Filip Kaźmierczak: Załóżmy, że wiem o tobie tylko tyle, ile wyczytam z twoich wierszy i twojej strony internetowej… Powiedz coś o najważniejszych stacjach twojego dotychczasowego życia.
Rami al-Aszek: Nie wiem… Może wszystkie są tak samo ważne.
Pomówmy więc w sposób nieco powierzchowny. Urodziłeś się…
A, o sprawach powierzchownych łatwo będzie opowiedzieć. Urodziłem się w Emiratach, w mieście al-Szariqa (Szardża), niedaleko Dubaju. Nie zagrzałem tam jednak miejsca, moi rodzice wyjechali, to znaczy wrócili do Syrii, kiedy miałem około dwóch miesięcy. Nie wiem więc nic o Emiratach. Do około piątego roku życia mieszkałem z matką i ojcem, potem się rozeszli. Po ich rozstaniu mieszkałem w dzielnicy Damaszku o nazwie Midan, a nie w al-Jarmuk. Na początku mieszkaliśmy w Jarmuku, potem przenieśliśmy się do Midanu. Kiedy przeprowadziłem się do ojca, wróciłem do Jarmuku. Do dzisiaj jest on najważniejszym miejscem w moim życiu. Tutaj spędziłem najdłuższy okres mojego życia, tu zakochałem się po raz pierwszy, tu po raz pierwszy pisałem. Ponadto tutaj zarobiłem moje pierwszych kilka groszy za poezję. Byłem w piątej klasie, miałem około 12 lat, kiedy zacząłem pisać. Wszyscy znajomi w moim wieku, piąta‒szósta klasa, mieli dziewczyny, ja byłem sam. Pisałem jakieś bzdury, ale innym się podobały. Niektórzy prosili mnie, żebym napisał im wiersze, które mogą dać swoim wybrankom jako ich własne. Zacząłem więc pisać i sprzedawać. Dlatego zupełnie nie zgadzam się z tymi, którzy twierdzą, że poezja się nie sprzedaje [śmiech]. Sprzedaje się jak świeże bułeczki! Lubię o tym opowiadać, taka zabawna historia. Naprawdę pisałem chałturę.
Pamiętasz coś z tych utworów?
Wolę nie pamiętać.
A jakbyś pobawił się chwilę z psami pamięci… przypomnisz coś sobie?
Mógłbym, ale wolę nie. To jedna z rzeczy, których teraz żałuję. No… Na studia poszedłem w Syrii, w Damaszku, a dokończyłem je w Libanie. Studiowałem coś, czego nie lubiłem, ale akurat na to się dostałem – turystyka i zarządzanie podróżami. To dość paradoksalne, że studiowałem właśnie na tym kierunku, choć sam nie miałem prawa do paszportu. Ostatecznie nie jestem przecież obywatelem żadnego kraju. Nie pracowałem jednak w tej branży. Kiedy skończyłem studia, wybuchła rewolucja i zacząłem pisać teksty dziennikarskie. Pytałeś przed chwilą o najważniejsze stacje mojego życia. Być może to właśnie wtedy, w roku 2011, zaczął się dla mnie najważniejszy czas. Była nią rewolucja. Zmieniła moje życie całkowicie. Przedtem nie interesowałem się za bardzo niczym, nawet innymi ludźmi, nawet tym, co się dzieje w kraju, myślałem tylko o tym, żeby gdzieś wyjechać, znaleźć pracę i zarabiać pieniądze. I tyle, taki miałem plan na życie.
Zaraz pomówimy o rewolucji, ale pozwól mi jeszcze cofnąć się o kilka lat. Powiedziałeś, że Jarmuk był najważniejszym miejscem w twoim życiu. Jakie to miejsce? Czym było dla ciebie?
