debaty / ankiety i podsumowania

I ja tam byłem, miód i wino piłem, a o reszcie cicho sza…

Marcin Jurzysta

Głos Marcina Jurzysty w debacie "Opowieści Portowe: Wrocław".

strona debaty

Opowieści Portowe: Wrocław

Jestem jed­nym z tych, któ­rzy nie mie­li oka­zji brać udzia­łu w legnic­kich edy­cjach Por­tu. Dla mnie przy­go­dy z Por­tem zaczę­ły się we Wro­cła­wiu i jeśli mnie pamięć nie myli, to mój „pierw­szy raz” na Por­cie był zara­zem pierw­szą wizy­tą we Wro­cła­wiu – mie­ście, któ­re bez­pow­rot­nie skra­dło część mnie. Wro­cław koja­rzy mi się bowiem z uciecz­ką po oddech. Naj­pierw pię­cio­go­dzin­na podróż pocią­giem, z każ­dym kilo­me­trem odda­la­ją­ca od „codzien­no­by­cia”, potem już peron wro­cław­skie­go, jesz­cze sta­re­go dwor­ca, jaz­da tram­wa­jem na Księ­że Małe, gdzie przez kil­ka edy­cji noco­wa­łem u rodzi­ny, a potem cała masa życia pisa­ne­go wiel­ką lite­rą.

Moment, w któ­rym po raz pierw­szy poje­cha­łem na Port, był nie­ja­ko kon­se­kwen­cją pro­ce­su, któ­ry dział się we mnie już wcze­śniej. Wcho­dzi­łem w nową poezję jako czy­tel­nik, widząc, że to las gęst­szy, niż mi się wyda­wa­ło. Z każ­dą kolej­ną książ­ką, a się­ga­łem po nie czę­sto jesz­cze po omac­ku, bez wyro­bio­ne­go sma­ku, czu­łem, że chcę jesz­cze wię­cej, że mi mało. Zdo­by­cie „Biu­ro­wych” ksią­żek nie było wte­dy jesz­cze takie łatwe. Żeby oszczę­dzić na wysył­ce, razem z kole­ga­mi robi­li­śmy jed­no, wspól­ne zamó­wie­nie, a gdy prze­sył­ka do nas docie­ra­ła, zaczy­na­ło się „Wiel­kie Czy­ta­nie”. I coraz czę­ściej w naszych roz­mo­wach poja­wiał się temat Por­tu.

Pierw­sza edy­cja, na któ­rą pla­no­wa­łem jechać, odby­ła się w 2005 roku. W ramach festi­wa­lu mia­ła miej­sce m.in. pro­jek­cja nie­opu­bli­ko­wa­nych wcze­śniej mate­ria­łów fil­mo­wych doty­czą­cych Rafa­ła Wojacz­ka, pt. Praw­dzi­we życie boha­te­ra. Pokaz pro­wa­dził Sta­ni­sław Bereś. Do Wro­cła­wia mia­łem wów­czas poje­chać z czte­re­ma kole­ga­mi; już nawet zaczę­li­śmy roz­glą­dać się za jakimś sen­sow­nym noc­le­giem, już w myślach byłem w ogród­ku [oczy­wi­ście jed­nym z tych piw­nych, na wro­cław­skim Ryn­ku], już wita­łem się z gąską, ale posy­pa­ła się eki­pa i por­to­we pla­ny spa­li­ły na panew­ce. Jak to zazwy­czaj bywa – zadzia­łał efekt domi­na. Naj­pierw pierw­szy kole­ga zła­mał nogę, co pocią­gnę­ło za sobą rezy­gna­cję dru­gie­go. Potem trze­ci stwier­dził, że sko­ro w skle­pach poka­za­ła się nowa pły­ta Inter­po­lu [chy­ba Antics, ze świet­nym, otwie­ra­ją­cym album kawał­kiem Next Exit], to musi ją kupić, a jak już kupi, to zabrak­nie mu kasy na Wro­cław. W świe­tle tej decy­zji z chę­ci wyjaz­du wyco­fał się rów­nież czwar­ty. Zosta­łem sam, z moc­nym posta­no­wie­niem, że i tak poja­dę. Ale nie poje­cha­łem. Prze­gra­łem z miło­ścią o imie­niu Ola [któ­ra zresz­tą póź­niej, w trak­cie więk­szo­ści edy­cji jeź­dzi­ła ze mną na Por­ty, ponad­to to jej zawdzię­czam zba­wien­ną metę na Księ­żach Małych]. Ule­głem proś­bom kobie­ty zatro­ska­nej o los męż­czy­zny, któ­re­go cią­gnę­ły ciem­ne ulicz­ki, nie­wy­spa­ne dwor­ce i dłu­gie Pola­ków roz­mo­wy. Z per­spek­ty­wy cza­su nie żału­ję, odpu­ści­łem co praw­da tam­ten Port, ale Ola nie odpu­ści­ła sobie mnie (aż po dzień dzi­siej­szy).

