11/07/16

Śpiew z kolonii (2)

Paweł Tański

Strona cyklu

Śpiew języka
Paweł Tański

Urodzony w 1974 roku w Toruniu. Historyk literatury i krytyk literacki. Autor książek o literaturze, współredaktor prac zbiorowych. Mieszka w Toruniu.

Trze­ci wiersz na pły­cie to Pacy­fik (3’39”), skła­da się z czte­rech stro­fo­id, to dwa­na­ście wer­sów (w pierw­szej czą­st­ce tek­stu – dwa, dru­ga to rów­nież dys­tych, dwie kolej­ne mają po czte­ry linij­ki). Tema­tem tej pio­sen­ki jest sytu­acja spo­łecz­no-poli­tycz­no-eko­no­micz­na Pol­ski, głów­nie – pro­blem emi­gra­cji zarob­ko­wej miesz­kań­ców nasze­go kra­ju. W zna­ko­mi­ty spo­sób autor sko­men­to­wał to, co dzie­je się współ­cze­śnie z pol­skim spo­łe­czeń­stwem, zale­tą utwo­ru jest powścią­gli­wość wyra­zu, to lapi­dar­ny, ale jak­że wymow­ny komen­tarz na temat dzi­siej­szej emi­gra­cji Pola­ków. Tytuł tek­stu odno­si się do akwe­nu wod­ne­go, to meta­fo­ra, z jed­nej stro­ny – moż­li­wo­ści wędrów­ki i zmia­ny miej­sca zamiesz­ka­nia, z dru­giej zaś – wol­no­ści prze­strze­ni, w któ­rej pere­gry­nu­je czło­wiek, współ­cze­sny noma­da. Ale tytuł ten jest rów­nież iro­nicz­ną grą, albo­wiem wziął się od aso­cja­cji boha­te­ra, któ­ry wyzna­je, że: „Pacy­fi­ku smak / z Chi­le wino ma”, co ozna­cza, iż smak trun­ku przy­wo­dzi na myśl prze­strzeń egzo­tycz­nych kra­in, a to z kolei może być meta­fo­rą emi­gra­cyj­nych tuła­czek w poszu­ki­wa­niu lep­sze­go losu. Tytuł wier­sza Pacy­fik sym­bo­li­zu­je zatem emi­gra­cję. War­to wspo­mnieć jesz­cze o zaśpie­wach kobie­cych gło­sów w tej pio­sen­ce, przy­wo­dzą one na myśl wędrów­ki daw­nych ludów, jest to więc nie­zwy­kle cel­ny zabieg arty­stycz­ny i este­tycz­ny, śpie­wem wyra­ża­ją­cy odwiecz­ne losy egzu­lów:

Jeż­dżę
po pustym mie­ście

Pacy­fi­ku smak
z Chi­le wino ma

tanie linie
na mokrych pasach
kołu­ją
na start

czy jest coś
bar­dziej nie­zwy­kłe­go
niż
opusz­czo­ny kraj

A tak oto wyglą­da wer­sja wyśpie­wa­na:

Jeż­dżę
po pustym mie­ście

Pacy­fi­ku
smak

z Chi­le wino ma

z Chi­le wino ma

tanie linie
na pustych pasach
kołu­ją na start

kołu­ją na start

czy jest coś bar­dziej nie­zwy­kłe­go
niż

opusz­czo­ny kraj

opusz­czo­ny

czy jest coś bar­dziej nie­zwy­kłe­go
niż

opusz­czo­ny kraj

Trze­cia opo­wieść na pły­cie opo­wia­da zatem o obser­wa­cji czło­wie­ka, któ­ry snu­je histo­rię o ludziach współ­cze­snych wybie­ra­ją­cych emi­gra­cyj­ny los; pamię­ta­my, że w twór­czo­ści Kaź­mier­cza­ka topos homo via­tor peł­ni nie­ba­ga­tel­ną rolę, w tym wier­szu przyj­mu­je postać przej­mu­ją­ce­go komen­ta­rza do doświad­czeń noma­dów począt­ków XXI wie­ku. Szcze­gól­nie melan­cho­lij­nie brzmią sło­wa koń­czą­ce pio­sen­kę:

czy jest coś bar­dziej nie­zwy­kłe­go
niż

opusz­czo­ny kraj

Oka­zu­je się więc, że autor Zmia­ny to rów­nież poeta świet­nie arty­stycz­nie komen­tu­ją­cy współ­cze­sną sce­nę spo­łecz­no-poli­tycz­ną i czy­nią­cy to zgod­nie z mak­sy­mą kra­kow­skiej awan­gar­dy – „mini­mum słów, mak­si­mum tre­ści” oraz Przy­bo­siow­skim hasłem „naj­mniej słów” – Pacy­fik zawie­ra bowiem zale­d­wie dwa­dzie­ścia sześć słów (oczy­wi­ście w wer­sji dru­ko­wa­nej), Pio­sen­ka kolo­ni­stów zaś – trzy­dzie­ści dwa.

