debaty / ankiety i podsumowania

Rozwlekłe przypisy do sekularnych egzorcyzmów

Łukasz Żurek

Odpowiedź Łukasza Żurka na polemikę Pawła Kaczmarskiego z głosem autora w debacie „Formy zaangażowania”, towarzyszącej premierze antologii Zebrało się śliny, która ukaże się w Biurze Literackim.

strona debaty

Formy zaangażowania

Osta­tecz­nie – Paweł Kacz­mar­ski zde­cy­do­wał się odpo­wie­dzieć na mój głos w deba­cie, mimo że całą począt­ko­wą część swo­je­go tek­stu poświę­cił na zasu­ge­ro­wa­nie, dla­cze­go robić tego nie war­to. Zosta­łem bowiem uzna­ny za repre­zen­tan­ta „dobrej zmia­ny”, posłu­gu­ją­ce­go się reto­ry­ką naro­do­wo-kato­lic­ką poplecz­ni­ka Andrze­ja Fra­nasz­ka, co praw­da w try­bie „gdy­bym był nie­grzecz­ny, to powie­dział­bym, że jesteś…” [1], ale zawsze to jed­na wię­cej ety­kiet­ka do kolek­cji. W osta­tecz­no­ści jed­nak lito­ści­wy Kacz­mar­ski zało­żył (ale jedy­nie „zało­żył”, nie mówi­my tutaj o niczym poważ­nym, dla wpra­wy pobaw­my się w pole­mi­kę z kimś nie­war­tym pole­mi­zo­wa­nia), że „tekst Żur­ka wypa­da prze­dys­ku­to­wać w gro­nie kry­ty­ków – nie mamy pod ręką ani księ­dza, ani medium, ani redak­to­ra «Egzor­cy­sty»”.

Na kola­nach się znaj­du­jąc, waria­tem na seku­lar­ne egzor­cy­zmy wyda­nym będąc – odpo­wia­dam.

Nie będzie dzia­du­nia, nawie­dzo­ne­go zega­ra, widm, czy­li tej for­my, któ­ra – tak rozu­miem Kacz­mar­skie­go – skry­wa wła­ści­wą, twar­dą treść moje­go tek­stu, „dokle­jo­ne­go do przy­po­wie­ści o zega­rze dziad­ka”. Nie będzie for­my mają­cej na celu zwo­dze­nie prze­ciw­ni­ka, „uni­ka­nie isto­ty spo­ru” [2]. Bez tej for­mo­tre­ści nie powiem już tego, co chcia­łem powie­dzieć, powiem coś zupeł­nie inne­go, posta­wię się w innej – poli­tycz­no­este­tycz­nej – sytu­acji. Może w ten spo­sób ode­gnam część zarzu­tów, może dzię­ki temu odpo­wiedź będzie krót­sza i pre­cy­zyj­niej­sza.

*

Moja pole­mi­ka doty­czy­ła tek­stów, któ­re prze­czy­ta­łem. Tek­sty te napi­sa­ły róż­ne oso­by. Moż­na powie­dzieć, że mają one swo­ich auto­rów. Dla sty­li­stycz­nej płyn­no­ści, zamiast pisać „w tek­ście Koronkiewicz/Skurtysa/Kujawy prze­czy­tać mogę…”, pisa­łem „Koronkiewicz/Skurtys/Kujawa piszą…”, pamię­ta­jąc jed­nak, że de fac­to mam do czy­nie­nia z hipo­sta­za­mi real­nie ist­nie­ją­cych osób, mniej lub bar­dziej (zależ­nie od przy­ję­tej kon­cep­cji) z nimi złą­czo­ny­mi. Chciał­bym, żeby to było jasne, bo w całym swo­im tek­ście Kacz­mar­ski sprze­da­je taką oto infor­ma­cję impli­ko­wa­ną: Żurek, ogar­nię­ty „ide­ową pasją i świę­tym obu­rze­niem” [3], chciał dowa­lić lewa­kom, któ­ry­mi gar­dzi (jako poten­cjal­ny wybor­ca PiS‑u [4]). Zostaw­my fakt, że suge­ro­wa­nie „ide­owej pasji” zawsze skry­wa inną „ide­ową pasję”, nie ma się cze­go tutaj wsty­dzić. Waż­niej­sze jest to, że w żad­nym miej­scu moje­go tek­stu nie nazwa­łem żad­nej z osób bio­rą­cych udział w deba­cie sta­li­ni­stą, rów­nież tego nie suge­ro­wa­łem [5]. W żad­nym miej­scu moje­go tek­stu nie nazwa­łem rów­nież żad­nej z osób bio­rą­cych udział w deba­cie „nawie­dzo­nym lewa­kiem”, co Kacz­mar­ski zgrab­nie suge­ru­je umiesz­cza­jąc powyż­sze okre­śle­nie w cudzy­sło­wie i gra­jąc na dwu­znacz­no­ści fak­tycz­nie poja­wia­ją­ce­go się w moim tek­ście „nawie­dza­nia”.

