21/03/16

Utopie temporalne

Bronka Nowicka

Strona cyklu

Poręczne pudełka z zagładą. Tryptyki intermedialne
Bronka Nowicka

artystka interdyscyplinarna, pisarka, wykładowczyni Wydziału Reżyserii Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi. Absolwentka PWSFTviT oraz Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Publikuje w magazynach i antologiach, m.in.: „Poetry Wales”, „Modern Poetry in Translation” (Anglia, 2017), „The Cinnamon Review of Short Fiction” (Anglia, 2018), „Michigan Quarterly Review”, „Tripwire”, „LIT” (USA, 2019), „Znak” (2017/2019), „Pismo” (2019), „Powidoki” (2019/2020). Laureatka Nagrody Literackiej Nike oraz Złotego Środka Poezji za książkę Nakarmić kamień (2016). W 2017 roku została laureatką projektu New Voices from Europe realizowanego w ramach platformy Literary Europe Live i wspierającego wyróżniających się europejskich pisarzy po debiucie.

Zaso­by tabu­la­riów: mapy kamien­ne, gli­nia­ne, tka­ne map­pae mun­di – płót­na świa­ta – doku­men­tu­ją ist­nie­nie tere­nów zamiesz­ka­łych przez nem­ro­dów usi­łu­ją­cych zgłę­bić isto­tę cza­su, by nad nim pano­wać. Tek­sty i ryci­ny rotu­lu­sów zaświad­cza­ją o prak­ty­kach łowiec­kich, z któ­rych jed­ne mia­ły na celu zada­wa­nie cza­so­wi ran lub śmier­ci, dru­gie – chwy­ta­nie go. Wie­rzo­no bowiem, że poję­te może zostać jedy­nie coś, co posia­da cia­ło, a ono – jak mnie­ma­no – w przy­pad­ku rze­czy nie­wi­dzial­nych obja­wia się po ich zra­nie­niu, zła­pa­niu w potrzask albo post­mor­tal­nie.

To, w czym póź­niej­si bada­cze widzie­li anty­cy­pa­cje zega­rów, było w rze­czy­wi­sto­ści zasta­wia­ny­mi na czas sidła­mi, któ­rych zęb­ni­ki, tar­cze, sznu­ry, obciąż­ni­ki i waha­dła mia­ły ciąć, pętać, ogłu­szać i miaż­dżyć poj­ma­ne­go. Chcia­no, żeby czas krwa­wił, umie­rał, szar­pał się, tłukł o ścia­ny skrzyń fasze­ro­wa­nych żela­stwem. Podob­nie wetknię­te w zie­mię prę­ty i gro­ty, nie­słusz­nie bra­ne za pierw­sze gno­mo­ny, sta­no­wi­ły pry­mi­tyw­ne narzę­dzia myśli­wych polu­ją­cych na wszech­obec­nie bie­gną­ce zwie­rzę. Ci, któ­rzy nade­szli po nich, myl­nie uwa­ża­li za klep­sy­dry i horo­lo­gia wod­ne to, co w zamy­śle słu­ży­ło topie­niu i przy­gnia­ta­niu ofia­ry cię­ża­rem osy­pu­ją­cych się zia­ren. W isto­cie wszyst­kie pułap­ki na czas były, wraz z ich mecha­ni­zma­mi, daw­ca­mi orga­nów dla pierw­szych zega­rów, nie ich prze­po­wied­nią.

