wywiady / o pisaniu

Wyjechały: „Cudze łóżka”

Kamila Pawluś

Wioletta Grzegorzewska

4 odcinek cyklu wywiadów Wioletty Grzegorzewskiej zatytułowanego "Wyjechały" – rozmowa z Kamilą Pawluś.

„Wyje­cha­ły” to nawią­zu­ją­cy swym tytu­łem i zawar­to­ścią do Wyje­cha­li, zbio­ru czte­rech „wygnań­czych” opo­wie­ści W. G. Sebal­da, cykl roz­mów Wio­let­ty Grze­go­rzew­skiej z pol­ski­mi artyst­ka­mi: pisar­ka­mi, tłu­macz­ka­mi, poet­ka­mi, któ­re wyje­cha­ły po wej­ściu Pol­ski do Unii Euro­pej­skiej i do tej pory miesz­ka­ją za gra­ni­cą.


Twój blog „Pomy­lo­na wyspa” [http://pomylonawyspa.blox.pl/html] zaczy­na się 22 kwiet­nia 2014 od Wiel­ka­noc­ne­go Ponie­dział­ku, zapa­chu angiel­skiej wio­sny wdzie­ra­ją­ce­go się przez okno do Two­je­go poko­ju w domu pani Kowa­lik. Opo­wiedz, jak to dokład­nie było? Czy tak wyglą­da­ły Two­je pierw­sze dni w Anglii?

Wyjeż­dża­łam, jak to zazwy­czaj bywa, w trud­nej finan­so­wej i życio­wej sytu­acji. Nie tak daw­no zre­zy­gno­wa­łam z pra­cy w Naro­do­wym Cen­trum Kul­tu­ry w War­sza­wie, gdzie pro­wa­dzi­łam dział wydaw­ni­czy, księ­gar­nię i cykl spo­tkań lite­rac­kich w Kor­de­gar­dzie. Kie­dy odcho­dzi­łam, atmos­fe­ra była bar­dzo nie­życz­li­wa  –  nie­dłu­go póź­niej uka­za­ły się arty­ku­ły o mob­bin­gu pra­cow­ni­ków tej insty­tu­cji. Kil­ka dzia­łów roz­wią­za­no, wie­le kobiet ode­szło lub ucie­kło na macie­rzyń­skie. Wie­dzia­łam, że nie ma tam dla mnie miej­sca ani atmos­fe­ry do pra­cy. Potem zna­la­złam się na sta­żu w Zna­ku w Kra­ko­wie  –  mia­ło się to zakoń­czyć pra­cą, ale mno­ży­ły się bez koń­ca stop­nie rekru­ta­cji. Dla­te­go gdy dosta­łam pro­po­zy­cję pra­cy od Fun­da­cji Euro­pej­skich Spo­tkań Pisa­rzy we Wro­cła­wiu, zde­cy­do­wa­łam się od razu. To był dobry czas, pra­co­wa­łam w mło­dym zespo­le (Maciej Topol­ski, Iwo­na Krau­zo­wicz, Mar­ta Kowal­ska), z któ­rym przy­go­to­wy­wa­li­śmy pro­jek­ty edu­ka­cyj­ne, wydaw­ni­cze i festi­wal.

Szcze­gól­nie dobrze wspo­mi­nam Szko­łę z Poezją, żywy kon­takt z pisa­rza­mi i mło­dzie­żą. Nie­ste­ty, fun­da­cja stra­ci­ła dofi­nan­so­wa­nie i w grud­niu zakoń­czy­li­śmy współ­pra­cę. Roz­ma­wia­łam potem o pra­cy z MOCA­Kiem w Kra­ko­wie i z Cen­trum Sztu­ki Współ­cze­snej Zamek Ujaz­dow­ski w War­sza­wie, któ­re pro­wa­dzą cie­ka­we pro­jek­ty edu­ka­cyj­ne, ale każ­de z nich pro­po­no­wa­ło tak niskie staw­ki i złe warun­ki współ­pra­cy (np. umo­wa zle­ce­nie), że nie zde­cy­do­wa­łam się. Zresz­tą słusz­nie, bo ci, któ­rzy wte­dy współ­pra­co­wa­li z CSW, w kulu­arach źle wspo­mi­na­ją postać dyrek­to­ra Fabia Caval­lu­ci. Zamiast tego zary­zy­ko­wa­łam i zaczę­łam szu­kać pra­cy za gra­ni­cą.

