11/09/17

Volga

Grzegorz Wróblewski

Strona cyklu

Matrix
Grzegorz Wróblewski

Urodzony w 1962 roku w Gdańsku. Poeta, prozaik, dramatopisarz i artysta wizualny. Autor wielu książek (poezja, dramat, proza); ostatnio m.in. Miejsca styku (2018), Runy lunarne (2019), Pani Sześć Gier (2019), Tora! Tora! Tora! (2020), Cukinie (2021), Letnie rytuały (2022), Niebo i jointy (2023), książka asemic writing Shanty Town (2022), tłumaczony na kilkanaście języków, m.in. na język angielski (Our Flying Objects - selected poems (2007), A Marzipan Factory - new and selected poems (2010), Kopenhaga - prose poems(2013), Let's Go Back to the Mainland (2014), Zero Visibility (2017), Dear Beloved Humans (2023). Dwukrotnie wyróżniony w Konkursie na Brulion Poetycki (1990, 1992). Stypendysta Duńskiej Rady Literatury i Duńskiej Państwowej Fundacji Sztuki. Należy do Duńskiego Związku Pisarzy (Dansk Forfatterforening). Od 1985 roku mieszka w Kopenhadze.

Волга, Волга, мать родная

Волга-Волга, mать родная,
Волга – русская река!
Не видала ты подарка
От донского казака!

Woł­ga, Woł­ga… Każ­dy ma chy­ba w gło­wie okre­ślo­ny reper­tu­ar. W moim zesta­wie były­by to na bank pio­sen­ki Cla­shów: „Guns of Bri­xton” i „Hit­svil­le U.K.” Albo Ramo­nes: „The KKK Took My Baby Away” (to tak w ostat­nim cza­sie). Rebe­lię dziel­nie wspo­ma­ga­ją sen­ty­men­tal­ne, nie­śmier­tel­ne kla­sy­kie­ry! Nie­ko­niecz­nie „My Way”, ale np. „Dom wscho­dzą­ce­go słoń­ca” (po piwie), a potem „Angie” (Rol­ling Sto­nes, po czer­wo­nym winie). Albo „Michel­le” Beatle­sów (tutaj zarów­no po piwie, jak i winie):

Michel­le, ma bel­le
Sont des mots qui vont tres bien ensem­ble
Tres bien ensem­ble
And I will say the only words I know that you’ll under­stand
My Michel­le

Taka praw­dzi­wa tram­po­li­na. Czę­sto zaska­ku­ją­cy „kak­tus z kono­pia­mi”. Od „Bogu­ro­dzi­cy” po „God Save the Queen”. I rzecz jasna „Dziew­czy­na o per­ło­wych wło­sach” (Ome­ga). Każ­dy ma wła­sne, „prze­śla­du­ją­ce” go sekwen­cje. I jak tu unik­nąć wybu­chu bom­by neu­tro­no­wej? Jeśli Ty w różo­wych majt­kach, a mnie raj­cu­ją czar­ne. A Ty pre­fe­ru­jesz blon­dy­na z war­ko­czem, a ja jestem łysy i nie zno­szę chiń­skiej por­ce­la­ny… I od razu zazna­czam, że „nie cho­dzi tu o sek­si­zmy” (zauwa­ży­łem, że od tego zająk­nię­cia zaczy­na się teraz w Pol­sce co dru­gie wypra­co­wa­nie na temat wyna­laz­ku maszy­ny paro­wej, upra­wy sło­necz­ni­ka itd., co oczy­wi­ście jest fał­szer­ką, patriarchaty/matriarchaty nigdy sobie nie odpusz­czą, na bank ze sobą po cichu współ­pra­cu­ją i sto­ją za tym rep­ti­lia­nie, tym­cza­sem pan Zenek nadal ści­ga z sie­kie­rą swo­ją mał­żon­kę, a pro­boszcz uda­je, że nic nie widzi i wszyst­kim to odpo­wia­da, każ­dy suge­ru­je, że prze­cież „no pro­blem”, gdyż „taka to już ta nasza sło­wiań­ska tra­dy­cja” etc.), żeby przy­pad­kiem nie było polo­wa­nia na cza­row­ni­ce i pacy­fi­ka­cji nawa­lo­nych ayahu­ascą sza­ma­nów. Na Face­bo­oku kolej­ne roz­ryw­ko­we zapo­da­nie, question of the day: „YOU CAN ONLY GO TO 1 CONCERT. WHO WOULD YOU CHOOSE?” Do wybo­ru byli: Micha­el Jack­son, Bob Mar­ley, Big­gie Smalls, 2Pac, Jimi Hen­drix, Fred­die Mer­cu­ry, Amy Wine­ho­use i Kurt Coba­in. Wyraź­ną prze­wa­gę osią­gnął Hen­drix, miał naj­więk­sze zain­te­re­so­wa­nie… Potem Fred­die Mer­cu­ry, a o trze­cie miej­sce „wal­czy­ła” Amy Wine­ho­use z Kur­tem Coba­inem. Kil­ka osób zapy­ta­ło, dla­cze­go nie wzię­to pod uwa­gę Iana Cur­ti­sa z Joy Divi­sion. I były gło­sy zbun­to­wa­ne, np.: „None of the abo­ve. Horo­wit­z’s return to Car­ne­gie Hall”. Dosko­na­ły więc prze­krój. Rów­nież pew­na regu­ła: kobie­ty naj­czę­ściej Fred­die, a face­ci w więk­szo­ści Jimi. „Bied­ny tyl­ko Bob Mar­ley” – pomy­śla­łem… Nikt go jakoś nie chciał ponow­nie posłu­chać. Pew­nie gdy­by to ogło­sić na stro­nie zespo­łu Daab, sytu­acja by się dia­me­tral­nie zmie­ni­ła. Nie ma więc zgo­dy mię­dzy naro­da­mi. Naf­to­wi szej­ko­wie kon­tra miło­śni­cy samo­cho­dów elek­trycz­nych (a naj­więk­szą licz­bę pakie­tów akcji pro­du­cen­tów alter­na­tyw­nej ener­gii i tak posia­da Shell)…

