1
WTEDY pytam ją, czy nie wyszłaby ze mną na zewnątrz. Od razu robi się chłodniej. Robi się ciszej. Ciepło jej ciała, czuję je. Jej włosy błyszczą w ciemności. W kałuży odbija się jakieś zielone światło. Neon, myślę. Mruga do mnie.
– Jakby dopiero tam świecił naprawdę – mówię.
Uśmiecha się, cały czas. Myślę o tym, żeby ją pocałować. Wiadomo, pierwszy raz. Nieśmiało. Delikatnie. Bo najpierw musi być trochę słodko, myślę. Taki romantyczny początek. Taka konwencja. Też to lubię, to uczucie. Sam początek. Więc czekamy, oboje. Na kolejny ruch. Chcę ją przyciągnąć do siebie i przytulić. Żeby poczuła mnie na swoim ciele. Cały czas mi stoi. Ciężko mi to ukryć. Wiem, że ona to zauważyła. Ale ja nie mam nic do ukrycia, myślę. Teraz. Wcześniej położyła rękę na mojej nodze. Pochyliła się, żeby powiedzieć coś Pawłowi. Siedział po drugiej stronie. Patrzyłem na jej ucho. Czułem jej zapach. Specjalnie zrobiła to w ten sposób. Musnęła go wtedy. To mogło być przypadkowe. Tak, to miało być przypadkowe. Mogłem polizać jej ucho. Mogłem włożyć do niego swój język. Uwielbiam to robić. Patrzyłem na jej ucho. I w końcu zapytałem, czy nie wyszłaby ze mną na zewnątrz. Powiedziałem jej to prosto do ucha. Chwilowe spowolnienie czasu, o tak. Właściwie czasoprzestrzeni. Odruchowo obróciła głowę w moją stronę, jak tylko zacząłem mówić. Patrzyła mi w oczy. Tak patrzą takie dziewczyny. Jej zapach.
– Chodźmy, tu jest strasznie gorąco.
Wtedy dotknęła go drugi raz, cofając rękę.
– Zielone światło. Mamy je – mówię.
Kasia, Katiusza. Jak suka, myślę.
2
TAK, bo nasze miasto jest zajebiste, zawsze to mówię, jak ktoś pyta, że nasze miasto wprost ocieka zajebistością, tylko trzeba umieć to pokazać, to coś, w nim, w nas, wszędzie, to życie, sekretne takie, no więc skoro pytasz, to ci to mówię, ale to trzeba umieć samemu zobaczyć, wiesz?, a nie każdy to potrafi, o nie, nie każdy, i nie każdy jest na tyle silny, żeby najpierw to zobaczyć, a później jeszcze udźwignąć, no i właśnie tu jest ten haczyk pogrzebany, że tak powiem, głównie w tym, jak ty się na nie patrzysz, swoimi chorymi oczami, sam zresztą zobacz, jak wszystko nią ocieka, obficie bardzo dzisiaj, i jak ono się teraz do nas łasi, i podchodzi, jak zbity pies, taka znajda łaciata, po ciemku, żebyśmy je pogłaskali, to miasto nasze, tak zwyczajnie, troszeczkę, za uszkiem, i choć na chwilę wzięli je w ramiona, i przytulili do siebie, bo jedni drugich brzemiona noście, słyszałeś o tym, no nie?, o tak, tu i teraz, w tym zajebiście niepowtarzalnym momencie, w samym środku tej najczarniejszej dupy, do jakiej mogliśmy trafić, wszyscy, bo ja o wszystkich teraz mówię, w całej historii zasranego kosmosu, no więc czyż ono nie jest piękne?, no przyznaj, że ono jest po prostu piękne, nieziemsko, a jakżeby inaczej, moim skromnym zdaniem, i to jest ta prawdziwa piękność, dnia, i nocy też.
3
– JAKIE filmy lubisz?
Patrzę na nią. Widzę, że cały czas ma ochotę brnąć w to dalej.
– Lubię stare, włoskie – mówię. – Antonioni, Fellini, Visconti.
Strzelam. Patrzę, jak zareaguje. Nie wystraszyła się. Chyba coś kojarzy. Ojciec faszerował mnie tym od dziecka, więc znam. Ale wcale nie lubię. W każdym razie to robi wrażenie, myślę. Czasami warto spróbować.
– Słabo znam – mówi.
– A ty? – pytam.
– Uwielbiam Lyncha – mówi.
Lynch, no tak. To było do przewidzenia. Wszyscy uwielbiają Lyncha.
– Też lubię – mówię. – Poza tym lubię Tarantino.
– Wiadomo – mówi.
No to wiemy, że lubimy to samo, co wszyscy, myślę. Podoba mi się, coraz bardziej. Naprawdę, coraz bardziej.
– Jak byłam mała, to byłam zakochana w agencie Cooperze – mówi.