Te pierw­sze dni i pierw­sze mie­sią­ce w nowym kra­ju to schi­zo­fre­nia   –  mie­sza­nie się prze­strze­ni i języ­ków. Gdy przy­jeż­dża­łam do Pol­ski, trud­no mi było prze­sta­wić się na język pol­ski, w dru­gą stro­nę też mie­wa­łam kło­po­ty. Sło­wa, po któ­re się­ga­łam, zni­ka­ły, a w ich miej­sce poja­wia­ły się zupeł­nie nowe i nie­ocze­ki­wa­ne. Kie­dy się budzi­łam, nigdy nie byłam pew­na, gdzie jestem. Gubi­łam i myli­łam toreb­ki, port­fe­le, doku­men­ty, kar­ty ban­ko­ma­to­we, hasła. Omył­ko­wo zabie­ra­łam cudze klu­cze i nie mogłam odna­leźć wła­snych. Cią­gła podróż to cha­os i nara­sta­ją­ce zmę­cze­nie. Zaczę­łam pisać blo­ga, żeby tro­chę tego cha­osu i rów­no­cze­śnie świe­żo­ści spoj­rze­nia uchwy­cić, ale potem mnie ten wir prze­rósł i wszyst­ko zamar­ło, łącz­nie z blo­giem.

Dla­cze­go wybra­łaś Wiel­ką Bry­ta­nię?

Zde­cy­do­wa­ły pro­za­icz­nie: zna­jo­mość języ­ka i ceny lotów. Anglo­ję­zycz­na lite­ra­tu­ra była dla mnie zawsze bli­ska, choć obej­mo­wa­ło to w rów­nym stop­niu Wyspy Bry­tyj­skie, jak i Ame­ry­kę. Emi­ly Dic­kin­son, E.E.Cummings, Syl­wia Plath i Ted Hughes, W.H.Auden czy Phi­lip Lar­kin, to wszyst­ko gdzieś tam sie­dzia­ło w mojej gło­wie.  Do Ame­ry­ki jed­nak było tro­chę dalej i trud­niej się dostać. Poza tym kurs fun­ta był lep­szy.

Kie­dy dokład­nie wyje­cha­łaś?

 W stycz­niu 2014 roku poje­cha­łam do Walii na tre­ning przy­go­to­wu­ją­cy do pra­cy opie­ku­na osób star­szych. Oczy­wi­ście mia­łam bla­de poję­cie, na czym będzie pole­gać moja pra­ca.

„Drep­cząc za wóz­kiem moje­go pod­opiecz­ne­go i jego amstaf­fem napa­trzy­łam się na nar­ko­ma­nów żebrzą­cych o kasę na dział­kę, deale­rów w eks­tra samo­cho­dach, chłop­ców szu­ka­ją­cych zaczep­ki, kie­szon­kow­ców krą­żą­cych wokół ofia­ry, zakap­tu­rzo­nych panów w par­ku, bro­da­tych ima­mów i pija­ne mat­ki.” Co jesz­cze zasko­czy­ło cię po przy­jeź­dzie?

Kie­dy się zorien­to­wa­łam, że pra­wie nie rozu­miem kie­row­cy tak­sów­ki! Tyle lat uczy­łam się angiel­skie­go, a nikt nigdy nie wspo­mniał, że w każ­dym miej­scu na wyspach brzmi on ina­czej. Jak to ujął jeden z moich pod­opiecz­nych – „dyplom Cam­brid­ge CAE możesz wyrzu­cić do kosza”. Język BBC to nie język, któ­rym się tu mówi na co dzień, a przy­naj­mniej nie w tych gru­pach spo­łecz­nych, z któ­ry­mi mia­łam naj­czę­ściej do czy­nie­nia. Zasko­czy­ło mnie rów­nież, kie­dy już po powro­cie do Pol­ski, po tre­nin­gu, zadzwo­nio­no do mnie i grzecz­nie poin­for­mo­wa­no, że mnie nie przyj­mą. Dyplom uni­wer­sy­tec­ki i zna­jo­mość języ­ka oka­za­ły się nie­wy­star­cza­ją­ce, żeby dostać pra­cę. To cała Wiel­ka Bry­ta­nia – nasta­wio­na na prak­tycz­ne umie­jęt­no­ści i sza­nu­ją­ca kra­jo­we wykształ­ce­nie, a nie jakieś wschod­nio­eu­ro­pej­skie uni­wer­sy­te­ty. Poza tym sama byłam sobie win­na, nie rozu­mia­łam pod­sta­wo­wych róż­nic – że rules to rules, i sko­ro już zosta­łam poin­for­mo­wa­na o zasa­dach zacho­wa­nia, muszę ich na sto pro­cent prze­strze­gać. Nie wyróż­niać się, nie odsta­wać, uśmie­chać się, pil­no­wać zewnętrz­ne­go wize­run­ku.