Rok póź­niej nic już nie mogło odwieść mnie od przy­jaz­du do Wro­cła­wia. Festi­wal trwał od 7 do 9 kwiet­nia, a wszyst­kie wyda­rze­nia, podob­nie jak w roku 2005, odby­wa­ły się w Cen­trum Sztu­ki Impart. Zor­ga­ni­zo­wa­no kon­cert grup muzycz­nych Mat­pla­ne­ta, For­ma­cji Chło­pię­cej „Legi­ty­ma­cje”, a tak­że Kar­bi­do wraz z Juri­jem Andru­cho­wy­czem. Odby­ła się kon­fe­ren­cja pt. „Pod­ziem­ne wnie­bo­wstą­pie­nie” poświę­co­na Tymo­te­uszo­wi Kar­po­wi­czo­wi. W spo­tka­niach autor­skich wzię­li udział: Jerzy Jar­nie­wicz, Bogu­sław Kierc, Tade­usz Pió­ro, Anna Pod­cza­szy, Krzysz­tof Siw­czyk, Andrzej Sosnow­ski, Euge­niusz Tka­czy­szyn-Dyc­ki, Nata­lia Gor­ba­niew­ska, Nata­lia Woro­szyl­ska, Boh­dan Zadu­ra, Andrej Cha­da­no­wicz, Andrej Ada­mo­wicz, Wasyl Mach­no, Miro­sław Spy­chal­ski, Jacek Deh­nel, Maciej Robert, Kac­per Bart­czak, Marek Baczew­ski. Pamię­tam, że jeden z auto­rów padł wów­czas ofia­rą „spi­ry­tu­su nie­wia­do­me­go pocho­dze­nia”, co przy­pła­cił na sce­nie, podej­mu­jąc syzy­fo­we pró­by odczy­ta­nia swo­je­go tek­stu.

Z tego Por­tu pamię­tam rów­nież rytu­ał, któ­ry miał mi póź­niej towa­rzy­szyć za każ­dym razem, gdy przy­jeż­dża­łem na kolej­ne edy­cje.

Po pierw­sze – zaku­py książ­ko­we, czy­nio­ne na potę­gę, roz­sa­dza­ją­ce podróż­ne tor­by i folio­we rekla­mów­ki. Zaku­py czy­nio­ne czę­sto na oślep, wbrew sobie, żeby zyskać jak naj­więk­szą orien­ta­cję, żeby nie prze­oczyć cze­goś istot­ne­go, żeby nie stra­cić jakiejś epi­fa­nii. A takich w trak­cie moich „por­to­wych wizyt” nie bra­ko­wa­ło – Przy­czy­nek do nauki o nie­ist­nie­niu Euge­niu­sza Tka­czy­szy­na-Dyc­kie­go, Gdzie koniec tęczy nie doty­ka zie­mi Andrze­ja Sosnow­skie­go, Bia­ła Afry­ka Maj­zla, W pań­stwie środ­ka Krzysz­to­fa Siw­czy­ka, anto­lo­gia O krok od nich Pio­tra Som­me­ra, Z wyso­ko­ści. Par­ce­le Mar­ci­na Sen­dec­kie­go, Folia na wie­trze Dariu­sza Sośnic­kie­go, Poca­łu­nek na wstecz­nym Mariu­sza Grze­bal­skie­go, Usta­le­nia z Maastricht Dar­ka Fok­sa i wie­le, wie­le innych. Zaku­py czy­ni­łem też we wro­cław­skich „tanich książ­kach”, dzię­ki któ­rym zgro­ma­dzi­łem pokaź­ną kolek­cję poezji i pro­zy wyda­wa­nej w ramach Biblio­te­ki „Stu­dium”. Nie­od­łącz­nym ele­men­tem zaku­pów było tak­że w moim przy­pad­ku zbie­ra­nie auto­gra­fów, do cze­go zabie­ra­łem się czę­sto nie­po­rad­nie, jak zawsty­dzo­ne chło­pię, któ­re chcia­ło­by, a waha się.

