19/09/16

Klauzula sumienia

Grzegorz Wróblewski

Strona cyklu

Matrix
Grzegorz Wróblewski

Urodzony w 1962 roku w Gdańsku. Poeta, prozaik, dramatopisarz i artysta wizualny. Autor wielu książek (poezja, dramat, proza); ostatnio m.in. Miejsca styku (2018), Runy lunarne (2019), Pani Sześć Gier (2019), Tora! Tora! Tora! (2020), Cukinie (2021), Letnie rytuały (2022), Niebo i jointy (2023), książka asemic writing Shanty Town (2022), tłumaczony na kilkanaście języków, m.in. na język angielski (Our Flying Objects - selected poems (2007), A Marzipan Factory - new and selected poems (2010), Kopenhaga - prose poems(2013), Let's Go Back to the Mainland (2014), Zero Visibility (2017), Dear Beloved Humans (2023). Dwukrotnie wyróżniony w Konkursie na Brulion Poetycki (1990, 1992). Stypendysta Duńskiej Rady Literatury i Duńskiej Państwowej Fundacji Sztuki. Należy do Duńskiego Związku Pisarzy (Dansk Forfatterforening). Od 1985 roku mieszka w Kopenhadze.

„Twen­ty-twen­ty-twen­ty four hours to go I wan­na be seda­ted”

