­sza słu­ży kon­so­li­do­wa­niu hie­rar­chii, zaś dru­ga je kon­te­stu­je, kwe­stio­nu­jąc war­to­ści, na któ­rych opie­ra się hie­rar­chia. Tro­chę jak w par­la­men­cie, przy czym nale­ży pamię­tać, że PiS nie zawsze było w opo­zy­cji. Ponie­waż w pol­skiej ofi­cjal­nej kul­tu­rze poetyc­kiej war­to­ści este­tycz­ne, czy­li ści­śle lite­rac­kie, mniej są istot­ne od war­to­ści moral­nych, poezja pozo­sta­ją­ca „poza dobrem i złem” sta­no­wi źró­dło zagro­że­nia, a raczej – przy­czy­nę nie­po­ko­ju, rzecz jasna – moral­ne­go. Było kie­dyś takie „kino”. Kie­dyś, czy­li w latach 1970., gdy rodzi­ła się poli­tycz­na opo­zy­cja i powsta­wa­ły zwią­za­ne z nią pisma lite­rac­kie, któ­re wła­ści­wie od razu zaję­ły się krze­wie­niem eto­su kom­ba­tanc­kie­go, co w przy­pad­ku poezji ozna­cza­ło dru­ko­wa­nie wier­szy oskar­ży­ciel­skich wobec reżi­mu bądź takich, któ­re ser­ca nam pokrze­pia­ły. I o te dru­gie przede wszyst­kim cho­dzi dzi­siej­szym straż­ni­kom i wyznaw­com ofi­cjal­nej kul­tu­ry poetyc­kiej. Oczy­wi­ście, nie w tym rzecz, żeby te wier­sze były w wyraź­ny spo­sób umo­ty­wo­wa­ne poli­tycz­nie, lecz by peł­ni­ły cał­ko­wi­cie uty­li­tar­ną rolę. Dla przy­kła­du, mogą sła­wić nie­złom­ność ludz­kie­go ducha w obli­czu jed­nost­ko­wych tra­ge­dii i dzie­jo­wych kata­strof. Ani Dan­te, ani Szek­spir nie zmiesz­czą się w tej rubry­ce, lecz Miłosz i Her­bert – bez mydła. Sko­ro wie­my, cze­go potrze­ba i nam, i zupeł­nie obcym, teo­re­tycz­nie wol­nym ludziom, i w dodat­ku mamy olbrzy­mi wpływ na to, jakie wier­sze uzna­je się za waż­ne, a jakie za nie­waż­ne, bo nicze­go moral­nie waż­ne­go nie doty­czą, kanon powi­nien być bez­piecz­ny, a hie­rar­chie nie­na­ru­szal­ne jak gra­ni­ca na Odrze i Nysie. Mimo to, Andrzej Fra­na­szek i Bar­ba­ra Toruń­czyk są zanie­po­ko­je­ni, ponie­waż czy­tel­ni­cze gusty i osą­dy świad­czą o rosną­cej popu­lar­no­ści poetów, któ­rych Fra­na­szek synek­do­chicz­nie utoż­sa­mia z Biu­rem Lite­rac­kim, suge­ru­jąc, iż to efekt anar­chii, bądź postę­pu­ją­cej entro­pii, będą­cych fun­da­men­tal­nym zagro­że­niem dla cało­ści pol­skiej kul­tu­ry. O tym, że jest dokład­nie na odwrót, nic ani nikt ich nie prze­ko­na, ale to ich spra­wa, jeśli chcą jesz­cze za życia zostać uzna­ny­mi za zabyt­ki kla­sy zero­wej, niech będzie im to dane. Nato­miast ja chciał­bym, żeby stał się jasny roz­kład sił w tym spo­rze, od daw­na ist­nie­ją­cym, lecz roz­go­rza­łym na nowo dzię­ki kurio­zal­ne­mu tek­sto­wi Fra­nasz­ka, któ­ry spro­wo­ko­wał wiel­ki sprze­ciw, choć był rów­nie nie­mą­dry, jak arty­kuł Jac­ka Pod­sia­dły o „poezji nie­zro­zu­mia­łej”, opu­bli­ko­wa­ny daw­no temu w Tygo­dni­ku Powszech­nym – wów­czas odzew był nikły, Jacek Guto­row zale­d­wie upo­mniał star­sze­go kole­gę, lecz w śro­do­wi­sku awan­gar­do­wym sądzo­no, że sprze­ciw Pod­sia­dły to tyl­ko wybryk rusty­kal­ne­go poety, a takim wszyst­ko wol­no. Minę­ło kil­ka­na­ście lat, i poważ­ny lite­ra­tu­ro­znaw­ca pozwa­la sobie na kolej­ny wybryk w tym rodza­ju – lecz tym razem głę­bo­ko umo­ty­wo­wa­ny poli­tycz­nie, to zna­czy, przez poli­ty­kę lite­rac­ką. W świe­cie tej poli­ty­ki, wła­dza nale­ży do osób takich, jak Fra­na­szek (może jesz­cze nie dziś, lecz wkrót­ce) czy Toruń­czyk. Na szczę­ście, w świe­cie lite­ra­tu­ry, w tym, co rze­czy­wi­ście dzie­je się w nim cie­ka­we­go, nie mają oni nic do powie­dze­nia.