utwory / premiery w sieci

Chronos

Jonathan Scovil

Fragment powieści Chronos Jonathana Scovila. Prezentacja w ramach projektu „Opowiadania i powieści 2018”.

Remi­giusz Kal­ka był urzęd­ni­kiem sądo­wym, któ­ry miał nie­szczę­ście zetknąć się w pra­cy z praw­nicz­ką Aga­tą. Gdy tyl­ko wymie­ni­li kil­ka pierw­szych, służ­bo­wych zdań, kro­ple potu zalśni­ły na pła­skim czo­le Remi­giu­sza – pod koniec roz­mo­wy był już roz­pacz­li­wie zako­cha­ny. Na kolej­ne spo­tka­nie przy­stro­ił się w swo­ją naj­lep­szą, dwu­rzę­do­wą mary­nar­kę, przy pomo­cy aż sze­ściu zło­tych guzi­ków opi­na­ją­cą jego wysta­ją­cy brzuch. Wrę­czył Aga­cie krwi­sto­czer­wo­ną różę i obwie­ścił, że, co praw­da, onie­śmie­la­ją go „kaska­dy zło­tych wło­sów” oraz „Baj­ka­ły ocząt miłej pani”, ale chciał­by Aga­cie, za prze­pro­sze­niem, zapro­po­no­wać małe ren­dez-vous.

Zasko­cze­nie Aga­ty było cał­ko­wi­te i choć pozo­sta­wa­ła z Kazi­mie­rzem w związ­ku zarów­no part­ner­skim, jak i faj­nym, to nie mia­ła naj­mniej­szej ocho­ty zdra­dzać go z kimś pokro­ju Remi­giu­sza Kal­ki. Kie­dy odmó­wi­ła mu grzecz­nie, napo­my­ka­jąc o swo­im chło­pa­ku, Remi­giusz szyb­ko odgadł, że Aga­ta dostrze­gła nad jego lewym okiem czy­rak, któ­ry tak dłu­go usi­ło­wał skryć pod gru­bą war­stwą flu­idu. Efekt był natych­mia­sto­wy – zupeł­nie jak­by urwa­ło się wszyst­kie sześć guzi­ków spi­na­ją­cych poły mary­nar­ki na jego pęka­tym brzusz­ku, a cały skon­cen­tro­wa­ny i skon­den­so­wa­ny dotąd Remi­giusz roz­lał się po posadz­ce jej gabi­ne­tu. Schwy­ciw­szy Aga­tę za nad­gar­stek, wytłu­ma­czył się naj­pierw obfi­cie ze swo­je­go czy­ra­ka, by zaraz potem przejść do opo­wie­ści o swo­im dzie­ciń­stwie („że było łatwe, o nie, tego nie moż­na powie­dzieć”), co krok prze­pra­sza­jąc swo­ją uko­cha­ną za to i za tam­to, zapew­nia­jąc przy tym gorą­co, że chciał­by być „choć­by, za prze­pro­sze­niem, pod­nóż­kiem łaska­wej pani, wał­kiem pod ślicz­ną gło­wę…” – krót­ko mówiąc, wyło­żył kar­ty na stół. Kie­dy Aga­cie uda­ło się wresz­cie uciec od natrę­ta, nie czu­ła do nie­go nic, poza naj­wyż­szym obrzy­dze­niem.

Kil­ka kolej­nych służ­bo­wych spo­tkań było jed­nak nie­unik­nio­nych. Wbrew oba­wom Aga­ty, po pierw­szej spek­ta­ku­lar­nej kata­stro­fie, w któ­rej miłość jego życia odrzu­ci­ła go razem z jego czer­wo­ną różą i całym dzie­ciń­stwem, Remi­giusz zapadł w stan trwoż­li­wej nie­śmia­ło­ści i ogól­ne­go zacu­ka­nia. Zmie­nił kon­sy­sten­cję na bar­dziej gala­re­to­wa­tą – trząsł się tyl­ko deli­kat­nie i stał się prze­zro­czy­sty, ale nic już z nie­go nie cie­kło. Zała­twie­nie z nim jakiej­kol­wiek spra­wy trwa­ło teraz dwa razy dłu­żej, bo na wszyst­kie pyta­nia Aga­ty odpo­wia­dał pół­gęb­kiem, wbiw­szy wzrok w paproć na para­pe­cie. Odra­za i iry­ta­cja, z jaki­mi patrzy­ła na nie­go z począt­ku Aga­ta, szyb­ko prze­ro­dzi­ły się we współ­czu­cie. Aga­ta nie nale­ża­ła do mądrych kobiet, ale mia­ła dobre ser­ce i wła­śnie dla­te­go zapro­po­no­wa­ła Remi­giu­szo­wi coś pły­ną­ce­go z jak naj­lep­szych chę­ci, a przy tym nie­moż­li­wie głu­pie­go. Dora­dzi­ła mu mia­no­wi­cie „tera­pię” u Chro­no­sa, do któ­re­go sama w tam­tym okre­sie uczęsz­cza­ła.

