Maja Staśko: „kosmos potrzebuje mojego wkurwienia” – pojawia się w jednym z wierszy Twojego nowego tomu, Zwęglona Jantar. Na co się wkurwiasz?
Kamila Janiak: W zasadzie na wszystko. To taka końcowa faza frustracji. Na głupotę, krotkowzroczność, na poczucie wyższości ludzi nad zwierzętami, światem i innymi ludźmi. Generalnie „nienawidzę ludzi”, a oni nienawidzą mnie. Trochę to przerysowane, ale w fazie końcowej frustracji wszystko jest komiksem. A kosmos się tym karmi.
I postanowiłaś wydać tom wierszy. Dlaczego akurat tom wierszy?
Wiersze to dla mnie naturalny środek wyrazu. A czy postanowiłam? Tak wyszło.
Środek wyrazu – jasne, to ważne przy pisaniu. Ale gdy wydajesz książkę, ważne są też jej środki działania: środki wyrazu jako środki działania. Chciałaś coś zrobić tą książką?
Szczerze mówiąc, książki są dla mnie zamknięciem pewnych etapów. Jakimś formalnym oczyszczaniem. Zwęglona Jantar to – i teraz będzie patos – wiaderko z cierpieniem, bólem, frustracją i szaleństwem, które wylewam. Jaki cel? Może ktoś ma podobne wiaderko i Zwęglona Jantar pomoże szybciej je wylać. Jedyny zamierzony cel, jaki miałam przy tej książce, to umieścić w niej grafiki Grzegorza Szymy. Znamy się od wielu lat i wiedziałam, że bardzo dobrze zobrazuje moje teksty.
Jesteś weganką?
Wegetarianką.
Pytam nie bez powodu – to zresztą nigdy nie jest pytanie bez powodu – w Zwęglonej Jantar człowiek to taki rodzaj mięsa, ludzina, który można zwęglić, usmażyć, spalić, którego tłuszczem można sobie pobrudzić ręce i wytrzeć w ciało, a to ciało musi jeść tak samo, jak każde inne mięso, żeby żyć; bardzo to mocna perspektywa, bardzo konkretna. Wyobrażasz sobie, że ktoś lub ktosia po przeczytaniu Twojego tomu przestanie jeść mięso?
Nawet o takim rozwiązaniu nie pomyślałam. Do niejedzenia mięsa nie da się człowieka namówić. Trzeba mu pokazać/sam obejrzy, jak wygląda to i owo, dojdzie do wniosku, że nie jesteśmy wcale tacy lepsi, też jesteśmy mięsem, w dodatku takim, które świetnie daje sobie radę bez jego jedzenia. Tak że nie, nie wyobrażam sobie, żeby ktoś po przeczytaniu Zwęglonej Jantar przestał jeść mięso. Chyba że byłaby to jedna ze stu składowych takiej decyzji.
„każdy gryz przypomina o grobie” – to bardzo sugestywne zdanie, a cały tom to właściwie ujawnianie równości, mięsnej równości, z innymi zwierzętami: w ramach uświadamiania, pokazywania innej perspektywy i konsekwencji tej panującej Twoje wiersze jak najbardziej działają.
Mięsna równość – idealne! No tak to jest w mojej głowie. Trudno mi obiektywnie spojrzeć na te teksty. Z dystansu. Jak pokazujesz mi fragment, tak jak teraz, to faktycznie widzę, że jest to przekaz konkretny. Ale wypływa to tak naturalnie ze mnie, że nawet już uwagi nie zwracam. Ale owszem, równość mięsna jest dla mnie oczywistością. Tylko czy to się komuś skojarzy z wegetarianizmem – może z psycholstwem. Ale jakby w efekcie ktoś przestał jeść zwierzęta, stawiam mu browar.
Psycholstwo to jedzenie zwierząt, to szaleństwo, o którym tyle w Twoim tomie – mam nadzieję, że tych browarów będzie dużo. Tylko że to także kwestia obiegu, dystrybucji – poezja dociera do czytelników oraz czytelniczek poezji i rzadko dalej, więc działanie ma swoje konkretne granice. Nie wolałabyś trafiać w jeszcze inne miejsca z tak mocnymi komunikatami?
Hm. Piszę też piosenki i je śpiewam, chociaż z muzyką jest tak, że niewiele osób słucha tekstów; chyba że się wezmę za polskie rapsy. W tej książce celowo jest ze mną Grzegorz, żeby była dodatkowa wartość graficzna. Pomaga też to, że gram w paru kapelach. Ludzie interesują się, co tam robię, mimo że nie czytają poezji. Kupują tomik i gdzieś to jedzie, ktoś to czyta. A jak poezję szerzę? Chyba muszę się wziąć za prozę. Zwęglone historie.
