25/10/15

Plastik to my. O Polimerach Adama Dickinsona

Julia Fiedorczuk

Strona cyklu

Ule i mrówki
Julia Fiedorczuk

Urodzona w Warszawie. Prozaiczka, poetka, tłumaczka. Na Uniwersytecie Warszawskim prowadzi zajęcia z literatury amerykańskiej, teorii literatury i ekokrytyki. Nagrodzona przez Polskie Towarzystwo Wydawców Książek za najlepszy debiut (2002). Laureatka austriackiej nagrody Huberta Burdy (2005). Członkini ASLE (Association for the Study of Literature and the Environment). Mieszka w Warszawie.

Książ­ka The Poly­mers (2013) Ada­ma Dic­kin­so­na to szcze­gól­nie inspi­ru­ją­cy przy­kład prak­ty­ki poetyc­kiej łączą­cej w sobie poetyc­ką inno­wa­cyj­ność i reflek­sję eko­lo­gicz­ną. Książ­ka wyko­rzy­stu­je naukę na dwa spo­so­by: jako źró­dło wie­dzy i pod­sta­wę poety­ki. W tej kon­cep­tu­al­nej, wpi­su­ją­cej się w tra­dy­cję pata­fi­zy­ki kom­po­zy­cji poeta przy­glą­da się feno­me­no­wi poli­me­ry­za­cji, pro­ble­mo­wi zanie­czysz­cze­nia śro­do­wi­ska przez pla­stik, oraz kwe­stii pro­du­ko­wa­nia fak­tów i zna­czeń przez naukę. Książ­ka The Poly­mers opo­wia­da o (natu­ral­nych i wytwo­rzo­nych przez czło­wie­ka) poli­me­rach, jed­no­cze­śnie wyko­rzy­stu­jąc zja­wi­sko poli­me­ry­za­cji jako pod­sta­wę nowej poety­ki i meta­fo­rę, któ­rą moż­na z powo­dze­niem wyko­rzy­stać w odnie­sie­niu do zja­wisk spo­łecz­nych.

Czy­tel­ni­cy poezji Dic­kin­so­na powin­ni wie­dzieć, że poli­me­ry to sub­stan­cje che­micz­ne o bar­dzo dużej masie czą­stecz­ko­wej skła­da­ją­ce się z wie­lo­krot­nie powtó­rzo­nych prost­szych jed­no­stek zwa­nych mole­ku­ła­mi lub mono­me­ra­mi. Natu­ral­ne poli­me­ry to mię­dzy inny­mi pro­te­iny i celu­lo­za (mię­dzy inny­mi mózg, wło­sy, skó­ra i DNA skła­da­ją się z poli­me­rów). Do poli­me­rów syn­te­tycz­nych zali­cza się wszyst­kie two­rzy­wa sztucz­ne sto­so­wa­ne w prze­my­śle i codzien­nym życiu. Pla­stik sta­no­wi jeden z pod­sta­wo­wych tema­tów książ­ki Dic­kin­so­na: para­dok­sal­nie, sub­stan­cja będą­ca zasad­ni­czo syno­ni­mem sztucz­no­ści ma wie­le wspól­ne­go z natu­ral­ny­mi, żywy­mi byta­mi. Sta­je się to jasne, kie­dy uświa­do­mi­my sobie, że pod­sta­wo­wa poli­me­rycz­na struk­tu­ra jest w obu przy­pad­kach taka sama. Na wstę­pie książ­ki autor komen­tu­je wewnętrz­nie sprzecz­ną natu­rę pla­sti­ku:

(…) pla­stik, jako towar kul­tu­ro­wy i prze­my­sło­wy jest (…) wszech­obec­ny. Jego wszę­do­byl­skość (…) prze­kła­da się na szcze­gól­ny rodzaj pły­ną­ce­go ze sprzecz­no­ści napię­cia: pla­stik jest jed­no­cze­śnie sta­ro­świec­ki i futu­ry­stycz­ny, kolo­kwial­ny i nauko­wy, jest sub­stan­cją zanie­czysz­cza­ją­cą zara­zem intym­nie zwią­za­ną z naszym życiem. Pocho­dze­nie pla­sti­ku wią­że się z prze­my­słem. Jego for­my i zasto­so­wa­nia mno­żą się wraz z ludz­ki­mi pró­ba­mi naśla­do­wa­nia ele­men­tów natu­ry i two­rze­nia sub­sty­tu­tów. W związ­ku z tym pla­stik łączy w sobie obec­ność i nie­obec­ność natu­ral­nych rze­czy, egzem­pli­fi­ku­jąc napię­cie pomię­dzy dosłow­no­ścią, a meta­fo­rycz­no­ścią, odtwa­rza­jąc świat pod posta­cią alter­na­tyw­nej rze­czy­wi­sto­ści, rze­czy­wi­sto­ści w prze­kła­dzie.1