The Ramo­nes

Mar­twe pło­dy na bil­l­bo­ar­dach w pol­skich mia­stach („ban­ki kuszą depo­zy­ta­mi!”)… Wyglą­da na to, że szwin­del sta­je się już nor­mal­ką, faszyzm zdo­by­wa teren, ludziom odwa­la na mak­sa. Nie ma się dokąd ewa­ku­ować. Ama­zo­nia znisz­czo­na, księ­życ nie­do­stęp­ny, o ile ist­nie­je w ogó­le jaki­kol­wiek księ­życ. Nie­bo­cen­tryzm! Słoń­ce to prze­cież tyl­ko sztucz­ne oświe­tle­nie, a dino bie­ga­ły w naszych ogród­kach na tydzień przed wybu­chem Powsta­nia. Poli­ty­ka! Kory­to. Kłam­stwo. Jed­nak rację miał Kazik z tym „wege­ta­ria­ni­nem, co wpier­da­la scha­bo­we”. Spo­ro rze­czy w swo­ich pio­sen­kach prze­wi­dział i dobrze zdia­gno­zo­wał. Ludzie-kame­le­ony. Jesz­cze wczo­raj bunt, punk i maki­ja­że, a dzi­siaj już tyl­ko smut­ne „wąsy” i marze­nie o woj­nie z kor­ni­ka­mi­/mul­ti-kul­ti­/mu­zuł­ma­na­mi. Przy­po­mi­na mi się wpis jakiejś lek­ko wraż­li­wej oso­by z FB: „Jeśli Pola­cy tak bar­dzo nie­na­wi­dzą muzuł­ma­nów i boją się isla­mi­za­cji Euro­py, to dla­cze­go milio­na­mi emi­gru­ją do kra­jów, w któ­rych tych muzuł­ma­nów jest naj­wię­cej, zosta­wia­jąc za sobą swój kraj, w któ­rym muzuł­ma­nów nie ma prak­tycz­nie wca­le? Są hipo­kry­ta­mi, czy pazer­ny­mi łaj­za­mi, któ­re dla kil­ku fun­tów prze­łkną towa­rzy­stwo śmier­tel­ne­go wro­ga?”. Czy gro­zi nam powrót do epo­ki małych państw ple­mien­nych? Co sta­nie się z Alham­brą, czyż­by mie­li powró­cić do niej Mau­ro­wie? Dla­cze­go przez dzie­siąt­ki lat namol­nie popie­ra­ło się feu­dal­nych szej­ków (ropa), co spo­wo­do­wa­ło naro­dzi­ny rady­kal­ne­go isla­mu? „Wszyst­ko uło­ży się dobrze”? Nie­ste­ty nie. Ponie­waż ludzie nigdy nie będą do koń­ca nażar­ci, ponie­waż są kanibalami/konfidentami/dziwkami. Ponie­waż potrzeb­na nam jest trze­cia lodów­ka, sztucz­ne peni­sy i dia­men­to­wa szczę­ka. Ponie­waż gra­ny jest rodzaj zbio­ro­wej amne­zji. Obse­sja Cha­na­tu Kip­czac­kie­go. A prze­cież jeste­śmy tyl­ko sezo­no­wym biał­kiem, ssa­ka­mi uwię­zio­ny­mi na pery­fe­riach Mlecz­nej Dro­gi. Wypływ moczu nastę­pu­je w wyni­ku skur­czu mię­śni pęche­rza. Ale to oczy­wi­ście abs­trak­cja. Liczy się tyl­ko duch świę­ty, dzik krad­ną­cy ziem­nia­ki, mesja­nizm… Panie, chroń nas przed inno­wier­ca­mi! Min. Szysz­ko: „Gdy­by nie było czło­wie­ka, to by nie było Kra­ko­wa, a rosła­by w tym miej­scu pusz­cza – taka jak ta Pusz­cza Bia­ło­wie­ska. I gdzie by się wte­dy podział bocian, któ­ry żyje bli­sko ludz­kich sie­dzib?” 500 zło­tych na dziec­ko, zapy­zia­łe Pod­la­sie… A jak w tej sytu­acji reagu­je nasza „awan­gar­da”, strę­czy­cie­le, poetki/malarki/poeci/malarze, twór­cy fil­mów oby­cza­jo­wych, kukie­łek i ani­ma­cji? Róż­ne warian­ty, czy­li b. kla­sycz­ne posta­wy, iden­tycz­ne jak w każ­dej innej, dowol­nej bran­ży. To mit, że tzw. arty­ści są jakoś tam do przo­du, są w 99% głę­bo­ko w dupie, utrzy­mu­jąc się z kasy wypra­co­wa­nej przez Kowal­skich, podat­ni­ków od wydo­by­cia węgla i hodow­li (poczci­wych) kar­pi. Naj­czę­ściej mamy do czy­nie­nia z przy­sło­wio­wym „cho­wa­niem gło­wy w