Czytając „Trawers” Sosnowskiego…
Michał Domagalski
Strona cyklu
Re:cyklizacjeMichał Domagalski
Urodził się w Ostrzeszowie w 1982. Publicysta i krytyk. Redaktor prowadzący portalu Wywrota w latach 2015-2016. Debiutował w almanachu Połów. Poetyckie debiuty 2014-2015, w 2018 roku ukazała się jego pierwsza książka poetycka - Poza sezonem. Mieszka w Poznaniu.
… myślę o czytelnikach. Chociaż, jak wspomniał sam Andrzej Sosnowski w wywiadzie z Michałem Piętniewiczem, „wierszy nie pisze się dla czytelnika”. Mimo wszystko, śledząc kolejne strony Trawersu, nie potrafię zapomnieć o osobie znajdującej się po drugiej stronie komunikatu. Przecież jeżeli wierszy się nie pisze, a nawet nie wydaje z myślą o odbiorcy, to już na pewno mu się je sprzedaje. Z myślą o jakim czytelniku (kliencie?) przygotowana (co lepiej pasuje niż napisana) została dwudziesta książka poetycka Sosnowskiego?
Czyżby Trawers był skierowany do dwóch rodzajów odbiorców? Tego znającego dobrze wcześniejszą twórczość Andrzeja Sosnowskiego i tego, który dotychczas z nią się nie spotkał lub zerkał do niej zaledwie, czytał pobieżnie. Oczywiście pomiędzy wskazanymi biegunami jest sporo miejsca na wszelkie inne odcienie czytelniczego doświadczenia; a i poza tymi – zdawałoby się skrajnymi – przypadkami również można znaleźć sobie przystań. Lub lepiej: możliwość podróży. Są w końcu tacy, którzy nie tylko naczytali się Sosnowskiego, ale znają również wszelki literacki i pozaliteracki kontekst oraz tacy, którzy zupełnie nie potrafią się w nim odnaleźć. I choć tych drugich z Trawersem w dłoni trudno sobie wyobrazić, to można taki obrazek założyć. I można założyć, że się biedaczysko pogubi.
Arthur Rimbaud, z którego przekłady zagościły w Trawersie, zda się najłatwiejszym do oznaczenia punktem na mapie odniesień. Tkwią na niej również William Shakespeare, Hegel czy też Guy Debord. Lista się tutaj nie zamyka. Może nawet się jeszcze nie otwiera. Te porozrzucane (choć adekwatniejsze zda się porozkładane) ślady czekają aż czujny czytelnik odnajdzie kolejne, potem zaś sprzęże je ze sobą. To sprzężenie przy lekturze Trawersu objąć musi także samego Andrzeja Sosnowskiego. Wcześniejszego Sosnowskiego czy też wcześniejszych Sosnowskich, którzy przywołani zostają nie na zasadzie The Best Of, ale…
Dokończenie tego zdania staje się częścią interpretacji Trawersu. Jak czytać dr caligari resetuje świat włożone między tłumaczenia z Rimbauda? Czym stało się po niewielkich zmianach Gdzie koniec tęczy nie dotyka ziemi? Jakie znaczenie ma fakt, że dwa nowe teksty to te, które otwierają i zamykają tom? I czy wreszcie – w kontekście tego całego przepisywania, tej recyklizacji – można je uznać za nowe, skoro opublikowane zostały wcześniej w czasopismach?
Trawers staje się więc częścią. Kłączem, które powiązane jest z innymi kłączami. Tylko ze świadomością ich obecności możliwym do odczytania. Jednocześnie stanowi – trochę paradoksalnie – zamkniętą całość. Przecież wyłącznie w podanym przez Sosnowskiego kształcie, z wkomponowanym przez Wojtka Świerdzewskiego hasztagiem na okładce, stanowi określony komunikat. I choć tyle w Trawersie cytatów, to komunikat wydaje się nowy.