Na ogół karzeł sta­rał się zostać zarów­no przy­ja­cie­lem, jak i men­to­rem dla boha­te­rów swo­jej pro­zy. Aga­ta była szcze­gól­nym przy­pad­kiem, ponie­waż przed Chro­no­sem mia­ła już do czy­nie­nia z wie­lo­ma men­to­ra­mi. Szyb­ko odna­la­zła w kar­le nowe­go prze­wod­ni­ka, ale ani przez chwi­lę nie uzna­wa­ła go za swo­je­go przy­ja­cie­la – przy­po­mi­nał jej raczej sta­re­go psy­cho­te­ra­peu­tę, z któ­rym mia­ła do czy­nie­nia dwa lata wcze­śniej. Wła­śnie dla­te­go Aga­ta nie dostrze­ga­ła nicze­go nie­sto­sow­ne­go w wysła­niu do kar­ła Remi­giu­sza, jako jego nowe­go pacjen­ta. Chro­nos był nie­co zdzi­wio­ny, gdy w jego służ­bo­wym gabi­ne­cie poja­wił się Kal­ka, któ­ry wyłusz­czył mu, na czym pole­ga jego pro­blem psy­chicz­ny (bo czym­że innym mia­ła­by być miłość?), a tak­że zapy­tał, ile karzeł „bie­rze” za „sesję”. Posta­no­wił jed­nak zagrać w tę grę, choć wca­le nie dla­te­go, że zale­ża­ło mu na uzdro­wie­niu Remi­giu­sza. Wręcz prze­ciw­nie – wątek roman­su Aga­ty z Remi­giu­szem wydał mu się atrak­cyj­ny dra­ma­tur­gicz­nie i wią­zał z nim nadzie­ję na ubar­wie­nie mono­ton­nej fabu­ły życia Aga­ty.

Chro­nos szyb­ko zorien­to­wał się z jak sła­bym mate­ria­łem na kochan­ka ma do czy­nie­nia. Remi­giusz Kal­ka był sza­le­nie uprzej­mym nudzia­rzem i poczci­wym safan­du­łą, nie­zdol­nym do posta­wie­nia na swo­im nawet w salo­nie fry­zjer­skim, któ­ry noto­rycz­nie opusz­czał z jakąś mod­ną nowin­ką na gło­wie. Jedy­ny­mi jego cecha­mi cha­rak­te­ry­stycz­ny­mi zda­wa­ły się być zapie­kły rasizm i homo­fo­bia. Na pierw­szych kil­ku spo­tka­niach, któ­re rze­czy­wi­ście przy­bra­ły for­mę sesji tera­peu­tycz­nych, karzeł i jego pacjent doszli wspól­nym wysił­kiem do wnio­sku, że oso­bo­wość Remi­giu­sza jest po pro­stu nie­do­rzecz­na. Po chwi­li zasta­no­wie­nia i pró­bie pro­te­stu („No dobrze, ale niech pan weź­mie choć­by pod uwa­gę tę moją… tę moją ujmu­ją­cą…”), Remi­giusz nie mógł się z tą dia­gno­zą nie zgo­dzić.

Karzeł dostrze­gał tyl­ko jeden spo­sób na napra­wę życia Remi­giu­sza i ewen­tu­al­ne zdo­by­cie Aga­ty – za jego radą Kal­ka zapi­sał się do szko­ły teatral­nej. W zało­że­niu Chro­no­sa, posiadł­szy odpo­wied­nie umie­jęt­no­ści, Remi­giusz mógł roz­po­cząć tzw. usta­wicz­ną grę aktor­ską. Odgry­wa­jąc kolej­ne role i prze­bie­ra­jąc się za roz­ma­ite posta­ci, miał do koń­ca życia nie dopu­ścić choć­by na chwi­lę do tej strasz­li­wej nie­do­rzecz­no­ści, jaką w bez­na­dziej­nym przy­pad­ku Remi­giu­sza Kal­ki było bycie sobą samym. „Nigdy nie bądź sobą” – powta­rzał mu Chro­nos jak man­trę, a Remi­giusz z wła­ści­wym sobie zapa­łem i świe­żo­ścią przy­stą­pił do dzia­ła­nia.