Bierze łyk piwa. Patrzę, jak przełyka. Wybucham śmiechem. Trochę za głośno. Bo wszyscy dookoła odrywają się od swoich rozmów. Jakże zajmujących. Patrzą w naszą stronę. No i co, osiołki, myślę. No dobra, koniec przedstawienia. Olewam ich. Pewnie myślą, że flirtujemy. Jak to w pracy. Nie mają pojęcia, co tu się dzieje. Jasne, że flirtujemy. Wracają do swoich spraw.
– Jak byłem mały, byłem agentem Cooperem – mówię.
Śmieje się.
– To teraz już wszystko jasne.
Zakłada nogę na nogę, w moją stronę. Już któryś raz. To zaproszenie, myślę. Zaproszenie do miłości. Śmieję się, sam do siebie.
– Z czego się śmiejesz? – pyta.
– Nie, nic takiego – mówię. – Coś mi się przypomniało, jedna scena z tego. Musiałaś być malutka, jak to oglądałaś.
Specjalnie powiedziałem malutka.
– Tak, byłam malutka.
Znowu się śmieje. Cały czas się śmiejemy. Jakby ktoś to oglądał bez dźwięku, to pomyślałby, że cały czas tylko się śmialiśmy.
– Ile ty właściwie masz lat, co?
Takie pytania zbliżają, wiadomo. Poza tym to takie nawiązanie. Do początku naszej rozmowy. Dobre, myślę. Albo będzie chciała powiedzieć mi coś więcej, albo się wycofa.
– We wrześniu skończę trzydzieści.
– Wrzesień dobrze się do tego nadaje – mówię.
– Chyba tak – odpowiada. – Ale trochę mnie to przeraża.
Cały czas się śmieje.
– Myślałem, że jesteś młodsza.
Nie wiem, po co to powiedziałem.
– Niestety – mówi. – Rozczarowany?
– Wręcz przeciwnie. Ale dałbym ci najwyżej dwadzieścia pięć, może sześć.
– O nie – mówi.
Patrzy gdzieś w bok, jakby coś sprawdzała.
– Jestem bardziej doświadczona, niż ci się wydaje – dodaje.
Robi się trochę poważniej, myślę.
4
PATRZ dalej, skoro już zacząłeś, jakbyś chciał je prześwietlić, albo przelecieć, sam nie wiem, jak wolisz, swoimi falami, tym, co tam masz pod czaszką, i patrz, jak one idą, te suczki, i ich nogi, jak się ruszają, nie przestawaj, i nie zwalniaj, i cały czas tylko patrz, zresztą jak już raz zaczniesz, to nie będziesz potrafił się zatrzymać, te dziewczyny, na przykład, czemu nie, właśnie one, ten jeden raz, no patrz, aż to zobaczysz, po prostu sobie idą, sunie, śliczne małe kobietki, i jak myślisz, co one tam mają pod spodem, co?, już to sobie wyobrażasz?, wiadomo, co tam mają, tak tylko mówię, żartuję sobie z ciebie, no bo ja już to sobie wyobrażam, właściwie to są dziewczynki jeszcze, no nie?, mógłbym być ich ojcem, i patrz, jak one się nam właśnie teraz prezentują, za darmo, że tak powiem, o tej godzinie, na tej zajebistej ulicy, od tyłu, jak się nam oddają, w tym mieście naszym, trochę wietrznym dzisiaj, jakby otwartym, bo wszystko tutaj jest właśnie takie, lubieżne i bezwstydne, że aż się można zawstydzić, i ty już też się zawstydziłeś, tym, co teraz powiedziałem, no nie?, no przecież widzę, że to jest ten śliczny chłopiec w tobie, teraz, i jakby się trochę zawstydził, ten grzeczny, odrobinę, tym, co właśnie usłyszał, zupełnie przypadkowo, ale chyba wiesz, o co mi chodzi?, i ja cię właściwie rozumiem, bo przecież ty mnie w ogóle nie znasz, i ja ciebie też nie znam, i nic o mnie nie wiesz, no to trochę się zląkłeś, przyznaj, tego mojego pierdolenia, że może jestem pojebany, tak sobie pomyślałeś, że nagle ci to wszystko mówię, właśnie teraz, tak bez powodu, pojawiam się znikąd, coś tam nawijam pod nosem, i znikam, zgadza się?
5
WCZEŚNIEJ jest kibel, ściana. W tej kolejności. Za każdym razem to samo uczucie. Jakbym znikał, na chwilę. Opieram się o ścianę i sikam. Znikam. Czuję go, jest spocony. To jestem ja. Cały się pocę. Bo jest gorąco. Jestem za bardzo podniecony, myślę. Ciężko się sika ze wzwodem. Czekam. Myślę o niej. Jej twarz, ładna. Jej usta. Wyobrażam sobie, jak to robimy. Jakbym widział kilka rzeczy naraz. Jakbym z nią rozmawiał, posuwał ją i patrzył na nią z boku. Równocześnie. W różnych ujęciach. Do tego cały czas sikam. Nagle jeb, uderzenie. W drzwi. Ktoś chce wejść.
