Każda antologia z wierszami to zawsze godny uwagi pomysł. Nie inaczej jest w przypadku Szyby są cienkie, zbioru włoskojęzycznych wierszy szwajcarskich poetów związanych z kantonem Ticino, w tłumaczeniu polskich twórców, który w niezwykle frapujący sposób wyłania istotę piękna współczesnej poezji, polegającej na „łagodzeniu obyczajów” i pogodzeniu ze sobą przeciwieństw. Dlatego indywidualizm z powodzeniem konkuruje tu z licznymi inspiracjami, tradycja z niezależnością, detale z ogromem historii, a codzienność zyskuje zupełnie obcą sobie rytmiczność.
Niniejszy tom otwiera poezja Fabiano Alborghettiego (rocznik 1970), która wyróżnia się prezentowaniem dziś powszechnie pomijanej oczywistości, zgodnie z którą w sztuce konieczne jest posługiwanie się innymi sferami percypowania rzeczywistości niż te niegdyś narzucone przez tzw. „arcydzieła”, gdyż – zdaniem wypowiadających się tutaj podmiotów – obecnie niezwykle łatwo jest na drodze konsumpcjonizmu zatracić tożsamość i sens trwania w tym wymiarze, bo idea człowieczeństwa jest coraz częściej dezawuowana. Z tej perspektywy bardzo wyraźnie widać, że temu poecie najbliższy jest problem celowego pozbawiania się przez ludzi XXI wieku swej podmiotowości na rzecz samoustanawiania się na podstawie krzywdzącego oglądu innych. Od tego zaś blisko do wykazywania współistnienia głęboko zakorzenionych pragnień z absurdalnością iluzji, którymi zwykliśmy na co dzień zasłaniać rzeczywistość, zupełnie jakby każdy z nas był aktorem w przedstawieniu zupełnie niekontrolowanym przez reżysera. Kreowany tu krajobraz, zupełnie zdominowany przez dualizm, urzeczywistnianie emocjonalności i podglądactwo, jest z pełną premedytacją przedstawiany z takiej perspektywy, by najwyraziściej był w nim dostrzegalny pierwiastek obcości, który sytuuje się zaraz obok kwestii spoufalania się ze złem i problemu zakrzywiania rzeczywistości.
Następujący po nim Yari Bernasconi (rocznik 1982) skupia się zaś na problemie braku, który w stwarzanym przez niego poetyckim świecie zawsze obecny jest tylko przez wzgląd na niesprawiedliwość losu i determinowaną przez niego utratę. Najciekawsze u niego jest to, że zawsze, gdy o tym mówi, w pierwszej kolejności stara się zarysować reakcję człowieka, by potem w pełni ujawnić konsekwencje jego skonfrontowania się z atakującym cierpieniem, co najczęściej przybiera formę nakreślenia obrazu przestrzeni, w której czas mija, lecz zdaje się trwać wiecznie w swej statyczności. Zarówno nadawcą, jak i adresatem tej poezji jest człowiek, który chorobliwie przekonany jest o niewzruszoności swej wizji świata, powszechnej dewaluacji oraz konieczności uciekania przed tym, co nieokreślone. Talent Bernasconiego kryje się więc w tym, w jaki sposób traktuje on prawdę. U niego zawsze jest ona wypadkową refleksji na temat permanentnego pojawiania się zła, jako swego rodzaju „kropki nad i” oraz dookreślenia naszego istnienia w świecie, które bez niego wydawałoby się nie tyle bezosobowe, co pozbawione pierwiastka estetyki i piękna, bo przecież największe dzieła w historii sztuki opierały swą ekspresywność o słuszne wyobrażenie o tym, że to, co infernalne, pociąga najbardziej. To zjawisko jest u niego ściśle powiązane z kwestią współistnienia ze sobą pamięci, jako najczystszej idei, z jej licznymi nośnikami, tylko na pozór rozsianymi w przypadkowych miejscach i konstelacjach wokół podmiotów poznających. Tego rodzaju konkluzje nie mogłyby tu mieć miejsca, gdyby nie dominujący wyostrzony zmysł obserwacji emigranta, który zastanawia się, czy sensowne są w ogóle jakiekolwiek podziały na płaszczyźnie „my” i „oni”, gdyż egalitaryzm tkwi przecież u samych podstaw istnienia człowieczeństwa. Jedyne racjonalne rozróżnienie, które jest tutaj opisane, ma u swoich fundamentów język, lecz i tutaj poeta wnikliwie odnotowuje, że przecież idee, stojące za różnie brzmiącymi pojęciami, na całym świecie są takie same i tworzą jednorodny system. Temu poecie nie zależy jednak na tym, by jego twórczość stała się głosem określonej generacji lub zbiorowości, gdyż w jego przekonaniu wiedza jest relatywna i z tego powodu dla niego najistotniejsze jest sprowadzenie ważnych we współczesnym świecie zjawisk do poziomu obrazów przemawiających do wszystkich swym zakorzenieniem w emocjonalności, dlatego z wierszami eksponującymi rozważania teoretyczne nad przeżyciami formującymi osobowość młodego człowieka sąsiadują te, w których najwięcej miejsca poświęca się temu, co dla niego najzwyczajniejsze, czyli metamorfozom zachodzącym w świecie, zniszczeniom, fenomenowi obcości i absurdalnemu przekonaniu o tym, że zrozumienie jest możliwe.