Cho­ciaż zdol­ność pla­sti­ku do „odtwo­rze­nia” świa­ta jest fascy­nu­ją­ca, to jed­nak nie ule­ga wąt­pli­wo­ści, iż jest on tak­że tok­sycz­ny. Tok­sycz­ność pla­sti­ku pole­ga na tym, że może on inge­ro­wać w dzia­ła­nie ludz­kie­go sys­te­mu endo­kry­nal­ne­go, naśla­du­jąc hor­mo­ny i tym samym „prze­pi­su­jąc” bio­che­micz­ne komu­ni­ka­ty orga­ni­zmu. Dla Dic­kin­so­na to ozna­cza, że pla­stik moż­na trak­to­wać jako pew­ną for­mę pisma. Pla­stik desta­bi­li­zu­je opo­zy­cję mię­dzy natu­ral­nym i sztucz­nym, ory­gi­nal­nym i wtór­nym, mię­dzy praw­dą i symu­la­cją. Poeta wyja­śnia:

Zain­try­go­wa­ło mnie to połą­cze­nie syn­te­tycz­no­ści i natu­ral­no­ści, pisa­nia i prze­pi­sy­wa­nia, meta­fo­rycz­no­ści i dosłow­no­ści, boskiej zdol­no­ści stwa­rza­nia i dia­bel­skich kon­se­kwen­cji stwo­rze­nia rze­czy, któ­re nie ule­ga­ją roz­pa­do­wi.2

Poetyc­ka reflek­sja Dic­kin­so­na na temat ambi­wa­lent­nej wszech­obec­no­ści pla­sti­ku w ludz­kim i nie-ludz­kim życiu odtwa­rza logi­kę poli­me­ry­za­cji, odno­sząc struk­tu­rę poli­me­ru do języ­ka i prak­tyk spo­łecz­nych opie­ra­ją­cych się na języ­ku, i two­rząc mole­ku­ły zna­cze­nia, któ­re następ­nie wcho­dzą w inte­rak­cje z inny­mi mole­ku­ła­mi i łączą się z nimi w łań­cu­chy. The Poly­mers skła­da się z sek­cji, któ­rych tytu­ły są nazwa­mi naj­pow­szech­niej­szych sztucz­nych poli­me­rów (polie­ster, poli­ety­len, poli­chlo­rek winy­lu, poli­pro­py­len, poli­sty­ren, etc). Spis tre­ści każ­dej z czę­ści ma for­mę dia­gra­mu przed­sta­wia­ją­ce­go daną mole­ku­łę, zaś tytu­ły utwo­rów są powią­za­ne z wcho­dzą­cy­mi w jej skład ato­ma­mi. Wiersz „Hail” („Zawo­ła­nie”) nale­ży do sek­cji „Polie­ster”. Oto począ­tek:

Pozdro­wie­nia
z alba­tro­sa
z zapal­nicz­ką prze­ciw­wia­tro­wą
i japoń­ską taśmą poli­cyj­ną.
Pozdro­wie­nia spo­mię­dzy
rafo­twór­czych kora­low­ców
falu­ją­cych na pomył­kę
dzio­bo­gło­we­go wale­nia
sze­ścio­ma metra­mi kwa­dra­to­wy­mi
wor­ka po nawo­zie.
Pozdro­wie­nia z otwar­tych jak pusz­ki
ali­ga­to­rów z del­ty
wypcha­nych
rekla­mów­ka­mi sztuk dwa­dzie­ścia dwie
i gumo­wą maską na Hal­lo­we­en.3

Na koń­cu książ­ki dosta­je­my spis zasto­so­wa­nych w książ­ce pro­ce­dur. W tym wypad­ku to: „zdez­in­te­gro­wa­ne powi­ta­nia, lista czę­ścio­wa”.4 Może­my zało­żyć, że pro­ce­du­ra wymu­sza wie­lo­krot­nie powtó­rze­nie sło­wa „pozdro­wie­nia.” Domy­śla­my się, że to pla­stik (polie­ster?) jest tym, co pozdra­wia czy­tel­ni­ków z róż­nych prze­wi­dy­wal­nych i nie­prze­wi­dy­wal­nych miejsc, gdzie moż­na go napo­tkać. Rezul­tat jest jed­no­cze­śnie komicz­ny i zło­wro­gi, a pomie­sza­nie tych reje­strów odpo­wia­da za pra­wie nie­sa­mo­wi­ty wydźwięk wier­sza. Antro­po­mor­ficz­na pre­zen­ta­cja pla­sti­ku (coś, co „pozdra­wia”) wybi­ja na pierw­szy plan jego zdol­ność do dzia­ła­nia i współ­two­rze­nia mate­rial­nych sie­ci zna­czeń. Czy nam się to podo­ba, czy nie, rów­nież pla­stik nale­ży do wibru­ją­cej mate­rial­no­ści świa­ta. W pew­nym sen­sie moż­na uznać go za meta­fo­rę ludz­kiej siły spraw­czej, antro­po­mor­ficz­ną trans­la­cję nie-ludz­kiej rze­czy­wi­sto­ści na język zwią­za­ny z naszą tech­no­lo­gią. W skró­cie – pla­stik to my.