Czwar­ty wiersz albu­mu nosi tytuł Tar­cza (3’21”) i jest to, moim zda­niem, naj­lep­szy utwór słow­no-muzycz­ny na krąż­ku Pio­sen­ki kolo­ni­stów. Skła­da się z czte­rech stro­fo­id, z któ­rych pierw­sza, trze­cia i ostat­nia zło­żo­ne są z czte­rech wer­sów, dru­ga nato­miast – z pię­ciu. Splo­tły się w tym tek­ście naj­lep­sze cechy sty­lu Grze­go­rza Kaź­mier­cza­ka – połą­cze­nie słów rela­cjo­nu­ją­cych z meta­fo­ry­za­cją wypo­wie­dzi, cel­nie i pięk­nie opi­su­ją­cej świat. Poja­wia się postać czło­wie­ka w dro­dze, pozna­ją­ce­go i doświad­cza­ją­ce­go rze­czy­wi­sto­ści, któ­ry świa­do­mie wyzna­je, iż naj­peł­niej gotów jest do pod­ję­cia reflek­sji w wędrów­ce, obser­wu­je mia­sta i kon­tem­plu­je byt. Chęt­nie nazwę ten wiersz onto­lo­gicz­nym mono­lo­giem lirycz­nym, będą­cym rodza­jem hym­nu na cześć tego, co jest. Nale­ży też powie­dzieć o wspa­nia­łej roli dźwię­ku trąb­ki w tej pio­sen­ce, któ­ry to instru­ment budu­je nie­zwy­kłą aurę melo­dycz­ną tego utwo­ru, jest to zna­ko­mi­ty komen­tarz muzycz­ny do tema­ty­ki wier­sza – zamy­śle­nie nad trwa­niem świa­ta boha­te­ra tek­stu ilu­stru­je traf­nie ten wła­śnie dźwięk.

Jadę szyb­ko
a ostre powie­trze
wcho­dzi we mnie
jak w sło­mia­ną tar­czę

naj­le­piej myślę
gdy jestem mię­dzy
na wodzie
w powie­trzu
w dro­dze

mia­sta nocą z samo­lo­tu
wyglą­da­ją jak roz­sy­pa­ny
na dnie morza
popiół

chy­ba nie mam tutaj domu
ale patrzę
w czy­ste ogni­sko
nie­usta­ją­ce­go

Wer­sja wyśpie­wa­na:

Jadę szyb­ko
a ostre powie­trze
wcho­dzi we mnie
jak w sło­mia­ną tar­czę
jak w sło­mia­ną tar­czę

naj­le­piej myślę
gdy jestem mię­dzy
na wodzie
w powie­trzu
w dro­dze
w dro­dze

mia­sta nocą
z samo­lo­tu
wyglą­da­ją jak
roz­sy­pa­ny na dnie
morza popiół
roz­sy­pa­ny na dnie
morza popiół

chy­ba nie mam
tutaj domu
ale patrzę w czy­ste
ogni­sko nie­usta­ją­ce­go
nie­usta­ją­ce­go

chy­ba nie mam
tutaj domu
ale patrzę w czy­ste
ogni­sko nie­usta­ją­ce­go
nie­usta­ją­ce­go