„Волга-Волга, mать родная,/ Волга – русская река!/ Не видала ты подарка/ От донского казака!” – usia­dła w fał­dach i coś nigdy mi stam­tąd nie wysko­czy­ła. Nawet nie mam poję­cia, o jakie wyko­na­nie / jaką inter­pre­ta­cję by tutaj kon­kret­nie cho­dzi­ło… Nie­men na Festi­wa­lu Pio­sen­ki Radziec­kiej w Zie­lo­nej Górze (1979)? A może kiczo­wa­ta Mar­ce­la Laife­ro­va? Bol­schoi Don Kosa­ken czy psy­cho Nick Cave? Rus­sian Red Army Cho­ir? Woł­ga, Woł­ga… Czy­li tra­gicz­na, odpo­wied­nio zakrę­co­na histo­ria. Zawsze mnie prze­śla­do­wa­ła. Jak­bym był jed­nym z boha­te­rów tej pie­śni (ale wła­ści­wie… któ­rym?). W każ­dym razie ata­man kozac­ki Razin dał moc­no cia­ła. Czy mógł postą­pić ina­czej? I jesz­cze ta sty­pa z muzy­kan­ta­mi dla zba­wie­nia nie­szczę­snej duszy księż­nicz­ki… Kosz­mar. Czu­ję, jak­by to mnie wyrzu­co­no za bur­tę. A nawet wiem, że to zro­bio­no. Z taką tyl­ko róż­ni­cą, że ja jestem Laza­rius. Zała­twio­ny, ale ponow­nie (jakoś tam) oddy­cha­ją­cy… Волга – русская река! I wiel­ka szko­da, że nie nauczy­łem się porząd­nie rosyj­skie­go. Teraz tego bar­dzo żału­ję. Wia­do­mo jed­nak, że w cza­sach PRL‑u był to przed­miot obo­wiąz­ko­wy i trze­ba było „zacho­wać twarz”, czy­li go boj­ko­to­wać, na maxa ole­wać. Więc zero Pusz­ki­nów w ory­gi­na­le… Nigdy też tam „fizycz­nie” nie dotar­łem. Nie mia­łem żad­nych „konek­sji”, a wyciecz­ki czar­te­ro­we to było zazwy­czaj tyl­ko Morze Egej­skie lub Mal­ta… Niby prze­tłu­ma­czo­no dość duży zestaw moich wier­szy i opu­bli­ko­wa­no w anto­lo­gii Wyko­na­no w Pol­sce, wiek XX (Waha­zar, Moskwa 2009), ale tłu­macz, Andriej Bazy­lew­ski, miał raczej w gło­wie Sta­ni­sła­wa Swe­na Cza­cho­row­skie­go (zresz­tą w Pol­szy nie­słusz­nie prze­mil­cza­ne­go) & co., i nigdy nicze­go dalej z moimi tek­sta­mi nie zro­bił. Mать родная sku­tecz­nie omi­ja­ła mnie wiel­kim łukiem (Bał­tyk to jezio­ro czy oce­an?). Tak samo Ukra­ina, Kazach­stan czy Bia­ło­ruś. Tutaj wstaw­ka. Ostat­nio mod­ne są w Euro­pie Zachod­niej wyciecz­ki do Czar­no­by­la. Kosz­tu­ją masę kasy – spe­cjal­ne ska­fan­dry ochron­ne, prze­wod­ni­cy, wyty­czo­ne ścież­ki. No i nie moż­na stam­tąd zabie­rać żad­nych pamiąt­ko­wych kamy­ków-obiek­tów. Róż­ne są więc tzw. pre­fe­ren­cje. Dla jed­nych będą to poje­dyn­ki na matach w Kio­to, dru­dzy wolą polo­wać na noso­roż­ce, a jesz­cze inni wybie­ra­ją grza­nie się w tanich rzymskich/berlińskich hote­li­kach. W tym aku­rat ukra­iń­skim przy­pad­ku zapew­ne wiel­ką rolę odgry­wa legen­da Stal­ke­ra (Stru­gac­cy itd.). W Kopen­ha­dze zali­czy­łem nato­miast kie­dyś przy­go­dę pt. „odświe­ża­nie języ­ka, któ­re­go się wcze­śniej nigdy dokład­nie nie(roz)poznało”. Przy­go­dę wesoł­ko­wa­tą, czy­li w sumie dość (jed­nak) smut­ną. Odwie­dzi­ła mnie zna­jo­ma artyst­ka z War­sza­wy. Oso­ba o kil­ka lat młod­sza, moż­na więc powie­dzieć, że ta sama gene­ra­cja (ludzie po pięć­dzie­siąt­ce… to nagle „ci sami ludzie”). Poszli­śmy na impre­zę do moje­go przy­ja­cie­la, Bry­tyj­czy­ka. Kole­ga lubi zapa­lić, byli­śmy dobrze zaopa­trze­ni, balan­ga kla­sycz­nie się roz­wi­ja­ła. Dada­istycz­ne gad­ki o dupie pin­gwi­na, jak to już w takich „sytu­acjach” naj­czę­ściej bywa (niech będzie pochwa­lo­na nie­za­wod­na, maro­kań­ska żywi­ca!). Nasz gospo­darz szyb­ko się utrwa­lił i poże­glo­wał solo­wo w dźwię­ki cajun i ska. Zosta­li­śmy sami na pla­cu boju. Nie wia­do­mo, z jakie­go powo­du (tzn. dobrze wia­do­mo, towar był moc­ny) posta­no­wi­li­śmy poroz­ma­wiać ze sobą po rosyj­sku. Alek­san­der New­ski z dyna­stii Rury­ko­wi­czów nagle nas na całość prze­chwy­cił. A w back­gro­un­dzie mie­li­śmy kara­ib­skie ryt­my. I para­fial­ne kli­ma­ty sta­nu Luizja­na. „Kon­wer­sa­cja” była mniej wię­cej tego typu:

- Jedy­ne co pamię­tam z ruskie­go to да, да да да да да да да да да!
– To i tak nie­zła żyle­ta jesteś. Спасибо…
– Dzię­ku­ję. Ale żebyś nie pomy­ślał, że mam blo­ka­dę: Здравствуйте!
– OK, Здравствуйте! Cho­ciaż powin­no się chy­ba powie­dzieć: Добрый вечер!
– Ty kwa­dra­cie! Jak zaczniesz uda­wać poli­glo­tę, to cię zała­twię. До встречи i zero wia­do­mych rze­czy…
– Wylu­zuj. Never make a deci­sion when you are sad.
– Извините. Мне очень жаль. Oczy­wi­ście wszyst­kich, oprócz cie­bie. Nawet haszu nie potra­fisz w spo­sób pacy­fi­stycz­ny. Zawsze coś nie teges…
– No tak, да. Спокойной ночи! Za bar­dzo się naja­ra­łaś. Masz fio­le­to­we usta.
– Вход бесплатный, ale nie dla cie­bie, kocha­siu… I co ty na to?
– Погода не очень…
– Погода замечательная.
– Może dla cie­bie!
– Где здесь туалет?
– Не имеет значения.
– A dla mnie ma, bo cho­dzi o pawia. Где здесь туалет? Bo wal­nę na dywan…
– To mia­ło być roman­tycz­ne spo­tka­nie… Gab­ba gab­ba we accept you!
– Где здесь туалет?
– Na kory­ta­rzu. Be your­self.
– Я не говорю на вашем языке, gdy­bym gawa­ri­ła, to bym ci ostrzej odpo­wie­dzia­ła…
– Пожалуйста, говорите медленнее…
– Пожалуйста, говорите медленнеe? Obrzy­dli­wy ter­ro­ry­sta!
– Очень жарко!
– Вход бесплатный, ale nie dla cie­bie.
– Удачи.
– Prze­cież to tyl­ko lin­gwi­stycz­ne pod­jaz­dy… Hap­pi­ness is a cho­ise. Вы говорите по-английски?
– Z tobą w żad­nym… Daj macha. Как тебя зовут?
– Ale z cie­bie świ­nia, wystar­czy­ły dwa join­ty, żebyś zapo­mniał? До свидания!
– До свидания! Мне очень жаль.
– Nie znam cię.
– Я из Польши…
– Nie pod­li­zuj się. To nie ma już zna­cze­nia. Я не говорю на вашем языке…