Siła poezji Dic­kin­so­na wią­że się mię­dzy inny­mi z umie­jęt­no­ścią łącze­nia z pozo­ru nie­kom­pa­ty­bil­nych reje­strów i tona­cji. „Hail” bawi się języ­kiem, poka­zu­je, iż język jest ela­stycz­ny, jak pla­stik, ale jed­no­cze­śnie uka­zu­je tra­gicz­ne kon­se­kwen­cje zanie­czysz­cze­nia oce­anów przez pla­stik, kon­fron­tu­jąc czy­tel­ni­ków z szo­ku­ją­cy­mi obra­za­mi zwie­rzę­ce­go cier­pie­nia. Wiersz jest nauko­wo pre­cy­zyj­ny (nie uni­ka spe­cja­li­stycz­nych nauko­wych okre­śleń), ale jed­no­cze­śnie lirycz­ny. Zwra­ca uwa­gę na brzmie­nie i rytm: w ory­gi­na­le w pierw­szych linij­kach pobrzmie­wa­ją jam­by. Wie­lo­krot­nie powtó­rzo­ne pozdro­wie­nie tak­że przy­czy­nia się do efek­tu brzmie­nio­we­go. Bawiąc się opo­zy­cją natura/kultura wiersz zesta­wia natu­ral­ne i wytwo­rzo­ne przez czło­wie­ka rze­czy i idee, budu­jąc swo­isty post-pasto­ral­ny kolaż, makro­mo­le­ku­łę:

Pozdro­wie­nia ze sztu­ki dusze­nia
opla­ta­ją­cej sze­ścio­pak
z ludz­kie­go mle­ka
i krwi pępo­wi­no­wej,
z mikro­fi­bry
w leg­gin­sach do jogi.

W nie­któ­rych oko­licz­no­ściach poja­wie­nie się pla­sti­ku może być szko­dli­we dla ludzi (kie­dy znaj­du­je się w mle­ku mat­ki), w innych – jest przy­dat­ny (mikro­fi­bra w odzie­ży, np. w leg­gin­sach na jogę). Joga, rzecz jasna, koja­rzy się ze zdro­wym sty­lem życia, co nada­je poli­me­ro­wi wier­sza nie­co iro­nicz­ny wydźwięk: „zdro­we” z ludz­kie­go punk­tu zasto­so­wa­nie pla­sti­ku wciąż może oka­zać się śmier­tel­ne dla innych istot. Sze­ścio­pak (połą­czo­ny pla­sti­ko­wy­mi kół­ka­mi) to kolej­ny przy­kład takiej dwu­znacz­no­ści. Koja­rzy się z piwem, co z kolei suge­ru­je jakąś sytu­ację spo­łecz­ną, roz­ryw­ko­wą. Ale nasza roz­ryw­ka płyn­nie prze­cho­dzi w narzę­dzie tor­tu­ry, kie­dy pla­sti­ko­we kół­ko ćwi­czy „sztu­kę dusze­nia” na mor­skim żół­wiu lub rybie. Zna­cze­nie nigdy nie jest peł­ne, zawsze jest pro­ce­sem. Co wię­cej, nie nale­ży do jakieś abs­trak­cyj­nej, odcie­le­śnio­nej sfe­ry idei, a wręcz prze­ciw­nie, wyda­rza się w mate­rial­nym świe­cie, pro­wa­dząc do powsta­nia wier­szy, sztu­ki dusze­nia i ćwi­czeń jogi.

 Adam Dic­kin­son nie instru­uje niko­go w kwe­stii pra­wi­dło­we­go postę­po­wa­nia eko­lo­gicz­ne­go. Zamiast tego, stwo­rzo­na przez nie­go poety­ka poli­me­rów zachę­ca czy­tel­ni­ków, aby posie­dli pew­ną che­micz­ną i eko­lo­gicz­ną wie­dzę. Jed­no­cze­śnie wiersz „oży­wia” tę wie­dzę poprzez liryzm i zaba­wę z języ­kiem. Che­mia, sta­ły punkt odnie­sie­nia, poka­za­na jest w jej poli­me­rycz­nych połą­cze­niach z prze­my­słem i kapi­ta­li­zmem, ze sty­lem życia opar­tym na kon­sump­cji, z poje­dyn­czy­mi losa­mi ludzi i zwie­rząt. Takie wie­lo­po­zio­mo­we, inter­dy­scy­pli­nar­ne podej­ście nie tyl­ko pro­du­ku­je nową wie­dzę, ale też zmu­sza nas do posta­wie­nia pyta­nia o to co to zna­czy, wie­dzieć.


[1] Adam Dic­kin­son, The Poly­mers (Toron­to: House of Anan­si Press, 2013), stro­na nie­nu­me­ro­wa­na.
[2] „In Conver­sa­tion: Sina Quey­ras & Adam Dic­kin­son,” Lemon Hound, acces­sed Octo­ber 17, 2015, http://lemonhound.com/2013/09/27/in-conversation-sina-queyras-adam-dickinson/.
[3] Dic­kin­son, The Poly­mers, 8.
[4] Dic­kin­son, The Poly­mers, 105.