Arte­fak­ty ręko­pi­śmien­ne wspo­mi­na­ją o rodzie zamar­ni­ków, któ­rzy w roz­wa­ża­niach nad figu­rą cza­su doszli do prze­ko­na­nia, że poru­sza się albo on, albo obser­wa­tor i na tej myśli opar­li rytu­ał. Sądzi­li, że moż­li­wym będzie zoba­cze­nie cza­su, gdy prze­sta­nie się go dosia­dać, wyprzę­gnie z trwa­nia wszel­ką czyn­ność zwią­za­ną z ruchem. Porzu­ca­li więc upra­wy, zaprze­sta­wa­li doglą­da­nia zwie­rząt, wyga­sza­li ogień, ryglo­wa­li drzwi i zasty­ga­li w oknach. Zatrud­nie­ni wyłącz­nie przy patrze­niu, haru­jąc ocza­mi za dnia i w nocy, ocze­ki­wa­li zapła­ty w posta­ci obra­zu z uobec­nio­nym cza­sem, ale widzie­li jedy­nie pej­za­że. Dla­te­go odło­ży­li prak­ty­ko­wa­nie bez­ru­chu i się­gnę­li po cere­mo­nie mają­ce przy­mu­sić nie­wi­docz­ne do obja­wień. Chcie­li obra­zić czas, zaprze­czyć jego następ­stwu, krzy­żo­wać sfe­ry, któ­re roz­dzie­lał.

Wpro­wa­dzi­li zakaz wspo­mi­na­nia i pla­no­wa­nia, ujed­no­li­ci­li cza­sow­ni­ki okre­śla­ją­ce czyn­no­ści prze­szłe, teraź­niej­sze i przy­szłe, roz­ko­pa­li gra­ni­ce dzie­lą­ce żywych i mar­twych. Dawa­li dzie­ciom zmar­łych do zaba­wy, te sadza­ły ich w pia­chu, gdzie wyglą­da­li jak stę­chłe lale. Dla zło­śli­wie wskrze­szo­nych wzno­szo­no plat­for­my, na któ­rych zmu­sza­no ich do publicz­ne­go uda­wa­nia życia – macha­li dłoń­mi uno­szo­ny­mi przez balo­ny przy­wią­za­ne nit­ka­mi do nad­garst­ków. Dzię­ki tym obrzę­dom zamar­ni­cy ofia­ro­wa­li potom­nym sce­nę, mario­net­kę i rekwi­zyt, ale żad­nej wie­dzy na temat natu­ry cza­su.

Oni­ry­cy, pierw­si trans­plan­to­lo­dzy idei ze snu do jawy, budu­ją­cy mia­sta, ustro­je i mito­lo­gie w sta­nie sen­now­łóc­twa, wie­dzie­li: czas – podob­nie jak sen – nigdy nie będzie mate­rią, ale prze­czu­wa­li, że może się wpi­sać w wytwa­rza­ny przed­miot, współ­two­rzyć pamiąt­kę wła­snej obec­no­ści. Roiły się im bło­ny podob­ne do rybich pęche­rzy, płyt­ki z minia­tu­ra­mi osób, puz­dra wię­żą­ce świa­tło i czas. W som­nam­bu­licz­nych warsz­ta­tach oni­ry­cy zbi­ja­li skrzyn­ki podob­ne do budek dla pta­ków. Nazwa­li te kon­struk­cje apa­ra­ta­mi. Sta­wia­li je o świ­cie naprze­ciw wid­no­krę­gów i ludzi, by o zmierz­chu, tym samym gestem, któ­rym pod­bie­ra­li jaj­ka z gniazd, wycią­gnąć z pude­łek nie­zna­ną for­mę minio­ne­go, lecz wyj­mo­wa­li tyl­ko puste ręce. Ponie­waż mię­dzy rze­czy­wi­sto­ścią a snem gubi­ły się szcze­gó­ły pozwa­la­ją­ce zadzia­łać nowe­mu instru­men­ta­rium, oni­ry­cy pozwo­li­li pra­co­wać same­mu prze­czu­ciu, odce­dza­jąc je od nie­po­ję­tej mecha­ni­ki. W poje­dyn­kę lub w gru­pach kła­dli się na wcze­śniej spulch­nio­nej gle­bie. Gdy się upo­zo­wa­li w hory­zon­tal­nym ate­lier, ogrod­ni­cy obsie­wa­li ten pas grun­tu tra­wą. Jeśli słoń­ce dopi­sa­ło, po tygo­dniu oni­ry­cy dźwi­ga­li się z zie­mi i ze wnie­sio­nych na polu rusz­to­wań patrzy­li na leżą­ce w zie­le­ni czar­ne sobo­wtó­ry swo­ich kształ­tów. Były to pierw­sze foto­gra­fie – wspól­ne wytwo­ry świa­tła, cza­su i ludzi – wte­dy jesz­cze pozba­wio­ne szcze­gó­łu i nie­trwa­łe.

