Maja Staśko: Wracasz teraz z Lublina chyba, tak?
Ilona Witkowska: Tak.
Jak było na festiwalu?
Bardzo sympatycznie.
Nie było żadnych afer?
Nie, za to był jeden panel, w którym brali udział trzej geje i dwie kobiety.
O proszę. „Słowa są wolne” – to jest hasło tego festiwalu. Jak to wyglądało?
Och, na kilka sposobów to było manifestowane, np. nasz panel (Konrad Góra, Dawid Mateusz, Andrzej Szpindler i ja, prowadzenie – Grzesiu Jędrek) odbył się w podwórku Domu Słów zamiast w środku. Robiliśmy z Kondziem kwiaty bzu w cieście naleśnikowym na patelni elektrycznej kupionej w lumpeksie, nad którym był nasz hostel. Wyszło całkiem pysznie.
O, z pewnością. Ale czy to nie raczej „pewne słowa są wolne” albo „słowa są wolne, ale nie dla wszystkich”? Uniwersalizowanie bywa niebezpieczne, zresztą pokazujesz to w swoim tomie.
Oj tak, niestety. Z tą wolnością to ciężko powiedzieć, jak jest. Zaczynając od „wolności od” i „do”, a kończąc na banalnej opresji konieczności przeżycia – to w neoliberalizmie, który z wolnością ma niewiele wspólnego.
Wolnością, autonomią – trzeba by te słowa trochę dookreślić pewnie. A dzięki temu uwolnić.
Dookreślenie to raczej ograniczenie.
Pozornie tak, ale bez dookreślenia mamy zgubną uniwersalizację i relatywizm.
Chyba żeby rzucać hasła ot tak, tylko sugerując pole znaczeniowe, pod interpretację indywidualną.
I tak byś chciała?
Lubię interpretację.
Ale interpretacja z samym sugerowaniem może iść w relatywizm, a to nie pozwala na komunikację; ktosia lub ktoś mówi coś konkretnego, żeby inna osoba odpowiedziała jej na to właśnie, co mówi, a nie na coś przeciwnego, obok czy w ogóle bez związku. Czy nie?
Ale nigdy nie ma pewności.
Niby tak, ale jest kontekst, który ustawia wypowiedziany w konkretnym celu i do konkretnej osoby komunikat.
Intencje intencjami, ale zakładanie, że trafiasz tam, gdzie planujesz, jest odważne na granicy pychy.
A zakładanie porażki nie jest rezygnacją z komunikacji? Oddawaniem pola?
Nie, nie. Zakładasz możliwe przesunięcie, nie projektując kierunku tego przesunięcia. To raczej otwartość na przypadek, zaskoczenie.
A, to jednak dialog.
Jasne, że dialog! Nie zaciskasz się na tym, co chcesz przekazać, tylko patrzysz, co wyszło.
Istnieje w takim razie nietrafiona, głupia, niesłuszna interpretacja?
Nie istnieje. W indywidualnej ocenie możesz sobie pomyśleć: no nie, zupełnie głupio pomyślał/a, wiadomo, wolność oceny. Ale dla mnie ciekawe jest wszystko, i równouprawnione.
Wszystko równouprawnione? Ale chcesz przecież coś przekazać?
Jasne, coś tam sobie zakładam, że jest w tekście, ale co się tam znalazło oprócz albo zamiast tego, nigdy nie wiem.
A gdy interpretacja nie chce widzieć tego, co komunikujesz, skupiając się wyłącznie na oprócz albo zamiast?
Ciekawi mnie każde cudze znalezisko.
To Cię trochę zwalnia z odpowiedzialności za to, co napisałaś.
Mogę odpowiadać tylko za to, o czym wiedziałam, że tam jest, kiedy to pisałam.
Ale to wciąż jest! Chyba że ktoś wyrwie kartkę albo zamaże słowa.
Jasne, ale nie mogę zabronić nie widzieć/nakazać to widzieć.
Tylko że wówczas możesz zostać podpięta pod idee i kategorie, które są Ci całkiem obce, co więcej: z którymi się zwyczajnie nie zgadzasz, między innymi tym tomem.
Myślę, że moje możliwości wpływu na dobrą sprawę kończą się w momencie ukończenia tekstu: zawiera on przecież dokładnie to, co chciałam. A co z nim zrobią inni – mogę obserwować i różnie o tym myśleć.
Pewnie, że mogą, ale gdy interpretują wbrew temu, co jest w tekście, to to jest głupia interpretacja, niesłuszna.
Która oznacza, że tekst jest w jakiś sposób zawodny albo interpretator – złośliwy lub przekorny.
O właśnie, może oznaczać, że interpretatorka czy interpretator mają inne interesy w rozumieniu go w ten sposób.
Ale to też nie moja sprawa.
Zwyczajnie obawiam się, że oddajesz swoją wolność jako autorki na rzecz interpretatora czy interpretatorki, która może wszystko. A „może wszystko” to nie wolność, to neoliberalizm.
Ależ najpierw ja mogę wszystko, a potem on/ona może wszystko – uczciwy układ. A nawet na moją korzyść – bo mam pierwszeństwo w możeniu (?) wszystkiego.
Ale to nie rozmowa, tylko przerzucanie się wolnościami.
Nie, nie, to rozmowa rozłożona w czasie.
Twoje wiersze mają konkretne cele?
