W jednej ze swoich książek – bodajże w Chwalcie łąki umajone – Michał Olszewski zapisał: „Czasami mam wrażenie, że pamiętam zbyt wiele”. Niezależnie od radykalnej odmienności egzystencjalnych losów i społecznego kontekstu, Faruk Šehić w nagrodzonej Europejską Nagrodą Literacką Książce o Unie mówi coś podobnego. Jego pamięć jest jednak o wiele bardziej złożona. I, powiedzmy sobie szczerze, nieporównywalnie bardziej bolesna. To pamięć kogoś więcej niż tylko „ocalałego” z wojennej pożogi: to pamięć całego straconego w ogniu pokolenia, dla którego konflikt w byłej Jugosławii – nawet jeśli pozornie „wyparty” – już zawsze będzie wracać i nawiedzać rzeczywistość, zarówno dzisiejszą, jak i wczorajszą, tą na minutę przed rozlewem krwi.
Nic zatem dziwnego, że powieściowy debiut bośniackiego poety otwiera znany cytat z Borgesa: „Niepamięć to jedna z odmian pamięci, jej mgliste podziemie, drugie, tajne oblicze monety”. Proza Šehicia to proza zawieszona „pomiędzy”, szukająca niemożliwego pojednania, dążąca do wyobrażonej syntezy, która nigdy nie stanie się żadną harmonijną całością. „Mój życiorys to pasmo przypadków, wiele z nich wybrałem ja sam, niektóre przypadki wybierały zaś mnie”. I kilka linijek dalej: „Moja biografia to ciało i krew, a nie entertainment. Tu, gdzieś pomiędzy, istnieję ja. Jestem jeden, a są nas tysiące. Niezłomnych i złamanych”.
Bośniacki pisarz przywołuje swoje dzieciństwo, ale w sposób wybrakowany, opowiada o swojej wojnie, ale najczęściej przez zamilknięcie, a wreszcie usiłuje wypowiedzieć swoją bałkańską teraźniejszość, z której – jak się okazuje – żaden język nie może do końca zdać sprawy. Książka o Unie – zarówno na planie fabularnym, stylistycznym, jak i intelektualnym – balansuje pomiędzy przeciwstawnymi biegunami. Jej żywiołem jest bezkompromisowa zmienność rejestrów, odpowiadająca bolesnemu przepracowaniu wojennej traumy: wszak praca pamięci nie mieści się w żadnym modelu (zachodniej) racjonalności. W tym sensie powieść Šehicia podejmuje pokoleniowe doświadczenie dzisiejszych czterdziestolatków z byłej Jugosławii. Słowem: stara się zrozumieć i objąć to, w co cała zszokowana Srebrenicą Europa dwadzieścia lat temu nie chciała nawet uwierzyć.
Główny bohater Książki o Unie, porte-parole autora, to dwudziestoletni mężczyzna, „poeta i żołnierz”, dowódca niewielkiego oddziału podczas wojny w Bośni i Hercegowinie. Poddając się po latach hipnozie, raz jeszcze wraca do przeszłości, tym razem jednak po to, żeby ją w jakiś szczątkowy chociaż sposób uporządkować, żeby jakoś ją operacyjnie rozliczyć. „Moje wspomnienia są brudne i ohydne. Odczuwam wstręt, kiedy muszę mówić o byłym państwie i początku wojny.” Dlatego też wojenne doświadczenie Šehicia zawsze zapośredniczone jest przez pewien – nieco ironiczny – gest asekuracji: „Wybaczcie mi, że w tym miejscu zmuszony jestem bezpośrednio opowiadać o wojnie, wiem, że to w dzisiejszych czasach niezbyt popularne, popularna jest przyszłość, w której depresja podbije wasze serca”.
