książki / TEATR

Dzieła zebrane, tom 5

Tymoteusz Karpowicz

Premiera piątego tomu Dzieł zebranych Tymoteusza Karpowicza, wydanej w Biurze Literackim 13 kwietnia 2015 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Wracamy późno do domu (fragment)

 

Obraz 1

Deko­ra­cje sty­li­zo­wa­ne, umow­ne. Nowo­cze­sne meble. Na widocz­nym miej­scu zegar. W lewym rogu salo­nu – for­te­pian, obok kre­den­su – radio. Kil­ka obra­zów w sty­lu nowo­cze­snym. Parę półek z książ­ka­mi. Tele­fon. Zbli­ża się godzi­na trze­cia nad ranem. Przy sto­le sie­dzi pani Maria Reglic­ka, lat oko­ło 36, ory­gi­nal­nej uro­dy, nie­co wschod­niej. Jest ubra­na w ciem­no­brą­zo­wą sukien­kę i okry­ta zie­lo­nym sza­lem. Być może drze­mie, być może nie. Zegar bije godzi­nę trze­cią. Za drzwia­mi sły­chać nie­zde­cy­do­wa­ne kro­ki. Ktoś maj­stru­je klu­czy­kiem przy zatrza­sku. Reglic­ka zry­wa się, pod­cho­dzi do drzwi.

REGLICKA Kto tam?
GŁOS DZIEWCZĘCY To ja.
REGLICKA Ada! (szyb­ko otwie­ra drzwi. Wcho­dzi Ada. Mat­ka dopie­ro po chwi­li spo­strze­ga nie­obec­ność dru­giej cór­ki) A Ste­fa?
ADA (po sekun­dzie waha­nia) Zosta­ła u Ire­ny. Cze­ka­łaś do tej pory?
REGLICKA Nie, czy­ta­łam, a potem zdrzem­nę­łam się. Nie bałaś się sama wra­cać do domu?
ADA Cze­go mia­łam się bać. Wra­ca­łam tak­sów­ką. (Ada stoi w nie­ru­cho­mej pozie przy drzwiach. Ma wło­sy w nie­ła­dzie. Wyraź­nie jest zmę­czo­na. Patrzy jed­nak har­do na mat­kę)
REGLICKA Strach patrzeć na cie­bie. (bie­rze z jej ręki toreb­kę) Co ci jest? Jesteś cho­ra?
ADA Nie.
REGLICKA Ado!
ADA No, cze­go mama się cze­pia. Nie jestem cho­ra. Zawsze tyl­ko po tak­sów­ce mnie mdli.
REGLICKA Roz­bie­raj się natych­miast i idź spać. Dam ci her­ba­ty z cytry­ną. Co to? (spo­strze­ga szra­mę na policz­ku) Gdzieś się podra­pa­ła? (dłuż­sza pau­za) Sły­szysz, co to wszyst­ko zna­czy?
ADA Mamo.
REGLICKA (z groź­bą i nie­po­ko­jem) Mów!
ADA (wybu­cha nagle pła­czem i chwy­ta mat­kę za ręce. Reglic­ka cofa się zasko­czo­na) Ratuj nas!
REGLICKA (nadal cofa­jąc się. Ada idzie do niej z wycią­gnię­ty­mi ręka­mi) Co ty wyga­du­jesz? (odtrą­ca ręce Ady) Bez głu­pich żar­tów. Kogo mam rato­wać?
ADA (rzu­ca się na kana­pę) Mnie i Tad­ka.
REGLICKA Tad­ka? Jakie­go Tad­ka?
ADA Nowot­ne­go.
REGLICKA Ty z nim nadal?
ADA Z nim. Ratuj!
REGLICKA Prze­stań! Dość tych dow­ci­pa­sów. Co znów takie­go zro­bi­li­ście?
ADA Tadek… Tadek zabił Wład­ka Osiec­kie­go.
REGLICKA (prze­ra­żo­na) Co ty wyga­du­jesz!
ADA Zabił go. Nożem.
REGLICKA (patrzy na Adę mar­twym wzro­kiem, potem sta­ra się uśmiechnąć pobłaż­li­wie) Nie­wy­bred­ne masz żar­ty. Naj­wyż­szy czas z nimi skoń­czyć.
ADA (z deter­mi­na­cją) Mówię praw­dę. Ude­rzył go nożem. W szy­ję.
REGLICKA (czy­niąc gwał­tow­ny krok naprzód) Prze­stań! (zaci­ska­jąc pię­ści) Prze­stań!
ADA Tak.
REGLICKA (pra­wie nie­przy­tom­nie) Nie!
ADA Tak, tak…
REGLICKA Prze­stań! (przy­su­wa­jąc się groź­nie do Ady) Ach ty…
ADA Zabij mnie. No, zabij.
REGLICKA (wol­no osu­wa się na fotel. Trzy­ma twarz w dło­niach, potem zry­wa się nagle i ponow­nie sia­da. Sie­dzi chwi­lę i znów gwał­tow­nie wsta­je, by z pozy­cji wpół­pod­nie­sio­nej usiąść na powrót. Jej gwał­tow­ne ruchy wol­no usta­ją. Twarz się zmie­nia. Osłu­pia­ła patrzy przed sie­bie) Kie­dy?
ADA Może przed kwa­dran­sem.
REGLICKA Gdzie? U Ire­ny?
ADA Nie, w par­ku.
REGLICKA Prze­cież byłaś u Ire­ny?
ADA Kła­ma­łam.
REGLICKA To Ste­fa tak­że?
ADA Nie, Ste­fa jest u Ire­ny.
REGLICKA Skąd wiesz, że go zabił?
ADA Leżał bez ruchu. Na wznak. I nie krzy­czał. Może jesz­cze żyje. Nie wiem. (pła­cze sucho, nie­przy­jem­nie) Ucie­kli­śmy, kie­dy ktoś nad­cho­dził. Chwy­cił nas strach.
REGLICKA Strach? (źre­ni­ce Reglic­kiej roz­sze­rza­ją się) Strach!
ADA Tak, strach! (krzy­czy) Nie żału­ję go, nie żału­ję! Dobrze mu tak!
REGLICKA Opa­mię­taj się! Skąd te sło­wa u cie­bie?
ADA (nagle uspo­ko­jo­na) Nie wiem. Ale są. Sie­dzą w gar­dle. Nie wiem.
REGLICKA (trąc ner­wo­wo ręce, wsta­je z fote­la i zaczy­na szyb­ko cho­dzić po salo­nie) Jak to się sta­ło?
ADA (sku­pia się) Przy­kle­ił się do nas i łaził za nami jak pie­sek. Nie moż­na się było od nie­go odcze­pić. Nie dawał nam zostać sam na sam. Mówił obrzy­dli­wo­ści. Tadek dał mu po pysku. (z wyraź­nym wysił­kiem w gło­sie) Wte­dy on rzu­cił się na Tad­ka. I Tadek w obro­nie mego hono­ru zdzie­lił go nożem.
Dłuż­sza chwi­la mil­cze­nia. Ada jest zupeł­nie spo­koj­na. Popra­wia sukien­kę. Reglic­ka cały czas patrzy bar­dzo inten­syw­nie na cór­kę.
REGLICKA W obro­nie hono­ru… nożem. W obro­nie hono­ru Reglic­kiej.
ADA (nie­wzru­szo­na) Mówisz nie­roz­sąd­ne rze­czy. Nie mam sobie nic do wyrzu­ce­nia.
Chwi­la ciszy.
REGLICKA Czy ty wiesz, co się we mnie dzie­je? Zasta­nów się tyl­ko: ty, moje oczko w gło­wie, dobre imię – i ban­dyc­ka histo­ria, w któ­rą teraz będą wmie­sza­ni Reglic­cy, osto­ja moral­no­ści, wzór dobrej rodzi­ny. Ada Reglic­ka i nożow­nik. Ada Reglic­ka i zbrod­niarz. Zupeł­nie nowy roz­dział w kro­ni­ce rodzin­nej. Nie, nic gor­sze­go nie mogło się stać. Prze­cież to wszyst­ko się wykry­je. Za parę godzin nie będę mogła bez wsty­du wymó­wić swe­go nazwi­ska.
ADA (pra­wie weso­ło patrzy na mat­kę) Słu­chaj, nie jest tak źle. Prze­cież może­my nie wziąć tego wszyst­kie­go na sie­bie. Oca­li­my tę… kro­ni­kę rodzin­ną.
REGLICKA (zasko­czo­na) Nie rozu­miem?
ADA (son­du­ją­co) Prze­cież nie było świad­ków.
REGLICKA (jesz­cze bar­dziej zasko­czo­na) Czy tutaj o to cho­dzi? A gdy­by nawet nie było – to co z sumie­niem?
ADA Wła­dek był winien. Dostał za swo­je. Nie prze­sa­dzaj­my z tym sumie­niem. Zasta­nów się: nikt nic nie wie. Trze­ba się tyl­ko zde­cy­do­wać, a nikt o niczym nie będzie wie­dział. Tu nie o mnie cho­dzi, lecz o cie­bie. Wiem, jak jesteś bar­dzo wraż­li­wa. A tu – gaze­ty! Piszą – Reglic­ka… Mamo, bła­gam cię, uspo­kój swo­je sumie­nie, a wszyst­ko da się ura­to­wać. Trze­ba tyl­ko dzia­łać.
REGLICKA (chwiej­nie) Prze­cież Wła­dek jesz­cze może żyć. Odzy­ska przy­tom­ność. Wszyst­ko powie.