**

W żad­nym miej­scu moje­go tek­stu nie zasu­ge­ro­wa­łem, jako­by to auto­rem „wszyst­kich tek­stów mark­si­stow­skich” jest duch Sta­li­na, że „każ­dy [pogru­bie­nie – Ł.Ż.] lite­ra­tu­ro­znaw­czy tekst wywo­dzą­cy się z tra­dy­cji mark­si­stow­skiej i napi­sa­ny w latach 50. jest w rze­czy­wi­sto­ści para­fra­zą Sta­li­na”. O tym, że z mark­si­zmu dało się sen­sow­nie korzy­stać i w cza­sach PRL‑u, świad­czą cho­ciaż­by póź­ne pra­ce Ste­fa­na Żół­kiew­skie­go czy Hen­ry­ka Mar­kie­wi­cza, u któ­re­go mark­sizm wła­ści­wie do koń­ca aktyw­nej pra­cy badaw­czej funk­cjo­no­wał jako jed­na z waż­niej­szych inspi­ra­cji. O tym, że okre­ślo­ne nur­ty neo­mark­si­zmu świet­nie tłu­ma­czą dzi­siej­szą eko­no­mię, poli­ty­kę oraz dyna­mi­kę tzw. world lite­ra­tu­re, wspo­mi­nać nie muszę, bo mówił­bym do osób, któ­re dobrze o tym wie­dzą [6].

Bez wsty­du mógł­bym jed­nak powie­dzieć, że część lite­ra­tu­ro­znaw­czych tek­stów wywo­dzą­cych się z tra­dy­cji mark­si­stow­skiej i napi­sa­nych w latach 50., jest w rze­czy­wi­sto­ści para­fra­zą poglą­dów Sta­li­na na język, lite­ra­tu­rę, kul­tu­rę. Cho­ciaż­by arty­kuł (pod­kre­ślam: nie­sta­no­wią­cy punk­tu bez­po­śred­nie­go odnie­sie­nia dla Koron­kie­wicz) Do zagad­nień for­my wier­szo­wej Ada­ma Waży­ka z 1951 r., teo­re­tycz­na baza Mic­kie­wi­cza i wer­sy­fi­ka­cji naro­do­wej, w któ­rym może­my prze­czy­tać nastę­pu­ją­cą dekla­ra­cję: „Sta­li­now­ska nauka o naro­do­wej for­mie kul­tu­ry i pra­ce Sta­li­na Mark­sizm a zagad­nie­nia języ­ko­znaw­stwa powin­ny stać się punk­tem wyj­ścio­wym do nowych badań for­my poetyc­kiej” [7]. Zostań­my na chwi­lę jed­nak przy samej książ­ce Waży­ka o Mic­kie­wi­czu, na któ­rą powo­łu­je się Koron­kie­wicz, i któ­rą (chy­ba) chce wybro­nić Kacz­mar­ski.