Jarmuk to miejsce brzydkie, bardzo brzydkie. Były obóz uchodźców. Zaniedbany, z biednymi dzielnicami. Kiedy padało, zalewało ulice, wciąż przerywane były dostawy prądu. Był też bardzo zatłoczony. Chyba żyło tam milion ludzi na jakichś dwóch kilometrach kwadratowych. Były w tym jednak jakieś pozytywy. Mimo tej ciasnoty i brzydoty rodziły się tu także rzeczy piękne. Jarmuk był zawsze ośrodkiem wszelkiej działalności politycznej. Wszyscy lewicowcy, elity, intelektualiści, aktywiści polityczni i myśliciele kiedyś kończyli w Jarmuku. Tutaj można było odpocząć od stresu, znaleźć pracę, żyć, a to ze względu na obecność Palestyńczyków, którzy nie mają przecież bezpośrednio do czynienia z reżimem. Można tu więc było odetchnąć. Wielu ludzi, przede wszystkim z Komunistycznej Partii Pracy, ukrywało się tutaj, między innymi znany poeta Faraj Bayraqdar, który aktualnie mieszka w Szwecji.
Dużo się działo jak na tak małą powierzchnię.
Oczywiście. Na tych dwóch kilometrach kwadratowych, jakie zajmował al-Jarmuk, można było znaleźć wszystko. Wszystkie towary, co by ci nie przyszło do głowy. Od takiej popielniczki do komisu samochodowego, targu złotniczego, wszystko. Nie było więc potrzeby chodzić gdzie indziej. Z czasem przeobraził się ten obóz uchodźców w miasto. Miasto pełnoprawne, z różnymi dzielnicami, bogatszymi i biedniejszymi, targi dla bogatszych i biedniejszych.
Na polskiej Wikipedii napisane jest, że al-Jarmuk jest miastem, które tylko nazywa się obozem. Jak to jest, widzisz różnicę między Jarmukiem a innymi miastami syryjskimi?
Osobiście ostrożnie podchodzę do nazywania Jarmuku miastem. Mówimy „miasto” w przenośni. Nie można mówić o mieście, którego powierzchnia ogranicza się do dwóch kilometrów kwadratowych. Można powiedzieć, że jest on dzielnicą Damaszku. Między Jarmukiem a Midanem, sąsiadującą dzielnicą zamieszkałą już głównie przez Syryjczyków, nie ma różnicy cywilizacyjnej, jaką widać między obszarami wiejskimi a miejskimi. W obu miejscach jest podoba architektura, samochody, dużo mieszkańców, podobne targi, restauracje… Życie na ulicy toczy się od piątej do trzeciej nad ranem, może przez dwie godziny na dobę ulice są spokojne. Jest więc Jarmuk taką miniaturą miasta, ale nie w prawdziwym sensie słowa „miasta” czy „urbanizacja”. Jedyna różnica między Jarmukiem a Midanem leży w liczbie mieszkańców. Na ulicy w Midanie masz może na 100 metrach przed sobą 10, 20 osób. W Jarmuku masz z 1000. Tak po prostu, bo tyle tam jest ludzi, tyle jest targów i restauracji, całe życie toczy się na ulicy. Niestety, Jarmuk zniknął z mapy świata, został całkowicie zniszczony. Co do „obozu”, to był tu kiedyś obóz, teraz jednak pozostała tylko nazwa, nie ma tu już namiotów. Są za to sześcio‑, siedmiopiętrowe budynki. Jarmuk nie rozrastał się wszerz, tylko w górę. Jeśli ojciec chciał zbudować dla syna pokój, nie budował go obok domu, ale u góry, na dachu.
Były jakieś dostrzegalne, namacalne granice między Jarmukiem a innymi dzielnicami Damaszku?
W jakim sensie granice?
Wojsko, ochrona, bramki kontrolne. Jak w Libanie na przykład.
Nie, w całym Damaszku, w całej Syrii takich granic nie znajdziesz. Przynajmniej nie przed rokiem 2011. Inaczej niż w Libanie. U nas dzielnice przechodziły płynnie w inne dzielnice. Tu Jarmuk, tu Midan na przykład. Były za to granice administracyjne, jak między Kreuzbergiem i Friedrichshainem. Nie było także widocznych granic w sensie ludzkim. W całej Syrii nie mieszka nawet milion Palestyńczyków, jak się wszystkich policzy, wyjdzie może 400‒500 tysięcy. Dlatego Palestyńczycy stanowili około 200‒300 tysięcy z mieszkańców Jarmuku, reszta to Syryjczycy. Nie było to zatem miasto palestyńskie – kulturalnie, religijnie, etnicznie. Było to miejsce różnorodne, wymieszane pod wszystkimi względami. Chrześcijanie, alawici, druzowie mieszkali tu razem, także dlatego, że było tanio. Niskie ceny mieszkań ściągały ludzi z różnych grup.