Nie zre­zy­gno­wa­łam, pod­ję­łam kolej­ną pró­bę, tym razem sta­ra­łam się o pra­cę z oso­ba­mi nie­peł­no­spraw­ny­mi (wciąż koła­ta­ło mi gdzieś tam w gło­wie moje psy­cho­lo­gicz­ne wykształ­ce­nie). Uda­ło się. Zaraz po tre­nin­gu ruszy­łam z moją waliz­ką w kraj i zna­la­złam się w sytu­acji nie­usta­ją­ce­go tran­zy­tu. Skąd mogłam wie­dzieć, że w cią­gu pierw­sze­go roku pra­cy zuży­ję aż czte­ry waliz­ki – odpad­ną im kół­ka, rącz­ki, poła­mią się pla­sti­ko­we zabez­pie­cze­nia, popsu­ją się zam­ki. Czu­łam się jak Miś Pad­ding­ton, któ­ry wła­śnie przy­je­chał z Peru i błą­ka się po lon­dyń­skich dwor­cach. Jak wyli­czy­łam póź­niej, w cią­gu roku pra­co­wa­łam u szes­na­stu pod­opiecz­nych w róż­nych angiel­skich wsiach, mia­stach, mia­stecz­kach, a oprócz tego odwie­dzi­łam kil­ka innych cie­ka­wych miejsc, takich jak Edyn­burg, gdzie mój narze­czo­ny, Maciej Woź­niak, był na dwu­ty­go­dnio­wej rezy­den­cji w Scot­tish Poetry Libra­ry; wyspa Wight; gości­niec Cana­da Water w Lon­dy­nie u Mar­ka Kazmier­skie­go, zało­ży­cie­la OFF Press; czy też Dover i Can­ten­bu­ry, gdzie kusił łatwy dojazd z Euro­py i pięk­ne wido­ki.

A to wspo­mnie­nie doty­czą­ce pani Kowa­lik na blo­gu?

Nazwa­łam tak pierw­szą pod­opiecz­ną, do któ­rej tra­fi­łam, gdyż obo­wią­zu­je mnie tajem­ni­ca służ­bo­wa – nie mogę ujaw­niać imion ludzi, dla któ­rych pra­co­wa­łam ani miej­sca ich zamiesz­ka­nia. To star­sza pani, któ­ra miesz­ka­ła w małej wio­sce na pogra­ni­czu Anglii i Walii, była tetra­ple­gicz­ką i trzy­dzie­ści pięć lat spę­dzi­ła na wóz­ku inwa­lidz­kim. Tetra­ple­gia ozna­cza, że nogi dotknię­tej nią oso­by są cał­ko­wi­cie bez­wład­ne, a ręce dzia­ła­ją tyl­ko czę­ścio­wo. Moja pod­opiecz­na mia­ła cie­ka­wą histo­rię życia – prze­spa­ła swój wypa­dek i nigdy się nie dowie­dzia­ła, czy mąż, z któ­rym się potem roz­wio­dła, jechał za szyb­ko. Nigdy nie stra­ci­ła ducha – sama wycho­wy­wa­ła dziec­ko, pro­wa­dzi­ła dom. Nazwa­łam ją Kowa­lik dla­te­go, że do jej wypie­lę­gno­wa­ne­go ogro­du zla­ty­wa­ło się dużo pta­ków. Wokół domu cią­gnę­ły się łagod­ne wzgó­rza pokry­te rze­pa­kiem. Dobrze się tam spa­ce­ro­wa­ło i roz­my­śla­ło. Idyl­lę zakłó­ca­ło tyl­ko to, że rzad­ko uda­wa­ło mi się wymknąć, poza tym tęsk­ni­łam za rodzi­ną.