Podzi­wiam dezyn­wol­tu­rę, z jaką Kacz­mar­ski odry­wa okre­ślo­ne kon­cep­cje i zda­nia od ich kon­tek­stu poli­tycz­ne­go, mimo dekla­ro­wa­nej przez sie­bie w Wyra­sta­niu z wie­lo­gło­su uważ­no­ści przy wybo­rze mark­si­stow­skiej tra­dy­cji. Nie potra­fię w taki spo­sób oddzie­lić war­to­ścio­wej „tre­ści” od nie­spe­cjal­nie smacz­nej „for­my”, cie­ka­wych kon­cep­cji wyra­żo­nych przez Ada­ma Waży­ka w 1951 r. od sty­li­sty­ki jego tek­stów z tego okre­su [8]. Ba, oddzie­le­nie jed­ne­go od dru­gie­go (tego chy­ba chciał­by Kacz­mar­ski) popsu­je jaką­kol­wiek zaba­wę pły­ną­cą z lek­tu­ry Mic­kie­wi­cza i wer­sy­fi­ka­cji naro­do­wej w 2016 roku. Książ­ka ta pozba­wio­na bowiem socre­ali­stycz­nej sty­li­sty­ki oraz upra­wo­moc­nie­nia w ide­olo­gicz­nej „słusz­no­ści”, to nud­ne, chwie­ją­ce się w posa­dach [9] prze­ło­że­nie badań Fran­cisz­ka Sie­dlec­kie­go nad ryma­mi w poezji pol­skiej na śred­nio­dia­lek­tycz­ną grę zbi­ja­ków (w skró­cie i tak, jak zro­zu­mia­łem: salo­no­wi epi­go­ni Oświe­ce­nia i ode­rwa­ni od rze­czy­wi­sto­ści spo­łecz­nej este­ci pozy­ty­wi­stycz­no-mło­do­pol­scy kon­tra żywa, ludo­wa tra­dy­cja cią­gną­ca się od Kocha­now­skie­go aż po Mic­kie­wi­cza). Po poten­cjal­nym wycię­ciu z niej frag­men­tów o wąt­pli­wych walo­rach poznaw­czych, według mnie z Mic­kie­wi­cza i wer­sy­fi­ka­cji naro­do­wej zosta­je to, do cze­go wcze­śniej doszedł sam Sie­dlec­ki.

Ktoś mógł­by spy­tać: „i co z tego? Po co kry­ty­ku­jesz teraz tę książ­kę?”. Ano dla­te­go, że książ­ka, któ­ra moim zda­niem jest współ­cze­śnie bez­war­to­ścio­wa, zda­niem Kacz­mar­skie­go jest jed­ną z inspi­ra­cji dla cał­kiem spo­rej gru­py mło­dych kry­ty­ków (tak pozwa­lam sobie zin­ter­pre­to­wać stwier­dze­nie „waż­ny jest dla nas Ważyk”).

***

Mimo tego, że Kacz­mar­ski uzna­je mnie za kry­ty­ka lite­rac­kie­go chcą­ce­go „roz­wi­jać for­ma­li­stycz­ny pro­gram opar­ty na rosyj­skim for­ma­li­zmie i pol­skim struk­tu­ra­li­zmie – albo nawet wyłącz­nie bro­nić pro­gra­mów ist­nie­ją­cych”, to dale­ko mi zarów­no do kry­ty­ki lite­rac­kiej, jak i do „roz­wi­ja­nia pro­gra­mu” lub „bro­nie­nia pro­gra­mów ist­nie­ją­cych”. W porów­na­niu do licz­by tek­stów opu­bli­ko­wa­nych przez cho­ciaż­by Maję Staś­ko czy same­go Kacz­mar­skie­go, mój doro­bek kry­tycz­no­li­te­rac­ki wyglą­da dość ubo­go. Nie uwa­żam rów­nież, że ist­nie­je potrze­ba pro­gra­mo­we­go „powro­tu do…”. Dale­ko mi do myśle­nia o huma­ni­sty­ce w kate­go­riach powro­tów, zwro­tów czy prze­wro­tów, a bli­żej do ben­ja­mi­now­skie­go histo­ry­ka trzy­ma­ją­ce­go znie­ru­cho­mia­łą wagę [10]. A naj­bli­żej – do filo­lo­ga, o któ­rym pisa­li Ste­fan Szy­mut­ko, Ryszard Kozio­łek i (do pew­ne­go stop­nia) Arka­diusz Żychliń­ski, dostrze­gal­ne­go według mnie rów­nież w skru­pu­lat­no­ści, z jaką np. Anna Kału­ża roz­czy­tu­je ide­olo­gicz­ność poje­dyn­czych tro­pów w kon­kret­nych wier­szach, z jaką Adam Lip­szyc obma­cu­je dosłow­nie każ­de sło­wo Pau­la Cela­na, z jaką Klaus The­we­le­it krok po kro­ku, bez gene­ra­li­za­cji, komen­tu­je ima­gi­na­rium fre­ikorp­sow­ców.

