Drugi pocałunek Gity Danon (fragment)
Opowiem ci o Lotarze. Możesz o tym później zapomnieć, nie ma w tej opowieści żadnego przesłania i do niczego ci się ona nie przyda, nigdy nie spotkasz takiego człowieka, nie musisz więc wiedzieć, jak się z nim obchodzić. Opowiem ci o Lotarze z powodu kobiety, która go kochała – jest prawdziwa, może kiedyś gdzieś ją zobaczysz, ją albo jej podobną, może się zakochasz i spędzicie razem całe życie, a może tylko przejdziesz obok niej, miniecie się w sklepie samoobsługowym, powiesz: „Dzień dobry, Gito, jak się pani miewa?”, ale ona nie odpowie, bo Gita nie odpowiada, Gita pozdrowienia zbywa milczeniem.
W tamtym czasie Lotar był najmocniejszym człowiekiem w mieście. Przynajmniej tak mówiono, chociaż nikomu nigdy nie przyszło do głowy, by to sprawdzić. Mieszkał sam z matką, panią Edytą, która prowadziła zakład plisowania spódnic. O jego ojcu nikt nic nie wiedział, chociaż krążyły słuchy, że był jakimś niemieckim oficerem, miał na imię Otto i że chodziło o wielką miłość. Nocą podobno zakradał się potajemnie do pani Edyty i zostawał aż do świtu. Nikt go nigdy nie widział, bo miłość kwitła tylko w czasie godziny policyjnej. Opowiadano, że Otto w kwietniu 1945 roku nie chciał wycofać się razem z resztkami wojska, dlatego zdezerterował i ukrywał się po sarajewskich lasach przez kolejne dwa lata. […]
Był początek lata 1947 roku, kiedy pewnej niedzieli pani Edyta zabrała dziecko w góry. „Niech uczy się od małego”, powiedziała babci Džemidžić; ta pocałowała i ją, i dziecko: „Idź, synu, i nie oddaj tego, co masz, póki to masz”. Wrócili pod wieczór. To był ostatni raz, kiedy pani Edyta poszła w góry. Później ludzie gadali, że tamtego dnia Otto pieszo wyruszył przez Austrię do Niemiec. Czekał, aż zobaczy syna, a potem zniknął na zawsze.
Lotar skończył I Gimnazjum i jako prymus zapisał się na medycynę. Kiedy już myślano, że w jego życiu wszystko ułoży się tak jak w opowieściach o dobrych i szczęśliwych dzieciach, na trzecim roku uniwersytetu spotkał Gitę Danon, dwa lata starszą od siebie córkę aptekarza, która też studiowała, przeważnie jednak czas spędzając na imprezach. Jak butelki ciskane na podłogę – póki nie nadszedł świt i nie rozjaśniło jej się w głowie – tak pękały przez nią serca męskiej połowy Sarajewa. Ale Gita nie uznawała poranków i nigdy nie miała dość tej osobliwej zabawy: przyciągała do siebie mężczyznę, igrała z nim do pierwszego pocałunku, potem zaś go odrzucała, żeby stoczył się w głąb swojego wstydu, również ku rozpaczy innych, którzy wprawdzie nie ulegli dotąd jej czarowi, lecz już wiedzieli, że i na nich przyjdzie kryska, a wtedy w żaden sposób nie zdołają mu się oprzeć. Ostatecznie wszystkim udawało się przeboleć Gitę, czas leczył rany – z ust, które niegdyś obdarowała pocałunkiem, można było nawet usłyszeć, że jest kurwą. Jedynym, który nie mógł jej odżałować i nigdy nie powiedział o niej złego słowa, był Lotar. Jak się okaże, obie te rzeczy zmienią zarówno jego, jak i jego życie.
