Nowe głosy z Europy: Erika Fatland
nagrania / między wierszami Bronka Nowicka Erika Fatland Wieńczysław DębińskiPiąty odcinek programu „Nowe głosy z Europy” z udziałem Eriki Fatland.
WięcejRozmowa Marii Gołębiewskiej-Bijak z Eriką Fatland. Prezentacja w ramach projektu Nowe głosy z Europy.
Maria Gołębiewska-Bijak: We wrześniu 2015 roku otrzymałaś nagrodę (w wysokości 50 000 koron) Związku Księgarzy i Norweskiego Stowarzyszenia Twórców i Tłumaczy Literatury Faktu za wybitną tworczość, między innymi za Sowietstany. Gratuluję!
Erika Fatland: Dziękuję. To pierwsza nagroda, którą dostałam, więc radość była wielka. Jest bardzo sympatyczną zachętą, zważywszy, że wyróżnienie przyznano za całokształt.
Na co poszło te pięćdziesiąt tysięcy?
Wprost na projekt następnej książki, na kolejne podróże studyjne. Byłam już w Chinach i Mongolii. Przed Bożym Narodzeniem dotarłam na Kaukaz. Od lutego znów jestem w podróży i zakończę ją latem w Finnmarku.
Sowietstany to obraz narodów i społeczeństw w azjatyckich krajach „-stanach” – w Turkmenistanie, Tadżykistanie, Uzbekistanie, Kirgistanie i Kazachstanie. Co Cię ponownie przyciąga do byłego Związku Radzieckiego?
Dawny ZSRR obejmuje wiele fascynujących krajów, pełnych sprzeczności tak w nowszej, jak i dawnej historii. Wiele zjawisk jest tam znanych i rozpoznawalnych, inne są ogromnie obce. To gigantyczny obszar. Od Bałtyku po Ocean Spokojny wszędzie można spotkać miejsca, które pod wieloma względami są do siebie podobne.
Czy głównym celem Twojego pisarstwa jest ukazanie różnorodnych twarzy byłego Związku Radzieckiego?
Nazywanie tego głównym celem jest trochę na wyrost. Nie zamierzam zajmować się tym na stałe. Natomiast w Sowietstanach miałam zdecydowanie zamiar w przystępny i informacyjny sposób opisać obszar, który jest swego rodzaju białą plamą na mapie.
Poświęcasz się barwieniu białych plam na mapach? Po to podróżujesz?
Podróżowanie jest dla mnie przygodą. Niektórzy mówią, że świat stał się mały. To bzdura. Świat jest olbrzymi, ale wiele osób po prostu jeździ z grubsza w te same miejsca. Nie trzeba daleko zbaczać z utartych szlaków, by wylądować w niezwykle egzotycznych zakątkach, dokąd nie dotarł żaden turysta, a co dopiero turysta-cudzoziemiec.
Kiedy miałam dwa, trzy lata, chciałam jeszcze budować sobie dom na gruntach możliwie najbliżej rodziców, ale wyjechałam z domu tak wcześnie, jak tylko mogłam, a planowałam to na długo przed szesnastym rokiem życia. Komuś, kto nie jest zainteresowany piłką ręczną czy pędzeniem bimbru, moje rodzinne Ølen może się wydać zabitą dechami dziurą. Trudno mi sobie wyobrazić, bym się tam kiedyś osiedliła na stałe. Natomiast ujmując to szerzej, powiem, że w następstwie podróży bardziej pokochałam własny kraj i rodzinną miejscowość, to nasze niewielkie, transparentne i przyjazne społeczeństwo.
Czego jeszcze nauczyły Cię podróże po świecie?
W sumie najbardziej chyba uderzyła mnie gościnność. Ludzie, którzy wedle naszej miary nie mają prawie nic i którzy wychodzą ze skóry, by pomóc obcemu, przybyszowi. Podróżuję dużo samotnie, a wszędzie, dokąd docierałam, spotykałam raczej wyłącznie przyjazne, chętne do pomocy i miłe osoby.
Masz jakieś ulubione regiony?