Jeśli pro­ble­ma­ty­ka rela­cji „for­ma – poli­tycz­ność” jest dla mnie inte­re­su­ją­ca, to wów­czas, gdy tekst lite­rac­ki każe mi się zasta­no­wić nad tym, dla­cze­go reagu­ję wobec nie­go okre­ślo­nym, poli­tycz­nym afek­tem, co takie­go on ze mną zro­bił (i jak to zro­bił). Lite­ra­tu­ra to dla mnie per­wer­syj­ne „mię­dzy” (poli­ty­ki i este­ty­zmu, sło­wa-czy­nu i sło­wa-orna­men­tu…), nie ozna­cza­ją­ce nigdy „poza” – bar­dzo jestem cie­kaw, co na ten temat powie mi anto­lo­gia Zebra­ło się śli­ny. Pisząc swój głos w deba­cie, nie pierw­szy raz w ogó­le nie chcia­łem mówić o isto­cie spo­ru. Moje „cze­pial­stwo” (taki doraź­ny gatu­nek lite­rac­ki) doty­czy­ło tego, co – jak sądzę – było w tych tek­stach inte­re­su­ją­ce. A zain­te­re­so­wa­ła mnie w nich obec­ność nie­obec­no­ści pew­ne­go zasad­ni­cze­go zadłu­że­nia, z któ­rym trze­ba się liczyć (i któ­re wypa­da­ło­by prze­li­czyć zamiast licz­by zna­ków w moim tek­ście), pisząc o for­mie poetyc­kiej i jej rela­cji do „poli­tycz­no­ści”. Cho­ciaż­by po to, aby je porząd­nie, a nie na zasa­dzie komu­na­łów o „binar­nych opo­zy­cjach”, prze­ro­bić, odrzu­cić, odsiać, znieść, prze­rzu­cić z jed­nej szal­ki na dru­gą. Takim dłu­giem jest tra­dy­cja for­ma­li­zmów i struk­tu­ra­li­zmów, ostat­ni­mi cza­sy (za spra­wą m.in. žižko­wej inter­pre­ta­cji psy­cho­ana­li­zy laca­now­skiej i takim tek­stom Jana Sowy jak cho­ciaż­by Huma­ni­sty­ka pła­skie­go świa­ta – prze­pra­szam za name­drop­ping, ale zakła­dam, że nazwi­ska funk­cjo­nu­ją jako pew­ne koniecz­ne skró­ty myślo­we uła­twia­ją­ce komu­ni­ka­cję) nie­kie­dy utoż­sa­mia­nia z post­struk­tu­ra­li­zma­mi, dekon­struk­cją oraz dekon­struk­ty­wi­zmem.

Wolał­bym więc porząd­ny, dobrze prze­pro­wa­dzo­ny atak (na kon­kret­ne kon­cep­cje, tek­sty, auto­rów) niż „kry­ty­ko­wa­nie struk­tu­ra­li­zmu (…) za jego apo­li­tycz­ność”, będą­cą wszak w kon­kret­nych cza­sach (lata 60.–80.) stric­te poli­tycz­nym dzia­ła­niem [11]. Lubie­nie czy też nie­lu­bie­nie jakie­goś nur­tu nie ma z tym nic wspól­ne­go, to kwe­stia uświa­do­mie­nia sobie pew­ne­go „obło­że­nia” dane­go tema­tu. Przy­kład: bez prze­for­mu­ło­wa­nia sądów Janu­sza Sła­wiń­skie­go wyra­żo­nych w arty­ku­le Socjo­lo­gia lite­ra­tu­ry i poety­ka histo­rycz­na, bez kry­tycz­ne­go prze­ro­bie­nia róż­no­ra­kich pozio­mów rela­cji mię­dzy kon­kret­ną wspól­no­tą a kon­kret­ną for­mą lite­rac­ką, bez odnie­sie­nia się do tego, co Sła­wiń­ski w rze­czo­nym arty­ku­le pisze o mark­si­stow­skiej socjo­lo­gii lite­ra­tu­ry (uprasz­cza­jąc ją na potrze­by swo­ich kon­cep­cji), jakie­kol­wiek sądy na temat „form zaan­ga­żo­wa­nia” są według mnie ska­za­ne na obsku­ran­tyzm.

Będę się tego trzy­mał: źle pogrze­ba­ny struk­tu­ra­lizm polski/formalizm skut­ku­je czę­sto bez­wied­nym, pro­stym powta­rza­niem jego kon­cep­cji (o to mi cho­dzi­ło, gdy pisa­łem o tek­stach Kuja­wy i Szta­fy). W deba­cie skut­ko­wa­ło to tym, że Hjelm­sle­va przed­sta­wia­no jako kogoś, kto miał umoż­li­wić prze­zwy­cię­że­nie duali­zmu for­my i tre­ści, histo­rycz­nie róż­ne zja­wi­ska były łączo­ne ze sobą w jed­nym cią­gu, a „rela­cyj­ność” sta­ła się wyna­laz­kiem XXI wie­ku.