„Będę na ciebie czekał, nieważne jak długo, ale będę; wróć do mnie, jak już się zmęczysz”, powiedział jej po pocałunku, a ona śmiała się, odchodząc w noc ulicą Tita; śmiała się tak, że aż drżały szyby w witrynach, a kobiety wyglądały z okien, żeby zobaczyć, komu tak wesoło w środku nocy, w tym miejscu na ziemi, gdzie nie ma powodu do radości ani nikogo, kto śmiałby się tak dźwięcznie jak Gita, dziewczyna nie z tego świata. Kobiety nie widziały w niej konkurentki, ponieważ wiodła hulaszcze życie z tysiącem wielbicieli i jednym pocałunkiem, i w każdej chwili mogła być martwa.
Lotar wierzył, że Gita do niego wróci, a on do tego czasu musi bronić jej honoru. Kiedy tylko w towarzystwie ktoś otwierał usta, żeby coś o niej powiedzieć, Lotar reagował: „Uważaj, ja tu jestem”. O dziwo, wszyscy milkli, chociaż nikomu nie przychodziło do głowy, że Lotar może użyć swojej potężnej siły. Tak to się ciągnęło, dopóki Gita nie znieważyła Dina Kreza, furiata i kryminalisty, który od lat grasował po Włoszech, a do miasta przyjeżdżał tylko po to, żeby się pokazać i wydać pieniądze. Krezo z wściekłości wychodził z siebie, na domiar złego ktoś mu powiedział o Lotarze, niby żartem ostrzegając go, że w jego obecności nie wolno mówić nic przeciwko Gicie. Wtedy Krezo krzyknął: „Pokażcie mi tego gościa!”, i natychmiast ruszył przed Wydział Medyczny. Czekał tam podobno ze dwie, trzy godziny, co tylko wzmogło jego gniew, a kiedy w końcu zobaczył Lotara, nie był już w stanie ocenić, z kim zadziera, podszedł do niego, złapał go za kołnierz kurtki, od dołu wbił w niego wzrok i głosem człowieka, który za pasem nosi pistolet, cicho syknął: „Lizała ci ta skurwiona Żydówa mać”.
To, co działo się potem, nie bardzo nadaje się do opowiadania; mówią, że Lotar chwycił Kreza za uszy, wyrwał je, a kiedy nieszczęśnik runął na ziemię, zaczął okładać go pięścią po głowie. Zanim przyjechała milicja, z twarzy Kreza nic już nie zostało. Lotara napadło czterech funkcjonariuszy, ale on zrzucił ich z siebie, ruszył w stronę ulicy, po chwili stanął, usiadł na murku i zapalił papierosa. Milicjanci w odległości trzech, czterech metrów od niego kurczowo ściskali pistolety automatyczne i nie mieli odwagi podejść bliżej. „Już po wszystkim – powiedział – zabiłem człowieka”, wtedy tamci rzucili się na niego i zaczęli z nienawiścią kopać go, okładać pięściami i kolbami. Skądś wiedzieli, że Lotar nigdy się nie broni. Może to kwestia doświadczenia, chociaż nie sądzę, żeby kiedykolwiek spotkali takiego człowieka jak on.