Bardzo lubię Kaukaz. To fantastyczny rejon z widowiskową przyrodą, m. in. z najwyższymi górami w Europie. Wspomniałam przed chwilą o gościnności. Otóż mieszkańcy Kaukazu naprawdę należą do najbardziej gościnnych, jakich poznałam. Trzeba tam uważać nawet przy komplementowaniu. Jeżeli powiesz, że ktoś ma piękny szal, od razu chcą Ci go sprezentować. No i to pyszne jedzenie i dobre wina! Tego nie jada się na co dzień w dawnych krajach radzieckich. Poza tym uwielbiam Włochy. Nigdy się nimi nie znudzę i nigdy ich do końca nie rozgryzę. Każdy region, każde miasteczko ma swoją specyfikę, swoją kuchnię, architekturę, dialekt.
Znajomość wielu języków na pewno pomaga w podróżach. Znasz na uniwersyteckim poziomie rosyjski, niemiecki, francuski, hiszpański, włoski i łacinę.
Do tego po półtorarocznych studiach umiem też trochę po arabsku, mniej więcej tyle, żeby doszukać się czegoś w słowniku. Arabski jest naprawdę trudny. Na jesieni zacznę studiować antyczną grekę.
Jak się przygotowujesz do podróży?
Rzadko dokładnie planuję. Zwłaszcza przy podróżach studyjnych układam bardzo luźne plany i jadę z tzw. otwartym umysłem. Często więcej czytam o danym kraju po powrocie niż przed podróżą, a szczególnie dużo, gdy piszę. Natomiast o niektórych krajach trzeba dowiedzieć się więcej z góry, żeby uniknąć niebezpiecznych sytuacji. W innych, jak w Północnej Korei czy Turkmenistanie, wszystko jest sterowane przez państwowe biura podróży z gotowymi trasami dla tych, których się wpuszcza. W Mongolii też musiałam wszystko scedować na biuro podróży, bo strasznie trudno było dopiąć organizację w takim kraju, gdzie, krótko mówiąc, prawie nie ma infrastruktury.
Bałaś się kiedyś?
Często się boję, kiedy po opisywanych krajach wożą mnie samochodami. Ograniczenie prędkości jest czystą fikcją, a styl jazdy nie mieści się w naszych normach. Kiedy zapinasz pas, kierowca odbiera to jak osobistą zniewagę.
Pierwszym naprawdę niebezpiecznym miejscem, do którego pojechałaś, był Biesłan. Tam po raz pierwszy zetknęłaś się z terrorem.
Sprawę zakładników w Biesłanie z 2004 roku, kiedy to terroryści uwięzili uczniów w szkole i zabili trzysta trzydzieści jeden osób, badałam przez sześć lat. Najpierw do pracy magisterskiej, potem do książki Englebyen (2011). W Biesłanie musiałam przez całą dobę mieć ochronę. Często budziłam się wtedy w nocy i bałam się dziwnych odgłosów i porywaczy. Mam bujną wyobraźnię. Zwykle na miejscu jest mniej dramatycznie niż to sobie z góry wyobrażamy. Ale w Biesłanie naprawdę było trudno być samą, nie licząc ochroniarza. Miałam zakaz wychodzenia wieczorami i żadnych kontaktów towarzyskich z innymi obcokrajowcami. A w dzień przeprowadzałam wywiady z matkami, które straciły dzieci w jednej z najstraszniejszych akcji terrorystycznych na świecie, z matkami, które codziennie chodziły na cmentarz w poszukiwaniu odpowiedzi.
Bałam się, kiedy policjanci z wydziału ds. cudzoziemców w Północnej Osetii przyszli po mnie, bo odkryto błąd w moich papierach rejestracyjnych. Było ich pięciu. Zawieźli mnie na północ. Zdjęli odciski palców. To była bardzo nieprzyjemna sytuacja. Myślę, że miało to służyć jako takie małe ostrzeżenie po tym, jak przeprowadziłam wywiady z ludźmi krytykującymi sposób postępowania władz w sprawie z zakładnikami.
Już w następnym roku, w 2012, wydałaś kolejną książkę o terrorze: Året uten sommer…
Naprawdę nie planowałam napisania jeszcze jednej książki o tym, jak terror wobec dzieci i młodzieży odbija się na społeczeństwie. Ale nastąpił 22 lipca i temat nagle zyskał znaczenie, które nigdy by mi nie przyszło do głowy.
