utwory / premiery w sieci

Dziś bawiłem się gdzie indziej

Robert Feszak

Premierowy zestaw wierszy Roberta (Robura) Feszaka. Prezentacja w ramach projektu „Po debiucie”.

Znalazł i bawi się

Nie wie, jak to dzia­ła. Po pro­stu wie, że trze­ba
naci­snąć przy­cisk i wte­dy zapa­la się świa­tło.

Od nie­daw­na umie cho­dzić. Teraz kła­dzie się
na brzu­chu i świe­ci pod łóż­ko. Cze­goś szu­ka.

Wyj­mu­je z ciem­no­ści samo­cho­dzik. A potem,
potem już tyl­ko świe­ci dla same­go świe­ce­nia.

Bawi się świa­tłem.


Chwila

M. .B

Na szy­ję opa­da kosmyk ciem­nych wło­sów.
Tuż przy uchu wokół pal­ca owi­ja sznu­rek od oku­la­rów.

Pal­ce dru­giej ręki z wpra­wą ude­rza­ją o kla­wia­tu­rę.
Syl­wet­ka pochy­lo­na. Noga zało­żo­na na nogę.

Na moni­to­rze kom­pu­te­ra zmie­nia­ją się cyfry i tabel­ki.
Wszyst­ko tu musi do sie­bie paso­wać. Ina­czej

nie zadzia­ła. Tak to jest skon­stru­owa­ne.
Logicz­na pust­ka to jedy­ny Bóg, któ­re­go znam.

Patrząc potem w ten sam, ale już zga­szo­ny ekran,
myślę o chwi­li, któ­ra mnie uwio­dła.


Rejs

W por­cie z kotwi­cy strze­pu­ję do morza
zaschnię­tą brył­kę bło­ta. Mię­dzy bur­ta­mi

koły­szą­cych się łodzi ( każ­da ma swo­je
imię) – cichy, pra­wie nie­sły­szal­ny, plusk.

Nic nie robię. Jestem bez­u­ży­tecz­ny jak
pasa­żer na gapę. Za to uważ­nie słu­cham

sta­now­czych komend kapi­ta­na, lin
rzu­ca­nych do wody i cier­pli­wych fal

o kolo­rze sta­li, któ­re ude­rza­ją
o beto­no­wy brzeg. Powo­li rusza­my

w stro­nę cien­kiej linii hory­zon­tu,
za któ­rą, jak poka­zu­ją urzą­dze­nia,

nie ma koń­ca świa­ta, prze­pa­ści
ani pie­kła, ale jesz­cze raz

od nowa to samo. Ten sam
port i mia­sto.


Żart

Znicz i zapał­ki kupio­ne w pierw­szym
lep­szym skle­pie. Z pamię­ci wydo­by­te
wspo­mnie­nie twa­rzy, gło­su. Sia­dam
na nagrob­nej pły­cie i od razu żar­tu­ję
jak daw­niej, kie­dy scho­ro­wa­na Tere­sa
leża­ła w łóż­ku – posuń się, sta­ra,
bo ciot­ka Tere­sa lubi­ła takie żar­ty.

I zza gęstych chmur wyszło słoń­ce.
Przy­po­mi­na­łem sobie, jak raz
powie­dzia­ła, nie ma takie­go miej­sca,
z któ­re­go by czło­wiek nie uciekł.
Uśmiech­ną­łem się,
jak­by tu była.


Okolica

Skle­pie­nie z poplą­ta­nych gałę­zi drzew.
Ubi­ta zie­mia kolo­ru gli­ny. Poroz­rzu­ca­ne ubra­nia,
papie­ry, gaze­ty i butel­ki. W cie­niu sto­lik i gni­ją­ce łóż­ko.
Na nim trzech bro­da­tych męż­czyzn. Dwóch z nich
o coś się kłó­ci, jak­by jeden dru­gie­go chciał koniecz­nie
do cze­goś waż­ne­go prze­ko­nać. Trze­ci mil­czy,
otę­pia­łym wzro­kiem pochła­nia oko­li­ce.
Głasz­cze kun­dla. (Domy­ślam się, że tłu­ste pchły
prze­ska­ku­ją mię­dzy jego pal­ca­mi.)
Cier­pli­wie cze­ka na należ­ny łyk tanie­go wina.
Na nie­bie, choć już wze­szedł nowy dzień,
wciąż widać mar­twy księ­życ.

O autorze

Robert Feszak

Urodzony w 1978. Z wykształcenia teolog, pracownik socjalny i grafik komputerowy. Wiersze publikował we „Frazie”. Nominowany w Ogólnopolskim Konkursie im. Kazimierza Ratonia, laureat konkursu poetyckiego im. Krzysztofa Kamila Baczyńskiego oraz Międzynarodowego Konkursu Poetyckiego im. Janusza Różewicza. Mieszka w Bielsku-Białej.

Powiązania