To wykorzystywanie wielu mediów – więc i wielu obiegów – jest u Ciebie rzeczywiście bardzo widoczne i pozwala choć minimalnie wyjść poza jeden obieg z konkretnymi odbiorczyniami oraz odbiorcami, otworzyć się na różne pola z różnymi regułami i dyskursami. A myślałaś o wyjściu poza obieg sztuki? Ja widzę Twoją litanię do królowej polski na demonstracjach pracowniczych, teksty macierzyńskie na manifestacjach przeciwko całkowitemu zakazowi aborcji, wiersze mięsne w działaniach na rzecz praw zwierząt pozaludzkich, wreszcie wiersze o globalnej eksploatacji zasobów i zbliżającej się katastrofie w ruchach na rzecz ochrony Ziemi – to bardzo konkretne, mocne komunikaty, podsuwające języki mówienia o tych problemach w celu budowania wspólnotowej świadomości.
Mam świadomość, że nie jestem człowiekiem, który porywa tłumy: nie mam tego czegoś, bo nie lubię ludzi – jako ludzkości i indywidualnie nienawidzę głupoty. I co jest oczywiste, żeby oddać sprawiedliwość, często nie lubię siebie. Mogę, jak się oczywiście dogadamy, oddać teksty, pomóc pisać, ale ja osobą skandującą nie jestem. Chyba że gdzieś z głębokiego offu, albo gdybym została na świecie ja i garstka pięciu osób. Ale jeżeli ktoś ma chęć wykorzystać, po ustaleniach, co i jak, bardzo proszę. Ja działam mega lokalnie. I tak będę wychowywać dzieci. W szacunku do życia.
Lokalnie – tak, ale to lokalnie w istocie wchodzi w kwestie maksymalnie globalne, których każdy posiłek (mięsny/bezmięsny), każda codzienna decyzja jest częścią. Piszesz o końcu, szaleństwie, pojawiają się w Twoich wierszach momenty apokaliptyczne. „przyjdzie tęcza i was zje” – tak otwierasz tom, potem ta fraza pojawia się jeszcze kilka razy. Skąd to?
To reakcja na homofobiczne paranoje. Na imbecylizm. Debilizm. Głupotę. Tekst pierwszy jest kursywą, żeby w bajkę i wyliczankę ubrać tęczę jako potwora, że przyjdzie on i spali wioski, porwie kobiety, dzieci, wypali ziemię etc. etc. Pa-ra-no-ja. Drugi tekst z tęczą miał być w duchu „kiedy przyjadą podpalić Twój dom”, ale nie do końca w oczywisty sposób, też wykręcenie paranoi. Wkurwienie, straciłam cierpliwość. Komentarz.
Wierzysz w zmianę? W to, że nasze działania mogą to zmienić?
Nie. Nie teraz, musi się stać jakaś globalna katastrofa, żeby zorientowali się/żebyśmy jako ludzkość zorientowali się chyba, że nie ma się co między sobą żreć. Że nasze problemiki są głupie. No idiotyczne mamy te problemy, ktoś zakazuje czegoś, co go gówno powinno obchodzić, jakaś wojna o hajsy i wmawianie, że o boga, ogólny chaos i dezinformacja, a ludzie cierpią. Jak chcemy przetrwać w tej przestrzeni kosmicznej, to powinniśmy zauważyć, że jedynie współpraca może pomóc tej nadszarpniętej planetce, współistnienie, a nie skakanie sobie do gardeł. Bo, niestety, dopóki najbogatsi, decydenci i inni interesowni gracze będą jako tako mieli się dobrze, to będą się szarpać. Powinni poczuć, że naprawdę tracą grunt pod nogami. Może być wtedy za późno. Ale nie widzę nagłego jaśnie oświecenia. Może dlatego przyzywam tak apokaliptyczne wizje. Może jako zasłużona kara? Bo zasługujemy.
Zasługujemy. W tym sensie Twoje działania wokół tomu – i tak też są zaplanowane, tak to widzę, także w tej rozmowie – to nie tyle interwencja, co komentarz: mocny, wkurwiony, zaangażowany i angażujący, ale niewierzący w systemową zmianę dokonaną od środka, więc w istocie ocierający się o szaleństwo; oczekujący na zmianę, która zmiotłaby z ziemi ten system. Może też zmieść wraz z nim ludzi.
Tak, choć mnie interesuje człowiek, a nie system. Każdy system jest tworzony przez człowieka. Jeżeli człowiek się nie zmieni, żaden system nie da rady. Nawet jego brak.
Zależność jest dwukierunkowa: każdy człowiek jest tworzony przez system. Jeżeli system się nie zmieni, żaden człowiek nie da rady, bo w grę wchodzi edukacja, język, słownik, media, kultura – ogromny dyskursywny przemysł.
Możemy zmieniać siebie i swoje otoczenie, wychowywać dzieci według wartości, w które wierzymy. Może za parę pokoleń będzie lepiej. Tylko czy zdążymy? Powątpiewam. Poza tym głupota też się rozmnaża.
„i nic, i nic dzieje się // dalej”. Dzięki za rozmowę.