– Zaraz – mówię.
I tak mnie nie usłyszy. Wszystko, kurwa, dudni. Ściany ruszają się od wstrząsów. Wydaje ci się, myślę. Znowu jeb, uderzenie. To nie było pukanie. Ktoś się tu dobija, myślę. Zapinam spodnie. Kogo pan Bóg niesie. Otwieram drzwi, powoli.
– Już – mówię.
Jakiś gość przeciska się do środka. Nawet nie zdążyłem wyjść. Pokazuje mi, że dłużej nie wytrzyma. Jest cały czerwony. Poci się, on też.
– Okej – mówię – teraz rozumiem.
Wychodzę. Dobrze, że wszedłem przed nim, myślę. Patrzę na automat z kondomami, obok umywalki. Kondomat, myślę. Dziękuję, ale może innym razem. Już mam. Ja zawsze mam, od dawna. To podstawa. Widzę na nim moje imię. Ktoś je tu napisał. Widzę różne imiona. To nie jestem ja. Po co ludzie piszą takie rzeczy? Ciężko mi się myśli. Szum, w mojej głowie. Przy niektórych są numery. Pedały, no tak. Nie najgorsza forma komunikacji. Znowu myślę o niej. Że nie mam jej numeru. A powinienem mieć. I tak cię znajdę, myślę. Zawsze cię znajdę, jak będę chciał. I wracam do nich. Idzie mi się teraz tak lekko, do niej.
6
WŁAŚCIWIE masz rację, poniekąd, bo skąd niby miałbyś wiedzieć, że jestem jakby artystą?, w tym mieście, i że akurat kręcimy tu film taki, dokładnie w tym momencie, i właśnie tak to robimy, bo to jest jakby ta nasza metoda, twórcza, że patrzymy na wszystko, jak leci, i zagadujemy też do ludzi, bez wyjątku, i nie odrzucamy niczego, ani nikogo, może z małymi wyjątkami, bo wszystko jest ważne, samo w sobie, dokładnie tak samo ważne, puszczone samopas, na ten chory żywioł, i ja to właśnie nazywam losem, bo tylko o to w tym chodzi, rozumiesz?, tylko o to, no dobra, widzę, że teraz już kapujesz, widzę to w twoich oczach, że jakby coś trochę już rozumiesz, i zaczynasz łączyć te zajebiście dziwne fakty, masz takie oczy, że to widać, nie żebym się do ciebie przystawiał, czy coś w tym stylu, ej, nie zrozum mnie źle, chyba tak sobie o mnie nie pomyślałeś, co?, nie bój się, nie jestem pedałem, chociaż dużo ich się ostatnio pokazało, w ostatnich latach, jakby skądś powyłazili, wyroili się, spod ziemi, ale spoko, ja tam nie mam nic przeciwko, ja ich nawet lubię, powiem ci szczerze, tę ich łagodność taką, jak do siebie mówią, te ich czułe słówka, pedalskie, zresztą zawsze było ich dużo, dawniej też, tylko lepiej się kamuflowali, wiesz?, żeby ktoś im przypadkiem nie wpierdolił, bo kiedyś łatwiej było tu o wpierdol, tak mi się wydaje, jak już komuna padła, i ludzie znowu poczuli się wolni, no, chociaż ja akurat jestem hetero, czystej krwi, i pod każdym kurwa względem, a nawet bardziej, ale zwracam na takie rzeczy uwagę, na oczy, rozumiesz?, po prostu to zauważam, jak komu z nich patrzy, i powiem ci, tak między nami, że to dobrze, że masz takie ładne, niemęskie, ty ceń to sobie, wiesz?, bo takie oczy rzadko się trafiają, trochę się na tym znam, ty nawet pojęcia nie masz, w jakie oczy ja się już tutaj patrzyłem, w tym naszym wesołym miasteczku, zajebistym, no, więc nam właśnie o to chodzi, żeby teraz ci tę zajebistość pokazać, właśnie tobie, że jeszcze raz do tego wrócę, bo to ważne jest, wszędobylską, kurwa, powszednią, jak chleb nasz powszedni, chociaż ja akurat nie jem pieczywa, bo mi szkodzi, nietolerancję mam, pokarmową, ale to ja, więc się nie sugeruj, i tylko o to nam chodzi, żebyś ty też to zobaczył, i przyznał, że tak, że ono naprawdę zajebiste jest, to miasto, a my w nim, i żeby wszyscy w końcu to zobaczyli, i przyznali, i wreszcie docenili je, przyparci do muru, dlatego kręcimy ten nasz film pokręcony, o tym mieście ciemnym, żeby wszyscy wreszcie je poczuli, takim, jakie ono jest naprawdę, i żeby im też się udzieliła ta radość nasza, i żeby w końcu, w końcu uwierzyli.