Inaczej jest u Vanniego Bianconiego (rocznik 1977), którego wiersze stanowią fascynujące centrum tej antologii, ponieważ równocześnie kontynuują wcześniejsze tendencje, dołączają do nich swoje i otwierają się na te będące obecne wyłącznie w wyobraźni twórców. Najbardziej pociągające i urzekające nie jest tutaj jednak to, co nowe i niespotykane, lecz wyrażane wszędzie przekonanie o tym, że istnieją takie rejestry pojmowania świata, których nie sposób ująć za pomocą słów, ponieważ pojęcia, jakimi zwykliśmy się na co dzień posługiwać, mają zbyt wąski zakres semantyczny, w przeciwieństwie do mechanizmów składających się na rzeczywistość. Wobec tego Bianconi stwierdza więc, że ci, którzy podejmują jednak próby ujęcia tego, co niepojmowalne, zawsze zmuszeni będą zadowolić się tylko rozmazanymi obrazami, nie przypominającymi niczego konkretnego, bo to, czego istnienie się „zakłada”, nie zawsze może mieć możliwość istnieć naprawdę. Z tych powodów Bianconi dużo miejsca w swej twórczości poświęca problemowi zhermetyzowania XXI-wiecznej poezji, która znacząco odseparowała się od technik wykorzystywanych przez inne sztuki i pośrednio stała się dla większości ludzi obca. Czytając te wiersze ma się wrażenie, że przyczynami tego z pewnością było skonwencjonalizowanie dwóch środków stylistycznych, od których w głównej mierze zależy potencjał poezji – metafory i porównania. Choć obecnie wszystko zdaje się być przenośnią, to jednak coś takiego zupełnie nie zadowala tego poety, dla którego sens wszystkiego, co jest przedmiotem refleksji poetyckiej, tkwi w jakościach wizualnych przedstawianych za pomocą różnic pomiędzy tym, co obserwowane i tym, co ewokowane przez wyobraźnię. Trudno jednoznacznie stwierdzić, czy te wnioski odnoszą się do poezji w ogóle, czy wyłącznie do dzieł Europejczyków. Jednak jest pewne, że dla twórczości Bianconiego niezwykle istotna jest historia Europy i autonomiczność doświadczeń każdej narodowości, która się na nią składa, co widoczne jest nade wszystko wtedy, gdy zwraca naszą uwagę na równoczesną intensywność i krótkotrwałość przeżyć kształtujących tożsamość mieszkańców Europy. Dlatego ów kryzys metafory i porównania ma sytuować europejską poezję na stanowisku medium, które przez wzgląd na swą niewzruszoność jest pretendowane do łagodzenia napięć inicjowanych przez inne gałęzie sztuki oraz ma być kształtowane w oparciu o postulat tłumaczenia niejasności za pomocą wszystkiego oprócz słów.