ADA (z maniac­kim upo­rem) Nie żyje! Nie ruszał się! Kamień w wodę. A gdy­by nawet żył, to prze­cież moż­na zaprze­czyć. Nikt mu nie uwie­rzy. Był pija­ny jak bydlę. Led­wo się trzy­mał na nogach. Powie się tyl­ko: mówi tak przez zemstę, i koniec. Wszy­scy wie­dzą, że umi­zgał się do mnie bez­sku­tecz­nie. No? W ubie­głym roku też dostał od kogoś cegłą po gło­wie i było dobrze. …W wypad­ku gdy­by pyta­li, niech mama tyl­ko powie…
REGLICKA (prze­ry­wa obu­rzo­na) Powiem praw­dę! Powiem to wszyst­ko, coś mi powie­dzia­ła!
ADA I co ci przyj­dzie z tego? Nauczysz mnie wraż­li­wo­ści sumie­nia, znie­sła­wia­jąc sie­bie? (zaczy­na znów sucho pła­kać) Prze­cież już w tej chwi­li wszyst­ko rozu­miem. Już nicze­go mnie wię­cej nie nauczysz ani swo­ją dobro­cią, ani gnie­wem. Dosta­łam za swo­je. Myślisz, że mnie to nie wytrzę­sło? Gdy­byś ty wie­dzia­ła, jak się we mnie coś prze­wró­ci­ło, kie­dy Wła­dek upadł! (patrzy na przejętą twarz mat­ki) Więc cze­go jesz­cze mnie nauczysz? Wszyst­kie­go się już nauczy­łam. Nie powiesz?
REGLICKA (uję­ta sło­wa­mi cór­ki, wyraź­nie wal­czy z sobą) Nic nie wiem, nic nie wiem…
ADA Kto­kol­wiek spy­ta, gdzie byłam tej nocy – powiesz, że w domu. Każ­dy ci uwie­rzy. Jesteś cho­dzą­cą pra­wo­ścią. Wiem, że to dla cie­bie jest strasz­ne. Masz zasa­dy. Ratu­jąc mnie, będziesz cier­pia­ła. I to jest dosta­tecz­ną karą dla mnie. (Ada pła­cze. Reglic­ka przy­tu­la ją do sie­bie)
REGLICKA Nie płacz. To okrop­na noc. Strasz­ne rze­czy mogą się wam przy­tra­fić, kie­dy nie jeste­ście w domu. Dla­cze­go nigdy was w nim nie ma? Ado!
ADA Powiesz tak, mamo?
REGLICKA (po chwi­li wal­ki z sobą) Powiem. (Ada cału­je rękę mat­ki) Nie trze­ba! To strasz­ne, co my robi­my.
ADA To tyl­ko roz­sąd­ne.
REGLICKA Nie ma nic okrop­niej­sze­go od roz­sąd­ku, kie­dy chcia­ło­by się krzy­czeć. Nie czu­jesz tego?
ADA Czu­ję dobrze, ale co nam to da? Co?
Pau­za.
REGLICKA Czy już Wład­ka ktoś zabrał z uli­cy?
ADA (skwa­pli­wie) Na pew­no. Ludzie krę­cą się całą noc. Mógł go nawet zauwa­żyć ten ktoś, kto wte­dy szedł obok, kogo tak się wystra­szy­li­śmy. Nie martw się już o to.
REGLICKA (wsta­je nagle) Nie, nie!
ADA Co, matecz­ko?
REGLICKA Prze­cież po pół­no­cy był u nas brat Wład­ka i cze­kał na cie­bie. Wszyst­ko się wyda! Kłam­stwo jest nie­moż­li­we!
Chwi­la kon­ster­na­cji.
ADA (głasz­cze mat­kę p
o ręce, a rów­no­cze­śnie z wście­kło­ścią
) Że też zawsze się tu przy­wle­cze! Amant od sied­miu bole­ści. A niech go! (chwi­la ciszy) No to i co, że był? Już wiem! Już wiem! Gdy­by mu się to przy­po­mnia­ło, to wte­dy powiesz, że ja byłam w domu, spa­łam w następ­nym poko­ju.
REGLICKA Mogłam prze­cież cie­bie obu­dzić.
ADA Mogłaś, ale nie chcia­łaś. Powiesz, że go nie zno­sisz i dla­te­go skła­ma­łaś. Aby się szyb­ciej wyniósł. Że on nie dla mnie. Po pro­stu bro­ni­łaś mnie przed nim. Osiec­cy tro­chę się pozłosz­czą, ale to nic. Zbyt wie­le nam zawdzię­cza­ją.
REGLICKA Ado, nie prze­ra­żaj mnie…
ADA Co tu zwa­żać na Osiec­kie­go. Gdy­by nie nasz tatuś, Liza nie mia­ła­by pra­cy. Ach, to wstręt­ne bóstwo! Powiedz tak, matecz­ko. Powiesz? Ratuj­my się. Tym już niko­mu nie zro­bi­my krzyw­dy.
REGLICKA (zła­ma­na) Dobrze.
ADA (obej­mu­je ją za szy­ję i przy­tu­la do sie­bie. Reglic­ką wstrzą­sa­ją krót­kie dresz­cze. Naj­wy­raź­niej pła­cze. Twarz Ady wyra­ża zado­wo­le­nie. Głasz­cze mat­kę machi­nal­nie po wło­sach) Jesteś dobra. Bar­dzo, bar­dzo dobra. Jesteś boha­ter­ką nowych cza­sów. Bro­nisz nas przed zagła­dą za cenę naj­wyż­szą. No, no… nie płacz. (Reglic­ka pod­no­si gło­wę. Popra­wia wło­sy. Patrzy dłu­go na Adę)
REGLICKA Wie­rzę, że nie jeste­ście źli. Tyl­ko dla­te­go. (tele­fon. Reglic­ka bez­rad­nie spo­glą­da na Adę)
ADA Pod­nieś słu­chaw­kę. (Reglic­ka wsta­je i bez­wol­nie pod­cho­dzi do apa­ra­tu)
REGLICKA Tak, Reglic­cy. Kto mówi? (bled­nie. Odwra­ca się do Ady, opusz­cza słu­chaw­kę i przy­kry­wa dło­nią mikro­fon) Komen­da Mili­cji!
ADA (wsta­je i wpa­tru­je się inten­syw­nie, nie­do­brze w mat­kę) Pamię­taj, dałaś sło­wo.
REGLICKA Ado…
ADA (pra­wie roz­ka­zu­ją­co) Nie możesz dłu­żej cze­kać. Jesteś połą­czo­na.
REGLICKA (ruchem peł­nym roz­pa­czy pod­no­si słu­chaw­kę do ucha) Tak, tak… (słu­cha chwi­lę, patrząc na Adę, któ­ra rów­nież nie spusz­cza wzro­ku z mat­ki) Moja cór­ka była całą noc w domu. Tak, śpi. Tak. Pro­szę… (kła­dzie słu­chaw­kę na wideł­ki i spusz­cza gło­wę. Stoi tak z zamknię­ty­mi ocza­mi. Ada pod­bie­ga z rado­ścią i rzu­ca się jej na szy­ję)
ADA Jesteś boha­ter­ska mama! Wie­dzia­łam, że mi pomo­żesz. O tak, ty nas kochasz. Ty nas bar­dzo kochasz! A teraz… uwa­żaj… No… (pal­cem uno­si do góry twarz mat­ki bla­dą i zmę­czo­ną) Coś ci waż­ne­go powiem.
REGLICKA (cicho) Co?
ADA Trzy­maj się moc­no. (śmie­je się bez­tro­sko, figlar­nie)
REGLICKA Mów.
ADA To wszyst­ko było tak na niby…
REGLICKA Co na niby? Co ty wypra­wiasz?
ADA Ano – ten tele­fon.
REGLICKA Ach, tyl­ko tele­fon. (przy­gar­bia się) Więc co z tym tele­fo­nem?
ADA To wca­le nie dzwo­ni­ła mili­cja.
REGLICKA A kto?
ADA Nie pozna­łaś?
REGLICKA Nie, nie pozna­łam. Mło­dy, ener­gicz­ny głos.
ADA To Tadek.
REGLICKA Tadek?… Nic nie rozu­miem.
ADA Zaraz, zaraz. Wszyst­ko będzie jasne, to takie pro­ste. Otóż, otóż myśmy się z Tad­kiem bali, myśmy się bali…
REGLICKA Cze­go?
ADA Cie­bie.
REGLICKA Mnie?
ADA Tak, cie­bie. Nie mie­li­śmy pew­no­ści, czy zgo­dzisz się na fał­szy­we zezna­nie. No wiesz, na to wszyst­ko, co powie­dzia­łaś. Więc umó­wi­łam się, że Tadek zadzwo­ni do nas niby z mili­cji i… no, jak­by to powie­dzieć, pod­da­my cie­bie gene­ral­nej pró­bie… Pró­ba wypa­dła wspa­nia­le. Jesteś nie­za­wod­ną matecz­ką! Poca­łuj mnie. (pod­sta­wia poli­czek. Reglic­ka, nie zmie­nia­jąc posta­wy, patrzy ponad gło­wą Ady, odsu­wa ją lek­ko od sie­bie)
REGLICKA Idź już spać.
ADA Gnie­wasz się na mnie?
REGLICKA Nie. Idź już. Idź.
ADA (zabie­ra toreb­kę i odcho­dzi) Dobra­noc.
Ada wycho­dzi tro­chę spe­szo­na. Reglic­ka stoi wciąż z wzro­kiem utkwio­nym przed sobą.