Powiedziałeś, że tego miejsca już nie ma.
Zostało zniszczone, tak. Zniszczone.
Zniszczone w wyniku rewolucji i wojny.
W wyniku rewolucji, zgadza się. W czasie syryjskiego reżimu zbombardowano Jarmuk, dokonywano ataków samolotami MIG. Ci wszyscy ludzie, te 800 tysięcy czy milion ‒ coś około tego, nie ma bowiem oficjalnych statystyk w Syrii, niczego, co ma coś wspólnego z liczbami – z tych wszystkich ludzi zostało mniej niż tysiąc. Mniej niż jeden procent.
Wspomniałeś też, że rewolucja niejako obudziła cię, że przedtem nie interesowało cię nic poza zarabianiem pieniędzy.
Nie w sensie, że nic innego mnie nie interesowało. Takie były warunki. Byłem jeszcze młody, jestem z rocznika 1989, więc marzyłem o tym, o czym marzyli inni osiemnasto- i dziewiętnastolatkowie: znaleźć pracę, kupić mieszkanie – u nas nikt nie zaprząta sobie głowy wynajmowaniem – i zacząć jakieś życie. Prosta sprawa, taki był naturalny bieg rzeczy. Nie było to wyłącznie prywatne marzenie. Takie było nasze społeczeństwo. Jak nie masz pracy, nie kupisz mieszkania, to nie możesz nic innego w życiu zacząć, np. ożenić się. Taki jest główny wątek życia każdego dwudziestolatka.
Taka wizja życia w twoim przypadku rozpadła się, zmieniła się w 2011 roku.
Tak naprawdę zaczęło się z końcem roku 2010. Na początku 2011 roku, kiedy zaczęła się rewolucja egipska. Oglądałem telewizję i nagle pojawiają się ujęcia milionów Egipcjan na ulicach. Zacząłem po raz pierwszy w życiu rozumieć, dlaczego ktoś mógłby powiedzieć: „Chcę wolności”. Zacząłem zadawać sobie pytania, szukać odpowiedzi, zastanawiać się, czego tym wszystkim ludziom brakuje. Rozumieć, że życie nie ogranicza się do tego, żeby mieć dość chleba, ożenić się i uprawiać seks. Tak zachowują się zwierzęta na ulicy, i to jest dla nich w porządku, świetnie. Ale człowieka pozostawia takie życie bez poczucia żadnej wartości, bez sensu życia. Zdecydowałem się więc razem z syryjskim muzykiem Nabilem Arbaain… Był z nami także gitarzysta Ahmad Naffuri, który teraz mieszka w Holandii. Od jakiegoś czasu, 2009, 2010 roku, pracowaliśmy razem jako zespół muzyczny. Zdecydowaliśmy się napisać piosenkę o rewolucji egipskiej.
Śpiewałeś, czy tylko pisałeś?
Jakoś tam śpiewałem… Ale dawno przestałem. No więc chcieliśmy napisać piosenkę o rewolucji egipskiej. Pewnego razu, kiedy byliśmy u Ahmada, zaczęliśmy mówić coś w stylu: „Jeśli wybuchłaby rewolucja w Syrii, co byście zrobili?” Oczywiście byliśmy bardzo wystraszeni, Syria jest krajem zdominowanym i rządzonym przez aparat bezpieczeństwa, nie ufaliśmy więc nawet sobie nawzajem. Ufaliśmy sobie na tyle, żeby razem pracować, tworzyć sztukę, wychodzić wieczorami. Ale nie było mowy o żadnych dyskusjach politycznych, nawet z własnym rodzeństwem. Zdarzało się bowiem naprawdę, że brat wydawał własnego brata. W moim przypadku jeden z kuzynów od strony ojca nagrywał na telefonie wszystko, co mówiłem, nie zmyślam.