Oka­za­ło się, że Remi­giusz Kal­ka był napraw­dę fatal­nym akto­rem. Cze­go by nie grał, zawsze zacho­wy­wał się dokład­nie tak samo. Kolej­ne pró­by uwie­dze­nia Aga­ty, naj­pierw jako „macho” („Pani Aga­to, otóż ja pani nigdy nie pro­si­łem, żeby pani prze­sta­ła być kobie­tą, więc niech pani, za prze­pro­sze­niem…!”), potem jako „roman­tyk”, a wresz­cie jako „play­er” (wido­wi­sko­wa poraż­ka) speł­za­ły na niczym. Aga­ta zaczę­ła w koń­cu zarzu­cać Chro­no­so­wi, że jego tera­pia jest, jak się wyra­zi­ła, „kontr­sku­tecz­na”. Karzeł umie­jęt­nie zasło­nił się rze­ko­mą „tajem­ni­cą lekar­ską”, ale natych­miast wyczuł ryzy­ko osła­bie­nia swo­je­go auto­ry­te­tu i utra­ty kon­tro­li nad praw­nicz­ką. Nie­dłu­go potem osta­tecz­nie porzu­cił swój pro­jekt zwią­za­nia urzęd­ni­ka z Aga­tą. Z dnia na dzień Remi­giusz, tra­cąc jedy­ną moż­li­wość sta­nia się dla Chro­no­sa cie­ka­wym, stał się dlań bez­u­ży­tecz­ny.

Wszyst­ko to dzia­ło się, kie­dy karzeł pisał już swo­ją powieść o Jimie i nie miał dla Remi­giu­sza zbyt wie­le cza­su. Gdy zaczął go od sie­bie stop­nio­wo odsu­wać, uni­ka­jąc z nim kon­tak­tu, tak jak w parę mie­się­cy póź­niej uni­kał Jima, Remi­giusz nie­spo­dzie­wa­nie obja­wił nową cechę cha­rak­te­ru: zawzię­tość. Poja­wiał się na Koziej codzien­nie i stał pod drzwia­mi kar­le­go gabi­ne­tu tak dłu­go, aż nie zosta­wał wpusz­czo­ny. Idea „aktor­stwa nie­usta­ją­ce­go”, sfor­mu­ło­wa­na przez Chro­no­sa, owład­nę­ła bied­nym Remi­giu­szem. Dostrzegł w niej szan­sę na uciecz­kę z same­go sie­bie, o czym zawsze skry­cie marzył. Od kar­ła nie doma­gał się już tera­peu­tycz­nych ana­liz, ale pro­po­zy­cji kon­kret­nych ról, któ­re mógł­by odgry­wać w naj­bliż­szym tygo­dniu.

Codzien­ne życie nabra­ło kolo­rów, gdy sta­ło się sce­ną. Daw­niej Remi­giu­sza stre­so­wa­ły awan­tu­ry, jakie w pra­cy urzą­dzał mu zwierzch­nik – teraz patrzył na nie­go przez maskę powa­gi i tyl­ko oczy mu się śmia­ły: „Myślisz, że na mnie tak krzy­czysz, a to nie ja! Nie ja, tyl­ko ktoś cał­kiem inny, kogo gram. A ty nic a nic o tym nie wiesz!” – myślał sobie i napa­wał się swo­ją prze­bie­gło­ścią. Gdy wycho­dził popo­łu­dniu z sądu miał cza­sem wra­że­nie, że całą uli­cę robi w konia. Patrzył naoko­ło i choć nie dawał tego po sobie nijak poznać, w głę­bi ducha myślał: „Ty świe­cie jesteś, jaki jesteś. A ja: raz tak, raz tak…” Mimo codzien­nej prak­ty­ki Remi­giusz nie sta­wał się ani tro­chę lep­szym akto­rem. Nabie­rał jed­nak coraz więk­sze­go poczu­cia prze­wa­gi nad wszyst­ki­mi ludź­mi dooko­ła, któ­rym zda­wa­ło się, że widzą go takim, jaki jest. Bar­dzo szyb­ko uza­leż­nił się od tego cią­głe­go poczu­cia szal­bier­stwa, bo dawa­ło mu ono pew­ność sie­bie, jakiej nigdy wcze­śniej nie zaznał.

Tym­cza­sem Chro­nos zorien­to­wał się, że choć Remi­giusz nie nada­wał się na boha­te­ra naj­drob­niej­szej nawet nowe­li, to przez swo­je posłu­szeń­stwo w odgry­wa­niu wyzna­czo­nych mu ról mógł się oka­zać bar­dzo uży­tecz­nym narzę­dziem. Karzeł nie chciał oso­bi­ście wrę­czać Jimo­wi pie­nię­dzy na wypra­wę do ojca, a nie mógł tego uczy­nić ani Eros, ani tym bar­dziej Tana­tos. Mógł to za to z powo­dze­niem uczy­nić Remi­giusz Kal­ka.