 


Obraz 2

Ranek. Salon Reglic­kich. Reglic­ka stoi nie­ru­cho­mo obok kana­py. Trwa w tej pozy­cji chwi­lę. Sły­chać kro­ki za drzwia­mi. Wcho­dzi Ste­fa. Ubra­na jest bar­dzo ele­ganc­ko. Ruchy ma pew­ne, ale tro­chę jak­by sztucz­ne.

STEFA Dzień dobry, kocha­na Cza­plo!
REGLICKA Dzień dobry!
STEFA (obser­wu­je bystro mat­kę) Oho, coś się Cza­pli nie podo­ba? Że tak dłu­go? Matecz­ko! A fe! To z tęsk­no­ty czy z bra­ku zaufa­nia? (tra­ci pew­ność sie­bie) No, co ci jest?
REGLICKA Jak się bawi­ły­ście?
STEFA (nadą­sa­na) Nie prze­sa­dzaj­my – nic nad­zwy­czaj­ne­go. Ire­na nie ma dobre­go gustu, zado­wa­la się byle czym. Ona idzie na ilość, sądzi, że zaim­po­nu­je komuś, jeże­li będzie u niej cia­sno. Demo­lu­je miesz­ka­nie, byle było gdzie upchać jak naj­wię­cej gości. Potem wszyst­ko wyglą­da jak po rewo­lu­cji. Na przy­kład tap­czan musie­li­śmy wnieść do ubi­ka­cji. (śmie­je się w spo­sób bar­dzo podob­ny do śmie­chu Ady, sucho i nie­przy­jem­nie, bez głę­bi) Mama nawet nie uwie­rzy, jakie z takich rze­czy wycho­dzą pikant­ne histo­rie. (śmie­je się) Bo taki tap­czan w ubi­ka­cji to ist­ny mur chiń­ski.
REGLICKA (suro­wo) Co ty wyga­du­jesz?
STEFA (spo­strze­ga, że prze­ho­lo­wa­ła. Sta­je się potul­na, prze­pło­szo­na. Patrzy nie­spo­koj­nie) Pew­nie mi się coś głu­pie­go powie­dzia­ło. (nastę­pu­je moment ciszy. Ste­fa uko­sem obser­wu­je zmę­czo­ną twarz mat­ki)
REGLICKA Mia­ły­ście powo­dze­nie?
STEFA (znów swo­bod­nie) Nie­wiel­kie. Więk­sze szczę­ście, jak zawsze, mia­ła Ada. Zosta­ła kró­lo­wą balu. To był pięk­ny moment. Dosta­ła – mamu­sia nie uwie­rzy – koro­nę z tor­tu. Pycha, nie koro­na! Wrę­czy­ła ją kró­lo­wi balu, któ­ry srebr­nym nożem pociął tę koro­nę na tyle czę­ści, ile było nas, łakom­czu­chów.
REGLICKA (spo­koj­nie) Któż to był ten król, któ­ry nożem…
STEFA Inży­nier Milec­ki. Wspa­nia­ły męż­czy­zna. Zobo­wią­za­li­śmy go, aby Adę odpro­wa­dził do domu. Czy Ada śpi jesz­cze?
REGLICKA Śpi.
STEFA (zmie­nia­jąc ton) Mia­ła przed ósmą zanieść książ­kę do Mar­ty…
Tym­cza­sem w drzwiach sypial­ni sta­je Ada.
REGLICKA Zabro­ni­łam jej dziś wycho­dzić z domu.
STEFA Czy tak źle się czu­je?
ADA Ste­fa! Dość tego. Nie kręć. To nie ma sen­su. Wszyst­ko się pokieł­ba­si­ło! (dzwo­nek. Reglic­ka otwie­ra drzwi. Ada i Ste­fa patrzą na sie­bie. Wcho­dzi Listo­nosz)
LISTONOSZ Liści­ki i gaze­ty.
STEFA (ciszej, do Ady) Co się sta­ło?
ADA Odczep się. Sama nie wiem.
Reglic­ka szyb­ko prze­glą­da gaze­tę. Jej ruchy śle­dzi z napię­ciem Ada, Listo­nosz kła­nia się w mil­cze­niu, wycho­dzi.
REGLICKA (opuszcza­jąc gaze­tę) Nie ma.
STEFA Nic cie­ka­we­go, Cza­pel­ko?
ADA Daj mamie spo­kój!
REGLICKA A może się nam to wszyst­ko przy­śni­ło? (sia­da i spla­ta ręce na kola­nach. Koły­sze się lek­ko i patrzy na sufit, tak jak to czy­nią ludzie raczej pogod­nie zamy­śle­ni) Może i ty (w stro­nę Stefy), i ty (w stro­nę Ady) były­ście całą noc w domu? (pau­za) Nie, nie­ste­ty. (znów pau­za) Tyle razy, kie­dy wra­ca­ły­ście póź­no do domu – opo­wia­da­ły­ście mi cudow­nie pro­ste, prze­ko­ny­wa­ją­ce histo­rie. I wie­rzy­łam w nie. Paso­wa­ły do moje­go sys­te­mu domo­we­go. Ale co dziś mam zro­bić z two­ją, Ste­fa, bajecz­ką o nocy prze­pę­dzo­nej za domem? (Ste­fa prze­pło­szo­na bła­gal­nie patrzy na Adę. Ada uni­ka wzro­ku Ste­fy) O waszych trium­fach i koro­nach tor­to­wych? O kró­lach balu posłu­gu­ją­cych się srebr­nym nożem?
ADA (rozkazu­ją­co) Ste­fa! Przy­nieś mamie kro­pli! Są w sypial­ni, w aptecz­ce. Klu­czyk znaj­dziesz w szu­fla­dzie mojej szaf­ki noc­nej. (Ste­fa wycho­dzi. Ada szyb­ko zbli­ża się do mat­ki) Mamo, nie mów nic Ste­fie! To cie­lę, papla. Roz­nie­sie wszyst­ko na czte­ry stro­ny świa­ta. Ona z tchó­rzo­stwa nawet mil­czeć nie może.
REGLICKA (po raz pierw­szy poryw­czo) Ale mnie zmu­szasz do tego mil­cze­nia!
ADA Two­je mil­cze­nie jest boha­ter­stwem.
REGLICKA Czy pod­ło­ścią?
ADA Matecz­ko, ciszej. Mówię ci – to głu­pie cie­lę. Jesteś napraw­dę boha­ter­ką. Dla­cze­go mia­ła­byś myśleć o spra­wach nie­wła­snych, o spra­wach wiel­kich, o spo­łe­czeń­stwie? Broń się przed tym. Ratuj­my dom. Nic niko­mu z tego nie przyj­dzie, jeśli go znisz­czy­my.
REGLICKA (słu­cha uważ­nie słów Ady) Skąd ty masz te dwa języ­ki, bru­tal­ny i tkli­wy? (wsta­je i pod­no­si gaze­tę ze sto­łu) Dla­cze­go nic nie ma w gaze­cie?
ADA Pew­no zmarł. Nic na to nie pora­dzi­my. Był winien. Sam wywo­łał awan­tu­rę.
REGLICKA (zroz­pa­czo­na) Ado, Ado… Co rzą­dzi waszy­mi kro­ka­mi? Kto pcha was na dro­gi bez wyj­ścia?
ADA Nie wiem. To pech. Prze­cież Tadek nie chciał go zabić.
REGLICKA Nie mów o jego śmier­ci. On na pew­no żyje!
ADA (ura­do­wa­na) To dla­cze­go tak się przej­mu­jesz? Nic mu nie będzie. Wyli­że się i już. A naucz­ka mu nie zaszko­dzi.
REGLICKA (chwi­lę mil­czy) A więc będzie mówił? Wszyst­ko… Za chwi­lę.
ADA Zaprze­czy­my i nikt mu nie uwie­rzy. Kto uwie­rzy Osiec­kie­mu? Prze­cież to chu­li­gan. (nagle nie­ru­cho­mie­je, coś sobie koja­rzy i w pew­nej chwi­li zde­cy­do­wa­nie oży­wia się) Nie! Nie! (sta­now­czo) On ani piśnie! Mówię ci. Nie­po­trzeb­nie cię tym wszyst­kim dener­wo­wa­łam. Na wszel­ki wypa­dek miej­my jed­nak plan dzia­ła­nia: ten usta­lo­ny w nocy. Ale nic nie powie. Będzie mil­czał!
REGLICKA Dla­cze­go ma mil­czeć?
ADA Już to jego spra­wa. Ach, nie! (śmie­je się) Nie powie ani sło­wa. Cho­ciaż z nim… (popa­da­jąc w zadu­mę) z nim nic nie wia­do­mo. Rze­czy­wi­ście może powie­dzieć… Jak odzy­ska przy­tom­ność – może powie­dzieć. Trze­ba mil­czeć. Sły­szysz, trze­ba mil­czeć. (Reglic­ka patrzy na Adę prze­ra­żo­na) Może się zemścić. (nie­ru­cho­mie­je w fote­lu i patrzy ponu­ro przed sie­bie) Nie chcę cię stra­szyć, mamo, ale w tej chwi­li zaczę­łam to ina­czej widzieć: jeśli on żyje – powie. Nasza cała nadzie­ja oca­le­nia jest w jego śmier­ci. Mamo… nie myśl o mnie źle, ale naj­le­piej by było, gdy­by Wła­dek umarł. Nie patrz tak na mnie. Ja nie jestem zła. A nawet i jego śmierć… Boże! Boże! (wyda­je się być rze­czy­wi­ście zała­ma­na) Tak mi cie­bie żal, matecz­ko! Wleź­li­śmy w kaba­łę. Wszy­scy. Nasz dom (zakre­śla krąg ręką) jest w nie­bez­pie­czeń­stwie. Broń tego domu.
REGLICKA Za jaką cenę?
ADA Za wszel­ką.
REGLICKA To strasz­ne.
ADA Nic nie mów i nie sprze­ci­wiaj się… śmier­ci Wład­ka.
REGLICKA Ado…
ADA Żebyś ty wie­dzia­ła…
REGLICKA Ado…
ADA Broń domu za wszel­ką cenę. Popatrz na te kąty, popatrz na mnie.
REGLICKA Będzie­my pod­li. Prze­cież, jeśli on żyje, nie może­my go dobić.
ADA Broń sie­bie i nas.
REGLICKA Jak­że bar­dzo chcia­ła­bym, żeby to był sen. (puka­nie do drzwi. Wcho­dzi mat­ka Wład­ka, Pau­li­na Osiec­ka. Cała jej postać mówi o prze­ży­wa­nym zmar­twie­niu. Reglic­ka patrzy na nią i wypo­wia­da szep­tem) Nie­ste­ty, to nie jest sen.
OSIECKA Dzień dobry.
ADA Dzień dobry pani.
Reglic­ka wita Osiec­ką ski­nie­niem gło­wy. Osiec­ka wybu­cha pła­czem.