W książce o tych, którzy przeżyli, i tych, którzy stracili dzieci w masakrze na Utøyi, podobnie jak w relacji z Biesłanu, nie zajmujesz się zasadniczo samą akcją terrorystyczną, lecz raczej jej skutkami i procesem żałoby.
Chciałam spojrzeć z perspektywy. Zobaczyć nasze doświadczenia z tamtego roku w zestawieniu z przeżyciami ludzi z innych krajów po podobnym szoku. Sprawdzić, czy istnieją podobieństwa między sprawcami i czy osieroceni i społeczeństwa reagują potem podobnie.
Ludzie w Oklahomie i w Biesłanie mówili, że gdy minął rok, jeszcze byli w szoku. Uświadomienie sobie rzeczywistości zajmuje więcej czasu. Osoba, która straciła dziecko na Utøyi, mówiła mi, że pierwszy rok zeszedł jej na czekaniu – na raporty, na proces, na odpowiedzi. Teraz już nie ma na co czekać. I właśnie teraz naprawdę może być ciężko. Wielu z moich rozmówców w książce daje wyraz gniewowi, który jeszcze wtedy nie przebił się do opinii publicznej. Ta złość jest naturalna, ale w Norwegii bardzo mało miejsca pozostawiono na gniew. Uchodził niemal za niepoprawny, więc wielu z tych, którzy stracili dzieci, czuło, że muszą tłumić swoje emocje.
Kiedy dzieje się coś tak strasznego i nie jest to klęska żywiołowa, powstaje potrzeba znalezienia kozła ofiarnego. Ktoś musiał zawinić. W Norwegii krytykuje się do tej pory przede wszystkim policję, ale bez wątpienia pojawią się także oskarżenia wobec innych.
Czy po masakrze na Utøyi Norwegia się zmieniła?
Utøya stała się częścią naszej tożsamości. Każdy Norweg wie, gdzie był tego dnia i co dokładnie wtedy robił.
A ty, gdzie byłaś, gdy Anders Breivik zdetonował bombę w Oslo i zastrzelił 69 osób na letnim obozie młodych socjaldemokratów?
W Portugalii. Brat zadzwonił z Oslo, opowiedział o szkle na ulicach i ludziach uciekających w panice. To mieściło się jeszcze w granicach mojej wyobraźni. Liczono się z tym, że akcje terrorystyczne kiedyś się w Norwegii pojawią – przy czym wszyscy byli przekonani, że będzie to terror islamski. Potem nadeszła ta niepojęta wiadomość, że na Utøyi ktoś strzela. I że na tym obozie jest mój kuzyn Lars. Został trafiony jako jeden z pierwszych.
Przeżył?
Schował się w krzakach, raz po raz tracił przytomność. Strzały przebiły mu płuca. Miał szczęście, że policjanci, którzy go znaleźli, mieli wyszkolenie sanitarne.
Co robi dzisiaj?
Studiuje. Przez rok miał problemy z odgłosami i nieoczekiwanymi zdarzeniami. Pamiętam, jak przeprowadzałam z nim wywiad w hotelu. Poszłam po kawę, a po powrocie zastałam Larsa roztrzęsionego. Podobno przyszedł jakiś człowiek, żeby sprawdzić zawartość barku. Lars śledził, czy nie ma broni.
Twoje książki lokują się w kategorii reportaży albo opisów podróży, a więc są literaturą faktu. Trafiłaś na listę gazety „Morgenbladet” w rankingu dziesięciu najlepszych pisarzy poniżej trzydziestego piątego roku życia. Dwadzieścia lat temu na tej liście znajdowali się tylko twórcy literatury pięknej. Jaka jest Twoim zdaniem różnica między literaturą faktu a piękną?
Łatwo wytyczyć granicę. Kiedy piszę literaturę faktu, zawieram z czytelnikiem umowę, że to, co piszę, jest prawdą. Nie można zmyślać, nie można kłamać. Czytelnik ma często tylko moje słowo, że to, co opisuję, naprawdę się zdarzyło, ale umowa jest wyraźna. Nie powiem, że wszystkie dialogi są oddane dosłownie, bo często muszę pracować bez notatnika i długopisu czy dyktafonu. Niemniej wszystkie rozmowy miały miejsce. A istota odtworzenia jest zawsze prawdziwa.
Masz na sumieniu także książkę dla dzieci – Twój debiut z 2009 r., Foreldrekrigen (Rodzicielska wojna)…Też literatura faktu?
