24/11/14

PANDER! PANDA! PANZER!

Grzegorz Wróblewski

Strona cyklu

Matrix
Grzegorz Wróblewski

Urodzony w 1962 roku w Gdańsku. Poeta, prozaik, dramatopisarz i artysta wizualny. Autor wielu książek (poezja, dramat, proza); ostatnio m.in. Miejsca styku (2018), Runy lunarne (2019), Pani Sześć Gier (2019), Tora! Tora! Tora! (2020), Cukinie (2021), Letnie rytuały (2022), Niebo i jointy (2023), książka asemic writing Shanty Town (2022), tłumaczony na kilkanaście języków, m.in. na język angielski (Our Flying Objects - selected poems (2007), A Marzipan Factory - new and selected poems (2010), Kopenhaga - prose poems(2013), Let's Go Back to the Mainland (2014), Zero Visibility (2017), Dear Beloved Humans (2023). Dwukrotnie wyróżniony w Konkursie na Brulion Poetycki (1990, 1992). Stypendysta Duńskiej Rady Literatury i Duńskiej Państwowej Fundacji Sztuki. Należy do Duńskiego Związku Pisarzy (Dansk Forfatterforening). Od 1985 roku mieszka w Kopenhadze.

Muzy­ka Mgła­wi­cy, The Clash. Oczy­wi­ście, tak­że póź­niej­sze pły­ty Joe Strum­me­ra and The Mesca­le­ros. Strum­mer zawsze mnie sty­mu­lo­wał, pozwo­lił prze­trwać eks­tre­mal­ne chwi­le. Nie będzie tu o Two­im fawo­ry­cie. Tric­ky niech dzi­siaj odpo­czy­wa! I jesz­cze inna postać, bo wła­śnie o nim chciał­bym w koń­cu napi­sać. Mark E. Smith powie­dział w wywia­dzie dla Guar­dia­na: I have­n’t looked at myself much this year. I don’t in gene­ral. My wife­’s Gre­ek rela­tions say I’ve got nice apple che­eks, and I think I’ve got blue eyes and brown hair. I looked at my teeth two mon­ths ago and they were 50% black at the bot­tom. It was bad. The den­tist was a genius. He sor­ted it out for a couple of hun­dred quid. Now they are yel­low like my top ones. The bot­tom ones are my own, the top ones are­n’t – they were knoc­ked out. GR. Mrok nad­cho­dzi! Już wybie­ra­ją z naszej pół­ki – jak wspo­mnia­łem w książ­ce „Kopen­ha­ga”. To była oczy­wi­ście ta dru­ga kape­la, któ­ra zawsze mi towa­rzy­szy­ła. The Fall. Mark E. Smith. Upa­dek (fr. La Chu­te), czy­li The Fall Alber­ta Camu­sa wycho­dzi po raz pierw­szy w 1956 roku. W 1957 rodzi się Mark E. Smith. Zapy­zia­ła Anglia, robot­ni­cza rodzi­na, Bro­ugh­ton w Lan­ca­shi­re. Potem prze­no­szą się do oko­licz­nej dziu­ry Pre­stwich, bli­sko mia­stecz­ka Bury. Mark E. Smith bar­dzo szyb­ko rzu­ca col­le­ge i zakła­da The Fall. Ten pro­jekt trwa już prze­szło 35 lat. To w sumie powin­no być ska­za­ne na poraż­kę, jak w przy­pad­ku The Cure. Zbyt jed­no­li­ty, mono­ton­ny i roz­po­zna­wal­ny wokal. A jed­nak. Jak powie­dział swe­go cza­su John Peel: The Fall are always dif­fe­rent, always the same. To się cią­gle zmie­nia­ło, cia­gle było takie samo. Post­punk, new wave, grun­ge etc.  W wywia­dach Mark Smith opo­wia­da o wpły­wach takich ludzi jak Phi­lip K. Dick, Edgar Allan Poe czy Ray­mond Chan­dler. I wycho­dził też z pod­zie­mia. W 2005 BBC Four wyemi­to­wa­ło słyn­ny doku­ment – The Fall: The Won­der­ful and Fri­gh­te­ring World of Mark E. Smith. Nie oba­wiał się współ­pra­cy z kape­la­mi na topie, np. wystę­po­wał gościn­nie z   Goril­laz. Naj­bar­dziej pocią­ga­ły mnie jego pły­ty spo­ken word. Zawsze dener­wo­wa­ły wszyst­kie te bez­sen­sow­ne recy­ta­cje wier­szy z wąt­pli­wy­mi graj­ka­mi w tle. A tutaj atak. Moja ulu­bio­na jego pro­duk­cja to Pan­der! Pan­da! Pan­zer! 42 minu­ty tek­stu z nie­po­ko­ją­cym pod­kła­dem dźwię­ko­wym. Jeden utwór, skła­da­ją­cy się z róż­nych czą­stek, kawał­ków The Fall, pięk­nie pomy­śla­ny kolaż. Posta­raj się tego kie­dyś wysłu­chać. Nie jest to zabaw­ka dla grzecz­nych dziew­czy­nek i chłop­ców. Wszyst­ko dir­ty, szkic, nie­po­kój. Atak na reli­gię, poli­ty­kę, na tych, któ­rzy roz­wa­la­ją nam mózgi. Ostat­nio widzia­łem Mar­ka E. Smi­tha na kon­cer­cie The Fall jakieś kil­ka­na­ście lat temu, w Lop­pen na Chri­stia­nii. Jesz­cze się wte­dy trzy­mał. Nadal wystę­pu­je na sce­nach.

 Mark E. Smith, Pan­der! Pan­da! Pan­zer! Action Records 2002