OSIECKA Takie nie­szczę­ście! Nie ma też ten Pan Bóg kogo inne­go karać. Mój bied­ny Wła­de­czek, mój Wła­de­czek.
REGLICKA Strasz­nie pani współ­czu­ję. Czy… czy Wła­dek żyje?
OSIECKA (przez łzy) W szpi­ta­lu. Nie­przy­tom­ny. (nagle zasta­na­wia­ją ją sło­wa Reglic­kiej) To pani… pani już wie? (patrzy przez łzy na Reglic­ką. Reglic­ka jest tym pyta­niem zasko­czo­na. Szu­ka bez­rad­nie odpo­wie­dzi)
REGLICKA Wiem… z gaze­ty.
Odru­chy Ady zdra­dza­ją zde­ner­wo­wa­nie.
OSIECKA To już i w gaze­cie opi­sa­li? O Jezu naj­mil­szy… w któ­rej gaze­cie?
Reglic­ka roz­glą­da się bez­rad­nie.
ADA Mama sły­sza­ła o tym w kolej­ce. W gaze­tach tego jesz­cze nie ma. Mamu­si to się już wszyst­ko pomie­sza­ło, bo się bar­dzo tym nie­szczę­ściem prze­ję­ła.
OSIECKA (uspo­ko­jo­na) Kocha­na, dro­ga pani Reglic­ka. (pła­cze)
REGLICKA Niech pani usią­dzie. (sadza ją w fote­lu. Ada poma­ga)
ADA (do Ste­fy) Daj kr
opli na ser­ce.
Ste­fa zdez­o­rien­to­wa­na speł­nia życze­nie Ady.
OSIECKA Już mi lepiej. Nie trze­ba, nie trze­ba.
REGLICKA Gdzie prze­wie­zio­no pani syna?
OSIECKA Do szpi­ta­la na Brze­ską.
REGLICKA Może dać pani her­ba­ty?
OSIECKA Nie trze­ba, nie trze­ba. Pani zawsze dla nas taka dobra. To mnie… dla­te­go… (nie odwa­ża się wymó­wić)
REGLICKA Ależ niech się pani nie krę­pu­je.
OSIECKA (po pew­nej chwi­li) Ośmie­lam się pro­sić o pomoc. Jak ginie nie­win­nie dziec­ko, to czło­wiek wszyst­kie­go się chwy­ta. Nawet hono­ru pozby­wa się i pro­si. Do pani to lżej z tą proś­bą, bo wia­do­mo, że współ­czu­je.
REGLICKA Pro­szę. Pro­szę bar­dzo.
Ada czuj­nie przy­glą­da się mat­ce. Ste­fa odno­si fla­szecz­kę i wra­ca do poko­ju.
OSIECKA Niech pani pomo­że ura­to­wać Wład­ka. Mnie w szpi­ta­lu powie­dzie­li, że jego życie jest na wło­sku. Jak ope­ra­cja nie uda się – koniec. Ja nie znam leka­rzy. Tam jest dok­tor Ranic­ki, cudo­twór­ca. Tak mi mówi­li. Wte­dy ja sobie przy­po­mnia­łam, że pani zna dok­to­ra Ranic­kie­go. Że pani go może popro­sić, to on zaj­mie się Wład­kiem. Zro­bi ope­ra­cję. A tak to będzie go kra­jał ktoś z dyżu­ru. Dro­ga pani Reglic­ka, na wszyst­kie świę­to­ści pro­szę – niech pani zate­le­fo­nu­je (poka­zu­je na apa­rat tele­fo­nicz­ny) do dok­to­ra Ranic­kie­go i popro­si o tę przy­słu­gę. Boga będę pro­si­ła o wszyst­ko naj­lep­sze dla pani i dla nie­go. Bo to taką ktoś krzyw­dę zro­bił temu dziec­ku! Latać to on latał i póź­no przy­cho­dził do domu, ale żeby aż tak go skrzyw­dzić – to Boga w ser­cu trze­ba nie mieć. Że też temu krzyw­dzi­cie­lo­wi ręka nie uschła. Nie, nie! (bije zaci­śnię­tą pię­ścią w kola­no. Twarz jej pro­sta wyra­ża nie­sły­cha­ną zawzię­tość) Ta ręka musi uschnąć! Już ona nie będzie krzyw­dzić niko­go. Bóg to zro­bi.
ADA (sucho) Nie trze­ba tak prze­kli­nać. Pan Bóg nie pozwa­la prze­kli­nać. Nie moż­na mieć zaka­mie­nia­łe­go ser­ca nawet dla zbrod­nia­rza.
OSIECKA Co panien­ka wie! Panien­ka uro­dzi­ła Wład­ka? Panien­ka go wycho­wa­ła? Źle czy dobrze, ale od ust sobie odej­mo­wa­łam, aby on był syty. Teraz go jakaś kana­lia – nożem! Bła­gam panią! (wsta­je i bie­rze za rękę Reglic­ką, patrząc na tele­fon) Niech pani zadzwo­ni. (Ada sta­je obok mat­ki. Sce­nę tę bacz­nie obser­wu­je Ste­fa) Wła­dek też do śmier­ci będzie pani wdzięcz­ny, jak wyzdro­wie­je.
ADA Niech pani Osiec­ka usią­dzie. Moja mama też jest zmę­czo­na.
OSIECKA (nie rezy­gnu­jąc) To prze­cież nie­wie­le – tyl­ko zadzwo­nić. (Reglic­ka czy­ni ruch, jak­by mia­ła podejść do apa­ra­tu, ale Ada sta­je przy sto­li­ku, na któ­rym znaj­du­je się tele­fon. Ada patrzy inten­syw­nie na mat­kę. Reglic­ka wyraź­nie wal­czy ze sobą)
OSIECKA Numer pew­no będzie w książ­ce tele­fo­nicz­nej.
Reglic­ka mil­czy. Potem, pod spoj­rze­niem Ady, spusz­cza wzrok.
REGLICKA (po dłu­gim mil­cze­niu) Widzi pani… Jak by to powie­dzieć… (Ada patrzy na nią zawzię­cie) Myśmy się pokłó­ci­li z dok­to­rem Ranic­kim i oba­wiam się, że mój tele­fon nic by tu nie pomógł. Nawet mógł­by zaszko­dzić. (Ada oddy­cha z ulgą, Ste­fa zmie­nia pozy­cję obser­wa­cji) Żału­ję bar­dzo, (pra­wie histe­rycz­nie) ale nie mogę pani pomóc. (patrzy mar­twym wzro­kiem w stro­nę widow­ni)
OSIECKA (zaczy­na przej­mu­ją­co pła­kać) Nie może pani pomóc? Cóż zro­bić, jak pani nic nie może pomóc… Taki wypa­dek… cóż zro­bić.
REGLICKA (mar­two) Nie mogę pani pomóc.
OSIECKA Wiem, wiem. Pani by prze­cież pomo­gła. Pani ma zło­te ser­ce.
REGLICKA (maniac­ko) Nie mogę pani pomóc.
OSIECKA To trud­no, to trud­no. Popro­szę go sama. (widać wyraź­ne zanie­po­ko­je­nie Ste­fy. Ada stoi nie­po­ru­szo­na) Mój Boże, to kto nam teraz pomo­że? Do pani jak do mat­ki. Nie wiem już, gdzie mam iść, co robić. Widać sądzo­ne mu zgi­nąć. (pła­cze. Nagle z wście­kło­ścią) Ale oczy muszę jesz­cze wydra­pać ban­dy­cie. Tymi (poka­zu­je swe ręce) wła­sny­mi ręka­mi. Dla­cze­go tyl­ko mój Wła­dek ma nie widzieć świa­ta boże­go? Był lata­wiec, ale żeby go nożem! Nie­do­cze­ka­nie! Nie­do­cze­ka­nie! Niech pani mi pomo­że dostać do ręki tego ban­dy­tę. Tego niech mi pani nie odmó­wi. To pani może. Pani mąż dobrze żyje z komen­dan­tem. Niech pani popro­si męża o pomoc. Niech zadzwo­ni do komen­dan­ta. Niech zła­pią ban­dy­tę. Niech go poka­rzą. Boże, jak ja go chcę widzieć! Jak anio­ła w godzi­nę sko­na­nia. Tak mi ta swo­łocz ludz­ka potrzeb­na. Zmi­łuj się, Panie Boże, że ja tak bluź­nię, ale Ty, któ­ry znasz mękę krzy­ża, znasz i ból mat­ki. Niech pani popro­si męża. On z komen­dan­tem na ty.
Ada znów ście­ra się wzro­kiem z mat­ką. Pani Reglic­ka mówi już pra­wie jak luna­tycz­ka.
REGLICKA Nie mogę pani pomóc. Mój mąż pognie­wał się z komen­dan­tem. Nie mogę.
Osiec­ka jest wyraź­nie wyczer­pa­na ostat­nim wybu­chem. Jak­by się go tro­chę wsty­dzi­ła. Roz­glą­da się bez­rad­nie po salo­nie.
OSIECKA (bez żalu do Reglic­kiej) Alem tra­fi­ła. Czło­wiek sobie myślał: pani Reglic­ka pomo­że. A pani, bie­dac­two, też ma wie­le nie­przy­jem­no­ści, sko­ro się z ludź­mi trze­ba było pożreć. Z tymi wiel­ki­mi to nigdy nie wia­do­mo. (pocie­sza­ją­co) Ale niech się pani nie przej­mu­je. Złość ludz­ka na krót­kich nogach cho­dzi. Pój­dę już sobie. (Reglic­ka zacho­wu­je się tak, jak­by chcia­ła coś powie­dzieć. Ada nie spusz­cza z niej wzro­ku i pod­cho­dzi bli­żej) Mie­li go teraz ope­ro­wać.
REGLICKA (maniac­ko) Nie mogę pani pomóc…
ADA Strasz­nie pani współ­czu­je­my.
OSIECKA Muszę go ura­to­wać. Muszę.
ADA To wca­le dobry był chło­pak.
OSIECKA Taki tam znów dobry – to nie. Łez mnie już kosz­to­wał nie­ma­ło. Ale nie pod nóż, (zawzię­cie) nie pod nóż! Dzię­ku­ję za dobre sło­wa. Do widze­nia. (wol­no wycho­dzi)
ADA Do widze­nia.
REGLICKA Nie mogę…
Po wyj­ściu Osiec­kiej wszy­scy sto­ją jakąś chwi­lę w ciszy. Potem do mat­ki pod­cho­dzi Ste­fa.
STEFA Co się tu dzie­je? Co się sta­ło z Wład­kiem? Ty… (zwra­ca się do Ady, ale spło­szo­na spoj­rze­niem sio­stry gry­zie się w język. Zwra­ca się znów do Reglic­kiej) Kie­dy pokłó­ci­łaś się z Ranic­kim?