Sub­stan­cja THC zbli­ża i odda­la. Jak każ­da inna. Istot­ny może być jeden przy­pad­ko­wy grymas/uśmieszek czy dźwię­ko­wy back­gro­und. Cajun. Całość mate­rii… Pamię­ta­my dobrze pun­ko­wy szla­gier „Some­bo­dy put some­thing in my drink”… Do „Pusz­ki­na” na pew­no się wte­dy nie dopu­ka­li­śmy. Nawet do sprze­daw­cy gazet/arbuzów. Do niko­go i do nicze­go. A potem, już na świe­żym powie­trzu, wca­le nie poszło nam lepiej. I dro­gi się poroz­cho­dzi­ły. „Wiel­ka rze­ka ludz­kich serc”. I tak mniej wię­cej wyglą­da­ła moja ostat­nia (jak do tej pory) pró­ba poga­da­nia z kimś po rosyj­sku…

Z Siostrami/Braćmi od rosyj­skiej poezji współ­cze­snej mia­łem (dość para­dok­sal­nie) kon­takt poprzez ich prze­kła­dy na angiel­ski, dzię­ki prze­róż­nym pismom i zbio­rom wier­szy publi­ko­wa­nym w USA/UK. Za każ­dym razem zasta­na­wia­łem się, dla­cze­go nigdy nie natkną­łem się na to w Pol­sce. Oczy­wi­ście pro­ste (chy­ba) wyja­śnie­nie. Nie­mal­że cał­ko­wi­ta blo­ka­da na linii Rosja–Polska. Zero współ­pra­cy czy solid­ne­go prze­pły­wu infor­ma­cji. Jak byśmy prze­sta­li dla sie­bie ist­nieć. Wojen­na psy­cho­za (Putin/Kaczyński), histo­rycz­ne zaszło­ści, kli­mat bez­na­dziej­ny. Kul­tu­ra dostała/dostaje od tego w dupę. Doty­czy to zresz­tą czę­ścio­wo tak­że kra­jów nad­bał­tyc­kich. Spo­ty­ka­ni prze­ze mnie na Zacho­dzie twór­cy estońscy/łotewscy (a czę­sto też litew­scy) na moje spon­ta­nicz­ne (na począt­ku naiw­ne, potem wszyst­ko lepiej zała­pa­łem) pyta­nia, a jak z Pol­ską, czy tam coś może wyda­je­cie, czy sma­ku­je wam „Muszy­nian­ka” etc., odpo­wia­da­li, że dla nich to tyl­ko tran­zyt, nie­przy­jem­na czar­na dziu­ra, przez któ­rą nale­ży bar­dzo szyb­ko prze­je­chać, żeby się wydo­stać na „świe­że powie­trze”. Jed­nym z naj­istot­niej­szych pro­mo­to­rów poezji rosyj­skiej w USA jest zna­ny i sza­no­wa­ny tam poeta Matvei Yan­ke­le­vich (uro­dzo­ny w Moskwie, przy­je­chał do USA jako dziec­ko). Oso­ba bar­dzo aktyw­na, zało­ży­ciel pro­gre­syw­ne­go kolek­ty­wu wydaw­ni­cze­go Ugly Duc­kling Pres­se, z bazą w Bro­okly­nie. Oprócz ksią­żek poetyc­kich (prze­kła­dów na angiel­ski) czy doty­czą­cych sztu­ki, pro­du­ku­ją tam tak­że rodzaj pisma „6x6” (w każ­dym nume­rze sześć osób, pre­zen­tu­ją­cych sześć wier­szy). Pismo wyglą­da tro­chę jak chap­bo­ok, edy­tor­ski obiekt. Mia­łem przy­jem­ność w nim kie­dyś (no. 34/2016) wystą­pić, mój set opty­mal­nie prze­tłu­ma­czył Piotr Gwiaz­da. Yan­ke­le­vich to postać