pia­sek”, b. cha­rak­te­ry­stycz­nym kola­żem, typo­wym pomie­sza­niem z poplą­ta­niem. Czymś w sty­lu: „Jestem umiar­ko­wa­nym, nie­prak­ty­ku­ją­cym kato­li­kiem (JPII, taka już ta nasza pol­ska tra­dy­cja), bez kobiet w minió­wach nie wyobra­żam sobie ist­nie­nia, lubię kieł­ba­sę i per­skie koty, nato­miast świa­tem rzą­dzą żydow­scy ban­kie­rzy. Geje na Mada­ga­skar! Czy to moja wina, że pasjo­nu­ję się bok­sem i pił­ką noż­ną? PiS niczym nie róż­ni się od PO, prze­cież za poprzed­nich rzą­dów też mie­li­śmy do czy­nie­nia z korup­cją i kumo­ter­skim przej­mo­wa­niem sta­no­wisk. Jestem jed­nak ponad tym wszyst­kim, two­rzę poezję uni­wer­sal­ną, osa­dzo­ną moc­no w realiach ojczy­zny, za któ­rą prze­le­wa­li krew moi pra­dziad­ko­wie. Tak, spo­koj­nie moż­na nazwać mnie patrio­tą, wca­le się tego okre­śle­nia nie wsty­dzę. Model zachod­ni nigdy się do koń­ca nie spraw­dził, musli­my wywio­zą nie­dłu­go Szwe­dów na tacz­kach, przy­da­ła­by się szyb­ko kolej­na kru­cja­ta. Za mało ich wybi­li­śmy w Ira­ku! Pro­wa­dzę warsz­ta­ty z mło­dzie­żą, ludzie cenią mnie za to, że jestem ani­ma­to­rem kul­tu­ry. Marzy mi się sztu­ka spo­łecz­nie zro­zu­mia­na. Laskę potra­fię zro­bić w każ­dych oko­licz­no­ściach! Dzie­ci powin­no się bić”. Kra­jo­braz jest jed­nak bar­dziej „skom­pli­ko­wa­ny”. Przy­kład innej tra­sy: „Jestem ochrzczo­na, ale nie wie­rzę w Bud­dę. Polia­mo­ria była dla nich nie do prze­łknię­cia. W obec­nej sytu­acji nale­ży iść na bary­ka­dy. Lite­ra­tu­ra i sztu­ka nie mają sen­su w tota­li­tar­nej rze­czy­wi­sto­ści. Liczy się tyl­ko poli­ty­ka. Zre­zy­gno­wa­łam z pisa­nia wier­szy i malo­wa­nia jaskra­wych akwa­rel. Neo­li­be­ra­lizm dawał mi kasę, ale nie spraw­dził się. Laskę potra­fię zro­bić w każ­dych oko­licz­no­ściach! Potrzeb­ny jest zwrot w stro­nę orto­dok­syj­ne­go zbie­rac­twa. Pro­wa­dzę warsz­ta­ty z mło­dzie­żą, ludzie cenią mnie za to, że jestem ani­ma­tor­ką kul­tu­ry. Kocham przy­ro­dę i jeż­dżę do pra­cy rowe­rem. Uni­kam pie­ro­gów z mię­sem. Marzy mi się sztu­ka spo­łecz­nie zaan­ga­żo­wa­na. Tak, spo­koj­nie moż­na nazwać mnie patriot­ką, wca­le się tego okre­śle­nia nie wsty­dzę. Dla­cze­go mam ucie­kać z kra­ju, za któ­ry prze­le­wa­li krew moi pra­dziad­ko­wie? Pol­skę trze­ba napraw­dę umieć poko­chać”. I oczy­wi­ście sta­ra, zawsze wier­na swo­im poglą­dom, zało­ga: „Sys­tem kon­tro­li moral­nej i praw­nej? Nic się tu prze­cież nigdy nie zmie­nia. To ci sami ludzie. Laskę potra­fię zro­bić w każ­dych oko­licz­no­ściach! Uni­kam pie­ro­gów z kapu­stą. Pro­wa­dzę warsz­ta­ty z mło­dzie­żą, ludzie cenią mnie za to, że jestem ani­ma­to­rem kul­tu­ry. Nie­na­wi­dzę przy­ro­dy, szym­pans ma tak samo nasra­ne w gło­wie jak przy­mu­lo­ny mini­ster od wzo­rów myśle­nia i zacho­wa­nia. Jestem ponad całym tym shi­tem, two­rzę poezję uni­wer­sal­ną, osa­dzo­ną moc­no w realiach ojczy­zny, za któ­rą prze­le­wa­li krew moi pra­dziad­ko­wie. Wszyst­ko zawdzię­czam sąsiad­ce, któ­ra ma na osie­dlu budę pt. 24 godzi­ny na dobę i spon­so­ru­je moje bada­nia doty­czą­ce