ADA Odczep się od mamy.
STEFA (mimo stchó­rze­nia nie daje za wygra­ną) Ja się nie cze­piam, tyl­ko pytam. (z deter­mi­na­cją) Do komen­dan­ta Lip­ca ojciec mógł­by zadzwo­nić. Jesz­cze wczo­raj…
ADA Mówię ci – odczep się od mamy.
Reglic­ka nagle podej­mu­je jakąś decy­zję. Pod­cho­dzi do apa­ra­tu i nim Ada zdo­ła­ła jej prze­szko­dzić – wykrę­ca numer.
ADA Mamo!
REGLICKA Czy szpi­tal numer trzy? Dzień dobry panu. Czy mogła­bym mówić z dyżur­nym leka­rzem? Reglic­ka. Pro­szę bar­dzo… (chwi­la cze­ka­nia) Pan dok­tor Klep­per? Dzień dobry. Mówi Reglic­ka. Dzię­ku­ję. Dobrze. Pro­szę pana, chcia­łam się spy­tać, kie­dy będzie ope­ro­wa­ny pacjent Wła­dy­sław Osiec­ki? Tak, tak, to ten. Już jest po ope­ra­cji? (gło­sem zmie­nio­nym) A kto go ope­ro­wał? Dok­tor Ranic­ki? (róż­ne reak­cje trzech kobiet. W gło­sie Reglic­kiej wyraź­nie zadźwię­cza­ła radość) Nie, nie! Może tyl­ko potem byli­by pań­stwo tak uprzej­mi… albo ja sama… Nie chcia­ła­bym pana faty­go­wać. Bar­dzo dzię­ku­ję. 7062. Tak, 62. Bar­dzo dzię­ku­ję.
Reglic­ka kła­dzie słu­chaw­kę i bez sło­wa wycho­dzi z salo­nu, pozo­sta­wia­jąc w nim Ste­fę i Adę, któ­re patrzą za odcho­dzą­cą mat­ką.
STEFA Powie­dzia­łaś mat­ce, gdzie byłaś?
ADA Tak, bez deta­li.
STEFA (tchórz­li­wie) Powie­dzia­łaś, gdzie ja byłam?
ADA Nie. Powie­dzia­łam, że byłaś u Ire­ny. Ale ci radzę – wyleź z tego towa­rzy­stwa. Już zde­cy­do­wa­łaś się być model­ką – to wkrót­ce będziesz kochan­ką. Ich wszyst­kich.
STEFA Zawsze to lep­sze niż cynicz­ne zwo­dze­nie jakichś oprysz­ków. Jesteś, widzę, zwo­len­nicz­ką sil­niej­szych wra­żeń.
ADA Bar­dzo cię pro­szę – zamilcz.
STEFA Nie strasz mnie
. Cią­gle mnie stra­szysz. Cią­gle muszę tobie ule­gać. Robisz ze mnie nie­wol­ni­cę. Łamiesz mój cha­rak­ter.
ADA Cha­rak­ter tchó­rza.
STEFA (roz­wście­czo­na) Prze­stań mi wła­zić w oczy z tym tchó­rzem! Nigdy nie wia­do­mo, któ­ra z nas jest więk­szym tchó­rzem. Obser­wo­wa­łam cie­bie w cza­sie roz­mo­wy z mamą. Masz nie­czy­ste sumie­nie. Coś wiesz, ale się boisz. Brniesz. Musisz coś wie­dzieć o Wład­ku. (krzy­czy) Musisz! Wszyst­ko wyle­zie na wierzch, jak Wła­dek odzy­ska przy­tom­ność.
ADA Zamknij się, bo poża­łu­jesz.
STEFA (roz­trzę­sio­na) Zachcia­ło ci się koniecz­nie puścić z Tad­kiem i pew­no Wła­dek prze­szka­dzał.
ADA (groź­nie) Zamilcz… nudyst­ko.
STEFA Ani mi się śni! (wła­żąc z noga­mi na kana­pę) Jesteś świ­nia! Masz na pew­no na sumie­niu Wł… (Ada w tym momen­cie pod­bie­ga do Ste­fy i z całej siły ude­rza ją w twarz. Ste­fa, zdrę­twia­ła z prze­ra­że­nia, a zara­zem z wście­kło­ści, doty­ka­jąc policzka) Masz… ban­dyc­ką rękę!
ADA (bla­da z prze­ję­cia) Powtórz to jesz­cze raz…
STEFA Masz ban… (Ada ude­rza ją w twarz po raz dru­gi. Ste­fa kuli się ze stra­chu i pró­bu­je się uśmiech­nąć) Ależ Ada… daj spo­kój. Ja żar­to­wa­łam. Ada…
Sły­chać puka­nie do drzwi. Dziew­czy­ny odwra­ca­ją się, popra­wia­jąc wło­sy. Wcho­dzi Liza Osiec­ka, bar­dzo przy­stoj­na blon­dyn­ka, wyso­ka, o zgrab­nych nogach. Jest ubra­na skrom­nie, lecz gustow­nie.
ADA Liza!
LIZA Dzień dobry! (patrzy na zagnie­wa­ne dziew­czy­ny) Prze­pra­szam, może nie w porę.
ADA Nie szko­dzi. Trze­ba się przy­zwy­cza­jać.
STEFA (dołą­cza się do tonu Ady) Ale masz buty gal­lu­xo­we! Dobrze ci się powo­dzi.
ADA Sia­daj.
LIZA Dzię­ku­ję. Była u mnie w biu­rze moja mama. Strasz­nie pła­cze. Czy nie ma waszej mamy?
ADA W tej chwi­li nie ma.
STEFA A po co ci mama?
LIZA Chcia­łam jesz­cze ją popro­sić, aby zadzwo­ni­ła do dyrek­cji szpi­ta­la. Do ordy­na­to­ra.
ADA (pode­ner­wo­wa­na) Mama nie ma tam już zna­jo­mo­ści. Prze­cież wiesz o tym. Roz­ma­wia­łaś już z mat­ką. Więc cze­go chcesz?
LIZA Wasza mama na pew­no zna ordy­na­to­ra.
ADA (wście­kła) Zna, zna! Ale co z tego, że zna? Mama moja nie jest na posył­ki.
LIZA (zasko­czo­na) Ada, co ty wyga­du­jesz? Prze­cież nie chcę w naj­mniej­szym stop­niu dotknąć two­jej mamy. Zro­zum nas, stan Wład­ka jest bar­dzo cięż­ki. Wszyst­ko zale­ży od ope­ra­cji i opie­ki. Czyż ubli­żę two­jej mamie, jeże­li ją o to popro­szę?
ADA Szcze­rze ci mówię – nie proś!
LIZA Dla­cze­go?
ADA (dłu­go się waha, a potem mówi szyb­ko) Bo jesteś ostat­nia, któ­ra ma do tego pra­wo.
Liza patrzy zasko­czo­na na Adę, a potem na Ste­fę. Ste­fa obo­jęt­nie prze­kła­da kora­le z ręki do ręki.
STEFA Co tak patrzysz? Słu­chaj, co mówi Ada.
LIZA Dla­cze­go? Co to zna­czy: jesteś ostat­nia, któ­ra ma do tego pra­wo?
ADA To wszyst­ko przez cie­bie! Ty… no, już nawet nie powiem.
LIZA (zbli­ża­jąc się do Ady. Ste­fa pod­no­si się z kana­py) Musisz się z tego wytłu­ma­czyć.
ADA (spo­strze­ga­jąc, że zabrnę­ła zbyt dale­ko) No… jesteś star­sza i mogła­byś wię­cej dbać o Wład­ka, sko­ro go tak kocha­łaś, a on cie­bie! I w ogó­le – czy cię kie­dy inte­re­so­wa­ło towa­rzy­stwo Wład­ka?
LIZA Wie­dzia­łam, że cho­dzi z tobą.
ADA Ze mną! Ach ty, ty… Nie dla mnie two­je pro­gra­mo­we naiw­niac­two. To za tani numer.
LIZA Wytłu­macz mi, co masz na myśli.
Dzwo­ni tele­fon, ale pod­nie­co­ne dziew­czę­ta nie odbie­ra­ją go. Roz­ma­wia­ją na tle dzwon­ka tele­fo­nicz­ne­go.
ADA Nic nad­zwy­czaj­ne­go.
LIZA Wytłu­macz!
W drzwiach poja­wia się pani Reglic­ka. Szyb­kim spoj­rze­niem ogar­nia dziew­czę­ta. Liza zde­ner­wo­wa­na zapo­mi­na się ukło­nić. Wszy­scy milk­ną. Reglic­ka pod­cho­dzi do apa­ra­tu.
REGLICKA Słu­cham. Reglic­ka. Ach… I co? Panie dok­to­rze… Strasz­ny trzask w apa­ra­cie. Słu­cham. Co?! Nie żyje?
Liza cofa się do drzwi. Sta­je i wol­no opusz­cza gło­wę. Z jej rąk wypa­da jasna toreb­ka. Dziew­czy­na gar­bi się, male­je. W odróż­nie­niu od Lizy – Ada jak gdy­by uro­sła, wypro­sto­wa­ła się. Z ust jej wyry­wa się led­wo dosły­szal­ny okrzyk zado­wo­le­nia. Ste­fa ma minę chy­trą, nie zdra­dza się ze swy­mi uczu­cia­mi. Sły­chać głos ze słu­chaw­ki… „Hal­lo, hal­lo… hal­lo, pani Reglic­ka”.
STEFA (do Reglic­kiej, wska­zu­jąc na słu­chaw­kę) Roz­mo­wa nie­za­koń­czo­na. Sły­szysz? Pod­nieś słu­chaw­kę.
REGLICKA Ach tak… Słu­cham. Prze­pra­szam. Słu­cham. Zaraz, zaraz… Prze­cież pan powie­dział… Co?… Żyje?… Ope­ra­cja się uda­ła? (przy tych sło­wach Ada i Liza jak­by wymie­nia­ją swe role. Rysy twa­rzy Ady wyraź­nie ścią­ga strach, przy­gar­bia się. Liza wypro­sto­wu­je się i wol­no wycią­ga ręce w stro­nę słu­chaw­ki) Słu­cham… słu­cham. (pra­wie rado­śnie) Tak… Bar­dzo się cie­szę. I jak się czu­je? Tak… Odzy­skał przy­tom­ność. (chwi­la ciszy. W rado­snej dotych­czas posta­wie Reglic­kiej zacho­dzi zmia­na. Reglic­ka opusz­cza gło­wę) Więc… więc pan mówi, że odzy­skał przy­tom­ność?
LIZA (rado­śnie) Odzy­skał przy­tom­ność!
ADA (głu­cho) Odzy­skał przy­tom­ność.
REGLICKA (kła­dąc słu­chaw­kę na wideł­ki) Odzy­skał przy­tom­ność.
Patrzy w głąb widow­ni, świa­tła przy­ga­sa­ją.