jak swe­go cza­su legen­dar­ny Andrei Codre­scu (pocho­dzą­cy z kolei z Rumu­nii, któ­ry pro­wa­dził w USA m.in. kul­to­we „Exqu­isi­te Corp­se”, dzia­łał z Anne Wald­man, Tedem Ber­ri­ga­nem itd.), zro­bił dużo nie tyl­ko dla rosyj­skiej poezji czy sztu­ki. Oprócz Rosjan, takich jak np. świet­ny kon­struk­ty­wi­sta Dmi­tri Pri­gov, pro­pa­go­wał gigan­tów naszej nie­po­wta­rzal­nej, uko­cha­nej „Cen­tral and East Euro­pe­an Lite­ra­tu­re”. Mie­li tam książ­ki Ivan Blat­ny, Tomaz Sala­mun etc. Przy oka­zji może ktoś zain­te­re­su­je się kie­dyś odbio­rem poezji Sala­mu­na w USA/UK. Ten „sło­weń­ski Whit­man” był tam bar­dzo popu­lar­ny. Współ­pra­co­wał z wie­lo­ma cie­ka­wy­mi tłu­ma­cza­mi, dużo wyda­wał (oprócz ksią­żek, tzw. wzmo­żo­na aktyw­ność w nie­zli­czo­nych pismach online/drukowanych), dzia­łał dyna­micz­nie, hory­zon­tal­nie. Po jego śmier­ci to się oczy­wi­ście „uspo­ko­iło”, nastał czas reflek­syj­ny, czas zasta­na­wia­nia się, na czym tak napraw­dę pole­gał jego geniusz/fenomen. Powra­ca­jąc do naszych uzdol­nio­nych, wschod­nich sąsia­dów: „today, the­re is a tumul­tu­ous atmo­sphe­re in Rus­sian poetry” –stwier­dził Peter Golub przy oka­zji pre­zen­ta­cji jed­nej z sie­cio­wych anto­lo­gii współ­cze­snej, nowej poezji rosyj­skiej w „Jac­ket”. I fak­tycz­nie, cała ta „Post-Soviet era” to praw­dzi­we oce­any, masa total­nych poetek/poetów. Jest w czym wybie­rać i nie będzie to chy­ba nigdy stra­co­ny czas… „We are Rus­sian and we have extra genes for com­pas­sion and asking unan­swe­ra­ble questions. The­re is expe­ri­men­tal, lyric, and lan­gu­age poetry in this antho­lo­gy, both flash and for­ma­list, but Sta­lin is not for­got­ten, and the lager is still clo­se, even as the poets text and rap and Face­bo­ok the­ir poetry to us” – zazna­czy­ła z kolei (seroż­nie) Laris­sa Shma­ilo, redak­tor­ka innej jesz­cze (uda­nej!) anto­lo­gii w piśmie „Big Brid­ge” (któ­re, osob­na spra­wa, „gorą­co” pole­cam naszym lokal­nym buntowniczkom/buntownikom). Dużo-dużo-dużo cie­ka­wych zapi­sów… Moją uwa­gę zwró­ci­ła np. od razu Anna Russ (ur. 1981), spo­sób jej pisa­nia i podej­mo­wa­ne tema­ty wyda­ły mi się jakoś tam bli­skie. Tutaj sekwen­cja z wier­sza „Ver­ses for Chil­dren”, w tłum. wyżej już wspo­mia­ne­go M. Yan­ke­le­vi­cha:

Real Toys are never sold at
Super­mar­kets, sto­res and sta­tions,
They can­not be made of rub­ber,
Sili­co­ne or colo­red pla­stic,
Real Toys are ever­la­sting.
Fuz­zy. Foolish. Very Warm.