Kacz­mar­ski suge­ru­je, że on i jego kole­dzy oraz kole­żan­ki mają do tych tra­dy­cji „sto­su­nek ambi­wa­lent­ny i nie­jed­no­znacz­ny” [12]. Cie­szy mnie to. W tek­stach z deba­ty – może oprócz gło­su same­go Kacz­mar­skie­go – tego cie­nio­wa­nia jed­nak nie dostrze­głem.

****

Szu­ka­jąc dobre­go spo­so­bu na połą­cze­nie pro­ble­mu dłu­gu, spad­ku, tra­dy­cji (czy­li „wpły­wów, zależ­no­ści, inspi­ra­cji, (…) cią­gło­ści, rela­cji i związ­ków” [13], tego, cze­go zda­niem Kacz­mar­skie­go u mnie nie ma) z pro­ble­mem nie­chcia­ne­go, wypar­te­go, wid­mo­we­go powro­tu teo­re­tycz­no­li­te­rac­kich kon­cep­tów [14], wpa­dłem na pro­stą histo­ryj­kę o nawie­dzo­nym zega­rze dzia­du­nia oraz o krew­nych sta­rusz­ka. For­ma ta, sple­cio­na nie­ro­ze­rwal­nie z tre­ścią, odpo­wia­da za obec­ną w tek­ście meta­fo­ry­kę. Pew­ne ele­men­ty tek­stów wyja­skra­wi­ła, a pew­ne zaciem­ni­ła – coś za coś. „Co dziw­niej­sze frag­men­ty”, na pod­sta­wie któ­rych Kacz­mar­ski wnio­sku­je (?), że wie­rzę w duchy [15], że wcho­dzę na teren „ezo­te­ry­ki sto­so­wa­nej”, są zatem dziw­ne tyl­ko wów­czas, jeśli: a) ktoś nie przyj­mu­je do wia­do­mo­ści, że tekst teo­re­tycz­no- lub kry­tycz­no­li­te­rac­ki może korzy­stać z zabie­gów lite­rac­kich, b) ktoś abso­lut­nie nie łapie modal­no­ści wypo­wie­dzi, c) ktoś chce zdys­kre­dy­to­wać „treść” dane­go tek­stu dla celów poli­tycz­nych („Żurek to zwa­rio­wa­ny pra­wak”) poprzez, mówiąc kolo­kwial­nie, pojazd po zgrab­nie oddzie­lo­nej „for­mie”. Uwa­żam Kacz­mar­skie­go za czło­wie­ka inte­li­gent­ne­go, skła­niam się zatem, nie­ste­ty, ku odpo­wie­dzi „c)”.