Obraz 3

Miej­sce akcji – jak w obra­zie poprzed­nim. Godzi­na wie­czor­na. W oknach salo­nu – świa­tła uli­cy. Pokój roz­wid­nia tyl­ko jed­na lam­pa biur­ko­wa. W głę­bo­kim fote­lu sie­dzi Reglic­ka z gaze­tą na kola­nach. Prze­glą­da ją mecha­nicz­nie, po czym wsta­je i pró­bu­je połą­czyć się z kimś tele­fo­nicz­nie. Tele­fon nie odpo­wia­da. Reglic­ka zmę­czo­nym ruchem kła­dzie słu­chaw­kę. Zamy­śla się. Wte­dy roz­le­ga się puka­nie do drzwi.

REGLICKA (gło­sem nie­pew­nym i zanie­po­ko­jo­nym) Pro­szę.
Do na wpół oświe­tlo­ne­go poko­ju wcho­dzi trzech Panów w śred­nim wie­ku w ciem­nych gar­ni­tu­rach. Są do sie­bie podob­ni nawet rysa­mi twa­rzy. Wszy­scy mają siwie­ją­ce skro­nie. Wygląd ich budzi sym­pa­tię. W rękach trzy­ma­ją małe czer­wo­ne tecz­ki.
WSZYSCY PANOWIE Dobry wie­czór pani.
REGLICKA (nadal zdez­o­rien­to­wa­na) Dobry wie­czór.
PAN I Czy mamy przy­jem­ność roz­ma­wiać z panią Reglic­ką?
REGLICKA Tak, to ja. Czym mogę słu­żyć?
PAN III To tro­chę dłuż­sza histo­ria i spra­wa dość oso­bli­wa. (Reglic­ka jest coraz bar­dziej zanie­po­ko­jo­na)
PAN II Być może jest pani w tej chwi­li bar­dzo zaję­ta lub zmę­czo­na.
PAN I Jeśli tak, to…
REGLICKA (zde­ter­mi­no­wa­na) Nie, nie. Nie jestem zaję­ta. Ani też zmę­czo­na. Pro­szę spo­cząć. Zapa­lę tyl­ko świa­tło. (Reglic­ka pod­cho­dzi do kon­tak­tu i prze­krę­ca go. Jeden z Panów z zain­te­re­so­wa­niem wyglą­da przez okno)
PAN II Te okna jasne naprze­ciw­ko to…
REGLICKA Gmach sądu.
PAN I (bez­tro­sko) Temi­da prze­cież widzi w ciem­no­ści…
PAN III Nie świe­ci się dla śle­pych…
REGLICKA Więc pano­wie?…
PAN I (z zakło­po­ta­niem bar­dzo uro­czym) Jeste­śmy tro­chę zaże­no­wa­ni. Nasze przy­by­cie może w oczach pani nie zna­leźć dosta­tecz­ne­go uspra­wie­dli­wie­nia.
PAN II Jeste­śmy mania­ka­mi.
REGLICKA (zdu­mio­na) Mania­ka­mi?
PAN I Tak, mania­ka­mi.
REGLICKA (z nie­pew­nym uśmie­chem) To rze­czy­wi­ście…
PAN II Ale mania­ka­mi pew­nej idei. Zwra­ca­my się na razie do ludzi naj­wy­bit­niej­szych, do ludzi naj­bar­dziej inte­li­gent­nych, z pro­po­zy­cja­mi pew­nych usług, któ­re rów­no­cze­śnie są jak­by testa­mi nauko­wy­mi.
REGLICKA (znów zdez­o­rien­to­wa­na) Pano­wie wyba­czą, ale… ale nie mogę się jakoś zorien­to­wać w tym wszyst­kim. O jakich usłu­gach pano­wie mówią? Pano­wie są przed­sta­wi­cie­la­mi jakie­goś przed­się­bior­stwa?
PAN III (oży­wio­ny) Moż­na nawet zgo­dzić się na to okre­śle­nie. Tak, przed­się­bior­stwa. Cho­dzi o taką spra­wę: na tere­nie nasze­go mia­sta zawią­za­ło się usłu­go­we Towa­rzy­stwo Psy­cho­lo­gicz­no-Filo­zo­ficz­ne. Z naszych usług może korzy­stać każ­dy, kto popa­da w życiu w jakieś cięż­kie sytu­acje, z któ­rych sam nie widzi wyj­ścia.
REGLICKA (poru­sza się bez­rad­nie i nie­spo­koj­nie) Skąd pano­wie wie­dzą, że ja mogę być w takiej sytu­acji?
PAN II (bar­dzo żywo) Broń Boże, my nic nie wie­my. Szu­ka­my tyl­ko w pani sojusz­nicz­ki naszej idei.
PAN III W tej chwi­li poru­sza­my się na śle­po.
REGLICKA Pano­wie wyba­czą, ale wszyst­ko to razem jest dość… (szu­ka słów na okre­śle­nie)
PAN III Dziw­ne.
REGLICKA Zasta­na­wia­ją­ce. Nie sły­sza­łam o waszym Towa­rzy­stwie.
PAN II Nie sta­ra­li­śmy się o maso­wą rekla­mę.
REGLICKA (po prze­rwie, z rezer­wą) Żeby komuś dopo­móc, trze­ba znać naj­bar­dziej intym­ne spra­wy jego życia.
PAN III Wła­śnie, wła­śnie.
REGLICKA Nie każ­dy zde­cy­du­je się na takie obna­ża­nie. Jest ono nawet w naszych cza­sach nie­bez­piecz­ne.
PAN III Wszyst­ko to wzię­li­śmy pod uwa­gę. Gwa­ran­tu­je­my cał­ko­wi­tą dys­kre­cję. Jeste­śmy nie­ja­ko bez­oso­bo­wi, tak jak lekarz męż­czy­zna bada­ją­cy mło­de kobie­ty. I na odwrót.
REGLICKA (po dłuż­szej medy­ta­cji) Czym się pano­wie róż­nią od księ­ży?
Pano­wie spo­glą­da­ją na sie­bie, nie zdra­dza­jąc się jed­nak żad­nym oso­bliw­szym wyra­zem twa­rzy.
PAN I Czym się róż­ni­my? Nie­mal wszyst­kim. Rzecz naj­waż­niej­sza – jeste­śmy przed­sta­wi­cie­la­mi nauki ści­słej, nie abs­trak­cyj­nej teo­lo­gii. Więk­szość człon­ków nasze­go Towa­rzy­stwa to naukow­cy. Postę­po­wa­nie ludz­kie nie jest dla nas tajem­ni­cą, tyl­ko jak gdy­by skom­pli­ko­wa­nym rachun­kiem mate­ma­tycz­nym. Może­my się jedy­nie pomy­lić w spo­so­bach roz­wią­zy­wa­nia zadań, ale poszcze­gól­ne ele­men­ty skła­do­we rów­nań – aż nazbyt dla nas jasne. Są wśród nas psy­cho­lo­dzy, filo­lo­dzy, psy­cho­pa­to­lo­dzy. Ich wie­lo­let­nie doświad­cze­nie, ich wie­dzę odda­je­my na usłu­gi tym oso­bom, któ­re nam zaufa­ją i zawe­zwą naszej pomo­cy w roz­wią­zy­wa­niu wła­snych trud­no­ści życio­wych. Nie upra­wia­my żad­nej szar­la­ta­ne­rii, bo opie­ra­my się na doświad­cze­niach nauki. Nie pro­po­nu­je­my niko­mu filan­tro­pii, bo za swo­je usłu­gi pobie­ra­my wyso­kie opła­ty. Gra jest czy­sta i otwar­ta. Nie ubli­ża­my też chy­ba niko­mu, jeśli stwier­dza­my, że jeste­śmy w sta­nie wie­dzieć wię­cej o czy­imś czy­nie i kon­se­kwen­cjach tego czy­nu od tego, kto go popeł­nia.
REGLICKA (po dłuż­szym zasta­no­wie­niu) Nie, nie ubli­ża­cie.
PAN III Sło­wa pani są dla nas nagro­dą i zachę­tą. (dzwo­ni tele­fon. Reglic­ka chce wstać)
REGLICKA Bar­dzo prze­pra­szam, tele­fon.
PAN III Jed­ną chwi­lecz­kę. (dzwo­nek tele­fo­nu) Czy moż­na panią pro­sić, aby pani w tej chwi­li nie odbie­ra­ła tele­fo­nu?
REGLICKA Dla­cze­go? (tele­fon dzwo­ni ponow­nie)
PAN III Tele­fo­ny bywa­ją dobre, ale bywa­ją i złe. Pani może na przy­kład zde­ner­wo­wać się i wte­dy nie dopro­wa­dzi­my naszej roz­mo­wy spo­koj­nie do koń­ca. To tyl­ko oczy­wi­ście proś­ba. (tele­fon dzwo­ni)
REGLICKA Ależ to być może… (pod­bie­ga do tele­fo­nu. Pod­no­si słu­chaw­kę) Halo! (kła­dzie ją na wideł­ki) Już się wyłą­czo­no.
PAN III Naj­go­rę­cej panią prze­pra­sza­my. To z powo­du nasze­go ego­izmu.
PAN II Nie zawsze tra­fia­ją się nam tak inte­re­su­ją­ce roz­mo­wy.
PAN I Wspa­nia­le zare­kla­mo­wa­li­śmy naszą meto­dę nauko­wą!
REGLICKA Mimo wszyst­ko meto­da ta jest inte­re­su­ją­ca. Oso­bi­ście zacie­ka­wia mnie. Moż­na ją trak­to­wać poważ­nie i nie­po­waż­nie – w obu wypad­kach będzie nie­po­ko­ją­ca. To wła­śnie jest w niej rzecz god­na uwa­gi. Czy pano­wie palą?
PAN III O, tak, bar­dzo chęt­nie. Nie chcie­li­by­śmy tyl­ko zbyt­nio nady­mić. W salo­nie pań­stwa (roz­glą­da się) są oso­bli­we rośli­ny, arcy­dzie­ła malar­stwa. Ale jeśli pani pozwo­li…
Wszy­scy wydo­by­wa­ją zło­te papie­ro­śni­ce i poda­ją je Reglic­kiej. Reglic­ka chwi­lę się waha, wresz­cie bie­rze papie­ro­sa z papie­ro­śni­cy Pana III
PAN I Jed­nak­że moż­na nas trak­to­wać indy­wi­du­al­nie.
REGLICKA To po pro­stu mate­ma­ty­ka. Mogłam wziąć tyl­ko jed­ne­go papie­ro­sa.
PAN II Pro­szę sobie wyobra­zić, że nas dość czę­sto bio­rą za bliź­nię­ta.
PAN III Wspól­na idea upo­dab­nia ludzi, tak jak wspól­ny kli­mat kształ­tu­je rasę.
REGLICKA (dłuż­szy czas w zamy­śle­niu pali papie­ro­sa. Prze­mie­rza paro­krot­nie pokój. Przy­sta­je) Żal mi tro­chę tej idei. Jest ona cie­ka­wa, a ska­za­na na zagła­dę.
PAN III Dla­cze­go?
REGLICKA Tutaj cho­dzi mi o spra­wę nie­bez­pie­czeń­stwa.
PAN II Czy mogła­by to pani bli­żej spre­cy­zo­wać?
REGLICKA Spró­bu­ję. Dzia­łal­ność pań­stwa mia­ła­by tyl­ko wte­dy sens, gdy­by jakieś nie­bez­pie­czeń­stwo zagra­ża­ło sta­le waszym pacjen­tom.
PAN I Nie­bez­pie­czeń­stwo jest sta­łe.
PAN II Jak zie­mia pod noga­mi.
PAN III Nie ma nic bar­dziej sta­łe­go od nie­bez­pie­czeń­stwa. Wystar­czy żyć, żeby się czuć wciąż zagro­żo­nym. Na przy­kład przez śmierć.
REGLICKA Zgo­da. Ale nie­bez­pie­czeń­stwo jest poza nami. Przede wszyst­kim. Ktoś nas okła­mu­je, ktoś nas drę­czy, ktoś nas zabi­ja. Woj­ny są tego naj­lep­szym dowo­dem. Jeste­śmy sta­le wyda­ni na pastwę zbrod­nia­rza i kłam­cy.
Wszy­scy Pano­wie żywo reagu­ją na sło­wa Reglic­kiej.
PAN III Nie może­my się zgo­dzić z panią. Nauka, teo­ria popar­ta doświad­cze­niem, mówi o czymś zupeł­nie innym. Czło­wiek sam dla sie­bie jest naj­wyż­szym nie­bez­pie­czeń­stwem. Nie inni ludzie. Zna przede wszyst­kim swo­je sła­bo­ści i potra­fi lawi­ro­wać mię­dzy nimi. Zanim go inni oszu­ka­ją – sto razy sam sie­bie oszu­ka.
REGLICKA Pano­wie chcą szu­kać tego nie­bez­pie­czeń­stwa, jak się zorien­to­wa­łam, w samym pacjen­cie?
Pano­wie zasta­na­wia­ją się chwi­lę.
PAN I Nie zawsze, ale w więk­szo­ści wypad­ków – tak. Gdy­by­śmy na przy­kład zna­li wszyst­kie myśli pacjen­ta, jego przy­zwy
