debaty / ankiety i podsumowania

rok przystępny

Jakub Pszoniak

Głos Jakuba Pszoniaka w debacie „Biurowe książki roku 2017”.

strona debaty

Biurowe książki 2017 roku

Rok to jest okres dzie­lą­cy jed­no rzu­ca­nie pale­nia w opra­wie wybu­chów od dru­gie­go rzu­ca­nia pale­nia w opra­wie wybu­chów. Na rok skła­da­ją się śmier­ci ludzi, psów i kotów, naro­dzi­ny ludzi, psów i kotów, poja­wie­nie się na ryn­ku wydaw­ni­czym nowo­ści lite­rac­kich oraz pozo­sta­łe wyda­rze­nia o klu­czo­wym zna­cze­niu lub zupeł­nie bez zna­cze­nia w ska­li powia­tu, kra­ju i świa­ta. Dłu­go by o nich wszyst­kich pisać, a i gwa­ran­cji choć­by pobież­ne­go zary­so­wa­nia tema­tu żad­nej dać nie spo­sób. Dla­te­go pod­su­mo­wu­jąc mija­ją­cy rok, ogra­ni­czę się jedy­ne do lite­ra­tu­ry i to w zawę­żo­nym zakre­sie. Pozwo­lę sobie bowiem wska­zać tych kil­ka ksią­żek wyda­nych przez Biu­ro Lite­rac­kie w 2017 roku, któ­re wyda­ły mi się szcze­gól­nie istot­ne, cen­ne i cie­ka­we. Uczy­nię to jako skro­my czy­tel­nik nie rosz­czą­cy sobie praw do wyda­wa­nia auto­ry­ta­tyw­nych ocen.

Naj­waż­niej­szą pozy­cją tego roku było dla mnie Wybie­ga­nie z raju Toma­sza Puł­ki. Zesta­wie­nie w jed­nej książ­ce wszyst­kich – zarów­no wyda­nych, jak i nie­wy­da­nych – utwo­rów poka­zu­je, jak olbrzy­mi talent pol­ska lite­ra­tu­ra stra­ci­ła tra­gicz­nie 5 lat temu. Spo­mię­dzy wer­sów zaglą­da coraz sil­niej­sza legen­da, co czy­ni zgro­ma­dzo­ne wier­sze jesz­cze waż­niej­szy­mi.

Tomasz Puł­ka na zawsze już zosta­nie poetą mło­do­ści – gło­du, oszo­ło­mie­nia, roze­dr­ga­nia, któ­ra towa­rzy­szyć może tyl­ko komuś w jego wie­ku. No wła­śnie, nie­pre­cy­zyj­ne bar­dzo to okre­śle­nie. Bo to wier­sze chło­pa­ka, któ­ry był­by dziś męż­czy­zną. Chło­pa­ka z lat 80. Pew­nie rów­nież dla­te­go sta­ją się one pomo­stem łączą­cym coraz bar­dziej odda­la­ją­ce się kohor­ty nale­żą­ce do „mło­de­go poko­le­nia”. Poja­wia­ją­ce się tu i ówdzie pyta­nia o to, jak roz­wi­nął­by się jego talent, czy tego rodza­ju lite­rac­ki tem­pe­ra­ment mógł­by się reali­zo­wać na innym eta­pie życia poety, wyda­ją mi się nie­sto­sow­ne – histo­ria nie zna try­bów warun­ko­wych.

Poza ukoń­czo­ny­mi wier­sza­mi i goto­wy­mi cykla­mi na książ­kę skła­da­ją się rów­nież suro­we strzę­py nie­do­koń­czo­nych utwo­rów. Zaglą­da­jąc do nich czu­ję się źle, czu­ję, że nie powi­nie­nem, że to jakaś for­ma pod­glą­dac­twa, że nie powin­no być to wysta­wia­ne na widok publicz­ny. Ale zaglą­dam, czy­tam, wsty­dzę się domy­ślać na ich pod­sta­wie, jak mogła wyglą­dać pra­ca auto­ra. Chy­ba nie mam do tego pra­wa, ale to robię.

Wybie­ga­nie z raju ma 430 stron i waży dobry kilo­gram. Na stro­nie 272. znaj­du­je się wiersz „Nie­dzie­la”. Zaczy­na się on sło­wa­mi: „skrzy­deł­ka mają sens tyl­ko w przy­pad­ku cie­niut­kich tomi­ków. możesz sobie zało­żyć”. Wiem dokład­nie, na któ­rej stro­nie jest wiersz, bo sobie zało­ży­łem skrzy­deł­kiem.