auten­tycz­nych popę­dów natu­ry. Bez kobiet w minió­wach nie wyobra­żam sobie ist­nie­nia, nato­miast świa­tem rzą­dzą żydow­scy ban­kie­rzy”. I tak moż­na w kół­ko: bizon, Żydzi, powsta­nie, poezja zaan­ga­żo­wa­na, Kijow­ski kon­tra Rydzyk, eko­lo­gicz­ne jago­dy, musli­my, patriar­chat… Cie­ka­we tyl­ko, co z tego wszyst­kie­go wynik­nie. Zapew­ne to gów­no za kil­ka (kil­ka­na­ście?) lat runie i będzie­my mieć sil­ną armię kom­ba­tan­tów (tych co kie­dyś wytrwa­le wal­czy­li o gen­der), tro­chę się poba­wią („wery­fi­ka­cja pomników/myśliwych/politycznych paja­ców”), a potem Zie­mia wyko­na kil­ka obro­tów i znów ruszy do boju bura­cza­na (zmo­dy­fi­ko­wa­na) armia poetów & bru­nat­nych akty­wi­stów. Dresz­cze, dresz­cze, dresz­cze… I dzi­wić się, że mało­la­ty wybie­ra­ją lon­dyń­ski zmy­wak? Jak to moż­na wytłu­ma­czyć? Bie­da, edu­ka­cja, wirus mózgu? Niby zała­pu­ję tzw. niu­ans sytu­acyj­ny, posia­dam odpor­ność, ale obec­ny fana­tyzm, kom­plet­na naiw­ność i jed­no­cze­śnie agre­sja tej kra­iny są nie do prze­sko­cze­nia. Strze­lec­two! Kla­sa o pro­fi­lu naro­do­wo-mate­ma­tycz­nym w Mila­nów­ku… Tutaj oczy­wi­ście nasz ulu­bio­ny slo­gan: Nie pod­da­je­my się, mimo wszyst­ko pra­ca, pod gór­kę, aż do same­go (smut­ne­go?) koń­ca, wśród mało przychylnych/rozgarniętych oku­lar­ni­ków. Prze­cież nikt nas nie zmu­si do „czap­ki z nutrów”, o któ­rej wspo­mnia­łem w jed­nym z wcze­śniej­szych wpi­sów. Dzia­łal­ność rów­no­le­gła, nie­za­leż­na, bez­kom­pro­mi­so­wa. Kwa­dra­to­wa, ale szcze­ra kon­klu­zja: Taka już kar­ma! I dalej: To nie jest pocie­sze­nie, ale czy lepiej by nam było w cza­sach Nerona/Kaliguli albo w innych pło­ną­cych Sta­lin­gra­dach? Kame­le­ony zawsze są ide­al­nie zor­ga­ni­zo­wa­ne, na tyle jed­nak głu­pie, że moż­na je prze­cież spo­koj­nie wyma­new­ro­wać, nie dając się wcią­gnąć w ich spi­sko­wą grę. Oczy­wi­ście kame­le­ona­mi są wszyst­kie żywe stwo­rze­nia, nie tyl­ko wąsa­ci sapiens-dwu­noż­ni, np. nasze ubó­stwia­ne koty i ponoć zawsze wier­ne psy. Biał­ko to zde­cy­do­wa­nie kiep­ski pomysł… Cie­ka­we, jaki odlot będą mia­ły w tym ukła­dzie pierw­sze andro­idy? Czy roz­pocz­ną „bada­nie tere­nu” od zwal­cza­nia spo­co­nych rowe­rzy­stów? Pod­pa­lą pusz­czę i wyka­stru­ją nam ostat­nie­go bizo­na? Nie­daw­no zaprzy­jaź­nio­na poet­ka napi­sa­ła mi w mailu: „Bar­dzo czę­sto kur­wy idą w kurew­skim ran­kin­gu w górę, jeśli zro­bią komuś cha­ry­zma­tycz­ne­mu krzyw­dę”. Więc uwa­ga, zna­ni (& tak­że nie­zna­ni) kaska­de­rzy! Xanax to prze­cież tru­ci­zna. Zmień­cie sobie szyb­ko cho­ry obiekt pożą­da­nia i bądź­cie w przy­szło­ści ostroż­niej­si… Tutaj paso­wa­ła­by ide­al­nie postać Ber­tran­da Rus­sel­la (1872–1970), wia­do­me­go gościa, auto­ra nie­zli­czo­nych prac o filo­zo­fii, mate­ma­ty­ce, ide­ach poli­tycz­nych, misty­cy­zmie, teo­rii względ­no­ści, reli­gii etc. Wie­le osób nadal go sobie ceni, inni uwa­ża­ją go za mało istot­ne­go kugla­rza. Rus­sell moc­no pod­padł śro­do­wi­sku nauko­we­mu, któ­re nie mogło mu wyba­czyć, że sprze­dał się „pospól­stwu” za dużą kasę, że nie­po­trzeb­nie ujaw­nił sza­racz­kom róż­ne nauko­we gadże­ty. Wit­t­gen­ste­in uznał jego książ­kę The Conqu­est of Hap­pi­ness za total­ną bzdu­rę, aka­de­mia naśmie­wa­ła się tak­że z dzie­ła filo­zo­ficz­ne­go Human Know­led­ge, któ­re osią­gnę­ło świa­to­wą sła­wę i zapo­cząt­ko­wa­ło praw­dzi­wy „wysyp” podob­nych pro­duk­cji (od bio­lo­gii, filo­zo­fii po astro­fi­zy­kę itd.). Tri­ni­ty Col­le­ge uzna­ło go za zdraj­cę „zako­nu”. B. Rus­sell miał oczy­wi­ście odpo­wied­nio poplą­ta­ne życie – wzwody/rozwody, kon­flik­ty praw­ne, emi­gra­cja, wiecz­ny pościg za bank­no­ta­mi… Był zawod­ni­kiem mało dosto­so­wa­nym do rze­czy­wi­sto­ści, mimo że bar­dzo zale­ża­ło mu na nawią­za­niu z nią jakie­goś kon­struk­tyw­ne­go dia­lo­gu. Wiecz­ne potycz­ki, kon­flik­ty, nie­po­ro­zu­mie­nia. Oskar­ża­ny był o brak wła­sne­go zda­nia, wyra­cho­wa­ną grę z publicz­no­ścią, mało zdro­wą ela­sty­kę (koniunk­tu­ra­lizm). Słyn­ny pacy­fizm Rus­sel­la to fak­tycz­nie rzecz kon­tro­wer­syj­na, wywo­łu­ją­ca obec­nie licz­ne spo­ry wśród jego bada­czy-bio­gra­fów. Więk­szość ludzi koja­rzy go sobie jako wal­czą­ce­go o roz­bro­je­nie nukle­ar­ne inte­lek­tu­ali­stę, prze­śla­do­wa­ne­go przez „klu­by mor­der­ców” mędr­ca, jako jed­ną z głów­nych posta­ci, któ­re zapo­cząt­ko­wa­ły meto­dę nie­po­słu­szeń­stwa oby­wa­tel­skie­go. Fak­ty bywa­ją jed­nak dość czę­sto nie­zbyt przy­jem­ny­mi „fuck­ta­mi”. Po latach mamy nie­co łatwiej­szy dostęp do róż­nych, kie­dyś skrzęt­nie ukry­wa­nych doku­men­tów, pootwie­ra­ły się nagle „tajem­ni­cze” archi­wa, spo­ro rze­czy (nie­ko­niecz­nie fał­szy­wek) dostęp­nych jest w sie­ci. Już daw­no temu, jesz­cze za życia Rus­sel­la, zwró­co­no uwa­gę na jego prze­bie­głość, eks­tre­mizm wypo­wie­dzi i dawa­nie cia­ła wła­śnie w kwe­stii bom­by ato­mo­wej. Rus­sell oczy­wi­ście moc­no się bro­nił, uznał wszyst­ko za sowiec­ki, komu­ni­stycz­ny spi­sek, jed­nak jego arty­ku­ły, prze­mó­wie­nia, listy do poli­ty­ków mówią same za sie­bie i może­my się tyl­ko zła­pać za gło­wę, że taka postać nama­wia­ła sku­tecz­nie (demon­stra­cje etc.) na „ogól­no­świa­to­wą rewol­tę”… Nie dało rady zatu­szo­wać jego licz­nych, kon­kret­nych wystą­pień i tek­stów, gdzie wypo­wia­dał się za „pre­wen­cyj­ną” woj­ną ato­mo­wą z Rosją. Dopie­ro w poło­wie lat 50. zmie­nił nagle front, poże­glo­wał w odwrot­nym kie­run­ku i stał się ogól­nie powa­ża­nym „ojcem chrzest­nym” roz­bro­je­nia, zwo­len­ni­kiem cał­ko­wi­te­go zaka­zu prób z bro­nią jądro­wą. Ana­lo­gicz­nie było z jego poglą­da­mi doty­czą­cy­mi spraw mał­żeń­skich, rela­cji z kobie­ta­mi. Każ­dy oczy­wi­ście myśli, że Rus­sell był orę­dow­ni­kiem wol­nej miło­ści, refor­my roz­wo­dów, mał­żeń­stwa kole­żeń­skie­go itd. Tak nam to wszyst­ko sprze­da­no w szko­łach. Teo­ria teo­rią, a prak­ty­ka prak­ty­ką. Ukła­dy Rus­sel­la z kobie­ta­mi to było jed­no wiel­kie bagno. Oszu­kał i bru­tal­nie wyko­rzy­stał całą gro­mad­kę zapa­trzo­nych w nim pań. Rus­sell był dosko­na­łym, kla­sycz­nym kame­le­onem!