No więc Nabil powiedział, że tak, pójdzie na demonstracje. Mówiłem wcześniej, że nie za bardzo interesowały mnie sprawy publiczne. Był ku temu jeszcze dodatkowy powód. Pochodzę z rodziny palestyńskiej. Nie jesteśmy Syryjczykami. Mój ojciec od zawsze powtarzał, że jesteśmy tutaj tylko w gościach i nie powinniśmy się w żaden sposób narzucać, żeby nas nie wyrzucono albo nie zniszczono nam życia. Byliśmy gośćmi i mieliśmy nie wtykać nosa w nie nasze sprawy. Była to część mojej tożsamości. Zrozumiałem, że jestem gościem i nie przynależę do tego miejsca. Nie mam więc prawa wyrażać swojego zdania albo się wtrącać. Wracając do naszej rozmowy z Nabilem, spytałem go: Dlaczego poszedłbyś demonstrować? Odpowiedział – pamiętam to dosłownie, bo te słowa zmieniły bieg mojego życia: „Boję się, że kiedyś będę żałował, że pozostałem bezczynny w chwili, kiedy mogłem coś zrobić”. Nagle wszystko się odwróciło do góry nogami. Pomyślałem o tym, co już wcześniej wiedziałem i czytałem o więzieniach, o więźniach politycznych, szczególnie o tych, których poznałem osobiście po ich wypuszczeniu w latach 2007 i 2008. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że mogę coś w tym względzie zrobić. „A, byłeś więźniem politycznym, tak? A, przesiedziałeś 10 lat? Aha. Ciekawe”. To tyle. Od czasu wspomnianej rozmowy wszystko zaczęło wracać, wszystkie wspomnienia. Znowu zacząłem czytać literaturę więzienną, Al-Qawqaa[W muszli, powieść Mustafy Khalifa], NegatywRozy Yassin Hassan i innych. Zacząłem patrzeć na to wszystko jako coś, co jak najbardziej jest moją osobistą sprawą. Nie chciałem, mówiąc słowami Nabila, kiedyś żałować, że nic nie zrobiłem. Od pierwszego dnia rewolucji w Syrii miałem jasne i szczere zdanie. Doprowadziło to do tego, że straciłem całą rodzinę od strony ojca. Nie rozmawiam z nikim z nich, poza moim ojcem. Wszyscy wujkowie, ciocie i kuzynostwo sprzeciwili się mojej opinii i nie mam już z nimi nic wspólnego. Wyparłem się ich.
Rewolucja stała się dla mnie podstawowym wyznacznikiem. Z kimkolwiek rozmawiam, na przykład z tobą, Filipie, nie możemy zostać przyjaciółmi, jeśli nie masz jasnego zdania o syryjskim reżimie. Nie jest to dla mnie kwestia moralna w sensie ogólnym, ale jak najbardziej osobistym. Jak zresztą i kwestia palestyńska. Jest to kwestia ściśle moralna. Nie wierzę w państwo noszące nazwę „Palestyna” czy „Syria”, nie wierzę w narodowości. Wierzę natomiast w słuszność sprawy palestyńskiej, sprawy moralnej. Dlatego jeśli nie masz jasnego zdania wobec tej kwestii moralnej, nic mnie nie obchodzisz. Nie stworzymy żadnej relacji. Na tej podstawie, na podstawie rewolucji syryjskiej, zaczęły się kształtować wszystkie moje relacje z ludźmi.
Syryjska rewolucja stała się dla ciebie kwestią…
Kluczową. Moją osobistą sprawą. Syryjska rewolucja jest mną. Wziąłem w niej udział, szedłem z demonstrującymi, byłem w Syrii więziony… Nie przez długi czas, ale… Potem zdecydowałem się uciec z kraju, z kilku powodów. Jednym z nich było bezpośrednie niebezpieczeństwo dla mojego życia. Uciekłem więc do Jordanii.
Czy wtedy też zacząłeś pisać? Czy może publikowałeś już przed rewolucją?