Albo cha­rak­te­ry­stycz­ny dla tego pisa­nia frag­ment, koń­czą­cy utwór „The Eve­ning”:


The­re I was reading abo­ut Gand-LEVE!-LEVE!-sky,
And abo­ut Soko-LOVE!-LOVE!-sky,
And even abo­ut Levi-TANZE!-TANZE!-sky
And now I’m going to Bora ‑TYNS!-TYNS!-ky
This eve­ning the­re will be the Day of PUSH!-keen.
In the Museum of Bore-a-teen-sky.
The Day of Win­nie-the-Poosh­kin.

Z kolei Sve­ta Sdvig (ur. 1985) to jesz­cze inny rodzaj obserwacji/przyspieszenia; tłu­ma­cze­nie Peter Golub:


I just sho­wed up.
5 minu­tes from the sho­re.
no bypass on the other side.
as if you didn’t know.
I’ve always come, why stop today?
why don’t they go survey the mur­ders.
my dear, only mur­ders,
are visi­ted at 4 a.m. across the water.

Mini­ma­lizm i świe­żość. Nie wia­do­mo, czy któ­raś z tych poetek kie­dy­kol­wiek prze­bi­je się przez front, ale szcze­rze im tego życzę. Dobrze, gdy­by mogły poszy­bo­wać w świat. Nie chcę tu robić siło­wych porów­nań do „wia­do­me­go obsza­ru języ­ko­we­go”, bo tam takie ostre par­cio-zapar­cia, że niko­go prze­cież nie prze­ko­na­my, ale to osta­tecz­nie Hyde Park, nie obra­ża­my kró­lo­wej i na nic defi­ni­tyw­nie nie nama­wia­my. Rodzaj szla­chet­nej dusz­pa­ster­ki, wymia­ny info, nic ponad­to… Czy zawsze musi być gra­na krwa­wa kon­fron­ta­cja mame­lu­ków z tem­pla­riu­sza­mi? Tutaj uśmie­cham się tro­chę do kil­ku zna­nych mi osób („nie dzwoń do mnie, ale możesz pod­sy­łać lin­ki”), myślę, że jak prze­czy­ta­ją, to się rów­nież uśmiech­ną (zamiast wąsów-juro­wa­nia, Che i zawa­łu ser­ca). Wątek dobrze więc zamy­ka Dina Gati­na (ur. 1981). Chy­ba już w bar­dziej może zaawan­so­wa­nym śro­do­wi­sku miło­śni­ków poezji zna­na, od cza­su publi­ka­cji w An Antho­lo­gy of Con­tem­po­ra­ry Rus­sian Women Poets (Uni­ver­si­ty of Iowa Press 2005). Kil­ka razy czy­ta­łem ją w sie­ci. Jed­na z tych naj­bar­dziej „roku­ją­cych nadzie­ję” (brrrrrr… cięż­kie hasło!). Ponow­nie tłu­ma­cze­nie Golu­ba:


I don’t know Law­ren­ce,
in his books he seemed very mean
I sho­uld pro­ba­bly love him, now
this is best.
pasty swan and pal­lid fluff
who will love this bur­dock stuff

I nie zapo­da­łem tu żad­ne­go „Raspu­ti­na” (face­ta), tym razem. Tak wła­śnie wyszło. Taki mia­łem feeling… W duń­skiej tv aku­rat kolej­ny pro­rok. Wyła­pa­łem jego trzy „rewo­lu­cyj­ne tezy”:
1. Owca bez nogi to pierw­sza owca, któ­rą roz­szar­pie wilk.
2. Dwu­gło­wy żółw to nie nin­ja, lecz mutant.
3. Ludzie z ane­mią sier­po­wa­tą są mniej podat­ni na mala­rię.
I jak tu moż­na pod­ska­ki­wać? Jeśli wszyst­ko zosta­ło już dokład­nie roz­pra­co­wa­ne?