Plan był pro­sty. Kie­dy na począt­ku listo­pa­da Kry­sty­na Kar­da­siuk umie­ra­ła w szpi­ta­lu na Sza­se­rów, Chro­nos sie­dział przy jej łóż­ku. Popro­siw­szy leka­rza o kil­ka minut samot­nej zadu­my nad cia­łem zmar­łej, przyj­rzał się kart­ce, leżą­cej na szaf­ce obok kro­plów­ki, któ­ra zwró­ci­ła jego uwa­gę, gdy tyl­ko wszedł do sali. Był to testa­ment Kry­sty­ny Kar­da­siuk, pomi­mo dłu­giej cho­ro­by spi­sa­ny dopie­ro na łożu śmier­ci. Podróż­nicz­ka prze­pi­sy­wa­ła w nim cały swój doby­tek oraz tan­tie­my z ksią­żek na Jima, trud­no powie­dzieć – ze szcze­rej wdzięcz­no­ści za dość drob­ną przy­słu­gę, czy po pro­stu dla kapry­su. Rze­czy­wi­ście nie mia­ła już w tam­tym okre­sie żad­nych bli­skich, któ­rym mia­ła­by ocho­tę spra­wić podob­ny pre­zent. Tak czy owak, jej testa­ment nie stał się nigdy wią­żą­cym aktem praw­nym, bo Chro­nos wło­żył go do swo­jej kie­sze­ni, a następ­nie opu­ścił budy­nek szpi­ta­la.

W zaci­szu tajem­nej pra­cow­ni spo­rzą­dził nowy testa­ment, pod­ra­bia­jąc chwiej­ne pismo umie­ra­ją­cej (nad­mier­na, być może, ostroż­ność), w któ­rym zmie­nił głów­nie ilość pie­nię­dzy, jaką miał otrzy­mać Jim. Uznał, że nagłe i prze­sad­ne wzbo­ga­ce­nie się (cho­ra Kar­da­siuk dys­po­no­wa­ła wca­le nie­ma­łym mająt­kiem, się­ga­ją­cym pół milio­na zło­tych), mogło­by unie­za­leż­nić pro­ta­go­ni­stę od jego wpły­wu. Fal­sy­fi­kat doku­men­tu wrę­czył następ­nie Remi­giu­szo­wi. Kal­ka miał tym razem zagrać urzęd­ni­ka skar­bo­we­go, któ­ry w odpo­wied­nim momen­cie roz­mo­wy kar­ła z Jimem wpa­ra­du­je do miesz­ka­nia z testa­men­tem w gar­ści. Jego rola posia­da­ła fun­da­men­tal­ne zna­cze­nie dla pro­ce­su decy­zyj­ne­go, przez jaki Chro­nos zamie­rzał prze­pro­wa­dzić swo­je­go boha­te­ra.

Usta­wio­ny po prze­ciw­le­głej stro­nie Rad­nej, Kal­ka obser­wo­wał siwą gło­wę kar­ła sto­ją­ce­go przy oknie miesz­ka­nia. Gdy Chro­nos prze­ko­nał już nie­mal Jima do wyjaz­du, a mię­dzy pro­ta­go­ni­stą a Bez­kre­sa­mi sta­ła już tyl­ko prze­szko­da finan­so­wa, karzeł zdjął kape­lusz (był to umó­wio­ny znak), a Remi­giusz wkro­czył do akcji. Prze­rwał ich roz­mo­wę, zapre­zen­to­wał Jimo­wi testa­ment i na miej­scu wypła­cił mu należ­ną sumę (pie­nią­dze nale­ża­ły rzecz jasna do kar­ła, a kwo­ta była dokład­nie odli­czo­ną rów­no­war­to­ścią ceny bez­po­śred­nie­go bile­tu na Bez­kre­sy, kupo­wa­ne­go w ostat­niej chwi­li), niby mimo­cho­dem żar­tu­jąc, że tak wiel­ka podróż­nicz­ka, jak Kry­sty­na Kar­da­siuk, z pew­no­ścią życzy­ła­by sobie, aby Jim wydał prze­ka­za­ne mu oszczęd­no­ści na jakąś dale­ką podróż. Nale­ży wspo­mnieć, że Remi­giusz Kal­ka odczu­wał ogrom­ną tre­mę przed tym wystę­pem, oba­wiał się bowiem, czy jako urzęd­nik sądo­wy będzie w sta­nie prze­ko­nu­ją­co zagrać urzęd­ni­ka skar­bo­we­go. Osta­tecz­nie wyko­nał swo­je zada­nie przy­zwo­icie, odczu­wa­jąc przy tym jak zwy­kle satys­fak­cję i tyl­ko nie­świa­do­mie nada­jąc nowy kie­ru­nek życiu Jima. Znacz­nie wcze­śniej, gdy w wiel­kiej gło­wie for­mo­wa­ły się dopie­ro zrę­by powie­ści o Jimie, Chro­nos wysłał Tana­to­sa na prze­szpie­gi do Rosji. By móc stwo­rzyć dobrą fabu­łę, karzeł musiał poznać choć­by zarys cha­rak­te­ru Fio­do­ra Tala­pi­na, posta­ci, któ­ra mia­ła ode­grać waż­ną rolę w jego dzie­le. Dla­te­go Tana­tos wybrał się naj­pierw do pol­skie­go wydaw­cy ksią­żek pisa­rza i przy­siadł cięż­ko na jego para­pe­cie. Schwy­ciw­szy go następ­nie za wątły kark, pod­su­nął mu pod nos kart­kę z pyta­niem o adres zamiesz­ka­nia Fio­do­ra (od Jima Chro­nos dowie­dział się jedy­nie, że ojciec miesz­ka „gdzieś pod Peters­bur­giem”). Potwór nie umiał mówić, ale jego mowa cia­ła była na tyle wymow­na, że wydaw­ca w mig speł­nił jego pole­ce­nie, zapi­su­jąc na odwro­cie kart­ki pożą­da­ną odpo­wiedź. Wte­dy wła­śnie oka­za­ło się, że Fio­dor Tala­pin miesz­ka zupeł­nie nie tam, gdzie go umiej­sca­wiał jego syn.