W tym roku docze­ka­li­śmy się też kolej­ne­go tomu Andrze­ja Sosnow­skie­go – poety, któ­re­go echa sły­chać w wier­szach Puł­ki. Tra­wers jest książ­ką niby sta­rą, a jed­nak nową. Sosnow­skim w Tra­wer­sie mówi bowiem Sosnow­ski z Tra­wer­su i Sosnow­ski sprzed Tra­wer­su. Co wię­cej – Sosnow­skim mówi w Tra­wer­sie nie tyl­ko Sosnow­ski, ale i na przy­kład Rim­baud czy Wal­ter Pater. Wra­cam do nich wszyst­kich bar­dzo chęt­nie.

Bar­dzo lubię też ostat­nią książ­kę Rober­ta Rybic­kie­go. W Darze Mene­li wszyst­ko jest jak nale­ży, bo nic nie jest na swo­im miej­scu. Tu – począw­szy od tytu­łu – nic nie jest tym, czym wyda­je się być. To nie jest, jak chcą recen­zen­ci, sur­re­alizm ani żaden dada­izm. To jest Ryba. Muszę jed­nak sta­nąć w praw­dzie – zanim książ­kę prze­czy­ta­łem, spo­rą jej część usły­sza­łem na żywo w inter­pre­ta­cji auto­ra. No i – pew­nie nie jestem w tym osa­mot­nio­ny – Daru Mene­li nie jestem w sta­nie czy­tać ina­czej niż przez pry­zmat jego spe­cy­ficz­nej cha­ry­zmy. Tom bar­dzo pole­cam – czy nale­ży czy­tać go przed wybra­niem się na spo­tka­nie z auto­rem, czy po nim, nie mam poję­cia. Naj­le­piej chy­ba i przed, i po.

Naj­więk­szą tego­rocz­ną nie­spo­dzian­ką było chy­ba dla mnie W. To bowiem naj­bar­dziej kla­row­ny, nar­ra­cyj­ny tom Mar­ci­na Sen­dec­kie­go od bar­dzo wie­lu lat. W pry­wat­ną War­sza­wę auto­ra ukła­da­ją się wąskie kadry, poje­dyn­cze wyda­rze­nia, led­wo widocz­ne wid­ma, boha­te­ro­wie, któ­rzy iden­tycz­nie szyb­ko się poja­wia­ją i zni­ka­ją. Z takich kawa­łecz­ków i mi cza­sem ukła­da się myśle­nie o miej­scach, cza­sie i ludziach. Pamię­tam na przy­kład, że w dniu, w któ­rym roz­po­czę­ły się manew­ry „Zapad” i wzdłuż bia­ło­ru­skiej gra­ni­cy usta­wia­ły się czoł­gi, pod bra­mą hote­lu Apart pali­łem papie­ro­sa z Mar­ci­nem Sen­dec­kim. Być może spy­ta­łem: jak to wszyst­ko się skoń­czy? Albo: co będzie z tego wszyst­kie­go? Nie pamię­tam, co odpo­wie­dział.

Ale w 2017 roku uka­za­ły się pozy­cje jesz­cze mniej oczy­wi­ste! Te znaj­du­ją­ce się na mar­gi­ne­sie dzia­łań wydaw­ni­czych książ­ki to prze­kła­dy pio­se­nek i pozy­cje dla dzie­ci. (Cho­ciaż po decy­zji komi­te­tu noblow­skie­go Dusz­ny kraj stał się best­sel­le­rem).

Z prze­kła­da­mi pio­se­nek mam pewien pro­blem. Z jed­nej stro­ny zapeł­nia­ją one naresz­cie poważ­ną lukę. Z dru­giej stro­ny tek­sty pio­se­nek w ode­rwa­niu od muzy­ki wyda­ją mi się nie­kom­plet­ne, tak jak dra­ma­ty, czy sce­na­riu­sze fil­mo­we, któ­re wybrzmie­wa­ją dopie­ro na sce­nie lub ekra­nie. Pio­sen­ki odbie­ga­ją rów­nież swo­ją kon­struk­cją od wier­szy, któ­re czy­tu­ję naj­chęt­niej. Tłu­ma­cze­nie pio­se­nek jest ryzy­kow­ne rów­nież dla­te­go, że zacho­wa­nie sen­su i melo­dii słów wymu­sza cza­sem zabie­gi, któ­re w języ­ku współ­cze­snej pol­skiej poezji wyda­ją się for­mal­nym potknię­ciem (np. czę­sty szyk prze­staw­ny, albo może lepiej – prze­staw­ny czę­sto szyk). Dla­te­go momen­ta­mi cięż­ko mi się czy­ta­ło te prze­cież zna­ko­mi­te tłu­ma­cze­nia. Jed­no­cze­śnie trud­no nie zauwa­żyć, jak bar­dzo są one rze­tel­ne i jak tyta­nicz­na pra­ca je poprze­dza­ła. Kla­sę Łobo­dziń­skie­go widać naj­le­piej w drob­nych frag­men­tach tych tek­stów, np. moim ulu­bio­nym Mr. Jones, któ­ry sta­je przed pol­skim czy­tel­ni­kiem jako Pan Wąs. W przy­pad­ku tłu­ma­czeń Dyla­na cie­ka­wie odry­so­wa­ne jest tło utwo­rów. Prócz posło­wia mamy tu spo­ro przy­pi­sów tłu­ma­czą­cych nie­oczy­wi­ste dla czy­tel­ni­ka kon­tek­sty. War­to do nich się­gnąć – choć­by po to, żeby móc wyro­bić sobie opi­nię doty­czą­cą sze­ro­ko dys­ku­to­wa­ne­go Nobla. Książ­ka z tłu­ma­cze­nia­mi tek­stów Pat­ti Smith ma zupeł­nie inny cha­rak­ter. Skrom­na, za to opa­trzo­na zna­ko­mi­ty­mi zdję­cia­mi Fran­ka Ste­fan­ko pozy­cja zapo­wia­da więk­sze wydaw­nic­two. Fani pew­nie już mają, nie ma więc potrze­by reko­men­do­wać.