Przy­pi­sy:
[1] Uwa­ga – to nie jest cytat z tek­stu Paw­ła Kacz­mar­skie­go. To spo­sób na odda­nie w mowie zależ­nej reto­rycz­ne­go chwy­tu uży­te­go przez auto­ra.
[2] Czy taki cytat jest dozwo­lo­ny? Czy mogę w ten spo­sób zacy­to­wać czy­jąś myśl? Czy nie spłasz­czy­łem jej idio­ma­tycz­no­ści?
[3] Cytat w ory­gi­na­le wyglą­da tak: „(…) ide­owa pasja i świę­te obu­rze­nie Żur­ka, któ­re prze­ni­ka­ją każ­de zda­nie, są bodaj naj­cie­kaw­szą, a na pew­no naj­bar­dziej kon­se­kwent­ną rze­czą w całym jego wywo­dzie”. W tek­ście głów­nym pozwo­li­łem sobie na zmia­nę przy­pad­ków tak, aby zga­dza­ły się one z for­mą cza­sow­ni­ka „ogar­nąć”.
[4] Kacz­mar­ski nie pisze, że mógł­bym gło­so­wać na PiS albo że gło­so­wa­łem na PiS, ale iście sej­mo­we nazwa­nie mnie poplecz­ni­kiem dobrej zmia­ny w try­bie wska­za­nym w przy­pi­sie [1] two­rzy dość jasną suge­stię. Nie zro­bi­łem, nie­ste­ty, zdję­cia wypeł­nio­nej prze­ze mnie kar­ty z ostat­nich wybo­rów par­la­men­tar­nych, trud­no mi więc dowieść, że nie gło­so­wa­łem na PiS, PO, PSL, KOR­WiN, Kuki­za ’15 czy .Nowo­cze­sną.
[5] We frag­men­cie, w któ­rym kry­ty­ku­ję tekst Koron­kie­wicz, piszę, że gdy autor­ka „chcąc wyzwo­lić poję­cie «for­my wier­sza» od związ­ków z For­ma­li­zmem, cytu­je uwa­gi Waży­ka, to mimo­wol­nie przy­cią­ga za sobą teo­rię Wiel­kie­go Języ­ko­znaw­cy”. Mylą­ce może być stwier­dze­nie, któ­re­go uży­wam kawa­łek dalej, czy­li „nie­uświa­do­mio­ny auto­ry­tet Sta­li­na”. Przy­zna­ję się do uwie­lo­znacz­nia­ją­cej kośla­wo­ści tego frag­men­tu. Nale­ża­ło­by go rozu­mieć tak: „nie­uświa­do­mio­ny przez autor­kę auto­ry­tet Sta­li­na sto­ją­cy za tek­stem Waży­ka lub poja­wia­ją­cy się w nim wprost”. W koń­co­wej par­tii tek­stu pod­kre­ślam rów­nież, że źle ode­sła­ne do gro­bu for­ma­li­zmy i struk­tu­ra­li­zmy „powró­cą nie­pro­szo­ne w gro­te­sko­wej for­mie (vide Sta­lin u Koron­kie­wicz)”. Myślę, że róż­ni­ca mię­dzy powyż­szą myślą a „nazy­wa­niem każ­de­go, kto się” ze mną „nie zga­dza” sta­li­ni­stą [I] czy suge­ro­wa­niem, że „sta­li­ni­sta­mi może być tyl­ko okre­ślo­ny sort Pola­ków” [II], jest dość wyraź­na. Co waż­ne: powyż­sze cyta­ty z moje­go tek­stu nie poja­wia­ją się ani razu w odpo­wie­dzi Kacz­mar­skie­go.
[I] Aby nie zafał­szo­wać, przy­ta­czam cały frag­ment: „Owszem, tekst Co się dzie­je z for­mą, kie­dy ktoś się jej boi (lub jej nie widzi) autor­stwa Żur­ka posłu­gu­je się reto­rycz­ny­mi zabie­ga­mi cha­rak­te­ry­stycz­ny­mi dla opcji kon­ser­wa­tyw­nej i naro­do­wo-kato­lic­kiej (jak choć­by nazy­wa­nie sta­li­ni­stą każ­de­go, kto się z nim nie zga­dza [pogru­bie­nie – Ł.Ż.]) sta­li­ni­stą, ale nie z tego powo­du jego tezy są aż tak gro­te­sko­wo prze­ry­so­wa­ne; powiem wię­cej – ide­owa pasja i świę­te obu­rze­nie Żur­ka, któ­re prze­ni­ka­ją każ­de zda­nie, są bodaj naj­cie­kaw­szą, a na pew­no naj­bar­dziej kon­se­kwent­ną rze­czą w całym jego wywo­dzie”. O tej stra­te­gii reto­rycz­nej wspo­mi­na­łem w przyp. [1] oraz [4].