I tak, i nie: zależy, jak zawęzić ten konkret.
W jakim sensie tak? Bo nie – to wolność interpretatora lub interpretatorki, jak rozumiem.
Celem można nazwać chęć czy potrzebę odbicia, przekazania pewnych odkryć, które wydają mi się ciekawe, utrwalenia czegoś, podzielenia się czymś, zwrócenia uwagi na coś.
W jednym z Twoich wierszy pojawia się skursywione „zaangażować należy się w porażkę”. To z Jochera chyba.
Tak.
To jest Twoje zaangażowanie?
Raczej w małość, drobiazg, brak, niemoc.
Dlaczego akurat tak?
Kurczę, chyba to po prostu wynika z mojej wrażliwości. Na to mam fokus w wyniku działania wszystkich możliwych okoliczności, które się składają na to, kim jestem.
Poezja może coś zmienić? Zrobić?
Jasne. Koledzy opowiadają, że ludzie dzięki ich wierszom rzucają jedzenie mięsa, na przykład. Jakieś indywidualne doświadczenie, otwarcie, spotkanie, poszerzenie pola widzenia. Nowość i inność po prostu, na to może otworzyć.
Wyobrażasz sobie, żeby Twoje wiersze towarzyszyły jakiejś akcji? Na przykład demonstracji w obronie Puszczy Białowieskiej?
Tak.
A akcji, z którą nie identyfikowałabyś się, też? Czy skorzystałabyś z prawa do własnego tekstu i nie pozwoliłabyś w ten sposób wykorzystać swoich wierszy?
Nie pozwoliłabym, gdybym mogła.
A gdybyś nie została zapytana?
Patrzyłabym, co się stanie.
Nie sprzeciwiałabyś się?
Jeśli cytowano by mój tekst w czasie palenia kukły Żyda – co ciężko mi sobie wyobrazić – sprzeciwiłabym się.
A interpretacji, która włączałaby Cię w podobne myślenie, nie?
Hm. Z pewnością, gdyby mnie zapytano, co o tym myślę – odpowiedziałabym zgodnie z tym, co myślę.
I byłaby to interpretacja niesłuszna, zła przecież.
Dziwna.
Uprawniona?
Skoro się pojawiła, mogła zaistnieć.
Widzisz, bo z tą wolnością jest tak, że gdy uprawiasz remiks, wiążesz rozmaite języki i głosy, zderzasz je ze sobą, by osiągnąć konkretny estetyczno-polityczny cel, to konstruujesz nowy utwór, który coś konkretnego komunikuje, i to jasne. Ale w momencie, gdy ktosię lub ktosia bierze ten utwór i, rzekomo korzystając ze swojej wolności, na podobnej zasadzie (wybór, dodanie czegoś, pominięcie) działa w recenzji, w istocie ugrywa jakiś tam własny interes, i robi to na przekór tego, co mówi ten konkretny tekst i co Ty nim chciałaś osiągnąć: wówczas jedna wolność dyskredytuje drugą, a pod płaszczykiem „wolności interpretacji” dzieje się przejęcie władzy przez nieetyczne wykorzystanie tekstu i jego autora czy autorki. Co więcej, tekst przestaje komunikować i działać, skoro może oznaczać plus minus wszystko i można z nim zrobić plus minus wszystko. A to oddanie jego aktywnego zaangażowania w konkretne sprawy i zwolnienie Cię – jako autorki – z odpowiedzialności za to, co napisałaś, co zrobiłaś. Totalna marginalizacja.
Nie zgadzam się. Za każdym moim tekstem stoi jakiś mniej lub bardziej konkretny konkret (które opisałam wyżej), przyjmując formę mniej lub bardziej ostrą, bezpośrednią lub mgławą, zakamuflowaną. Ja wiem, co tam jest – ode mnie. Nie wiem nigdy, co tam jest oprócz tego i dla kogoś. Bo na pewno jest więcej niż tylko to, o czym wiem, że jest. Do tego, co zostanie w tekście znalezione, mogę się jedynie odnieść, mówiąc – nie wiedziałam, ze tam jest i to. Ale ja tam tego nie umieściłam (świadomie).
Pewnie, takie niespodzianki zapewne bywają bardzo inspirujące.
Bywają i wkurwiające.
Jasne, i chyba nie o nie chodzi, a o ignorowanie przekazu wiersza: tego, co chciałaś powiedzieć i nim zrobić. I ignorowanie Ciebie przez to, Twojej wolności, Twojego zaangażowania.
Ale to już nie leży w mojej mocy, by temu zapobiec, bo moja praca kończy się w momencie ukończenia tekstu.
No tak, masz rację, Twoja robota i odpowiedzialność kończy się na konkretnie ułożonym tekście i to nim manifestujesz swoją wolność i swoje zaangażowanie. I tu konieczna rola krytyki, która zwyczajnie nie może pozwalać na nieetyczną arbitralność interpretacji: rola sporu, agonu.
Tak sądzę.
Dobrze, to na zakończenie: a gdy nastąpi koniec świata, kto będzie najbliżej bezpiecznych terenów?
Na szczęście nikt nie będzie bezpieczny. Przed końcem nie ma ucieczki.
To teraz wolność interpretatora i interpretatorki.
Towarzysząca tekstowi fotografia Ilony Witkowskiej – Zbigniew Kozera