Matteo Campagnoli (rocznik 1970) z kolei zwraca naszą uwagę na zupełnie opozycyjną względem tego wszystkiego tendencję – w jego przekonaniu niezgodności i nieporozumienia są w świecie tak powszechne, że aż zaczynają stanowić swego rodzaju potwierdzenie istnienia, dlatego sensem tworzenia poezji jest mówienie o uczuciach wpływających na percepcję. Jednak za każdym razem, gdy robi to sam zainteresowany, w fenomenalny sposób personifikuje naturę, jakby chciał wykazać, że siła wrażeń jest wypadkową jej „gestów”, zazwyczaj przez nas beznamiętnie ignorowanych. Choć wydawałoby się, że takie działanie powinno zaspokajać wszystkie rejestry jego pragnień, to w istocie jest zgoła przeciwnie – w fundamentach tworzonej przez niego poezji tkwi przekonanie o tym, że za pomocą mowy wiązanej nie sposób ująć całości, bo tkanka wiersza jest przez wzgląd na swą naturę negatywnie nastawiona do jakichkolwiek prób urzeczywistnienia możliwości wyrazu niepodzielnej całości. Dekandenckie nastroje w tej materii są zdaniem Campagnoliego jedynie wytworem inwencji poszczególnych twórców, ponieważ nie ma takiej możliwości, by były one determinowane przez jakieś nadrzędne tendencje. Oprócz tego z oczywistych względów jest tutaj dostrzegalna pochwała sztuki, która nie waha się poruszać problemu cykliczności w świecie, co pozwala temu poecie poszerzyć zakres oddziaływania swych utworów na kwestie wszechobecnej dziś miniaturyzacji obrazów poetyckich, mimowolnej utraty ich wewnętrznych konturów i współistnienie w tekstach idei ocenianych przez pryzmat wiary oraz przypuszczeń. Takie podejście siłą rzeczy implikuje konkluzję, zgodnie z którą złudzenia eksponują to, co ukrywa pamięć w swych fantazmatach, bo w XXI wieku artyści zbyt intensywnie zwykli porzucać zwyczajność i codzienność na rzez kultu rytualności i powtarzalności.
Ostatni z poetów, Massimo Gezzi (rocznik 1976), akcentuje powagę rozpracowywania za pomocą poezji różnic pomiędzy poszczególnymi interpretacjami tych samych idei bądź konceptów. Nie oznacza to jednak, że zastanawia się on w swoich wierszach nad kwestiami tak fundamentalnymi jak „czym jest poezja?”, bo już na pierwszy rzut oka widać, że z każdego wersu jego autorstwa emanuje wiara w możliwość zespolenia ze sobą nawet opozycyjnych wrażliwości, niekoniecznie kosztem umieszczania w obrazach poetyckich intrygujących detali. To właśnie temu poecie Szyby są cienkie zawdzięczają nakreślenie bardzo ciekawej poetyki, która jest w stanie nie tyle zintegrować przeciwieństwa, co nawet zobrazować przekształcenie się imitacji w interpretację, czego konsekwencją jest pogląd, że ambitny twórca nigdy nie wie, do jakich rozmiarów rozrośnie się jego dzieło w umyśle odbiorcy. Stąd Gezzi tyle w swoich utworach poświęca szeroko rozumianemu „pojmowaniu”. U niego rzeczywistość domaga się rozwagi w dekonstrukcji rządzącego nią czasu, gdyż nieśmiertelność emocji ujmowanych w słowa zawsze na jakimś poziomie refleksji – przez wzgląd na konteksty determinujące odczytanie – zawsze zostaje zderzona z teraźniejszością i często nie jest dość silna, by przetrwać tę próbę. Główną ideą takiego rozumowania jest zatem to, że pomimo faktu, iż ilość materii w naturze jest stała, to jej „pamięć” zupełnie jest niepodatna na jakiekolwiek manipulacje, ponieważ w tym poetyckim świecie zmiana formy nie jest tożsama z równoczesną zmianą niesionych przez nią treści. W praktykowanym tu linearnym układzie znaczeń wszystko to jest celowo tak przedstawione, by kolidowało z faktem, że to, co właśnie jest przez nas przeżywane, nigdy się nie powtórzy, bo nie sposób w obecnych warunkach wiernie odtworzyć konkretnego układu zbiegów okoliczności. Jeżeli chcielibyśmy z tego wszystkiego wyekstrahować jakiś kluczowy koncept, to z pewnością dobrym wyborem byłoby przyjrzenie się tym utworom, które wykazują, że chcąc skutecznie uchwycić naturę czegoś, co jest nieruchome, bezwzględnie należy to ożywić. Statyczność bowiem dla poezji wymyka się nawet choć połowicznemu zrozumieniu, dlatego jednym z dominujących celów współczesnej sztuki jest reprezentowanie tych przykładów upadku, które udowadniają, że świat ulega autodestrukcji właśnie przez podważanie tego, co go tworzy.
Tekst pierwotnie ukazał się na stronie Biblioteka Młodego Człowieka. Dziękujemy Autorowi za wyrażenie zgody na ponowną publikację.