Lęk przed wpływem
Tadeusz Pióro
Strona cyklu
Osobista historia językaTadeusz Pióro
Urodzony 15 marca 1960 roku w Warszawie. Poeta, tłumacz, felietonista. W roku 1993 obronił doktorat na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley (o twórczości Jamesa Joyce'a i Ezry Pounda). Do roku 1997 wykładał na Southern Methodist University w Dallas, obecnie adiunkt anglistyki w Instytucie Anglistyki. W latach 2000-2005 felietonista kulinarny „Przekroju”, oraz miesięcznika „Pani” (w latach 2005-2013). Redaktor naczelny „Dwukropka” (2002-2003). Mieszka w Warszawie.
W odpowiedzi na polemiki z tekstem o „ubóstwie” awangardowej poezji polskiej, Andrzej Franaszek mówi wprost o tym, co we wcześniejszym artykule pozostawało w domyśle, czyli o zagrożeniu istniejących hierarchii w literaturze polskiej („Gazeta Wyborcza”, 21–22 czerwca 2014 i 22–23 marca 2014). Niemal identyczną opinię na ten temat wyraziła parę lat temu Barbara Toruńczyk, w wywiadzie udzielonym z okazji jubileuszu „Zeszytów Literackich”, również opublikowanym w „Gazecie Wyborczej”. Toruńczyk, Franaszka i podobnie myślące osoby niepokoi domniemana erozja hierarchicznych struktur, rządzących polskim życiem literackim, ponieważ wskazuje na zanik wartości, na których musi opierać się kultura, żeby mogła kulturą pozostać. Kwestia tego, kto ma te hierarchie ustalać, jest dla Toruńczyk czy Franaszka bezdyskusyjna – to domena tych, którzy mają moralną rację, i to ze względów nie mających nic wspólnego z literaturą. Czy kontestowanie ustalonych na postawie tego kryterium hierarchii jest zatem niemoralne? Przypuszczam, że ani ona, ani on, tego by nie powiedzieli, choć podejrzewam, że w głębi serca tak właśnie uważają. Lecz nie interesuje mnie głębia ich serc, tylko działanie instytucji, które reprezentują, instytucji tworzących hierarchie. „Zeszyty Literackie”, „Tygodnik Powszechny”, Wydział Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego, Ministerstwo Edukacji to potężne instytucje, mające olbrzymi, czasem decydujący wpływ na to, jak uczy się literatury, jak powstaje kanon lektur szkolnych, jak się mówi o poezji w różnych obszarach publicznej wymiany myśli i kształtowania opinii społecznej. W podręczniku do literatury dla licealistów autorstwa Jana Tomkowskiego, wydanym pod koniec lat 1990. i zatwierdzonym przez Ministerstwo Edukacji, przeczytać można, że najważniejsze pismo literackie w Polsce to „Zeszyty Literackie”. To zaledwie jeden przykład na to, jak zamyka się krąg twórców hierarchii, narzucanej w pierwszym rzędzie czytającej młodzieży, a następnie mediom, bibliotekom, instytucjom kultury, i tak dalej. Czy Biuro Literackie, które Franaszek w swoim tekście traktuje raczej protekcjonalnie, może zagrozić hierarchii stworzonej przez tak potężne instytucje?
Zakładam, że pogardliwy ton tej marginalnej uwagi Franaszka jest swego rodzaju odruchem obronnym, a więc czymś bardziej instynktownym, niż przemyślanym. Sam przecież przyznaje (choć dla niego jest to zarzut), iż awangardowa poezji nie znajdzie więcej, niż kilkuset czytelników. Jednocześnie chyba nie zdaje sobie sprawy (ani on, ani Toruńczyk, ani osoby podobnie do nich myślące), że istnieją dwa rodzaje kultury poetyckiej, oficjalna i awangardowa, i że ta pierwsza służy konsolidowaniu hierarchii, zaś druga je kontestuje, kwestionując wartości, na których opiera się hierarchia. Trochę jak w parlamencie, przy czym należy pamiętać, że PiS nie zawsze było w opozycji. Ponieważ w polskiej oficjalnej kulturze poetyckiej wartości estetyczne, czyli ściśle literackie, mniej są istotne od wartości moralnych, poezja pozostająca „poza dobrem i złem” stanowi źródło zagrożenia, a raczej – przyczynę niepokoju, rzecz jasna – moralnego. Było kiedyś takie „kino”. Kiedyś, czyli w latach 1970., gdy rodziła się polityczna opozycja i powstawały związane z nią pisma literackie, które właściwie od razu zajęły się krzewieniem etosu kombatanckiego, co w przypadku poezji oznaczało drukowanie wierszy oskarżycielskich wobec reżimu bądź takich, które serca nam pokrzepiały. I o te drugie przede wszystkim chodzi dzisiejszym strażnikom i wyznawcom oficjalnej kultury poetyckiej. Oczywiście, nie w tym rzecz, żeby te wiersze były w wyraźny sposób umotywowane politycznie, lecz by pełniły całkowicie utylitarną rolę. Dla przykładu, mogą sławić niezłomność ludzkiego ducha w obliczu jednostkowych tragedii i dziejowych katastrof. Ani Dante, ani Szekspir nie zmieszczą się w tej rubryce, lecz Miłosz i Herbert – bez mydła. Skoro wiemy, czego potrzeba i nam, i zupełnie obcym, teoretycznie wolnym ludziom, i w dodatku mamy olbrzymi wpływ na to, jakie wiersze uznaje się za ważne, a jakie za nieważne, bo niczego moralnie ważnego nie dotyczą, kanon powinien być bezpieczny, a hierarchie nienaruszalne jak granica na Odrze i Nysie. Mimo to, Andrzej Franaszek i Barbara Toruńczyk są zaniepokojeni, ponieważ czytelnicze gusty i osądy świadczą o rosnącej popularności poetów, których Franaszek synekdochicznie utożsamia z Biurem Literackim, sugerując, iż to efekt anarchii, bądź postępującej entropii, będących fundamentalnym zagrożeniem dla całości polskiej kultury. O tym, że jest dokładnie na odwrót, nic ani nikt ich nie przekona, ale to ich sprawa, jeśli chcą jeszcze za życia zostać uznanymi za zabytki klasy zerowej, niech będzie im to dane. Natomiast ja chciałbym, żeby stał się jasny rozkład sił w tym sporze, od dawna istniejącym, lecz rozgorzałym na nowo dzięki kuriozalnemu tekstowi Franaszka, który sprowokował wielki sprzeciw, choć był równie niemądry, jak artykuł Jacka Podsiadły o „poezji niezrozumiałej”, opublikowany dawno temu w Tygodniku Powszechnym – wówczas odzew był nikły, Jacek Gutorow zaledwie upomniał starszego kolegę, lecz w środowisku awangardowym sądzono, że sprzeciw Podsiadły to tylko wybryk rustykalnego poety, a takim wszystko wolno. Minęło kilkanaście lat, i poważny literaturoznawca pozwala sobie na kolejny wybryk w tym rodzaju – lecz tym razem głęboko umotywowany politycznie, to znaczy, przez politykę literacką. W świecie tej polityki, władza należy do osób takich, jak Franaszek (może jeszcze nie dziś, lecz wkrótce) czy Toruńczyk. Na szczęście, w świecie literatury, w tym, co rzeczywiście dzieje się w nim ciekawego, nie mają oni nic do powiedzenia.