Nie, nie publikowałem w żaden poważny sposób, nawet w trakcie samej rewolucji. To, co wtedy publikowałem, nie przedstawiało sobą jakiejś wysokiej jakości, było to bardzo emocjonalne, impulsywne. Pierwszy raz w życiu usłyszałem wtedy swój własny głos. Z tego względu chciałem też, żeby inni go usłyszeli, żeby wszyscy ludzie usłyszeli, co mówię, chciałem pisać, publikować na Facebooku. Żeby wszyscy dowiedzieli się, że uzyskałem głos. Bo to w czasie protestów po raz pierwszy usłyszałem swój głos. Nie znałem go wcześniej. Naprawdę, po raz najpierwszy. Kiedy pierwszy raz powiedziałem: „wolność”. Pisaliśmy z Nabilem piosenki. Chyba w sierpniu 2011 roku jeden z naszych utworów zyskał dużą popularność, dziesiątki tysięcy wyświetleń. Zatytułowany był Gdybyż ten stołek przemówił. Tekst jest satyrą na prezydencki stołek, prezydenta, „przywódcę”. Tekst odbił się szerokim echem, aż dotarł do syryjskiej wokalistki imieniem Asala, która już ma około pięćdziesiątki. Jest ona najbardziej znaną wokalistką syryjską nowego pokolenia, nie tylko u nas, ale i we wszystkich krajach arabskich, interesują się nią miliony. Była też jedną z pierwszych osób, które ogłosiły swoje poparcie dla rewolucji. Poprosiła o pozwolenie na zaśpiewanie tego tekstu. Byłem wtedy jeszcze w Syrii, w Damaszku. Nagrała piosenkę, ale bała się ją opublikować. Zastraszono ją, grożono jej dzieciom. Opublikowała więc tylko jeden fragment. Jednak całe to zamieszanie dało mi poczucie, że mój głos może dotrzeć do szerszych kręgów, dało mi motywację, żeby dalej pisać. Publikowałem też w gazetach na tematy rewolucyjne i polityczne, sama liryka nie wystarczała. Czasem trzeba mówić bezpośrednio, bez owijania w bawełnę, nazywać rzeczy po imieniu. Nie w sposób artystyczny, estetyczny, liryczny. I tak w 2011 roku zacząłem publikować na stronach społecznościowych i w gazetach. W roku 2014 wydałem pierwszą książkę drukiem.
Potem wyjechałeś do Jordanii.
Zadajesz pytanie otwarte, dużo można by opowiadać.
Nie szkodzi, możesz się rozgadać. Więc wyjechałeś do Jordanii…
Wyjechałem do Jordanii i odkryłem, że jako Palestyńczyk nie mam prawa wjechać do kraju.
Jeśli mógłbym przerwać… Mówiłeś wcześniej, że jako Palestyńczyk nie miałeś prawa posiadać paszportu, ale studiowałeś w Libanie…
Tak, miałem dokument uprawniający do podróży, laissez-passer, który nie uprawnia mnie do podróży gdziekolwiek bez uzyskania wizy. Nawet do Libanu potrzebowałem wizy.
Rozumiem. Czyli nie mogłeś z tym dokumentem nigdzie wyjechać?
Zawsze potrzebna ci wiza, a uzyskanie jej graniczy z niemożliwością. Wyobraź sobie teraz Syryjczyka, który stara się o wizę do Niemiec. Zero szans. Do Jordanii wyjechałem z przemytnikiem, drogą uchodźców.
Czyli z przemytnikiem czy jako uchodźca?
Drogą uchodźców, czyli nie przez oficjalne przejście graniczne. W drodze towarzyszył mi przyjaciel z Syrii. Na jordańskiej granicy odkryłem, że Jordania uznaje Ahmada – mojego syryjskiego przyjaciela – za uchodźcę, a mnie za nielegalnie przekraczającego granicę przestępcę. I tak uwięziono mnie za to, że jako Palestyńczyk chciałem się przedostać przez granicę. W więzieniu zostałem około cztery miesiące, a potem uciekłem. W Jordanii byłem… Wjechałem 4 maja 2012 roku. Uciekłem z więzienia 1 września, a zostałem w kraju do 3 listopada 2014 roku. Dwa i pół roku. Ukrywałem się w Ammanie, miałem już doświadczenie z Syrii, wiedziałem, jak nie rzucać się w oczy. Miałem wiele zmyślonych imion, czasem nazywałem się Salah, czasem Abdurrahman. Moim ostatnim imieniem był Dżihad. Mam jeszcze sfałszowany paszport z tym imieniem, mogę ci pokazać. Zostałem w Jordanii do momentu, kiedy dostałem stypendium Fundacji Heniricha Bölla. Na początku nie mogłem wyjechać, bo byłem poszukiwany przez władze jordańskie. Dlatego fundacja osiągnęła przy współpracy z Partią Zielonych i innymi porozumienie z niemieckim Ministerstwem Spraw Zagranicznych i wydano mi niemieckie laissez-passer, dzięki któremu dostałem się z Jordanii do Niemiec.