Dru­gą czę­ścią rytu­ału było robie­nie piw­nych zapa­sów w oko­licz­nych super­mar­ke­tach, któ­re póź­niej moż­na było kon­su­mo­wać w trak­cie kolej­nych punk­tów festi­wa­lu.

Trze­cią czę­ścią zaś były wizy­ty na Cmen­ta­rzu św. Waw­rzyń­ca przy ul. Buj­wi­da, przy gro­bie Rafa­ła Wojacz­ka.

Czwar­ta – i ostat­nia – część rytu­ału to spo­tka­nia i roz­mo­wy (bez nich nie było­by Por­tów!). A roz­mo­wy te były prze­róż­ne, od tych czu­łych, poal­ko­ho­lo­wych, do tych naj­zu­peł­niej trzeź­wych, w trak­cie któ­rych waży­ły się losy mojej debiu­tanc­kiej książ­ki, roz­ra­stał się pro­jekt książ­ki kry­tycz­no-lite­rac­kiej, doj­rze­wa­ło moje wyobra­że­nie o poezji i moje o niej zda­nie.

W cią­gu moich byt­no­ści na Por­tach róż­nych prze­za­baw­nych sytu­acji było wie­le. Przy­wo­łam w tym miej­scu cho­ciaż­by spo­tka­nie pro­mu­ją­ce Osob­ne przy­jem­no­ści Harry’ego Mat­thew­sa, kie­dy to po każ­dym wier­szu odczy­ty­wa­nym w imie­niu auto­ra przez Andrze­ja Sosnow­skie­go, z wia­do­me­go czy­tel­ni­kom powo­du, każ­do­ra­zo­wo widow­nia Teatru Pol­skie­go wybu­cha­ła sal­wa­mi śmie­chu. Pamię­tam rów­nież oso­bli­wy ban­kiet pod egi­dą maga­zy­nu „Male­man” oraz Dżen­tel­me­na Jac­ka, na któ­rym zmę­cze­ni auto­rzy wędro­wa­li wśród schlud­nych kel­ne­rów i dłu­go­no­gich hostess, jak posta­cie z zupeł­nie innej baj­ki, któ­re zgu­bi­ły się i tra­fi­ły do innej galak­ty­ki.

Mógł­bym jesz­cze wie­le wspo­mi­nać i pisać. Poprze­sta­nę jed­nak na tym, stwier­dza­jąc, że i ja tam byłem, miód i wino piłem, a o resz­cie cicho sza…

O AUTORZE

Marcin Jurzysta

Urodzony 23 grudnia 1983 roku w Elblągu. Literaturoznawca, poeta, krytyk literacki, członek Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Autor tomów poetyckich: ciuciubabka (2011), Abrakadabra (2014), Chatamorgana (2018) oraz Spin-off (2021) wydanych przez Dom Literatury i łódzki oddział Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Laureat Konkursu im. Haliny Poświatowskiej w Częstochowie, Rafała Wojaczka w Mikołowie oraz Międzynarodowego Konkursu „OFF Magazine” w Londynie.