Czu uda­ło ci się coś napi­sać w tym cza­sie?

Mia­łam trzy godzi­ny dzien­nie „wol­ne­go czasu”i  naj­chęt­niej bym je prze­spa­ła albo prze­ga­da­ła na sky­pie z bli­ski­mi. U pozo­sta­łych pod­opiecz­nych rzad­ko bywa­ło lepiej. Dla­te­go z cało­rocz­nej dłu­ban­ki naro­dził się potem tyl­ko nie­wiel­ki cykl wier­szy. Parę z nich uka­za­ło się w cza­so­pi­smach inter­ne­to­wych. Co cie­ka­we, dowie­dzia­łam się że rów­nież byłe zakon­ni­ce czę­sto podej­mu­ją taką opie­kuń­czą pra­cę (książ­ka Mar­ty Abra­mo­wicz Zakon­ni­ce odcho­dzą po cichu). To pra­ca obcią­ża­ją­ca psy­chicz­nie, trud­na, a jed­no­cze­śnie wią­żą­ca się z robie­niem cze­goś dobre­go dla dru­gie­go czło­wie­ka i medy­ta­cją w samot­no­ści. Ta medy­ta­cja sprzy­ja pisa­niu, ale wro­giem jest zmę­cze­nie i brak cza­su.

Do cza­su wyjaz­du opu­bli­ko­wa­łaś dwa tomy wier­szy, Ryba­rium i Klau­stro­fo­bię na wynos. Potem, jak wspo­mnia­łaś, poja­wi­ły się nowe wier­sze z cyklu Cudze łóż­ka [http://www.dwutygodnik.com/artykul/5276-wiersze.html]. A może trud­niej pisać wier­sze, kie­dy tra­ci się kon­takt z żywą mową?

Zmia­na języ­ka to aku­rat rzecz inspi­ru­ją­ca. Nato­miast życie bywa nie­kie­dy zbyt inten­syw­ne, żeby pisać. Tak było w trak­cie mojej pra­cy w UK. Trosz­kę pisa­łam, trosz­kę tłu­ma­czy­łam. Potem się roz­cho­ro­wa­łam. Sądzi­łam, że ten czas wyko­rzy­stam na pisa­nie – pra­cę zarob­ko­wą musia­łam prze­rwać – ale cho­ro­ba oka­za­ło się bar­dziej inten­syw­na i wyczer­pu­ją­ca niż życie. Teraz po roku wal­ki z bólem powo­li wra­cam do sie­bie, ale bar­dziej poprzez czy­ta­nie i dzia­ła­nie niż pisa­nie. Mam nie­do­koń­czo­ny tom wier­szy, dwóch wydaw­ców zain­te­re­so­wa­nych jego opu­bli­ko­wa­niem, ale zamiast sie­dzieć i pisać, wciąż wal­czę o zatrzy­ma­nie cho­ro­by i cho­dzę na demon­stra­cje w obro­nie demo­kra­cji. Kto by przy­pusz­czał, że wszyst­ko się zbie­gnie, że rów­no­cze­śnie się ujaw­nią moja cho­ro­ba reu­ma­tycz­na i cho­ro­ba, któ­ra od daw­na tkwi w naro­dzie. Brak zaufa­nia, podejrz­li­wość, poczu­cie krzyw­dy, teo­rie spi­sko­we, zazdrość, szu­ka­nie win­ne­go. I ten język, w któ­rym sło­wa dewa­lu­ują się, ich zna­cze­nie ule­ga zafał­szo­wa­nie. „Dobra zmia­na” ozna­cza destruk­cję, „odpo­li­tycz­nie mediów” ozna­cza ich „upo­li­tycz­nie­nie”, a „Polak naj­gor­sze­go sor­tu” to ja, moi bli­scy i przy­ja­cie­le.  Trud­no się sku­pić, kie­dy kraj popa­da w stan dziw­nej gorącz­ki. Mag­da Tul­li zaczy­na pisać Kro­ni­ki rzą­do­we. Adam Zaga­jew­ski publi­ku­je Kil­ka rad dla nowe­go rzą­du. Ewa Lip­ska udzie­la wywia­du w któ­rym mówi „Boję się, że ktoś przy­ło­ży zapa­łecz­kę do naszych roz­pa­lo­nych głów. Nie ma gor­szej rze­czy niż pożar w naro­dzie”. Psy­cho­lo­go­wie i socjo­lo­go­wie, moi wykła­dow­cy ze stu­diów, piszą listy otwar­te do rzą­du. Moż­na się oczy­wi­ście udać na wewnętrz­ną lub zewnętrz­ną emi­gra­cję, ale ja mam na to zbyt odpo­wie­dzial­ną natu­rę.