Pomówmy więc o Niemczech. Twój nowy tomik Psy pamięciukaże się po niemiecku i angielsku, ale nie po arabsku.
Ukaże się, ale dopiero później.
To znaczy?
Chodzi tu tylko o kwestie czasowe. Mój ostatni tomik arabski Nikt nie zwrócił uwagi na twoją śmierćukazał się na początku roku. Nie ma sensu wydawać dwóch tomików w jednym roku.
Jednak mam poczucie, że ten tomik skierowany jest do ludzi, którzy odgrywają w tekstach rolę „innego”. Jest w tych tekstach pewne rozróżnienie między „ja” i „wy”. Mówisz, na przykład, że…
…„jeszcze nie doszliśmy do waszych granic”.
…albo piszesz o pokazywaniu zdjęć „twoim europejskim przyjaciołom”. Gdzie indziej: „wzięliśmy ze sobą lustra/ widzieliśmy w nich twarze waszych dzieci”. Wyczuwa się więc wszędzie tę barierę między „nami” a „wami”.
Po pierwsze, nie kieruję moich tekstów do konkretnych ludzi. Piszę, bo chcę pisać. Piszę wyłącznie dla publiczności arabskiej, po arabsku. Tłumaczenie moich tekstów nie jest moim celem. Jeśli coś się przetłumaczy, świetnie.
Wychodząc z założenia, że dla tekstu jest lepiej, kiedy jego autor umrze, powiem: w mojej interpretacji twoich tekstów jest to jeden z wyraźniejszych wątków. I nie wydaje mi się, żeby było to moje osobiste zdanie. Twoje uczucia były skierowane w pewną stronę.
Nie powiem, że jesteś w błędzie. Ty w ten sposób to czytasz. Może ten „inny”, którego widzisz, jest tobą samym. A może mną. Ja też jestem dla mojego własnego tekstu „innym”. Nie piszę poza tym tekstów o charakterze wyłącznie osobistym. „Ja” liryczne nie musi być moim „ja”. Pisałem już jako kobieta, jako Żyd i tak dalej. Być może to ja jestem tym Europejczykiem? W końcu postaci literackie się tworzy i oddziaływuje z nimi. Kiedy masz konkretny temat, powiedzmy ten wiersz, o którym mówisz. „Twoi europejscy przyjaciele, nie doszliśmy jeszcze do waszych granic” – wiersz ten jest swego rodzaju rozprawą, studium „granic”, zawarte jest to w samym jego tytule: „Listy z wewnątrz”. Z wewnątrz czego? Co jest na zewnątrz? Masz też dwie postaci. Pierwsza została wewnątrz pewnego miejsca, druga je opuściła. Rozmawiają ze sobą. I tak długo, jak znajdują się w innych miejscach, mogą ze sobą rozmawiać tylko w jeden sposób: „Powiedz, co się u ciebie dzieje”. Nie możemy zatem zakładać, że ten wiersz skierowany jest do Europejczyków. Postaci, temat – wszystko to wymaga istnienia dwóch miejsc, które rozwijają swój własny język. Nie uważam, że było moim celem skierowanie czegoś do Europejczyków. Jeśli chciałbym to zrobić, napisałbym artykuł w gazecie.
To zatem rozmowa między dwiema osobami w dwóch różnych miejscach. Miejsce ma tu wpływ na postrzeganie świata i na język, jakim się ktoś posługuje… Ocalałeś?
Nie wiem, nie potrafię wiele powiedzieć. Czym jest ocalenie? Ocalałem od niektórych rzeczy, na przykład od śmierci w Syrii, co do tego nie ma wątpliwości, bo żyję i rozmawiam z tobą. Ocalałem od jordańskiego więzienia, bo jestem teraz w Niemczech. Ale ocalenie czy przetrwanie jako czyn życiowy, jako wynik działania – nie wiem, czy je osiągnąłem. Nadal staram się przeżyć.