Innym oni­rycz­nym wyna­laz­kiem, słu­żą­cym stu­diom nad związ­ka­mi cza­su i przed­mio­tu, były teatry ana­to­micz­ne. Pod­da­wa­no w nich autop­sji sta­re rze­czy. Obdzie­ra­no je z wierzch­nich warstw, zaglą­da­no w wewnętrz­ne powło­ki, orga­ny i jamy, by się cof­nąć w prze­szłość. Na sto­le sek­cyj­nym kła­dzio­no instru­men­ty muzycz­ne, z któ­rych wydo­by­wa­no wło­sy ich nie­gdy­siej­szych użyt­kow­ni­ków, bada­no kawał­ki murów i skał kry­ją­cych malun­ki lub pismo.

Oni­ry­cy, odkryw­cy popę­dza­ni przez treść wła­snych snów, wywie­dli też z nich w rze­czy­wi­stość pier­wo­typ muzeum. Śni­ły się im bowiem gma­chy sta­wia­ne na cześć cza­su, peł­ne zno­szo­nych dla nie­go przed­mio­tów, by się nimi bawił – nie­któ­re nisz­cząc, inne oszczę­dza­jąc. Wraz z nasta­niem muze­ów – miejsc, gdzie ludzie przy­cho­dzi­li czcić czas – zamar­ło wie­le idei jego ucie­le­śnień; ska­mie­nia­ły w sen­ty­ment.


BRONKA - FOTO 1. UTOPIE TEMPORALNE

Jed­no z pierw­szych wspo­mnień: miś wcho­dzi do poko­ju, trzy­ma moją mat­kę i ojca za ręce; jest wyż­szy ode mnie. Od tam­tej chwi­li minę­ło trzy­dzie­ści sie­dem lat. Zabaw­ka cią­gle jest ze mną.


BRONKA - tomografika 1. UTOPIE TEMPORALNE

BRONKA - tomografika 2. UTOPIE TEMPORALNE

BRONKA - tomografika 3. UTOPIE TEMPORALNE

Pod­da­łam zabaw­kę prze­świe­tle­niu w tomo­gra­fie kom­pu­te­ro­wym. „Pro­szę spoj­rzeć na ten arte­fakt” – powie­dział radio­log, oglą­da­jąc skan – „w uszach misia jest piach, ktoś musiał bawić się nim w pia­chu”.


BRONKA - FOTO 2. UTOPIE TEMPORALNE

BRONKA - FOTO 3. UTOPIE TEMPORALNE

Były tyl­ko dwa pia­chy, w któ­rych mogłam bawić się misiem. Jeden w domu dziad­ków – tam wycho­wał się mój ojciec. Dru­gi w domu rodzi­ców – tam wycho­wa­ła się moja mat­ka. Pomy­śla­łam: nie ma już  tych domów. Nie ma więk­szo­ści tam­tych ludzi. Nie ma tam­tych pia­chów, ale we wnę­trzu mojej sta­rej zabaw­ki są ziar­na któ­re­goś z nich. Odzy­skać je, to jak cof­nąć czas. Pod­da­łam misia ope­ra­cji, któ­rą wyko­nał chi­rurg pla­styk. Dok­tor wydo­był z ucha misia zbry­lo­ny kurz, dre­wien­ko pocho­dzą­ce praw­do­po­dob­nie ze stru­ga­nej kred­ki i kil­ka­na­ście zia­ren pia­sku.


Bron­ka Nowic­ka, „Zna­la­złam mój pia­sek”
(autor­ka dzię­ku­je dok­to­ro­wi Mar­ko­wi Szczy­to­wi za pomoc w reali­za­cji wideo)


BRONKA - fotografia końcowa. UTOPIE TEMPORALNE