O tym, że ojciec miesz­ka pod Peters­bur­giem, Jim sły­szał od mat­ki. Karzeł bez tru­du domy­ślił się, jak się rzecz mia­ła: Fio­dor zapew­ne podał byłej żonie fał­szy­wy adres, by ta nie mogła go nękać iry­tu­ją­cy­mi lista­mi lub proś­ba­mi o wyż­sze ali­men­ty. Z tego fak­tu moż­na było rów­nież wywnio­sko­wać, że pisarz nie miał raczej ocho­ty dowia­dy­wać się, co sły­chać u jego pol­skie­go syna, a tym bar­dziej nie życzył­by sobie jego odwie­dzin. Karzeł posta­no­wił to przed Jimem zata­ić, by nie znie­chę­cać go do wyjaz­du. Kie­dy już zapa­dła decy­zja o pod­ję­ciu wypra­wy, sam zajął się jej orga­ni­za­cją, dzię­ki cze­mu to on kupił Jimo­wi bilet (za pie­nią­dze z rze­ko­me­go „spad­ku”). Pole­cił swo­je­mu boha­te­ro­wi, by ten wysiadł na sta­cji „Bez­kre­sy” – taka sama nazwa wid­nia­ła na bile­cie. Jim był na tyle nie­przy­tom­ny, by nie zorien­to­wać się, że jedzie gdzieś indziej niż na przed­mie­ścia Peters­bur­ga. Karzeł liczył się oczy­wi­ście z tym, że tajem­ni­ca musi w koń­cu wyjść na jaw, ale wie­dział, że jeśli wyj­dzie na jaw raczej póź­niej, niż wcze­śniej, to nie będzie to mia­ło więk­sze­go zna­cze­nia.

Tana­tos spę­dził część wrze­śnia i nie­mal cały paź­dzier­nik na Bez­kre­sach, przy­sia­da­jąc po zmro­ku na para­pe­tach dwor­ku Tala­pi­nów i skry­wa­jąc się w ciem­nych lasach za dnia. W listo­pa­dzie Chro­nos dys­po­no­wał już dosko­na­łym wglą­dem w dusze i oby­cza­je miesz­kań­ców rezy­den­cji. Wie­dział, że obse­syj­ny sto­su­nek Fio­do­ra do Fan­ty pozo­sta­wał wciąż żywy, a jego żywio­ło­we uczu­cie dla małe­go Ław­riusz­ki było w isto­cie raczej miło­ścią wła­sną, niż rodzi­ciel­ską, ponie­waż pisarz uwa­żał swe­go syna za małe­go sie­bie. Spo­tka­nie Jima z ojcem sta­no­wi­ło w kar­lej powie­ści klu­czo­wy etap w dro­dze pro­ta­go­ni­sty do nie­za­leż­no­ści. Chro­no­so­wi zale­ża­ło na moż­li­wie naj­bar­dziej dra­ma­tycz­nej kon­fron­ta­cji i miał pomysł, jak do niej dopro­wa­dzić.