Wyda­je mi się, że po wyjeź­dzie for­ma two­je­go pisa­nia  nie­co się zmie­ni­ła, sta­ła się bar­dzie nar­ra­cyj­na. Czy bycie w dro­dze sprzy­ja opo­wie­ściom?

Co do nar­ra­cyj­no­ści wier­szy, może sta­ły się bar­dziej nar­ra­cyj­ne dla­te­go, że na począt­ku naj­pierw pisa­łam je po angiel­sku, bo ten język był bar­dziej aktyw­ny w mojej gło­wie, ale zda­jąc sobie spra­wę z nie­do­sko­na­ło­ści moje­go posłu­gi­wa­nia się tym języ­kiem, potem tłu­ma­czy­łam je na pol­ski i roz­wi­ja­łam już w pol­skim. To pew­nie wpły­nę­ło na fra­zę.

Trzy lata temu w wywia­dzie opu­bli­ko­wa­nym w art­Pa­pie­rze przy­zna­łaś: spo­łecz­ne nie­po­ko­je oglą­dam w tele­wi­zji. Książ­ka jest o moim pry­wat­nym nie­po­ko­ju. Dla­te­go ciar­ki mnie prze­cho­dzą, gdy sły­szę ter­min „poezja zaan­ga­żo­wa­na”. Zaan­ga­żo­wa­na „w co” lub zaan­ga­żo­wa­na „przez kogo”? Sama zaj­mu­ję się powąt­pie­wa­niem, nie anga­żo­wa­niem się, gdyż wszyst­ko to, co wpo­jo­no mi jako war­tość, oka­za­ło się jakimś ogrom­nym nie­po­ro­zu­mie­niem.” Ale jed­nak, kie­dy sytu­acja tego wyma­ga, zaczy­nasz się anga­żo­wać?

Dla mnie każ­de zaan­ga­żo­wa­nie jest tro­chę podej­rza­ne, ale brak zaan­ga­żo­wa­nia, kon­for­mi­stycz­ny flow, tym bar­dziej. Im jestem star­sza, tym mniej mnie pocią­ga idea „emi­gra­cji wewnętrz­nej” w obli­czu przy­krych poli­tycz­nych wyda­rzeń, zaję­cia się swo­imi pry­wat­ny­mi spra­wa­mi, a bar­dziej się przy­chy­lam w stro­nę dobre­go oby­wa­tel­skie­go dzia­ła­nia. Potwor­nie mnie dener­wu­ją ludzie – zna­jo­mi, przy­ja­cie­le – któ­rzy publicz­nie mówią, że nie cho­dzą gło­so­wać, że nawet nie wie­dzą kto rzą­dzi. Uwa­żam to za rodzaj ego­izmu, małost­ko­wo­ści, pol­skie­go „tumi­wi­si­zmu”. Zaan­ga­żo­wa­nie to może być napi­sa­nie wier­sza czy pro­zy, ale nie zwal­nia nas ono od gło­so­wa­nia. Ja to tro­chę roz­dzie­lam  – prę­dzej wyj­dę na uli­cę, niż w sytu­acji napię­cia emo­cjo­nal­ne­go napi­szę wiersz. Potrze­bu­ję cza­su, spo­ko­ju, medy­ta­cji. Nie nada­ję się do two­rze­nia poezji zaan­ga­żo­wa­nej, do two­rze­nia mani­fe­stów czy memów. Piszę powo­li, myślę powo­li, a od nie­daw­na jesz­cze wol­niej. Wła­ści­wie na nowo po rocz­nym ata­ku cho­ro­by uczę się pisać. Przez moment, kie­dy nie byłam pew­na czy z tego wyj­dę, czy kie­dyś ból się skoń­czy, pisa­nie stra­ci­ło dla mnie sens. Teraz pró­bu­ję sobie na nowo przy­po­mnieć, jak to jest – czy­tać, pisać i myśleć o jutrze. Choć to moje jutro wciąż nie­pew­ne. Może zaan­ga­żo­wa­nie jest dla mnie rów­nież pró­bą powro­tu do sie­bie po cho­ro­bie? Odzy­ska­nia poczu­cia spraw­stwa, sen­su. Któ­ryś z mani­fe­stan­tów niósł w stycz­niu trans­pa­rent „Trud­no uwie­rzyć, że po 25 latach znów muszę pro­te­sto­wać w tej samej spra­wie”. Ja też nie mogę uwie­rzyć, że się dzie­je. Ale się dzie­je i nie moż­na przy­mknąć oczu i twier­dzić, że jest ina­czej. Na razie nie czu­ję się goto­wa, żeby o tym pisać, bo to za bar­dzo boli.