Tytuł Tar­cza odno­si się do meta­fo­ry „ostre powie­trze / wcho­dzi we mnie / jak w sło­mia­ną tar­czę”, co ozna­cza radość z pędu, z szyb­ko­ści jaz­dy, otwar­tość na przy­jem­ność podró­żo­wa­nia. Cie­ka­we obra­zo­wa­nie poja­wia się w trze­ciej czą­st­ce wier­sza – widzia­ne z okien samo­lo­tu noc­ną porą mia­sta porów­na­ne zosta­ły do popio­łu roz­sy­pa­ne­go na dnie morza – taki obraz poetyc­ki ozna­cza kru­chość, nie­trwa­łość ludz­kiej cywi­li­za­cji, a zatem melan­cho­lij­ne zamy­śle­nie boha­te­ra tek­stu przy­no­si mu wyobra­żo­ną siłę prze­mi­ja­nia, któ­re zmia­ta swo­ją miaż­dżą­cą dło­nią wytwo­ry ludz­kich dzia­łań. Ale popio­ły roz­sy­pa­ne w morzu koja­rzą się rów­nież ze skre­mo­wa­ny­mi po śmier­ci i wrzu­co­ny­mi do mor­skich cze­lu­ści cia­ła­mi, w takim odczy­ta­niu mia­sta są więc antro­po­mor­fi­zo­wa­ne – niczym ludzie po śmier­ci zosta­ją spa­lo­ne i miej­scem ich spo­czyn­ku jest morze. Ten obraz prze­mi­ja­nia zosta­je skon­tra­sto­wa­ny z meta­fo­rą trwa­nia w ostat­niej stro­fo­idzie – boha­ter bowiem patrzy oto „w czy­ste ogni­sko / nie­usta­ją­ce­go”. Zauważ­my to zesta­wie­nie: morze – ogni­sko, woda – ogień, dwa żywio­ły, któ­re są sym­bo­la­mi odwiecz­nych sił natu­ry, tu słu­żą do wyra­że­nia emo­cji zwią­za­nych z reflek­sją nad kru­cho­ścią i nie­trwa­ło­ścią oraz trwa­niem. Jest jesz­cze sło­wo „popiół”, z pola seman­tycz­ne­go „ognia” – wszyst­ko to razem wzię­te budu­je obraz kohe­rent­ny i pla­stycz­ny, spój­ny i cel­nie wyra­ża­ją­cy uczu­cia boha­te­ra liry­ku. „Czy­ste ogni­sko nie­usta­ją­ce­go” to suge­styw­na meta­fo­ra sił wital­nych natu­ry i czło­wie­ka. Wpi­su­je się ta kon­cep­cja dosko­na­le w cały świat poetyc­ki auto­ra Jadę pla­żą – kie­ru­je nim bowiem myśl, iż życie jest cudem, czło­wiek zaś – noma­dą („chy­ba nie mam tutaj domu”), prze­mie­rza­ją­cym w olśnie­niu bez­kre­sny świat.

Pią­ty wiersz pły­ty – Paść się (4’07’’) – jest tego dowo­dem, to tekst o pra­gnie­niu zanu­rze­nia się w prze­strzeń, doświad­cza­nia miejsc, kar­mie­nia zmy­słów zadzi­wia­ją­cy­mi kra­jo­bra­za­mi. Utwór skła­da się z czte­rech stro­fo­id (pierw­sza – czte­ry wer­sy, dru­ga – sześć, trze­cia – czte­ry, czwar­ta – trzy), liczą­cych sie­dem­na­ście lini­jek. Świet­na meta­fo­ra „chcę wsu­nąć twarz / w tra­wę miast / i paść się / paść” przy­no­si kon­cep­cję czło­wie­ka jako bytu bio­lo­gicz­ne­go, cząst­ki przy­ro­dy, oso­ba ludz­ka niczym zwie­rzę „żywi się” roślin­no­ścią – taka prze­no­śnia ma pod­kre­ślić zachwyt nad świa­tem:

Chcę wsu­nąć twarz
w tra­wę miast
i paść się
paść

nie jest dziś moż­li­we nic złe­go
las sta­tui wol­no­ści
pod­grze­wa nie­bo
do star­tu
goto­wi
hop

Chcę wsu­nąć twarz
w tra­wę miast
i paść się
paść

Jak pta­ki nad
kutrem któ­ry wra­ca pełen z morza
bądź ze sobą

Grze­gorz Kaź­mier­czak tak oto śpie­wa ten utwór:

Chcę wsu­nąć twarz
w tra­wę miast
i paść się
paść

Chcę wsu­nąć twarz
w tra­wę miast
i paść się
paść

nie jest dziś moż­li­we nic złe­go
las sta­tui wol­no­ści
pod­grze­wa nie­bo
do star­tu goto­wi
hop
do star­tu
goto­wi
hop

Chcę wsu­nąć twarz
w tra­wę miast
i paść się
paść

Chcę wsu­nąć twarz
w tra­wę miast
i paść się
paść

Jak pta­ki nad
kutrem któ­ry wra­ca pełen z morza

bądź ze sobą

Meta­fo­ry­za­cja wypo­wie­dzi spla­ta się w tym wier­szu z magicz­nym zakli­na­niem („nie jest dziś moż­li­we nic złe­go”) oraz komen­dą spor­to­wą („do star­tu / goto­wi / hop”), a wszyst­kie te zabie­gi języ­ko­we słu­żą odda­niu wita­li­zmu, ruchu, dyna­mi­ki, nie­skrę­po­wa­nia czło­wie­ka i wyra­ża­ją prze­sła­nie utwo­ru, któ­rym jest prze­ko­na­nie, iż  pozna­nie same­go sie­bie to wysi­łek przy­no­szą­cy wie­le satys­fak­cji, sca­la­nie zaś wła­snej toż­sa­mo­ści jest celem, do któ­re­go war­to dążyć.

