Opowieść o macierzyństwie, o posiadaniu dzieci i byciu człowiekiem, kobietą i matką. Historia, która wychodzi z macicy i łożyska, ale się do nich nie ogranicza, bo autorka próbuje ująć ciążę i wychowywanie dzieci jako zadania intelektualne.
Joanna Mueller nawiązuje do tekstów feministek, ale i poetek, do wielkich dzieł kultury. Dla macierzyństwa szuka kontekstu filozoficznego, poetyckiego, antropologicznego. I taki też jest jej główny postulat – by matka pozostała myślącym człowiekiem, kobietą o pełnym życiu duchowym, nie ograniczała się do wypełniania jednej funkcji życiowej. Jej zbiór esejów nie jest jednak w żadnym stopniu wywodem zimnej egoistki – autorka bardzo często odwołuje się do doświadczenia osobistego, do przeżyć z czasu ciąż, porodów i połogów. Stale pisze o emocjach, których dostarcza jej trójka własnych dzieci.
Mueller, poetka i krytyczka, ujawnia się w tej książce chyba przede wszystkim jako eseistka-feministka, jej opowieść skupia się bowiem na macierzyństwie i kobiecym, wojowniczym dość jego przeżywaniu. Kobieta funkcjonuje tu w sferze „bez”: „Bez codziennych kilku kaw, bez wieczornego piwka przy filmie, bez wyjść towarzyskich, bez szaleństw do zawrotu głowy (…), bez smakołyków, skoro istnieje trzydzieści procent, że cukrzyca nawróci, bez planów na przyszłe wakacje, bez zaproszeń na festiwale i spotkanie autorskie, bez nadprogramowych wydatków (…), bez ambicji ukończenia tej książki, którą właśnie przez ciebie – dla ciebie zaczynam pisać”. Ale jednocześnie poświecenie dla dziecka ma granice. Mueller – przyszła matka – szuka w literaturze wsparcia dla swojego egoistycznego pragnienia pozostania sobą, kobietą myślącą. Tropi więc różne teksty pod kątem macierzyństwa i kobiecości, czyta na nowo poezję Anny Świrszczyńskiej i Krystyny Miłobędzkiej, baśnie Grimmów tłumaczą jej różne sny i leki. Sięga po teksty feministek: Luce Irigaray, Julii Kristevy, Hélène Cixous. A za pośrednictwem Jestem baba Świrszczyńskiej i esejów Claude’a Lévi-Straussa zestawia swoje doświadczenie z macierzyństwem kobiet kolorowych czy ubogich. Łączy zatem to, co wniosła druga fala feminizmu, z postulatami trzeciej fali.
Stara się budować szeroki kontekst, porównuje doznania kobiet z różnych grup społecznych i narodowych. Czyta Czarne mleko Elif Şafak o depresji poporodowej i List do nienarodzonego dziecka Oriany Fallaci, za każdym razem pokazując, że biologiczne uwarunkowania przegrywają z kulturowymi, że świadomość odgrywa rolę pierwszoplanową. W tekście Wywołać ubywające (lavabo) buduje swą refleksję w odniesieniu do Świrszczyńskiej i Sylvii Plath. Później zderza Plath piszącą o poronieniu z Obsoletkami Justyny Bargielskiej. Mueller oddaje w nasze ręce tom czystych gatunkowych esejów, w których tok wywodu podporządkowany jest skojarzeniom autorki, jej myśl zaś pożywia się różnymi tekstami, swobodnie łączy rozmaite epoki, gatunki, tematy, literaturę polską z filozofią europejską, utwory z lat 60. i 70. z nowościami wydawniczymi. Kontekst literacki i filozoficzny uzupełnia projekt społeczny – pisarka nawiązuje zarówno do Kristevy, jak i do akcji Ciepły, mokry aksamit Dominiki Dzikowskiej, która kilka lat temu fotografowała kobiety rodzące. Przywołuje różne polskie opowieści o macierzyństwie – teksty Marnieli Gretkowskiej, Anny Nasiłowskiej, Krystyny Miłobędzkiej, szuka w nich tego, co uniwersalne, ale też jakichś osobistych, nietypowych odczuć. Ciągle konfrontuje siebie z innymi kobietami.
W każdym tekście poszerza jednak od razu perspektywę, od fizjologii przechodzi do filozofii i literatury. Uprawia pisarstwo typowo kobiece: punktem wyjścia dla refleksji antropologicznej stają się u niej substancje abiektalne, czyli mleko matki i krew. Za każdym też razem doświadczenie własne przekształca się tutaj w opowieść uniwersalną. Fizjologia jest kluczem otwierającym, ale od niej prowadzi droga do opowieści o kobiecym ciele i życiu. W równym stopniu, co o macierzyństwie, jest to rzecz o budzeniu się kobiecej świadomości – Mueller snuje opowieść o „pokoleniu straconym”, kobietach, które skończyły studia, ale potem zamykały się w domach, by wychowywać dzieci, i po latach odkrywały, że ograniczenie do matkowania zabiło w nich inne możliwości, ukradło tożsamość.
Tytułowa czynność powlekania rosnącego to odwołanie do wiersza Krystyny Miłobędzkiej, ale też hasło kluczowe dla zebranych tu esejów. Rosnącym jest bowiem zarówno dziecko wzrastające w łonie matki, jak i sama matka, której nowe doświadczenie zmienia zupełnie życiową perspektywę. Mueller chodzi więc o symultaniczny, równoległy proces dorastania i rozwoju – dziecka i kobiety-matki. Nowy cel kobiety musi być zaś podwójny: ustalenie własnej tożsamości i jako matki, i jako kobiety w nowej roli. Ta poetycka fraza sąsiaduje często z drugim znaczącym cytatem – o zrzucaniu wylinki. Wylinki to tytuł tomu poetyckiego Mueller z 2010 roku, lecz także odwołanie do Julii Kristevy, u której motyw kobiecego dojrzewania skojarzony jest właśnie z odrzucaniem starej skóry.
Choć Mueller za feministkami powtarza wielokrotnie, że wszystko, co prywatne, jest publiczne, to jednocześnie mało uwagi poświęca życiu publicznemu i politycznemu (wyjątek czyni, wspominając o matkach walczących w Polsce o miejsce w przestrzeni publicznej). Bardziej interesuje ją osobiste, indywidualne macierzyństwo, jego metafizyczny wymiar, konflikt z samą sobą, egoizm, który trzeba wykształcić, świadomość, którą w sobie należy pobudzić, wylinka, którą każda kobieta powinna zgubić. Pisze o ubezwłasnowolnieniu i zdobywaniu wolności – i wydaje się, że właśnie te kategorie wyznaczają dwa przeciwległe bieguny jej wywodu: pisze przeciwko wszelkim sposobom ubezwłasnowolnienia, zawsze zaś za wolnością kobieco-matczyną.
Powlekać rosnące to fantastyczna, erudycyjna, bardzo mądra i dojrzała książka. To także wyważona opowieść o tym, jak zachować siebie i darować siebie drugiemu człowiekowi.
Recenzja ukazała się w „Nowych książkach” (5/2014). Dziękujemy Autorce i Redakcji za wyrażenie zgody na przedruk.