Jim wyru­szył w głąb Rosji w pią­tek rano, nie zda­jąc sobie spra­wy ani z tego dokąd jedzie, ani z tego, że tym samym pocią­giem jedzie Tana­tos (ukry­wał się w toa­le­tach, co kil­ka godzin prze­bie­ga­jąc po dachach skła­du do inne­go wago­nu, by nie wzbu­dzić niczy­ich podej­rzeń). Dzień tygo­dnia nie był przy­pad­ko­wy. Chro­nos dobrze znał zwy­cza­je Tala­pi­nów i wie­dział, że w każ­dą sobo­tę z same­go rana Fio­dor wraz z Ław­riusz­ką wyjeż­dża­ją na polo­wa­nia, któ­re koń­czą się dopie­ro następ­ne­go dnia o świ­cie. Jim miał doje­chać na Bez­kre­sy wła­śnie wte­dy, gdy pan domu był nie­obec­ny w rezy­den­cji. Przy­jął­by go wów­czas Andrij, któ­ry z pew­no­ścią sły­szał o pol­skim synu swe­go pana i zaofe­ro­wał­by mu noc­leg w dwor­ku, by ten mógł ocze­ki­wać powro­tu ojca w kom­for­to­wych warun­kach. Po nocy spę­dzo­nej wśród wygód rezy­den­cji, Jim spo­tkał­by się z Fio­do­rem, a ten naj­praw­do­po­dob­niej wyrzu­cił­by go z hukiem ze swo­je­go domu. W ten spo­sób doszło­by mię­dzy ojcem a synem do nie­zwy­kle atrak­cyj­nej dra­ma­tur­gicz­nie kon­fron­ta­cji. Gdy­by Jim odwie­dził Bez­kre­sy w innym dniu tygo­dnia, sce­na mogła­by się oka­zać znacz­nie mniej wido­wi­sko­wa – Fio­dor po pro­stu nie wpu­ścił­by go do sie­bie, być może nie racząc nawet poka­zać się swo­je­mu syno­wi na oczy. Tak to obmy­ślił Chro­nos.

Nie­ste­ty wszyst­ko poto­czy­ło się zupeł­nie ina­czej, a to za spra­wą absur­dal­nej pomył­ki Jima, któ­rej dopraw­dy nie moż­na było prze­wi­dzieć. Chło­pak wysiadł z pocią­gu o sta­cję za wcze­śnie, z cze­go Tana­tos, a za jego pośred­nic­twem karzeł (w swo­jej pra­cow­ni Chro­nos mógł oglą­dać na rzut­ni­ku obra­zy prze­twa­rza­ne przez oczy mon­strum, a tak­że wyda­wać mu zdal­nie pole­ce­nia) zdał sobie spra­wę dopie­ro na następ­nej sta­cji. Pro­ta­go­ni­sta zna­lazł się pośrod­ku mroź­nej pust­ki Bez­kre­sów i zaczął po niej błą­dzić. Chro­nos musiał impro­wi­zo­wać – a bar­dzo tego nie lubił. Tana­tos popę­dził wzdłuż torów do poprzed­niej sta­cji, gdzie szyb­ko odna­lazł w śnie­gu głę­bo­kie śla­dy wędru­ją­ce­go Jima. Odna­le­zie­nie nie­sfor­ne­go boha­te­ra sta­no­wi­ło jed­nak naj­wy­żej poło­wę suk­ce­su, bo Tana­tos nie mógł prze­cież tak po pro­stu do nie­go podejść i wska­zać mu dro­gi ciem­ną łapą.

Szczę­śli­wie sta­cja, przy któ­rej wysiadł Jim, znaj­do­wa­ła się nie­opo­dal tere­nów łow­czych Tala­pi­nów – to w tych rejo­nach poszu­ki­wa­li zazwy­czaj stad reni­fe­rów. Wypo­sa­żo­ny przez Chro­no­sa w dosko­na­ły słuch, Tana­tos namie­rzył wkrót­ce zaprzęg Fio­do­ra i Ław­rien­ti­ja, pory­ki­wa­nia pisa­rza nio­sły się na całe kilo­me­try przez mroź­ną ciszę Bez­kre­sów. Jim zdą­żył już stra­cić przy­tom­ność, kie­dy Tana­tos celo­wo uka­zał się w polu widze­nia myśli­wych. Po pierw­szych strza­łach zaczął ucie­kać na czte­rech łapach, uda­jąc niedź­wie­dzia. Tak jak na to liczył karzeł, Fio­dor i Ław­riusz­ka popę­dzi­li swo­im zaprzę­giem za umy­ka­ją­cą zwie­rzy­ną. Dzię­ki temu, mon­strum dopro­wa­dzi­ło myśli­wych do zako­pa­ne­go w śnie­gu Jima, cudem ucho­dząc przy tym ze swo­im sztucz­nym życiem.

Sytu­acja zosta­ła więc chwi­lo­wo opa­no­wa­na, ale nie ule­ga­ło wąt­pli­wo­ści, że nie­do­rzecz­na pomył­ka pro­ta­go­ni­sty wpły­nie na kształt całej fabu­ły – Chro­nos wyry­wał i kre­ślił kart­ki swo­je­go zeszy­tu z nie­za­do­wo­le­niem. Wkrót­ce mia­ło się oka­zać, jak rady­kal­ne zmia­ny cze­ka­ły jego powieść. Fio­dor Tala­pin ugo­ścił swo­je­go syna w dwor­ku, a w dodat­ku bar­dzo się z nim zaprzy­jaź­nił. Wszyst­ko to było moż­li­we dzię­ki nie­praw­do­po­dob­nej oko­licz­no­ści, jaką sta­no­wił fakt, iż Jim nie musiał ujaw­niać przed ojcem swo­jej toż­sa­mo­ści. Kar­ło­wi nie pozo­sta­wa­ło nic inne­go jak cze­kać, pod­słu­chi­wać domow­ni­ków gory­lim uchem i obmy­ślać nowe sce­na­riu­sze wyda­rzeń, moż­li­we do zre­ali­zo­wa­nia w zmie­nio­nych warun­kach.