Czy­li  nie  masz takie­go odru­chu, aby, jak kie­dyś poeci Nowej Fali, demi­sty­fi­ko­wać język nasy­co­ny obec­nie poli­tycz­ną nowo­mo­wą, łago­dzić lub pod­sy­cić ten pożar w naro­dzie wier­szem, memem, pio­sen­ką?

Z tyłu gło­wy koła­cze mi dwu­dzie­sto­le­cie, Miłosz w Wil­nie, mar­sze naro­dow­ców, a ostat­nio dobit­nie mi to przy­po­mniał zespół Hań­ba, sty­li­zu­ją­cy się na dwu­dzie­sto­le­cie i śpie­wa­ją­cy tek­sty Tuwi­ma. Chcia­ła­bym się ukryć, nie mie­rzyć się z tą obrzy­dli­wo­ścią; z języ­kiem, któ­ry cho­ru­je z nie­na­wi­ści. Nigdy nie lubi­łam wier­szy nowo­fa­lo­wych, któ­re go dema­sko­wa­ły (bo dema­sku­jąc prze­sią­ka­ły nim), może poza poezją Ewy Lip­skiej, zna­czą­co inną, i to jest rów­nież jeden z powo­dów, dla któ­rych nie wyra­żam swo­ich poli­tycz­nych uczuć w wier­szu. Swo­ją dro­gą, Ewa Lip­ska też ostat­nio szła na demon­stra­cji w Kra­ko­wie.

Bar­dzo z mężem, Mać­kiem Woź­nia­kiem, kocha­my nasze życie na ubo­czu, w ciszy, na brze­gu wiel­kiej rze­ki. Teraz ta cisza jest zakłó­co­na. Poran­ne sobot­nie czy­ta­nie pra­sy wią­że się ze spo­rą przy­kro­ścią. Maciek zawsze może uciec na ryby. Dla mnie jedy­ny moment, kie­dy czu­ję ulgę, to wyjazd za gra­ni­cę. Pomy­lo­na wyspa oka­zu­je się mniej pomy­lo­na niż nad­wi­ślań­skie łachy.  Jeśli jest zwa­rio­wa­na, to w zupeł­nie innym sen­sie. Nie­dłu­go tam wró­cę i znów zacznę dłu­bać w tek­stach o moich sta­rych, cho­rych, nie­do­sko­na­łych ludziach.

A pro­pos ucie­czek na ryby. Czy­ta­jąc twój debiu­tanc­ki tom Ryba­rium, byłam pod wiel­kim wra­że­niem, jak­bym prze­nio­sła się  do nie­zwy­kłe­go oce­ana­rium, gdzie tra­ci na zna­cze­niu  per­spek­ty­wa antro­po­cen­trycz­na. Dla­cze­go posta­no­wi­łaś stwo­rzyć „epos na mia­rę ryb”?