W sposób bezpośredni autor opowiada zatem o wojnie niechętnie, z poczucia obowiązku; robi to jednak mimochodem, jakby przy okazji, w głębokim przekonaniu, że krwawe opisy walk nie są w stanie oddać rozmiarów tragedii, jaka dotknęła tysiące ludzkich istnień. Chodzi mu bowiem o coś innego. Od bitew i huku artylerii bardziej interesują go okaleczeni, pozbawieni prawa do historii ludzie z całym wszechświatem rzeczy pozostawionych samym sobie, bez kontekstu, pochłoniętych w dymie i ogniu: „Dokąd trafią moje książki z półki nad telewizorem marki Grundig? Gdzie zniknie telewizor, który reagował na łagodny dotyk? Gdzie ulotni się setka moich oryginalnych kaset ułożonych nad książkami? Gdzie podzieją się moje listy, miłosne i błahe?” Paradoksalnie to właśnie wtedy, a więc gdy Šehić abstrahuje od wielkiej, „historycznej” narracji, gdy porzuca reportażową manierę i wkracza w kruchy, retrospekcyjny, impresyjny rejestr gdzieś na pograniczu prozy i poezji, staje się najbardziej brutalny. Chociażby wtedy, gdy snuje poetyckie impresje o lecie nad rzeką Uną. O jabłoni rosnącej u jej brzegu. Albo kiedy wspomina przedwojenne historie ze swojego rodzinnego miasteczka i duma nad losem jego mieszkańców: modlącej się na dywaniku Babci, zgarbionej Bułgarzycy albo chłopców wędkujących na brzegu rzeki. Wszyscy oni wydają się zarażeni niewypowiedzianym wprost rozpadem, pełni niepokoju, przynależący do tego czarnego, ogarniętego przez śmierć i zniszczenie porządku.
Zdaje się, powiada Šehić, że na wojnie nigdy nie walczymy za swoją sprawę. Walczymy wyłącznie o przeżycie, i to nie tylko fizyczne. Książka o Unie nie jest zatem opowieścią z frontu. Nie jest też antywojennym manifestem na miarę nowego wieku, a przynajmniej wcale nie ma takich ambicji. Šehić sięga pamięcią głębiej, w odległy świat dzieciństwa, by zdjąć z niego piętno przyszłej wojny, by wyegzorcyzmować krążące nad nim, posępne widmo. Słowem: sięga pamięcią wstecz, by odzyskać historię swoją i całego swojego pokolenia, by uratować ją od zasięgu dział i karabinów. W wywiadzie udzielonym z okazji nominacji do Europejskiej Nagrody Literackiej w 2013 roku wspominał, że jego powieść „nie jest ani egocentryczna, ani egoistyczna; opowiada raczej o przeznaczeniu wielu ludzi z byłej Jugosławii”, którzy wojnę wprawdzie przeżyli, ale teraz – „niezłomni i złamani” – żyją okaleczeni wyłącznie w jej cieniu.
Medytacyjny ton tej prozy odpowiada zatem zadaniu, jakie postawił sobie autor. „Jestem kronikarzem czasu, który zaginął, poszedł z dymem”. Krótkie, formalnie zdyscyplinowane opisy zrujnowanego Sarajewa przeplatają się w Książce o Unie z sennymi, poetyckimi iluminacjami, a szczery, „naiwny” podziw dla natury z jednoczesnym poczuciem rozczarowania pozorną trwałością ludzkiego świata: „Nostalgia jest piękna, ale ja potrzebowałem czegoś więcej. Przedmiotu bez oznak wyczerpania czy też zużycia. Diamentowego notesu zapisanego alchemicznymi wzorami na ocalenie Ziemi i postęp ludzkości (…). A jednak rzeczy, przedmioty, biżuteria, zegarki nie potrafiły trwać. Wszystko to, choć wykonane z materiałów stałych, podlegało znikaniu na różne sposoby, a więc na czym mógłbym się oprzeć?”
*
Pomimo mocnej pozycji mówiącego, Książka o Unie nie jest jednak powieścią autobiograficzną. To coś znacznie więcej, szeroko zakrojony, dojrzały literacko projekt, coś w rodzaju „auto-fikcji” (sformułowanie autora), w której pojedyncze, życiowe doświadczenie bohatera łączy się w dłuższą opowieść o pokoleniu pozbawionym głosu i prawa do pamięci o utraconym świecie. Przygnębienie i depresja, pisze Šehić, w końcu dopadną nas – straconych – ale z zupełnie innego powodu, nie przez pogrążoną w wojennych odmętach przeszłość, lecz przez przyszłość, która nie ma dla nas żadnego zrozumienia: „Dopadnie was przygnębienie, kiedy będzie przechadzać się po centrach handlowych, ludzie o niezgrabnych ramionach i tłustych tyłkach, łaknący syrenich ciał z hologramowych billboardów”. Warto sięgnąć po Książkę o Unie, chociażby po to, by przekonać się, jaką mocą może dysponować literatura w świecie uzależnionym od zapomnienia.
Szczere polecanko.