Nie, powieść o dziesięcioletniej Amandzie i jej nieco dziecinnych rodzicach, którzy się rozwodzą i ze sobą wojują. Jak powiedział pewien recenzent, jest to taka wojna, przy której opisie się nie cierpi. Na jesieni ukaże się jeszcze jedna „wojenna” książka dla dzieci, Vinterkrigen (Wojna Zimowa), inspirowana Jamesem Bondem opowieść o klimatycznym sabotażu.
Możesz wymienić książkę, która miała dla Ciebie największe znaczenie?
Może powiem tak: wielkie wrażenie zrobiła na mnie debiutancka powieść Erika Fosnesa Hansena Wieża sokołów, którą czytałam jako nastolatka. Lata później po raz pierwszy spotkałam jej autora, a w maju ubiegłego roku się pobraliśmy. Myślę, że moje małżeństwo będzie długie i szczęśliwe, bo jestem tak rzadko w domu, że się sobą nie znudzimy. Na wszelki wypadek jednak kupiłam Erikowi psa, żeby miał towarzystwo, kiedy wyjeżdżam za granicę.
(przełożyła Maria Gołębiewska-Bijak)
Urodzona w 1983 w Haugesund, dorastała w Ølen w regionie Rogaland, gdzie znajduje się firma jej rodziny, największa w Norwegii prywatna spółka prowadząca rzeźnie i i zaklady mięsne. Wegetarianka. Szkoły średnie kończyła w Lyonie i Helsinkach. Studiowała w Kopenhadze i w Oslo. Antropolożka społeczna, była stypendystką i asystentką naukową w Norweskim Instytucie Polityki Zagranicznej, studiowała germanistykę i zajmowała się problematyką ludobójstwa na Uniwersytecie Humboldta w Berlinie. Debiutowała książką dla dzieci Foreldrekrigen (2009, Rodzicielska wojna). Następnie wydała Englebyen. Historier fra Beslan (2011, Miasto aniołków. Historie z Biesłanu), nominowaną do prestiżowej nagrody Bragego, reportaż Året uten sommer (2012, Rok bez lata) dokumentujący skutki indywidualne i społeczne masakry na Utøyi. W 2015 wyróżniona Nagrodą Księgarzy za całokształt tworczości, w tym za relację z podróży Sovjetistan (2014, Sowietstany), znalazła się też (jako jedyna reprezentantka literatury faktu) na liście dziesięciu najlepszych norweskich pisarzy poniżej 35 roku życia.
Z wykształcenia germanistka, z zamiłowania norwegolożka, kulturoznawczyni, była lektorka niemieckiego i norweskiego w Towarzystwie Polsko-Norweskim i na UW, prowadziła też warsztaty translatorskie dla studentów skandynawistyki w Gdańsku, organizowała z ramienia STL seminarium dla tłumaczy literatury norweskiej w Polsce. Obecnie tylko tłumaczka, recenzentka, czasami jurorka. Najchętniej tłumaczy literaturę piękną i popularnonaukową. Przełożyła kilkadziesiąt pozycji – nie tylko literackich.
Piąty odcinek programu „Nowe głosy z Europy” z udziałem Eriki Fatland.
WięcejZapis spotkania autorskiego „Nowe głosy z Europy 2016: Proza”, w którym udział wzięli Jerzy Jarniewicz, Rumena Bužarovska, Erika Fatland, Ciwanmerd Kulek i Zoran Pilić. Spotkanie odbyło się w ramach festiwalu literackiego Stacja Literatura 21.
WięcejFragment książki Sowietstany Eriki Fatland w przekładzie Marii Gołębiewskiej-Bijak. Prezentacja w ramach projektu Nowe głosy z Europy.
WięcejGłosy o twórczości Eriki Fatland, wybrane przez Marię Gołębiewską-Bijak. Prezentacja w ramach projektu Nowe głosy z Europy.
WięcejAutorski komentarz Eriki Fatland do publikowanego w biBLiotece fragmentu książki Sowietstany. Prezentacja w ramach projektu Nowe głosy z Europy.
WięcejGłosy o twórczości Eriki Fatland, wybrane przez Marię Gołębiewską-Bijak. Prezentacja w ramach projektu Nowe głosy z Europy.
Więcej