muzeum krzeseł
Anna Maria Wierzchucka
Premierowy zestaw wierszy Anny Marii Wierzchuckiej. Prezentacja w ramach projektu „Po debiucie”.
wiatr nie jest domem liże tylko zwierzęta*
a my w lesie. przytuleni do igieł. zatopieni w mchu.
układamy bajki o wojnie.
nocą słychać miasta. dudnią. rozgorączkowane podchodzą pod ściółkę.
kradną jagody. i żywinę w przydrożnych chałupach. gwałcą też baby.
ale o tym nie wolno opowiadać ani śpiewać. licho nie śpi.
takie licho omija tylko krzyże w świeżej ziemi.
baby noszą ranne mleko świętej rycie. niestety kiedy miasta idą przez wieś potrzeba dużo. dużo więcej świętych. gęsto ułożone aureole tworzą rybią łuskę. dlatego baby poszczą. ale wystające z brzuchów ości nie powstrzymują miast. potem baby krzyczą po lasach i budzą
wiatr.
chociaż wiatr nie jest domem i wylizuje tylko zwierzęta.
* Tytuł jest parafrazą cytatu z wiersza „Myśliwy” Nelly Sachs, w tłum. Ryszarda Krynickiego.wśród obcych umiera się dwa razy
dlatego babka wróciła do domu zmyła z siebie „obce”
i udawała że nie zna słowa po niemiecku
była jak ryba pełna siebie
tak pełna że aż cała zatrzaśnięta w odpływ*
zimą milkła latem była mrukliwa
kiedy padało opowiadała o smokach
zawsze nieludzko bestialskich
(i nie było dobrych)
każda historia kończyła się w lesie
a las był żywy jak zwierzę
o zapachu łusek z cudzą krwią pulsującą w korze**
musiała nosić pod skórą jakiegoś partyzanta
ale nigdy nie płakała
nawet kiedy wbijała sobie brzozowe drzazgi
nie umiałam jej powstrzymać
uciekła w czasie deszczu
w skroplone punkty lasu
* Cytat z wiersza Zbigniewa Jerzyny „Lokacja”.
** Cytat z wiersza Kazimierza Śladewskiego „Sosny”.
muzeum krzeseł
długo nosiłam w sobie zapach kurzu
pożółkłe fotografie gruźlicę dziadka
spowiedzi matki jej rozmazane oczy
buteleczki proszków nasennych
pięści ojca krzyk ojca
i interwały pomiędzy
z ciszą tak twardą że można by o nią złamać nóż
i nóż też nosiłam
miał przeciąć strzępy dzieciństwa a później rdzewieć w ziemi
(czyściłam tym nożem paznokcie)
teraz mam w sobie zapach tymianku
a pokój w którym się urodziłam nie istnieje
jestem wędrującym meblem nie przyjęłam się w ziemi
moja cierpliwość to cisza – odkładająca się korozja
coraz ciężej od niedonoszonych zmarłych*
śpię z nożem
zmyślam zapachy i uczę się ich na pamięć
wybieram łąkę na której urodzę zbrodnię:
dam ci na imię mlecz
nie pozwolę ci spać bez imienia
siała baba znicze
ziemia robi miejsce dla
nowych
pada w tłusty czarnoziem
raz ziarno raz bohater
w ogrodzie chmiel a mógł być słodki groszek
mam sukienkę w kolorze słodkiego groszku
z wycięciem na pępek ale jej nie wkładam
jeszcze bym się zaraziła kolejnym pępkiem
bohaterów się dzieli na coraz większe części
medale pęcznieją i rodzą ordery
paradoks polega na tym że
modlitwy matek nie docierają nawet do nieba
zatrzymują je konary drzew i wiewiórki
a ziemia robi miejsce dla nowych
to nie jest świat dla starych mitów
płyń, płyń, płyń – mówiła ryba
mam odruch obronny – żadnych śmierci więcej,
uciekający toną, tonący opalizują,
opalizujący gniją i nawet nie wiadomo,
w jakim niebie powypływają,
dziewczynka w sitowiu
przeklina czaple, czaple brodzą,
burzą wodę hałasem,
przerażają hałasem czteroletni świat,
płyń, płyń, płyń – mówiła rybka
bezruch to zimno,
zimno opalizuje,
zimno rozrywa tatarak na czaple,
a czaple na strach,
zamiast serca mały drozd w podklejonym błotem gnieździe,
uderza tak często, że wzbudza fale,
z odpływem wzejdzie sierp,
opalizujących oddzieli od przemarzniętych,
wygoni czaple
płyń, płyń, płyń – powie księżyc
O autorze
Anna Maria Wierzchucka
wierzchucka dwojga imion, feministka, była warszawianka, obecnie włócząca się po świecie w poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi, sprawczyni świtu żywych muzyków, autorka tekstów zarówno stylizowanych gwarą warszawską, jak i wszystkich animowanych klipów zespołu, w chwilach wolnych od poezji i walki o prawa kobiet zajmuje się potworzeniem w studiu belua