cza­je­nia, jego pra­gnie­nia – mogli­by­śmy z łatwo­ścią usta­lić pewien kie­ru­nek jego postę­po­wa­nia. Mówić mu o skut­kach jego zamie­rzeń. Nasze suk­ce­sy na tym polu są oczy­wi­ście uza­leż­nio­ne od licz­by pacjen­tów. Pra­co­wa­li­by­śmy ide­al­nie, gdy­by wszy­scy ludzie byli naszy­mi pacjen­ta­mi.
REGLICKA Uto­pia.
PAN III Ma pani rację. Ludzie mają zbyt wie­le powo­dów, by ucie­kać od nas. Tyl­ko co śmiel­si gar­ną się do nas.
REGLICKA A wyra­fi­no­wa­ni kłam­cy?
PAN III Tych pozna­je­my. Mamy nie­za­wod­ny, cudow­ny apa­rat. (czy­ni ruch w stro­nę tecz­ki) Gdy­by pani chcia­ła…
REGLICKA Pro­szę się nie tru­dzić – wie­rzę panom. (po prze­rwie) Jest jesz­cze jed­na spra­wa, któ­ra mnie ogrom­nie inte­re­su­je w waszej uto­pii. (zasta­na­wia się chwi­lę) Otóż warun­kiem powo­dze­nia waszej meto­dy jest abso­lut­na szcze­rość klien­ta? Czy tak?
PAN III Tak, to pod­sta­wo­wy waru­nek.
REGLICKA Czy nie prze­wi­du­ją pano­wie pew­nych groź­nych kon­flik­tów, któ­re mogą wyni­kać z tej szcze­ro­ści? Pew­nych skut­ków praw­nych, skut­ków moral­nych?
PAN I O jakich pani skut­kach myśli?
PAN II Groź­nych?
PAN III Któ­re sta­nę­ły­by w koli­zji z pra­wem i moral­no­ścią?
REGLICKA (chwi­lę się waha, sku­pia myśli) Na przy­kład – wasz klient zwie­rzył­by się wam ze swe­go zbrod­ni­cze­go czy­nu, któ­ry dotych­czas jest ukry­ty przed pra­wem, przy­pu­ść­my – z mor­der­stwa. To zwie­rze­nie jest koniecz­nym warun­kiem powo­dze­nia waszej meto­dy (trzej Pano­wie kiwa­ją apro­bu­ją­co gło­wa­mi), a rów­no­cze­śnie sta­wia was w obli­czu koniecz­no­ści odkry­cia tajem­ni­cy zbrod­ni przed pra­wem. Jeśli tego nie zro­bi­cie – sta­nie­cie się współ­od­po­wie­dzial­ni za prze­stęp­stwo. Jeśli uczy­ni­cie tak, jak naka­zu­je pra­wo – naru­szy­cie moral­ny układ mię­dzy wami a pacjen­tem, któ­ry chciał zata­ić prze­stęp­stwo, nie wie­rząc, że jest za nie odpo­wie­dzial­ny, lub licząc na bez­kar­ność.
Trzej Pano­wie spo­koj­nie wytrzy­mu­ją prze­ni­kli­we spoj­rze­nie pani Reglic­kiej. Zni­ka napię­cie z ich twa­rzy. Swo­bod­nie opie­ra­ją się o porę­cze krze­seł.
PAN I Tak, przy­pa­dek cie­ka­wy.
PAN II Ale prze­wi­dzia­ny.
PAN III Powie­dzie­li­śmy już pani, że dzia­ła­my bez­oso­bo­wo. Jeste­śmy niczym, jeste­śmy jak­by nie­ma­te­rial­ni. Może to źle tłu­ma­czę, ale coś w tym jest. Odda­je­my tyl­ko na usłu­gi swo­ją myśl, swo­je doświad­cze­nie, któ­re z chwi­lą pod­pi­sa­nia umo­wy o współ­dzia­ła­niu nawet prze­sta­je być naszą myślą. Jeśli wypo­ży­cza­my jakiś sprzęt – to musi­my go zwró­cić. A tu nie. To nie my sta­no­wi­my pod­miot pozna­wa­nia praw­dy – tyl­ko nasz pacjent. My jeste­śmy jak­by oku­la­ra­mi ślep­ną­ce­go czło­wie­ka, trąb­ką aku­stycz­ną głuch­ną­ce­go, wóz­kiem para­li­ty­ka. W tych warun­kach nie do nas nale­ży odkry­wa­nie przed pra­wem występ­ków pacjen­ta zbrod­nia­rza lub zdrad męża przed żoną czy okru­cień­stwa dzie­ci przed rodzi­ca­mi. Jeśli nasz pacjent sam doj­dzie do takich decy­zji – nie mamy nic prze­ciw­ko temu. Prze­dys­ku­tu­je­my z nim tyl­ko ten krok i to wszyst­ko. Pacjent wybie­ra naj­lep­sze.
REGLICKA W wypad­ku udo­wod­nie­nia wam, że wie­dząc o prze­stęp­stwie, nie donie­śli­ście o tym orga­nom pra­wa − byli­by­ście sądze­ni.
PAN III (spo­koj­nie, z uśmie­chem) Nam nie moż­na by było tego udo­wod­nić. Nie moż­na dziś uka­rać Wol­te­ra, nawet jeśli się stwier­dzi, że jego myśli uczest­ni­czy­ły w jakimś anty­praw­nym czy­nie.
PAN II My jeste­śmy tyl­ko myśla­mi.
PAN I Tyl­ko.
Wszy­scy trzej kła­nia­ją się i uśmie­cha­ją jed­na­ko­wo pogod­nie. Zale­ga dłu­ga chwi­la ciszy. Pani Reglic­ka znów zaczy­na prze­cha­dzać się po poko­ju. Pano­wie sie­dzą swo­bod­nie, lecz bez ruchu. Zegar wybi­ja godzi­nę dzie­sią­tą.
REGLICKA Bar­dzo panów prze­pra­szam. (sia­da) Nigdy nie mia­łam podob­nej roz­mo­wy.
PAN I Ani my. (znów wszy­scy się kła­nia­ją peł­ni sza­cun­ku)
REGLICKA Jaka jest jed­nak pew­ność, pro­szę mi wyba­czyć śmia­łość, że pano­wie nie są szar­la­ta­na­mi? Że tę dys­kre­cję rze­czy­wi­ście zapew­nia­cie do ostat­ka?
Pau­za.
PAN III Tak, to kwe­stia istot­na. Sądzę, że tutaj powin­no powie­dzieć wie­le nazwi­sko pre­ze­sa nasze­go klu­bu. Jest nim pro­fe­sor dok­tor Janusz Ranic­ki.
REGLICKA (zasko­czo­na) Dok­tor Ranic­ki?
PAN I Tak, dok­tor Ranic­ki. Poza tym, być może, sły­sza­ła pani tak­że nasze nazwi­ska. Oto (wska­zu­je na towa­rzy­sza z pra­wej stro­ny) pro­fe­sor dok­tor Jerzy Mirec­ki (Mirec­ki kła­nia się pani Reglic­kiej), pro­fe­sor dok­tor Tade­usz Boruń. (ukłon)
PAN III (wska­zu­je na Pana I) Pro­fe­sor dok­tor Andrzej Mia­sko­wicz.
REGLICKA Być może… na pew­no sły­sza­łam.
Chwi­la ciszy.
PAN III Czy… czy po tym wszyst­kim, cośmy tu pani opo­wie­dzie­li, nie zamie­rza pani sko­rzy­stać z usług Towa­rzy­stwa Psy­cho­lo­gicz­no-Filo­zo­ficz­ne­go?
Znów zapa­da krót­ka chwi­la mil­cze­nia. Pani Reglic­ka sie­dzi jakiś czas nie­po­ru­szo­na, wresz­cie zde­cy­do­wa­nie potrzą­sa gło­wą.
REGLICKA Nie.
Po odmow­nej odpo­wie­dzi trzej Pano­wie cze­ka­ją­cy w napię­ciu na sło­wa Reglic­kiej oży­wia­ją się i spo­glą­da­ją na sie­bie weso­ło.
PAN III To nas bar­dzo ucie­szy­ło. Powiedz­my sobie szcze­rze: nie­wie­lu ludzi zwra­ca się do nas o pomoc w weso­łych spra­wach. Ludzie zwie­rza­ją się nam przede wszyst­kim ze swo­ich cier­pień. W takim razie pani nie cier­pi?
REGLICKA Cier­pie­nie to poję­cie dość względ­ne.
PAN III Nie chce­my być nie­dy­skret­ni.
REGLICKA Poza tym mogą być ludzie, dla któ­rych zwró­ce­nie się o pomoc do kogoś obce­go jest kapi­tu­la­cją. Mogą być rów­nież róż­ne gra­ni­ce wytrzy­ma­ło­ści ludz­kich doznań. Są tacy, że z byle prysz­czem bie­gną do leka­rza, i tacy, któ­rzy uni­ka­ją go nawet ze śmier­tel­ną raną. Oczy­wi­ście nie doty­czy to mnie. U mnie spra­wy ukła­da­ją się dość pomyśl­nie, a naj­waż­niej­sze: jed­no­znacz­nie.
PAN III To świet­ne okre­śle­nie: jed­no­znacz­nie. Ma pani rację – nie­po­kój zaczy­na się od chwi­li, kie­dy życie prze­sta­je być jed­no­znacz­ne. Czyż­by­śmy sobie powie­dzie­li wszyst­ko?
REGLICKA Było mi bar­dzo miło roz­ma­wiać z pana­mi, ale to chy­ba już wszyst­ko.
Wszy­scy wsta­ją zado­wo­le­ni.
PAN I Bar­dzo prze­pra­szam. Pani, jeśli się nie mylę, ma dwie doro­słe cór­ki, pan­nę Ste­fę i Adę?
REGLICKA (zasko­czo­na) Tak. Mam dwie cór­ki.
PAN I Czy pani nie sądzi, że one mogły­by mieć jakieś spra­wy, któ­re zechcia­ły­by nam powie­rzyć?
REGLICKA (prze­stra­szo­na i zde­cy­do­wa­na) Na pew­no nie!
PAN III W pew­nych chwi­lach życia mło­dy czło­wiek jest wszyst­kim: gle­bą bez­pań­ską. Każ­de nasio­no na niej wzej­dzie.
REGLICKA Czy pano­wie mają jakieś pod­sta­wy do zakwe­stio­no­wa­nia wystar­czal­no­ści mojej opie­ki nad cór­ka­mi?
PAN II Nic podob­ne­go! Nic podob­ne­go! Ludzie poszu­ku­ją­cy klien­tów sta­ją się cza­sem nie­tak­tow­ni mimo woli. Prze­cież my w zasa­dzie jeste­śmy przed­się­bior­ca­mi.
PAN I A czy pani nie mogła­by nam wska­zać jakichś adre­sów, gdzie nasze usłu­gi przy­ję­to by z zado­wo­le­niem?
Reglic­ka tra­ci spo­kój, jak gdy­by w tych pyta­niach wyczu­wa­ła jakiś pod­stęp. Dłuż­szą chwi­lę mil­czy. Trzej Pano­wie cze­ka­ją cier­pli­wie.
REGLICKA Nie. Niko­go sobie nie przy­po­mi­nam.
Pano­wie znów się oży­wia­ją, wyra­ża­jąc zado­wo­le­nie.
PAN III Żyje pani w jakimś przy­jem­nym krę­gu, w kra­ju ciszy i dobre­go samo­po­czu­cia. No cóż, w takim razie żegna­my panią i prze­pra­sza­my, że tak dużo skra­dli­śmy pani cen­ne­go cza­su. Dobra­noc pani! (wszy­scy się kła­nia­ją i zmie­rza­ją w stro­nę wyj­ścia. Pan III przy­sta­je jesz­cze przy oknie) A gdy­by jed­nak kie­dyś wyda­rzy­ło się pani coś trud­niej­sze­go, z czym pani sama nie mogła­by już sobie pora­dzić – to pro­si­my bar­dzo. (poda­je małą błę­kit­ną kart­kę) To nasz adres. Dobra­noc pani.
REGLICKA (bio­rąc kart­kę) Dobra­noc.
PAN III (w drzwiach) My też póź­no wra­ca­my do domu.
Reglic­ka odpro­wa­dza ich do drzwi. Przy ostat­nich sło­wach Pana III przy­sta­je zdu­mio­na. Czy­ni ruch ręką, jak­by go chcia­ła zatrzy­ma
ć lub o coś zapy­tać, lecz Pano­wie odcho­dzą. Sły­chać ich kro­ki na scho­dach, zatrza­ski­wa­nie furt­ki. Reglic­ka patrzy na błę­kit­ną kart­kę. Nad­słu­chu­je. Jest cicho. Po chwi­li roz­le­ga się znów trzask furt­ki i czy­jeś szyb­kie kro­ki. Sądzi, że wra­ca któ­ryś z Panów. Tym­cza­sem w drzwiach sta­je Ada.