Z począt­ku spo­glą­da­jąc z nie­uf­no­ścią na nara­sta­ją­cą zaży­łość pomię­dzy Jimem i Fio­do­rem, Chro­nos szyb­ko zro­zu­miał, jak nie­zwy­kły poten­cjał dra­ma­tur­gicz­ny może się w niej kryć. Kon­fron­ta­cja pro­ta­go­ni­sty z ojcem mia­ła szan­sę stać się nie­po­rów­na­nie bar­dziej tra­gicz­na, niż prze­wi­dy­wał. Nowy plan, jaki zro­dził się w sze­ro­kiej czasz­ce, mógł zostać wpro­wa­dzo­ny w życie dopie­ro, gdy Jim wyja­wi Fio­do­ro­wi swo­je imię – karzeł nie wąt­pił jed­nak, że prę­dzej czy póź­niej to nastą­pi.

Gdy rze­czy­wi­ście do tego doszło, ojciec natych­miast kazał syno­wi opu­ścić swój dom. Aby kon­fron­ta­cja sta­ła się jesz­cze bar­dziej dra­ma­tycz­na, potrzeb­ny był dodat­ko­wy bodziec, w odpo­wied­ni spo­sób roz­bu­dza­ją­cy przy­cza­jo­ną manię Fio­do­ra. Chro­nos rozu­miał, że nale­ży ude­rzyć w Ław­riusz­kę. Choć Tana­tos celo­wo otarł się bru­nat­nym ciel­skiem o okno Jima przed ata­kiem (karzeł liczył na to, że pro­ta­go­ni­sta popę­dzi na miej­sce zbrod­ni), to nawet gdy­by Jim nie zja­wił się pod poko­jem Ław­riusz­ki tam­tej nocy, podej­rze­nie wzbu­rzo­ne­go ojca w natu­ral­ny spo­sób padło­by na odtrą­co­ne­go syna – para­no­icy jego pokro­ju tłu­mią na ogół poczu­cie winy w sto­sun­ku do osób, któ­re krzyw­dzą, jed­no­cze­śnie spo­dzie­wa­jąc się po nich jak naj­ohyd­niej­szej zemsty. Tym razem wszyst­ko poszło wspa­nia­le. Chro­nos spo­dzie­wał się ręko­czy­nów, ale poje­dy­nek na sza­ble mię­dzy ojcem i synem prze­rósł jego naj­śmiel­sze sny. Choć od daw­na już czuł się więk­szy od wszyst­kich śmier­tel­nych pisa­rzy, tam­tej nocy utwier­dził się w prze­ko­na­niu, że prze­ści­gnął same­go Szek­spi­ra.

Karzeł miał zale­d­wie jed­ną noc na przy­go­to­wa­nie do poje­dyn­ku. Gdy­by tak Jim zamor­do­wał wła­sne­go ojca w wal­ce! Cóż za dia­bel­ska dra­ma­tur­gia, jak­że do bólu sym­bo­licz­na była­by taka sce­na! Chro­nos posta­no­wił dać Jimo­wi oka­zję do zada­nia śmier­tel­ne­go cio­su, licząc że strach i wście­kłość wystar­czą, by sko­rzy­stał z nada­rza­ją­cej się spo­sob­no­ści. Śmierć same­go Jima cał­ko­wi­cie go nie pocią­ga­ła. Dla­te­go wła­śnie Tana­tos zakradł się w nocy do poko­iku sekun­dan­ta ojca, po cichu wykradł jego broń, w drew­nia­nej pra­cow­ni stę­pił sza­ble na kawał­ku cegły, a wresz­cie pod­pi­ło­wał obie klin­gi tuż przy jel­cu (tak by wcię­cie nie było widocz­ne na pierw­szy rzut oka). Po wszyst­kim odło­żył kru­che ostrza na miej­sce.