W jednym wierszu, którego jeszcze nie widziałeś, piszę: „Nie mówię, że ocalałem, bo nie ocalałem/ ale też nie umarłem”. Jeszcze jestem w tym stanie pośrednim. Nie wiem nawet, czy chcę przeżyć. Do czego, od czego?
Chciałbym teraz publicznie udowodnić ci kłamstwo… Czy pragniesz żyć? Czy chcesz dalej żyć?
Nie na długo. „Chcę mieć życie krótkie”.
Jednak magiczny wiek lat dwudziestu siedmiu lat już przeżyłeś.
Czemu magiczny?
Wielu muzyków umarło w tym wieku. Mówi się czasem, że podpisali pakt z diabłem albo że jest to magiczna liczba o jakimś znaczeniu. Robert Johnson, Kurt Cobain i inni.
Nie mam żadnej magicznej liczby. Mesjasz stał się mesjaszem w wieku lat chyba trzydziestu…
Trzydziestu trzech.
Muhammad został prorokiem w wieku czterdziestu lat. Nie ma określonej miary wieku.
Dwie linijki?
Miarą będzie to, że nie będę potrafił nawet dwóch linijek napisać. Moje życie skończy się z powodu osobistej decyzji, chyba że stanie się coś niespodziewanego, jak wypadek samochodowy w dniu, kiedy nie będę już mógł pisać. Moje życie jest ściśle związane z pisaniem. Będę z tobą szczery, nie będę ukrywał, dzisiaj napisałem tekst, zaczynający się od słów: „Pisanie stało się ciężkie, starość przenika do mnie i rozprzestrzenia się niczym rak”.
Zacząłem ostatnio zauważać, że nie potrafię pisać dobrze. Tak, jak tego chcę. Dzwonek alarmowy.
Jak chcesz pisać?
Niezależnie od tego, w jakiej formie, pisywałem już różne rzeczy.
W takim razie skąd wiesz, jak rozpoznajesz, że nie piszesz tak, jak tego chcesz?
Nie jest to kwestia samej formy. W ogóle nie potrafię już pisać. Poróżniłem się z pisaniem. Tu coś bije na alarm.
Jako poeta masz już za sobą kilka etapów. Sam mówiłeś, że Psy pamięcisą tomikiem szczególnym, bo nie ma w nim wierszy rytmicznych i rymowanych.
Jeden wiersz ma rytm ‒ „Ocaleni”. „Wyszliśmy z Damaszku…” ‒ to jedyny wiersz, który ocalał od prozy.
Wszystkie wiersze w tym tomiku mają charakter bardzo wizualny, fotograficzny. Są w pewien sposób zdjęciami, jak to mówisz w „Listach z wewnątrz”, pocztówki, które wysyła się innym. Czy był to zabieg umyślny?
Tak, to właśnie część eksperymentu. Mój pierwszy tomik zatytułowany Marzeniotąkoncentrował się bardziej wokół rytmu, rymu, języka. Wiesz, że po arabsku mówimy: „Piechotą”. Między arabskim „aqdaam” a „ahlaam” jest różnica dwóch liter, ale znaczeniowo przenosi cię to w zupełnie inne miejsce. Wiele się tam działo językowo. Druga książka Od kiedy nie umarłemzawierała teksty prozą. Chociaż zauważ, że Psy pamięcitakże nazywam tekstami prozaicznymi, nie poezją. Drugą książkę napisałem na całą długość linijki, bez łamania. Trzecia książka nazywała się Ubrany do drogii była zupełnie inna. Napisana w języku mówionym, melodyjna, można z tych tekstów łatwo zrobić piosenki. Rym, rytm, prosty język. „Nikt nie zwrócił uwagi na twoją śmierć” był powrotem do korzeni – rytm, dużo rymów, teksty długie, dużo poszukiwań w języku, w mitologii. Psy pamięciprzedstawiają całkiem nowy eksperyment. W tej książce poszukuję swojej własnej liryczności po obnażeniu jej z innych elementów. Jeśli zabierzemy z tekstu rytm, pozostanie poezją? Czy będzie w nim liryczność? To takie osobiste poszukiwanie. W wielu miejscach odniosłem porażkę. Tekst stawał się zwykłymi słowami. Z melodią, z rymami dawało to w rezultacie pewną estetykę, ale po odcięciu tych sztucznych skrzydeł tekst już nie mógł polecieć. Stał się po prostu słowami.