ADA Dobry wie­czór.
Reglic­ka nie odpo­wia­da. Stoi zamy­ślo­na. W pew­nej chwi­li na twa­rzy jej wyraź­nie uwi­dacz­nia się prze­strach. Cofa się tyłem do kana­py, sia­da, patrząc w stro­nę widow­ni.
REGLICKA Słu­chaj, wszyst­ko, co robi­łam, ratu­jąc dom, jest bez­sen­sow­ne.
ADA Nie rozu­miem. Co się sta­ło?
REGLICKA Bez­sen­sow­ne i nie­po­zo­sta­wia­ją­ce złu­dzeń.
ADA Co się sta­ło? No? (Reglic­ka patrzy nie­po­ru­szo­na w stro­nę widow­ni. Ada postę­pu­je krok naprzód) Sły­szysz? Co się sta­ło? Mów!
REGLICKA Dok­tor Ranic­ki wie o wszyst­kim.

O autorze

Tymoteusz Karpowicz

Urodzony 15 grudnia 1921 w Zielonej koło Wilna. Poeta, prozaik, dramaturg, tłumacz. Pracował jako asystent na Uniwersytecie Wrocławskim, a także redaktor w pismach: "Nowe Sygnały", "Odra", "Poezja". W 1973 roku wyjechał do USA, potem do RFN i Berlina Zachodniego, w 1978 roku osiadł w Chicago, obejmując katedrę literatury polskiej na uniwersytecie stanu Illinois. Za ostatni tom, Słoje zadrzewne (1999), otrzymał Nagrodę "Odry" oraz nominację do Nagrody Literackiej Nike. Zmarł w Oak Park 29 czerwca 2005.

Powiązania

Małe cienie wielkich czarnoksiężników

dzwieki / WYDARZENIA Tymoteusz Karpowicz

Zapis wyda­rze­nia poświę­co­ne­go książ­ce Małe cie­nie wiel­kich czar­no­księż­ni­ków Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza pod­czas Por­tu Wro­cław 2007.

Więcej

Odwrócona strefa

nagrania / stacja Literatura Tadeusz Różewicz Tymoteusz Karpowicz

Czy­ta­nie z książ­ki Odwró­co­na stre­fa w ramach festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra 26.

Więcej

Odwrócona strefa (2)

utwory / zapowiedzi książek Tadeusz Różewicz Tymoteusz Karpowicz

Frag­men­ty zapo­wia­da­ją­ce książ­kę Odwró­co­na stre­fa, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 13 grud­nia 2021 roku.

Więcej

Zmyślony człowiek, Credo, Prawdziwe życie bohatera

nagrania / stacja Literatura Różni autorzy

Spo­tka­nie wokół ksią­żek Zmy­ślo­ny czło­wiek Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza, Cre­do Tade­usza Róże­wi­cza i Praw­dzi­we życie boha­te­ra Rafa­ła Wojacz­ka z udzia­łem Joan­ny Roszak, Jana Sto­lar­czy­ka, Bogu­sła­wa Kier­ca, Joan­ny Orskiej i Karo­la Mali­szew­skie­go w ramach festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra 25.

Więcej

Czym jest poezja?

recenzje / KOMENTARZE Tymoteusz Karpowicz

Komen­tarz Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza, przy­to­czo­ny w związ­ku z wyda­niem książ­ki Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza Zmy­ślo­ny czło­wiek, w opra­co­wa­niu Joan­ny Roszak, któ­ra uka­za­ła się w Biu­rze Lite­rac­kim 24 czerw­ca 2020 roku.

Więcej

Zmyślony człowiek

utwory / zapowiedzi książek Tymoteusz Karpowicz

Frag­ment zapo­wia­da­ją­cy książ­kę Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza Zmy­ślo­ny czło­wiek, w opra­co­wa­niu Joan­ny Roszak, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 24 czerw­ca 2020 roku.

Więcej

O twórczości Krystyny Miłobędzkiej

recenzje / IMPRESJE Tymoteusz Karpowicz

Szkic Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza opu­bli­ko­wa­ny w cyklu pre­zen­ta­cji naj­cie­kaw­szych archi­wal­nych tek­stów z dwu­dzie­sto­pię­cio­le­cia festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra.

Więcej

Każde dzieło sztuki istnieje niejako podwójnie

recenzje / IMPRESJE Tymoteusz Karpowicz

Esej Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Dzie­ła zebra­ne, tom 2.

Więcej

Śmierć która sercu śpiewa

recenzje / KOMENTARZE Tymoteusz Karpowicz

Frag­ment szki­cu Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza o poezji Rafa­ła Wojacz­ka.

Więcej

Dramat jako sufler. Przypadek Tymoteusza Karpowicza

recenzje / IMPRESJE Joanna Roszak

Esej Joan­ny Roszak towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze pia­te­go tomu Dzieł zebra­nych Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza, któ­ry uka­zał się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 13 kwiet­nia 2015 roku.

Więcej

Aleatoryzm niekontrolowany. Noc jest to tylko wygnanym dniem Tymoteusza Karpowicza

recenzje / KOMENTARZE Jakub Momro

Komen­tarz Jaku­ba Mom­ry do dra­ma­tu Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza z pią­te­go tomu Dzieł zebra­nych, któ­ry uka­zał się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 13 kwiet­nia 2015 roku.

Więcej

Małe i duże dramaty Karpowicza

wywiady / o książce Bogusław Kierc Joanna Roszak

Roz­mo­wa Joan­ny Roszak z Bogu­sła­wem Kier­cem towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze pia­te­go tomu Dzieł zebra­nych Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza, któ­ry uka­zał się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 13 kwiet­nia 2015 roku.

Więcej

Lekcje lasu w poezji Tymoteusza Karpowicza

recenzje / ESEJE Joanna Roszak

Szkic Joan­ny Roszak towa­rzy­szą­cy wyda­niu książ­ki Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza Zmy­ślo­ny czło­wiek, w opra­co­wa­niu Joan­ny Roszak, któ­ra uka­za­ła się w Biu­rze Lite­rac­kim 24 czerw­ca 2020 roku.

Więcej

W błysku tasaka. Komentarz Bogusława Kierca do trzech dramatów Tymoteusza Karpowicza

recenzje / KOMENTARZE Bogusław Kierc

Komen­tarz Bogu­sła­wa Kier­ca do trzech dra­ma­tów Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza.

Więcej

„Kotwice rzeczowości” w dramatach Tymoteusza Karpowicza

recenzje / IMPRESJE Zbigniew Solski

Esej Zbi­gnie­wa Sol­skie­go towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze szó­ste­go tomu Dzieł zebra­nych Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza, któ­ry uka­zał się 24 sierp­nia 2015 roku nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go.

Więcej

„Rewolucję trzeba robić każdego dnia…”

recenzje / ESEJE Ewelina Godlewska-Byliniak

Tekst Ewe­li­ny Godlew­skiej-Byli­niak towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze we Wro­cław­skim Teatrze Współ­cze­snym dra­ma­tu „Nie­wi­dzial­ny chło­piec”, pocho­dzą­ce­go z szó­ste­go tomu Dzieł zebra­nych Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza, któ­ry uka­zał się 24 sierp­nia 2015 roku nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go.

Więcej

Dramat jako sufler. Przypadek Tymoteusza Karpowicza

recenzje / IMPRESJE Joanna Roszak

Esej Joan­ny Roszak towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze pia­te­go tomu Dzieł zebra­nych Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza, któ­ry uka­zał się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 13 kwiet­nia 2015 roku.

Więcej

Aleatoryzm niekontrolowany. Noc jest to tylko wygnanym dniem Tymoteusza Karpowicza

recenzje / KOMENTARZE Jakub Momro

Komen­tarz Jaku­ba Mom­ry do dra­ma­tu Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza z pią­te­go tomu Dzieł zebra­nych, któ­ry uka­zał się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 13 kwiet­nia 2015 roku.

Więcej

Otwarcie ciężkich drzwi. Słowo o czwartym tomie Dzieł zebranych Tymoteusza Karpowicza

recenzje / IMPRESJE Bartosz Małczyński

Esej Bar­to­sza Mał­czyń­skie­go towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Dzie­ła zebra­ne, tom 4 Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza.

Więcej

Autonomia i metonimia

recenzje / IMPRESJE Jakub Momro

Esej Jaku­ba Mom­ro towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Dzie­ła zebra­ne, tom 3 Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza.

Więcej

Słowa ogromne niby pierścienie Saturna

recenzje / ESEJE Patrycja Wojkowska

Recen­zja Patry­cji Woj­kow­skiej z książ­ki Dzie­ła zebra­ne, tom 3 Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza.

Więcej

Każde dzieło sztuki istnieje niejako podwójnie

recenzje / IMPRESJE Tymoteusz Karpowicz

Esej Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Dzie­ła zebra­ne, tom 2.

Więcej

Poza drzewa, poza języki

recenzje / IMPRESJE Jacek Gutorow

Esej Jac­ka Guto­ro­wa towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Dzie­ła zebra­ne, tom 2 Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza.

Więcej

Einstein poezji

recenzje / IMPRESJE Stanisław Srokowski

Esej Sta­ni­sła­wa Sro­kow­skie­go towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Dzie­ła zebra­ne, tom 2 Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza.

Więcej

Niechęć wobec dźwigów

recenzje / ESEJE Paweł Kozioł

Recen­zja Paw­ła Kozio­ła z pierw­sze­go tomu Dzieł zebra­nych Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza.

Więcej

Karpowicz: zarys encyklopedyczny

recenzje / ESEJE Jakub Momro

Recen­zja Jaku­ba Mom­ro z pierw­sze­go tomu Dzieł zebra­nych Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza.

Więcej

We wszystkim będę pana słuchał. O pierwszych kontaktach z Tymoteuszem Karpowiczem

recenzje / IMPRESJE Janusz Styczeń

Esej Janu­sza Stycz­nia towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze pierw­sze­go tomu Dzieł zebra­nych Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza.

Więcej

Interpretacja interpretacji. Konieczność poezji niemożliwej

recenzje / IMPRESJE Joanna Roszak

Esej Joan­ny Roszak o twór­czo­ści Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza.

Więcej

Odwrócić odwrócone

recenzje / IMPRESJE Bianka Rolando

Esej Bian­ki Rolan­do o książ­ce Odwró­co­ne świa­tło Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza.

Więcej

Mały cień wielkiego czarnoksiężnika

recenzje / ESEJE Joanna Mueller

Esej Joan­ny Muel­ler o Tymo­te­uszu Kar­po­wi­czu.

Więcej

Jak wszedłem w posiadanie tych tekstów

recenzje / ESEJE Andrzej Falkiewicz

Posło­wie Andrze­ja Fal­kie­wi­cza do książ­ki Małe cie­nie wiel­kich czar­no­księż­ni­ków Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 23 kwiet­nia 2007.

Więcej

O Małych cieniach wielkich czarnoksiężników

recenzje / NOTKI I OPINIE Bogusław Kierc Jacek Gutorow Karol Maliszewski

Komen­ta­rze Jac­ka Guto­ro­wa, Karo­la Mali­szew­skie­go i Bogu­sła­wa Kier­ca.

Więcej

Apetyt na Karpowicza

wywiady / o książce Artur Burszta Mirosław Spychalski

Roz­mo­wa Artu­ra Bursz­ty z Miro­sła­wem Spy­chal­skim, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Mówi Kar­po­wicz, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 11 listo­pa­da 2005 roku.

Więcej