Został skazany na piętnaście lat pozbawienia wolności za „wyjątkowo okrutne zabójstwo”. W więzieniu w Zenicy spędził pełnych dwanaście lat; tyle wystarczyło, by miasto zapomniało o nim i na ulicach pojawili się nowi, młodsi, którzy ani o Lotarze, ani o losie Dina Kreza nie mieli pojęcia. A Gita? Gity nikt nie mógł wymazać z pamięci, jej uroda i śmiech przez te lata w ogóle nie straciły na sile, nadal uwodziła świat swoim jednym jedynym pocałunkiem. Wybrańców miewała młodszych nawet o piętnaście lat, ale poza tym nic się nie zmieniało – wciąż jeszcze nie pojawił się mężczyzna, który oparłby się blaskowi jej oczu, nie znalazł się też ani jeden na tyle mądry, aby wiedzieć, że ta stokrotnie powtarzająca się historia za każdym razem musi skończyć się tak samo. […]
Po powrocie z więzienia Lotar zaczął pić. Pił regularnie, zgodnie z kalendarzem – „Widać, że za ojca miał Szwaba”, mówiono w okolicy nie bez szacunku – pił siódmego każdego miesiąca. […] A potem wybuchła wojna i pewnego wrześniowego poranka podczas oblężenia Lotar znalazł pod drzwiami karteczkę z napisem: „Wiem, że chcesz wiedzieć. Jestem w Madrycie. Gita”. […]
Pozostanie zagadką, czy Lotar uwierzył, że jego cierpliwość została nagrodzona, Gita już się zmęczyła i teraz czeka na niego ze swoją miłością w Madrycie, czy też zwyczajnie nie umiał sobie wyobrazić, że zostanie w mieście, w którym jej nie ma. Trudno powiedzieć, lecz jedno jest pewne – tamtego dnia Lotar zaczął obmyślać, jak uciec i przedostać się do Hiszpanii. Nie miał pieniędzy ani paszportu i nie wiedział, jak je zdobyć. […]
Nikt nigdy nie dowie się, jak Lotar przeszedł Bośnię i te wszystkie kraje, które stanęły mu na drodze, czym podróżował, ani jak uniknął spotkania z celnikami i policjantami; wiadomo tylko, że pewnego dnia, wychudły, bosy i cały w krostach, zjawił się niczym duch w jakimś komisariacie na przedmieściach Madrytu. Chwycił za rękę pierwszego z brzegu policjanta i powiedział: „Gita Danon per favore”. Ten wpadł w przerażenie, a Lotar powtórzył: „Gita Danon per favore”. Zbiegła się cała policja, nadciągnęły posiłki, przyjechała erka, a Lotar z uporem powtarzał: „Gita Danon per favore”. Hiszpanie potrzebowali pół dnia, zanim zrozumieli, że nie zna ani słowa po hiszpańsku, po czym próbowali mówić do niego w różnych językach: po niemiecku, włosku, angielsku i francusku, znalazł się nawet taki, który przemówił do niego po węgiersku. Lotar kręcił tylko głową, składał dłonie do modlitwy, łapał wszystkich za ręce i prosił: „Gita Danon per favore”. […]
Ostatni pocałunek Gity Danon napisałem dawno. Był rok 1997, dopiero co skończyła się wojna w Bośni i Hercegowinie, a ja zbierałem skorupy po minionym życiu, chcąc ułożyć z nich całość. Nie wiedziałem, że to marzenie ściętej głowy, że nie da się poskładać i na nowo skleić rozbitego dzbanka.
Zastanawiałem się, czy dzisiaj, w czasach ironii, można napisać opowiadanie o wielkiej miłości, takie, jakie spotykamy w literaturze do XX wieku albo w czarno-białych filmach hollywoodzkich. Interesowała mnie historia płomiennego uczucia, pozbawiona ironicznego dystansu, intelektualnych nadbudówek czy elementów metatekstowych, lecz także trywialności, banału oraz fałszu. Historia, która z jednej strony nie spodoba się zawodowym czytelnikom, z drugiej jednak nie będzie przypominać harlekinów i telenowel.
To opowiadanie ma swoje źródło w sarajewskiej legendzie miejskiej z lat sześćdziesiątych XX wieku. Otóż naprawdę istniał Lotar, najsilniejszy człowiek w mieście, i naprawdę zginął z powodu nieszczęśliwej miłości. Oryginalna historia różniła się jednak od mojej – ustne legendy posiadają inną fakturę i dynamikę – ale była tak samo tragiczna.
Drugi pocałunek Gity Danon to ponadto swego rodzaju hołd złożony sarajewskim klechdom miejskim, wymyślonym opowieściom i osiedlowym mitom, przekazywanym z pokolenia na pokolenie.
Przełożył Miłosz Waligórski