Ryba­rium jest tak sta­re, że już go pra­wie nie pamię­tam… Napi­sa­łam je, bo iry­to­wa­li mnie ci wszy­scy debiu­tan­ci piszą­cy o sobie. Napi­sa­łam dwa­dzie­ścia dzie­więć wier­szy o rybach tro­chę na prze­kór. „Epos na mia­rę ryb” to fra­za iro­nicz­na. Wszy­scy zna­my to powie­dze­nie: „dzie­ci i ryby gło­su nie mają”. Sły­sza­łam nie­raz jego para­fra­zę – kobie­ty i ryby gło­su nie mają. W tomie jest kil­ka wier­szy o kobie­tach w męskim świe­cie. Tych, któ­rych nie zabie­ra się na ryby, z któ­ry­mi poważ­nie nie roz­ma­wia się o poli­ty­ce, któ­re nie mogą decy­do­wać same o sobie. To jest tom zaan­ga­żo­wa­ny, ale w tym sen­sie, że zawsze chcia­łam dać głos tym, któ­rzy go nie mają. Ryby są tu tyl­ko per­so­ni­fi­ka­cją istot pozba­wio­nych pra­wa do wypo­wie­dzi. To mogą być zwie­rzę­ta, któ­re poma­wia się o nie­po­sia­da­nie duszy czy uczuć, ale mogą to być też mar­gi­na­li­zo­wa­ni ludzi. Jako cie­ka­wost­kę dodam, że dzię­ki temu tomo­wi wier­szy pozna­li­śmy się z mężem. Marek Gra­la, płoc­ki poeta i ani­ma­tor kul­tu­ry, wrę­czył mu moją książ­kę mówiąc „To jest dziew­czy­na dla cie­bie”. I nie­chcą­cy oka­zał się pro­ro­kiem. Chwi­lę póź­niej pozna­li­śmy się na spo­tka­niu lite­rac­kim na Łowic­kiej.

W całym moim pisa­niu krą­żę wokół tema­tu prze­mo­cy sym­bo­licz­nej i wyklu­cze­nia. Moja dru­ga książ­ka Klau­stro­fo­bia na wynos to tom naj­bar­dziej pokręt­ny, lin­gwi­zu­ją­cy, dyna­micz­ny. Języ­ko­wo inny, ale to wciąż książ­ka o ludziach, któ­rzy nie mogą się odna­leźć – w pra­cy, w życiu, w domu, w języ­ku.  O ludziach, któ­rym coś się prze­sta­wi­ło, roz­je­cha­ło. To przy oka­zji jej wyda­nia mówi­łam: „Mam sła­bość do dłu­giej listy ludz­kich nie­do­stat­ków i nad­mia­rów, zbo­czeń i cha­rak­te­ro­pa­tii, cho­rób i aber­ra­cji”. I ta sła­bość jest chy­ba moją trwa­łą cechą, bo w Cudzych łóż­kach znów wra­cam do ludzi, któ­rzy są zmar­gi­na­li­zo­wa­ni, wyklu­cze­ni, pozba­wie­ni gło­su. Pró­bu­ję opo­wie­dzieć ich histo­rie (pew­nie to jest powód więk­szej nar­ra­cyj­no­ści tej książ­ki) , a przy oka­zji odpo­wie­dzieć sobie na parę pytań  –  Co by się sta­ło, gdy­byś nagle w wyni­ku wypad­ku zła­ma­ła krę­go­słup? Kim byś była? Co byś myśla­ła? Co będzie, kie­dy będziesz już sta­ra, zamknię­ta w domu, kie­dy nawet two­je wspo­mnie­nia zosta­ną ukra­dzio­ne, a po domu będzie krą­żyć jakaś obca oso­ba, któ­rej w dodat­ku masz słu­chać?

To tom pisa­ny przez pod­glą­dacz­kę, a więc też postać w jakimś sen­sie aber­ra­cyj­ną. Ten temat zawdzię­czam pra­cy w UK, ale cho­ro­ba, sta­rość, śmierć i seks to spra­wy uni­wer­sal­ne, któ­re dzie­ją się głów­nie w łóż­kach. W cudzych łóż­kach, któ­re cza­sem sta­ją się nasze.