I istot­ne wysta­wy, któ­rych z róż­nych powo­dów nie­ste­ty nie dało rady zali­czyć… Akcje czę­sto wyjąt­ko­we, dla mnie naj­waż­niej­sze. Chcia­łem bar­dzo (!) jechać do São Pau­lo, zbie­ra­łem eko­no­mię i szu­ka­łem jakiejś sen­sow­nej oso­by, któ­ra by się tam ze mną wybra­ła (nie­zbyt zno­szę samot­ne, dłuż­sze eska­pa­dy), nie­ste­ty w „decy­du­ją­cym” momen­cie zacho­ro­wa­łem i musia­łem kuro­wać się u sie­bie nad Sun­dem. Augu­sto de Cam­pos (ur. 1931)! Jego retro­spek­ty­wa, REVER (kura­tor: Daniel Ran­gel), 60 lat dzia­łal­no­ści… Wiel­kie marze­nie… Cam­pos intry­go­wał mnie od daw­na, duży minus-nie­fart-poraż­ka, że nie mogłem tam dotrzeć. W Euro­pie pew­nie go nie zoba­czę, nie w takiej ska­li… Tro­chę ura­to­wał spra­wę krót­ki, dobrze zre­da­go­wa­ny film, poka­zu­ją­cy całe to wyda­rze­nie: sza­blo­ny, seri­gra­fia, książ­ki-obiek­ty, kola­że, insta­la­cje, holo­gra­my, wideo. Con­cre­te Poetry – Poezja kon­kret­na. Pode­sła­ła mi go Mar­jo­rie Per­loff, któ­ra się de Cam­po­sem od same­go począt­ku zaj­mu­je, ceni jego dzia­łal­ność, dokład­nie zna wszyst­kie fazy itd. Nie będę tu wpi­sy­wał bio­gra­fii – Augu­sto de Cam­pos to, jak dobrze wia­do­mo, jed­na z głów­nych posta­ci poezji kon­kret­nej (zało­żo­na przez nie­go gru­pa Noigran­des: „cho­dzi o prze­kaz form i struk­tur, a nie o tra­dy­cyj­ne prze­sła­nie wia­do­mo­ści”). Jeden z pio­nie­rów nur­tu. Dosko­na­ły przy­kład arty­sty kon­se­kwent­ne­go, czuj­ne­go, zawsze otwar­te­go na nowe warian­ty for­mal­ne („tech­no­lo­gicz­ne”). Bar­dzo czę­sto mówi­ło się o odno­wie, „rene­san­sie” poezji kon­kret­nej, wpro­wa­dza­ło porząd­ku­ją­ce hasła w sty­lu „cyfro­wa poezja kon­kret­na” etc. Tym­cza­sem Augu­sto de Cam­pos dzia­łał z poezją kon­kret­ną na całej linii, prze­te­sto­wał wszyst­kie moż­li­wo­ści, od papie­ro­wych, jed­no­wy­mia­ro­wych powierzch­ni, aż po holo­gra­my i współ­dzia­ła­nie zna­ków z dźwię­ka­mi. W gło­wie sie­dzi mi wstaw­ka z jego mani­fe­stu: „the con­cre­te poet sees the word in itself – a magne­tic field of possi­bi­li­ties – like a dyna­mic object, a live cell, a com­ple­te orga­nism, with psy­cho-phy­si­co-che­mi­cal pro­prie­ties, touch anten­nae cir­cu­la­tion heart: live”. W przy­pad­ku poezji kon­kret­nej „pro­blem” pole­gał może na tym, że inte­re­so­wa­li się nią zazwy­czaj kry­ty­cy sztu­ki, rza­dziej nato­miast „eks­per­ci” od lite­ra­tu­ry. Po cza­sie to się na szczę­ście w jakimś stop­niu zmie­ni­ło. Ale nadal jak roz­ma­wiam z kimś w Pol­sce i pada np. hasło Sta­ni­sław Dróżdż, to reagu­ją na nie pra­wie wyłącz­nie koleżanki/koledzy od sztuk wizu­al­nych (bo wia­do­mo, Bien­na­le w Wene­cji 2003). Pamię­tam jego pra­cę Samot­ność, jedyn­ki wśród jedy­nek, cyfro­we tabe­le, biel i czerń – zde­cy­do­wa­nie sil­na „pro­jek­cja”… Na koniec e e cum­mings i jeden z kawał­ków miło­snych tego auto­ra, dedy­ku­ję z kolei pew­nej odpo­wied­nio wraż­li­wej oso­bie, któ­ra teraz „za góra­mi i lasa­mi”, hodu­je tygry­sy i o mnie już daw­no (na szczę­ście?) zapo­mnia­ła 🙂

e e cum­mings

r‑p-o-p-h-e-s-s-a-g‑r

r‑p-o-p-h-e-s-s-a-g‑r
who
a)s w(e loo)k
upnow­gath
PPEGORHRASS
eringint(o-
aThe):l
eA
!p:
S a
(r
rIvInG .gRrE­aP­sPhOs)
to
rea(be)rran(com)gi(e)ngly