Pol­ska stoi poezją, któ­rą Pola­cy nie­szcze­gól­nie chęt­nie czy­ta­ją oraz książ­ka­mi dla dzie­ci, któ­re dla odmia­ny mali Pola­cy czy­ta­ją bar­dzo chęt­nie. I tu poja­wia się para­doks podob­ny do tego z kotem spa­da­ją­cym zawsze na czte­ry łapy i przy­wią­za­ną do jego ple­ców krom­ką, któ­ra zawsze spa­da masłem w dół. No bo do nie­daw­no pre­mie­rę mia­ła książ­ka, któ­ra jest i książ­ką dla dzie­ci, i książ­ką poetyc­ką jed­no­cze­śnie. Mam nadzie­ję, że kot spad­nie tak, jak ma w zwy­cza­ju, a Pira­ci dobrej robo­ty sta­ną się best­se­le­rem. No bo śmiesz­na ta książ­ka. I mądra. Śmiesz­na i mądra. I ład­na. Śmiesz­na, mądra i ład­na. No to jak nie czy­tać? Korzy­sta­jąc z nauko­we­go warsz­ta­tu, prze­pro­wa­dzi­łem na repre­zen­ta­tyw­nej gru­pie dwóch osób bada­nia foku­so­we, z któ­rych wyni­ka, że jest faj­na. Wer­dykt bada­nych dzie­ci w wie­ku sze­ściu i trzy­dzie­stu czte­rech lat był zaska­ku­ją­co jed­no­znacz­ny.

Rok jest dosyć dłu­gi, dużo ksią­żek zosta­ło wyda­nych, wie­le z nich bar­dzo lubię. Jeśli jed­nak miał­bym pole­cić tyl­ko jed­ną, jedy­ną pozy­cję z kata­lo­gu tego­rocz­nych nowo­ści, poło­żył­bym na sto­le zeszło­rocz­ny Połów. Dla­te­go, że są tam kapi­tal­ne wier­sze Pau­li Gotsz­lich, Adrian­ny Ole­jar­ski i Bart­ka Zdun­ka. Ale przede wszyst­kim dla­te­go, że są tam moje wier­sze, a trud­no nie pole­cać wła­snych wier­szy, szcze­gól­nie jeśli uwa­ża się je za dobre.

Na szczę­ście mogę reko­men­do­wać wię­cej niż jed­ną książ­kę. Dla­te­go na sam koniec, z gorą­cym ser­cem pra­gnę pole­cić zakup Zimo­we­go Kró­le­stwa Phi­li­pa Lar­ki­na. Kup­no książ­ki pole­cam nie dla­te­go, że ją prze­czy­ta­łem, ale dla­te­go, że jej jesz­cze nie czy­ta­łem. Jeśli coś ma nadać sens nad­cho­dzą­cej zmia­nie roku, to per­spek­ty­wa, że będzie co w 2018 czy­tać. Pew­nie w przy­szłym roku poja­wią się war­te uwa­gi nowo­ści. Dla psy­chicz­ne­go kom­for­tu pole­cam zabez­pie­czyć się jed­nak na zapas – Lar­kin nada się zna­ko­mi­cie.

O AUTORZE

Jakub Pszoniak

Urodzony w 1983 r. w Bytomiu. Poeta i grafik, autor książek poetyckich Chyba na pewno (Biuro Literackie 2019), za którą otrzymał Wrocławską Nagrodę Poetycką Silesius, Lorem ipsum (Biuro Literackie 2022) oraz Karnister (Biuro Literackie 2024). Tłumacz tomów Głosy Kateriny Michalicyny (Pogranicze 2022), Oddychaj Oleny Stepanenko (Pogranicze 2023) oraz Tryb Switłany Powalajewej (Pogranicze 2024), autor wyboru wierszy Mirona Białoszewskiego Z dnia robię noc (Biuro Literackie 2022).