O autorach i autorkach

Kamila Pawluś

Urodzona w 1979 roku w Krakowie. Absolwentka MISH-u. Współredagowała kwartalnik „Tekstualia”. Przetłumaczyła Antropologię religii Fiony Bowie i fragmenty Społeczeństwa sieci Manuella Castellsa. Laureatka nagrody głównej w Ogólnopolskim Konkursie na Debiutancką Książkę Poetycką organizowanym przez Kwartalnik Kulturalny „Opcje” (tom Rybarium, 2008). W 2012 roku ukazała się jej druga książka, Klaustrofobia na wynos (WBPiCAK, Poznań). Stypendystka MKiDN w dziedzinie literatury (2011). Prowadzi bloga o życiu w Anglii www.pomylonawyspa.blox.pl    

Wioletta Grzegorzewska

Pseudonim Wioletta Greg; urodzona w 1974 roku w Koziegłowach. Po ukończeniu filologii mieszkała w Częstochowie, a następnie na wyspie Wight w Wielkiej Brytanii. Opublikowała kilka tomów poetyckich, wybór wierszy i próz Wzory skończoności i teorie przypadku/ Finite Formulae and Theories of Chance (wiersze przełożył Marek Kazmierski), minibook Polska prowincja (wraz z Andrzejem Muszyńskim), książkę prozatorską Guguły, której adaptację (w Polsce i w Mołdawii) wystawiał białostocki Teatr Dramatyczny (reż. Agnieszka Korytkowska-Mazur). Laureatka Złotej Sowy Polonii w Wiedniu oraz finalistka nagród literackich: Nike, Gdynia oraz międzynarodowej The Griffin Poetry Prize w Kanadzie. Przekładana na angielski, hiszpański, kataloński, francuski i walijski.

Powiązania

Trzeba było zamienić niemoc w moc

wywiady / o pisaniu Irit Amiel Urszula Chowaniec Wioletta Grzegorzewska

7 odci­nek cyklu wywia­dów Wio­let­ty Grze­go­rzew­skiej zaty­tu­ło­wa­ne­go „Wyje­cha­ły” – roz­mo­wa Urszu­li Cho­wa­niec i Wio­let­ty Grze­go­rzew­skiej z Irit Amiel.

Więcej

Często się gubię między językami

wywiady / o pisaniu Anna Błasiak Wioletta Grzegorzewska

6 odci­nek cyklu wywia­dów Wio­let­ty Grze­go­rzew­skiej zaty­tu­ło­wa­ne­go „Wyje­cha­ły – roz­mo­wa z Anną Bła­siak.

Więcej

Parytety, kwoty i gender mainstreaming – wszystkie chwyty dozwolone

debaty / ankiety i podsumowania Wioletta Grzegorzewska

Głos Wio­let­ty Grze­go­rzew­skiej w deba­cie „Jesz­cze jed­na dys­ku­sja o pary­te­tach”.

Więcej

Sny nocy letniej nad Wootton Creek

felietony / cykle PISARZY Wioletta Grzegorzewska

4 odci­nek cyklu „Wyspa” autor­stwa Wio­let­ty Grze­go­rzew­skiej.

Więcej

Wyjechały: „Pułapki emigrantki”

wywiady / o pisaniu Urszula Chowaniec Wioletta Grzegorzewska

3 odci­nek cyklu wywia­dów Wio­let­ty Grze­go­rzew­skiej zaty­tu­ło­wa­ne­go „Wyje­cha­ły” – roz­mo­wa z Urszu­lą Cho­wa­niec.

Więcej

Wyjechały: „Zawsze będę miała dwa domy”

wywiady / o pisaniu Marzena Stefańska-Adams Wioletta Grzegorzewska

2 odci­nek cyklu wywia­dów Wio­let­ty Grze­go­rzew­skiej zaty­tu­ło­wa­ne­go Wyje­cha­ły – roz­mo­wa z Marze­ną Ste­fań­ską-Adams

Więcej

Wyjechały: „Całe życie temu”

wywiady / o pisaniu Marta Dziurosz Wioletta Grzegorzewska

1 odci­nek cyklu wywia­dów Wio­let­ty Grze­go­rzew­skiej zaty­tu­ło­wa­ne­go „Wyje­cha­ły” – roz­mo­wa z Mar­tą Dziu­rosz

Więcej

Nie nasi barbarzyńcy, nie nasi klasycyści?

debaty / ankiety i podsumowania Wioletta Grzegorzewska

Głos Wio­let­ty Grze­go­rzew­skiej w deba­cie „Mie­li­śmy swo­ich poetów”.

Więcej

Pisałabym wiersze tym, co chcą zbyt wiele* – o debiutach kobiet w pierwszej dekadzie nowego wieku

debaty / ankiety i podsumowania Wioletta Grzegorzewska

Głos Wio­let­ty Grze­go­rzew­skiej w deba­cie „Poeci na nowy wiek”.

Więcej