Poziomki w grudniu
Piotr Tegnerowicz
Premierowy zestaw wierzy Piotra Tegnerowicza.
Dialekt
Kiedyś nie opowiem już nic mówi bajarz
lecą koraliki łez
cała sala żuje gąbczasty chleb wiary
w jedną bajkę w drugą i kolejne
on śpi on umrze
nie wejdzie do pokoju
nikt tu nie dotknie wrzeciona
powiem to wprost
prosimy o niespanie
ale ja już śpię i my też!
Kto to? Panna poetka grubą stopę
wpycha do szklanego trzewika. Nie ma krwi.
Jedźmy. Słowa szczypią jak mróz.
Jak można się czegoś spodziewać?
Kręcę film, który opowiadam. Nie pamiętam końca.
Pewnie najemy się łakoci,
pewnie będziemy się nimi dławić
z wytrzeszczonymi oczami.
Cukru, cukru! Nie ma tu czarownicy, jest nieudana
próba zaistnienia. Udana!
Opowiadaj o sobie, że opowiadasz.
Nic nie opowiadam.
Bohater
Otworzył nam złote niebo,
z którego padał kurz i pełno puchu.
Uśmiechnął się z fotografii,
coraz piękniejszy i młodszy
z każdą rocznicą śmierci.
Lwy boga wojny
nażarły się i śpią.
Owiały figury naszej gry mgłą chwały,
ziewnąwszy jeden raz.
Dłużą się teraz dnie,
gdy nikogo nie można
uderzyć z całej siły. Noce, kiedy
nikt nie gra na bębnie
i drogi, co nie spływają krwią.
Gdy tylko on tu wróci,
dopuści do wszystkiego.
Do Gerdy
Może to będzie zima wyzuta z niepokoju
jak pies który lubi dzieci
śpimy prawie nago na balkonach
w noc upalną jak w wierszu Garcíi Lorki
drżą wskazówki zegarów
to nie tak miało być – tłucze mi się po głowie we śnie.
To nie tak miało być. Chce się zimna
jak niedobrej czekolady,
mrozu jak uszczypnięć opiekunki. Chcę
skulić się w kłębek i zakryć aż po piekące uszy.
Zegar godzinę wybija:
to już pora kroków przez śnieg,
oddechów pełną piersią na mrozie,
uścisków bez pamięci.
Okręćmy się jak kukły w witrynie, cała dorosłość
była tylko wymyślona.
Upadam w uścisk zimna z krzykiem,
jakbym znalazł odpowiedź.
Powrót
Witaj manekinie z reklamy salonu mody
mijamy się jak we śnie
i patrzysz z niezmiennym uśmiechem za innymi
larwy zmierzchu miękko siadły na plastrze nieba
snują się ufryzowane blade zjawy
po stromych stopniach do klozetu
interesuję się turystyką – powiem
Grażą z minionych lat
opiętą teraz kusym dżinsem
w jej zeszycie szarad litery i cyfry mnożą się jak skrzek
śmiech trwoni się po nawie
sterczą w przejściu nogi wystawionych na widok śpiących
ktoś powtarza nazwę mieścinki jak dobry żart
jestem znowu przed sobą w odbiciu czarnej szyby
odrywam dłonie od twarzy wraz z ponurą maską
to gładka skóra i pocieszne są tropy nerwów pod nią
idzie nimi jakby pochód dzikich ludów i oswojonych zwierząt
z wonnej trawy wychyla się ballada o kwietności
to ja perełko – mówi głos – ja i niezapomniane słowa
otwórz nam drzwi
ale autobus jedzie już bez postoju.
Aksolotl
Czym jest aksolotl?
Jak mógł się zrzec przemijania po to tylko,
żeby być dla nas przykładem?
Przykładem czego?
Nikt nie wie przed ostatnim dzwonkiem.
Nasze ciała tkwią jak znaki zapytania
przed wiecznym uśmiechem aksolotla
O autorze
Piotr Tegnerowicz
Urodzony w 1986 we Wrocławiu, ukończył filologię angielską i chemię na Uniwersytecie Wrocławskim oraz inżynierię biomedyczną na Politechnice Wrocławskiej. Pracuje jako lektor języka angielskiego. Publikował wiersze na łamach „Odry”, „Pomostów”, antologii Kalamburu Poetyckie raporty z rzeczywistości oraz w internecie.