O tym wła­śnie trak­tu­je szó­sty wiersz na pły­cie, noszą­cy tytuł War­sza­wa dwa (3’16”). Jak już tytuł infor­mu­je – doty­czy opo­wie­ści o miesz­kań­cu tego mia­sta, któ­ry poszu­ku­je wytrwa­le swo­jej toż­sa­mo­ści, sta­ra się sie­bie zbu­do­wać, tu rów­nież znaj­du­je­my kon­cep­cję czło­wie­ka jako homo via­tor, nie­stru­dzo­ne­go wędrow­ca w prze­strze­ni urbs. Tekst liczy trzy­na­ście wer­sów, zgru­po­wa­nych w trzech stro­fo­idach (pierw­sza – pięć lini­jek, dru­ga – sześć, trze­cia – dwie).

Samo­chód jest spraw­ny i czy­sty
z bal­ko­nu widzę całe dziel­ni­ce
dru­kar­ka świa­ta dru­ku­je
to cze­go nie ma
w mio­do­wej żywi­cy

poru­szam się tam gdzie mnie nie ma
bo tam gdzie jestem
nic już nie znaj­dę
po dłu­giej wal­ce
żeby być
kimś

cze­kam aż pla­ne­ty sta­ną w jed­nym rzę­dzie
chodź­my krę­cić fil­my w jasnym świe­tle

Klu­czo­wy jest tutaj dys­tych koń­czą­cy wiersz – to meta­fo­ra czło­wie­ka jako reży­se­ra swo­je­go losu, prze­sła­nie tego tek­stu jest opty­mi­stycz­ne – „jasne świa­tło” to czy­tel­ny sym­bol dobre­go bytu, nato­miast meta­fo­rycz­ny obraz pla­net, któ­re „sta­ną w jed­nym rzę­dzie”, rzad­ki widok koniunk­cji, ozna­cza trud nadziei.

Wer­sja wyśpie­wa­na:

Samo­chód jest spraw­ny i czy­sty
z bal­ko­nu widzę całe dziel­ni­ce
dru­kar­ka świa­ta dru­ku­je
to cze­go nie ma
kadr za kadrem

w mio­do­wej żywi­cy

kadr za kadrem

w mio­do­wej żywi­cy

poru­szam się tam gdzie nic nie ma
bo tam gdzie jestem
nic już nie znaj­dę
poru­szam się tam gdzie nic nie ma
bo tam gdzie jestem
nic już nie znaj­dę
poru­szam się tam gdzie nic nie ma
bo tam gdzie jestem
nic już nie znaj­dę
poru­szam się tam gdzie nic nie ma
bo tam gdzie jestem
nic już nie znaj­dę

po dłu­giej wal­ce
żeby być kimś

teraz cze­kam aż pla­ne­ty sta­ną w jed­nym rzę­dzie
chodź­my krę­cić fil­my w jasnym świe­tle

teraz cze­kam aż pla­ne­ty sta­ną w jed­nym rzę­dzie
chodź­my krę­cić fil­my w jasnym świe­tle

teraz cze­kam aż pla­ne­ty sta­ną w jed­nym rzę­dzie
chodź­my krę­cić fil­my w jasnym świe­tle

teraz cze­kam aż pla­ne­ty sta­ną w jed­nym rzę­dzie
chodź­my krę­cić fil­my w jasnym świe­tle

Wiersz War­sza­wa dwa jest opo­wie­ścią o pod­mio­cie kon­tem­plu­ją­cym kon­kret­ne mia­sto – War­sza­wę, z bal­ko­nu swo­je­go miesz­ka­nia usy­tu­owa­ne­go wyso­ko, ale rów­nież boha­te­ra prze­mie­rza­ją­ce­go uli­ce samo­cho­dem, goto­we­go na nowe wyzwa­nia i przy­ję­cie losu.


Inna wer­sja tego tek­stu uka­za­ła się w tomie Uni­so­no w wie­lo­gło­sie (6), red. R. Mar­cin­kie­wicz, Opo­le 2015.