[II] „Zda­nie, na któ­rym Żurek ten zarzut opie­ra, Koron­kie­wicz napi­sa­ła w odnie­sie­niu do Waży­ka, cho­ciaż jest ono też abso­lut­nie zasad­ni­cze dla myśli Caro­li­ne Levi­ne – a tej Żurek, o dzi­wo, sta­li­nist­ką nie nazy­wa; może sta­li­ni­sta­mi może być tyl­ko okre­ślo­ny sort Pola­ków”. Tu już Kacz­mar­ski nie bawi się w reto­rycz­ną gar­dę z począt­ku swo­je­go tek­stu.
[6] Jak wspo­mi­na­ny już Fran­co Moret­ti, w tek­ście Kacz­mar­skie­go nazwa­ny „przede wszyst­kim mark­si­stą”. Kur­sy­wa obec­na jest w ory­gi­na­le, nic nie doda­wa­łem. To bar­dzo cie­ka­wa kur­sy­wa. Posia­da moc hie­rar­chi­zo­wa­nia – Moret­ti jest naj­pierw mark­si­stą, potem bada­czem lite­ra­tu­ry, następ­nie histo­ry­kiem lite­ra­tu­ry itd. – któ­ra sprzę­gnię­ta jest z okre­ślo­ną tele­olo­gią (wpierw naro­dził się mark­si­sta…). Wia­do­mo, że Moret­tie­mu bli­ski jest mark­sizm, pod­kre­śla to w swo­ich tek­stach wie­lo­krot­nie, po co więc pod­kre­ślać to za nie­go? W tek­ście Nie­win­ny cza­ro­dziej wcho­dzi do śród­mie­ścia zosta­łem przed­sta­wio­ny jako tro­pi­ciel lewac­kie­go spi­sku w lite­ra­tu­ro­znaw­stwie, a zatem kur­sy­wa przy­po­mi­na mi, że Moret­ti to przede wszyst­kim mark­si­sta. Co to jed­nak zna­czy „być mark­si­stą” w 2016 roku? Czy koniecz­na jest twar­da toż­sa­mość i twar­da dekla­ra­cja zwią­za­nia się („przede wszyst­kim”) z mark­si­zmem? Czy nie moż­na być (jak np. Yanis Varo­ufa­kis) „nie­kon­se­kwent­nym mark­si­stą”? [I] Pyta­nia te kie­ru­ję zarów­no do sie­bie, jak i do wszyst­kich osób bio­rą­cych udział w deba­cie.
[I] Y. Varo­ufa­kis, Con­fes­sions of an Erra­tic Marxist in the Midst of a Repu­gnant Euro­pe­an Cri­sis.
[7] A. Ważyk, Do zagad­nień for­my wier­szo­wej, „Pamięt­nik Lite­rac­ki” 1951, z. 2 (42), s. 380.
[8] Bo w arty­ku­łach teo­re­tycz­nych z lat 70. i 80., jak Nowe uwa­gi o teo­rii wier­sza… czy Obna­że­nie przy­pad­ku, już go nie ma. Ważyk jest w nich śred­nio cie­ka­wym (powiedz­my) struk­tu­ra­li­stą mil­czą­cym na temat „kul­tu­ry socja­li­stycz­nej” i chy­ba nie jest inspi­ru­ją­cy dla żad­nej z osób bio­rą­cych udział w deba­cie. Jak pisał Tade­usz Komen­dant, „nie ma jed­ne­go Waży­ka: jest Ważyk awan­gar­do­wy, jest Ważyk-komu­ni­sta, jest Ważyk-tłu­macz Rim­bau­da i Ważyk-tłu­macz Hora­ce­go” (T. Komen­dant, Anioł na bide­cie, „Twór­czość” 2008, nr 8).
[9] Oprócz łatwej psy­cho­lo­gi­za­cji (poeci z abso­lut­ną świa­do­mo­ścią wybie­ra­ją taki spo­sób rymo­wa­nia, a nie inny) i utoż­sa­mie­nia „ludo­wo­ści” roman­ty­zmu z „ludo­wo­ścią” radziec­ką, książ­ce Waży­ka moż­na by rów­nież zarzu­cić „wia­rę w duchy”, któ­rą z kolei przy­pi­su­je mi Kacz­mar­ski. Jak w okul­ty­stycz­nym trak­ta­cie alche­micz­nym, poziom mikro (rym męski, rym żeń­ski, cha­rak­te­ry­sty­ka śred­niów­ki…) łączy się u Waży­ka bez­po­śred­nio ze sta­no­wi­skiem poli­tycz­nym dane­go poety oraz z pozio­mem makro (postę­po­wo­ścią lub reak­cyj­no­ścią). Aby ustrzec się przed oskar­że­niem o szu­ka­nie Sta­li­na, dodam, że pro­blem mam tutaj nie tyle z samym łącze­niem mikro i makro, ile z ich bez­po­śred­nim, łatwym skle­ja­niem, de fac­to two­rze­niem z nich dowol­nych ale­go­rii (jeśli Ważyk lubił­by ide­olo­gię pozy­ty­wi­stycz­ną, to pew­nie poezji z tego okre­su by się tak nie dosta­ło). Prze­śle­dze­nie „wędrów­ki rymu” to, jak dla mnie, mate­riał na sta­ty­stycz­ną dłu­ba­ni­nę jed­ne­go z „pam­fle­tów” ze Stan­ford Lite­ra­ry Lab.