Mon­strum oglą­da­ło poje­dy­nek z dachu rezy­den­cji, przy­cza­jo­ne za komi­nem i goto­we w każ­dej chwi­li inter­we­nio­wać, gdy­by mimo wszyst­ko pro­ta­go­ni­sta prze­gry­wał. Choć sza­ble pękły dwu­krot­nie i dwu­krot­nie ojciec był wysta­wio­ny na gład­kie cię­cie syna, Jim nie zadał mu choć­by naj­drob­niej­szej rany. Chro­nos zasta­na­wiał się nad tym wie­lo­krot­nie, ale nigdy nie pojął natu­ry owej dziw­nej miło­ści, któ­ra wstrzy­ma­ła wów­czas ramię jego boha­te­ra. Gdy Fio­dor, wol­ny od podob­nych skru­pu­łów, zabie­rał się już do pode­rżnię­cia gar­dła prze­ciw­ni­ko­wi, Tana­tos zaata­ko­wał. Było to wyj­ście awa­ryj­ne, plan nawet nie B, ale D. Cała dra­ma­tur­gia star­cia ojca z synem pry­snę­ła, kie­dy na sce­nę wpa­ra­do­wał wiel­ki goryl.

Chro­nos sądził, że gorzej już być nie może. A jed­nak: gdy Jim nie­mal prze­po­ło­wił Tana­to­sa sza­blą, ratu­jąc Fio­do­ra, któ­re­go powi­nien był nie­na­wi­dzić, kar­ło­wi opa­dły ręce. Prze­czu­wał to od jakie­goś cza­su, ale teraz już wie­dział – Jim oka­zał się być pomył­ką i przez swo­ją głu­po­tę nigdy nie mógł stać się pro­ta­go­ni­stą jego opus magnum.

Nie­speł­na trzy tygo­dnie zaję­ło porwa­ne­mu Tana­to­so­wi doczoł­ga­nie się do swo­je­go stwór­cy. Chro­nos nie opusz­czał w tym cza­sie pra­cow­ni i zawie­sił nie­mal całą zawo­do­wą i lite­rac­ką dzia­łal­ność, oba­wia­jąc się czy­nić cokol­wiek bez pomo­cy swej pra­wej ręki. Zamknię­ty w czte­rech ścia­nach, bole­śnie prze­ży­wał kry­zys twór­czy. Nie mógł pisać, rze­czy­wi­stość wyda­wa­ła mu się zbyt kapry­śna. Pewien już tyl­ko głu­po­ty swo­ich boha­te­rów, posta­no­wił dopro­wa­dzić do koń­ca cho­ciaż wątek cię­żar­nej Aga­ty. Pole­cił jej tele­fo­nicz­nie, by odna­la­zła Jima. Bez więk­sze­go wysił­ku prze­ko­nał ją, że musi wycho­wy­wać swo­je dziec­ko z jego „praw­dzi­wym” ojcem.

Aga­ta była w cią­ży od dwóch mie­się­cy, kie­dy roz­pra­wia­ła z kar­łem o tym, czy zajść w nią, czy nie, a jeśli tak, to z kim. Bio­lo­gicz­nym ojcem był rzecz jasna Kazi­mierz. Praw­nicz­ka nale­ża­ła do nie­licz­nej gru­py kobiet, u któ­rych w pierw­szym try­me­strze cią­ży wystę­pu­je jesz­cze mie­siącz­ka. Dla­te­go bystre oko Chro­no­sa mogło dostrzec, co dzie­je się w jej brzu­chu, na dłu­go przed nią samą. Karzeł posta­no­wił wyko­rzy­stać tą wie­dzę. Po balu u Lodo­vi­co wmó­wił Aga­cie, że to Jim ją zapłod­nił (teo­ria trzy­ma­ła się kupy, bo Chro­nos zor­ga­ni­zo­wał bal w jej płod­ne dni), a rosną­cy szyb­ko brzuch prze­ko­nał ją o jego słusz­no­ści. Oczy­wi­ście brzuch rósł zde­cy­do­wa­nie za szyb­ko, jak na pierw­sze mie­sią­ce cią­ży, ale Aga­ta była nie za mądra i sza­le­nie naiw­na – sło­wa jej aktu­al­ne­go guru zawsze wyda­wa­ły się jej praw­dziw­sze od rze­czy­wi­sto­ści, a daw­no już prze­sta­ła korzy­stać z usług zwy­kłych leka­rzy. Chro­nos spo­dzie­wał się, że Jim tym łatwiej da się nabrać na pod­stęp.

To był ostat­ni z pomy­słów kar­ła. Stan nie­mo­cy twór­czej, z któ­re­go nie mógł się wydo­być od cza­su poje­dyn­ku na Bez­kre­sach, prze­ro­dził się w zobo­jęt­nie­nie i coś w rodza­ju apa­tii – Chro­nos prze­stał w koń­cu dbać nawet o takie rze­czy, jak zamknię­cie drzwi­czek do wła­snej tajem­nej pra­cow­ni.

O autorze

Jonathan Scovil

ur. 1991, prozaik, debiutant. Doktorant w Instytucie Socjologii UW. Urodził się w Toronto, mieszka w Warszawie.