Zdecydowałem się więc opracować teksty bez rytmu i rymu. Szukać różnych rodzajów liryczności. Jedna z nich to liryczność myśli, w której sama myśl jest liryczna, jak: „Chcę mieć życie krótkie/ jak ten wiersz”. Inne teksty posługują się obrazami. „Moje pięć zmysłów”, „Ocaleni”. Ciągłe tworzenie obrazów, ich koncentracja, także długość linijki nabiera znaczenia wizualnego.
Podzieliłeś te wiersze na pojedyncze obrazy, znajdujące się na oddzielnych stronach, nawet jeśli wyraża je tylko jeden wers. Wiersz kontynuowany jest po prostu na kolejnych stronach, ale żadna z nich nie zostaje zapełniona.
Chciałbym, żeby tak zostało w tłumaczeniach. Może coś tam zmienię, ale taki był mój pierwotny zamysł. Pisałem te wiersze na bazie języka, który nie jest narzędziem poetyckim, nie ma w nich żadnych konstrukcji językowych, jak we wcześniejszych utworach. Język jest tu jedynie przekaźnikiem liryczności obrazu, chwili, myśli. Prosty, minimalistyczny. Twoim zdaniem było to wskazówką, że utwory kierowane są do Europejczyków, można by zakładać, że pisane były pod tłumaczenie. Nie jest tak.
Ostatnio przyłapałem się na tym, że myślę w kilku językach. Albo kiedy czytam tekst, patrzę na niego z perspektywy tłumacza. Kiedy czytam coś po angielsku czy niemiecku, automatycznie zastanawiam się, jak by to można napisać po arabsku. Miało to wpływ na Psy pamięci.
Pomaga to patrzeć na coś jako myśl, obraz, nie jako wyraz językowy. Nago, powiedzmy, bez językowych ubrań.
Dochodzisz do tej czystej myśli, a potem ją tłumaczysz.
Żeby ją zrozumieć.
Dokładnie. Żeby to dobrze ująć po arabsku. Patrzysz na ten obraz i tak jest prościej. Kiedy tłumaczysz, masz tekst źródłowy, który możesz przełożyć na kilka sposobów. Mogę więc go powiedzieć czy wyobrazić sobie po angielsku czy niemiecku.
Myślisz, że mógłbyś napisać Psy pamięcibez przyjazdu do Niemiec, bez twoich doświadczeń w Niemczech, za granicą?
Wydaje mi się, że nie. Nie wiem.
Planowałeś coś podobnego wcześniej?
Nie, absolutnie.
Spójrzmy w przyszłość: jakie masz plany?
Jest pewien projekt, którym jestem naprawdę opętany. Nie chcę o nim jednak jeszcze mówić, bo nic takiego dotychczas nie zostało przeprowadzone. Poza tym jest kilka projektów międzydyscyplinarnych, przedstawień, nad którymi pracuję z innymi artystami. Nie mam natomiast planów czysto literackich. Czuję, że powinienem zrobić sobie przerwę od pisania. Przynajmniej na rok.
Poza tym organizujemy w Berlinie w październiku arabsko-niemiecki festiwal książki, na który zaproszonych zostało około 30 pisarzy i pisarek. W zeszłym roku odbyła się w Bibliotece Centralnej pierwsza edycja Arabisch-deutsche Literaturtage. Bardzo podoba mi się ten projekt. Zapraszamy znanych poetów ze wszystkich krajów arabskich i niemieckojęzycznych – Szwajcaria, Austria, Niemcy.
Poza tym we wrześniu pojawię się na Stacji Literatura. Wygląda na to, że do Polski przyjeżdżam tylko w celach literackich, tak jak podczas mojej ostatniej wizyty. Mam nadzieję, że i tym razem wyniknie z tego coś poetyckiego.