[10] „Wszel­kie pozna­nie histo­rycz­ne moż­na przed­sta­wić za pomo­cą obra­zu znie­ru­cho­mia­łej wagi: na jed­nej sza­li spo­czy­wa byłość, na dru­giej – wie­dza o teraź­niej­szo­ści. Pod­czas gdy fak­ty zgro­ma­dzo­ne na pierw­szej nigdy nie będą wystar­cza­ją­co licz­ne ani waż­kie, na dru­giej mogą leżeć tyl­ko nie­licz­ne, cięż­kie i masyw­ne odważ­ni­ki”. W. Ben­ja­min, Kwe­stie teo­rio­po­znaw­cze, teo­ria postę­pu [w:] idem, Pasa­że, tłum. I. Kania, Kra­ków 2005, s. 515.
[11] Dobry przy­kład – tekst Marii Rena­ty May­eno­wej O poety­ce, opu­bli­ko­wa­ny w tym samym nume­rze „Pamięt­ni­ka Lite­rac­kie­go” co Do zagad­nień for­my wier­szo­wej. May­eno­wa dwoi się i troi, aby grun­tow­nie skry­ty­ko­wać teo­rię Sta­li­na w jak naj­bar­dziej dyplo­ma­tycz­ny (czy­taj: naj­bez­piecz­niej­szy) spo­sób, w całym tek­ście da się wyczuć napię­cie kogoś, kto stą­pa po cien­kim lodzie.
[12] War­to pamię­tać, że zacy­to­wa­łem przed chwi­lą frag­ment więk­sze­go zda­nia, funk­cjo­nu­ją­ce­go w nie­co odmien­nym kon­tek­ście niż mój, ale doty­czą­ce­go podob­ne­go przed­mio­tu.
[13] To poję­cie poja­wia się w tek­ście Kacz­mar­skie­go (w Wyra­sta­niu z wie­lo­gło­su, nie w Nie­win­nym cza­ro­dzie­ju wcho­dzą­cym do śród­mie­ścia) dwu­krot­nie, zawsze jest ele­men­tem więk­szych cało­ści zda­nio­wo-aka­pi­to­wych.
[14] W ory­gi­na­le: „To rady­kal­ne utoż­sa­mie­nie – gdzie nie ma już mowy o wpły­wach, zależ­no­ściach, inspi­ra­cjach, dyle­ma­tach, etc., nie ma cią­gło­ści, rela­cji i związ­ków, jest tyl­ko znak rów­no­ści (…)”.
[15] Czy muszę doda­wać, że odwo­ły­wa­łem się do wid­mon­to­lo­gii Der­ri­dy, a kon­kret­niej – do świe­żo wyda­nych po pol­sku Widm Mark­sa? Czy muszę doda­wać, że mówię „tak” spo­so­bo­wi, w jaki Der­ri­da sta­ra się uwy­pu­klić tak nie­bez­piecz­ne, jak i afir­ma­tyw­ne, żywe, etycz­ne ele­men­ty tra­dy­cji mark­si­stow­skiej? Czy muszę – wresz­cie – mówić wprost, że co praw­da nie wie­rzę w duchy, ale widm doświad­czam na co dzień w kul­tu­rze?
[16] W ory­gi­na­le jest tak: „(…) jak wnio­sku­ję na pod­sta­wie co dziw­niej­szych frag­men­tów – wia­ra w duchy”. Zde­cy­do­wa­łem się na połą­cze­nie para­fra­zy i cyta­tu, któ­re mogło­by mylą­co zasu­ge­ro­wać, że Kacz­mar­ski powie­dział to, co powie­dział, pod­czas gdy w rze­czy­wi­sto­ści powie­dział to, co powie­dział. W Co się dzie­je z for­mą… podob­nie uczy­ni­łem z cyta­tem z tek­stu Dawi­da Kuja­wy. Kacz­mar­ski uzna­je to za „otwar­te prze­kła­my­wa­nie cyta­tów”. Nie przy­ta­cza­jąc zda­nia z tek­stu Koron­kie­wicz („Mając – zawsze – związ­ki z inny­mi ele­men­ta­mi rze­czy­wi­sto­ści, for­ma wier­sza jest tym, co włą­cza wiersz w świat, uru­cha­mia go, jest jego aktyw­no­ścią”), z któ­re­go wykro­iłem sąd o tym, czym jest for­ma, Kacz­mar­ski stwier­dza też: „w ory­gi­nal­nym tek­ście nic nie suge­ru­je, że to zda­nie sta­no­wi jaką­kol­wiek defi­ni­cję”. Fak­tycz­nie, słow­ni­ko­wej defi­ni­cji tutaj nie ma, ale i nie jej szu­ka­łem.