wywiady / o książce

Podskórne zło

Elżbieta Sobolewska

Juliusz Pielichowski

Rozmowa Juliusza Pielichowskiego z Elżbietą Sobolewską, towarzysząca wydaniu książki Biblia i inne historie Pétera Nádasa, w tłumaczeniu Elżbiety Sobolewskiej, która ukazała się w Biurze Literackim 7 października 2019 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Juliusz Pie­li­chow­ski: Péter Nádas na dobre zaist­niał w pol­sz­czyź­nie dopie­ro nie­daw­no za spra­wą bodaj naj­waż­niej­szej powie­ści w swo­im dorob­ku, monu­men­tal­nej Pamię­ci, wyda­nej dwa lata temu nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go. Co praw­da jesz­cze w latach osiem­dzie­sią­tych uka­zał się u nas prze­kład jego debiu­tanc­kiej powie­ści, Koniec pew­nej sagi rodzin­nej, ale – z róż­nych, jak się moż­na domy­ślać powo­dów – nie prze­ło­żył się on wte­dy na więk­sze zain­te­re­so­wa­nie jed­nym z naj­waż­niej­szych współ­cze­snych pisa­rzy węgier­skich; na dłu­gie lata Nádas znik­nął z lite­rac­kie­go hory­zon­tu, przy­naj­mniej po tej stro­nie Odry. Dopie­ro pod koniec ubie­głe­go wie­ku uka­za­ła się po pol­sku – w Pani prze­kła­dzie – zna­ko­mi­ta nowe­la Miłość (któ­ra zresz­tą docze­ka­ła się wzno­wie­nia), a dwa lata temu, jako się rze­kło, pozna­li­śmy w koń­cu Náda­sa od stro­ny wiel­kich powie­ści, za któ­re jest chy­ba naj­bar­dziej w świe­cie cenio­ny. Dziś w ręce czy­tel­ni­ków tra­fia tom opo­wia­dań Biblia i inne histo­rie. Dla­cze­go, po tak nie­zwy­kłym przed­się­wzię­ciu, jakim musiał być dla Pani prze­kład Pamię­ci, zde­cy­do­wa­ła się Pani się­gnąć po te wła­śnie opo­wia­da­nia?

Elż­bie­ta Sobo­lew­ska: To była wspól­na decy­zja moja i wydaw­cy, żeby zacząć w spo­sób sys­te­mo­wy poka­zy­wać twór­czość pisa­rza, któ­ry odniósł w Pol­sce, a przez trzy­dzie­ści lat od pierw­szej węgier­skiej publi­ka­cji rów­nież w Euro­pie, tak wiel­ki suk­ces. Nie chcia­ła­bym zdra­dzać tajem­nic wydaw­nic­twa, ale tyle mogę powie­dzieć, że książ­ka sprze­da­je się w nakła­dzie rzad­ko spo­ty­ka­nym w przy­pad­ku tak trud­nej lite­ra­tu­ry, zwłasz­cza kie­dy autor pocho­dzi z kra­ju spo­za zachod­nie­go obsza­ru języ­ko­we­go.

Wra­ca­jąc do Biblii, jest to pro­za znacz­nie łatwiej­sza w odbio­rze niż wspo­mnia­na Pamięć, utwór w jakimś sen­sie typo­wy dla lite­ra­tu­ry post­mo­der­ni­zmu, acz­kol­wiek Nádas dystan­su­je się od tego rodza­ju szu­flad­ko­wa­nia. Ja też wolę uży­wać ter­mi­nu nowa pro­za węgier­ska, gdyż umiesz­cza on auto­rów w cza­sie, jed­no­cze­śnie wska­zu­jąc na nowy, nie­zna­ny do lat sie­dem­dzie­sią­tych para­dyg­mat. Oczy­wi­ście pro­za łatwiej­sza w per­cep­cji to nie pro­za zła czy sła­ba. Tomy debiu­tanc­kie, o ile nie mamy do czy­nie­nia z auto­rem jed­ne­go tytu­łu, zazwy­czaj są prost­sze w for­mie, a z doj­rza­łym warsz­ta­tem pisa­rza spo­ty­ka­my się dopie­ro w kolej­nych dzie­łach. Wła­śnie tak, jak mia­ło to miej­sce w przy­pad­ku Náda­sa.

Wyda­nie Biblii daje więc nadzie­ję, że auto­rem zain­te­re­su­je się szer­szy krąg czy­tel­ni­ków. A to w sytu­acji, kie­dy z ogrom­ne­go dorob­ku auto­ra po pol­sku uka­za­ły się dopie­ro trzy książ­ki, nie jest bez zna­cze­nia. Ale do dal­szych pla­nów pew­nie jesz­cze wró­ci­my.

Tom Biblia i inne histo­rie uka­zał się na Węgrzech w 1988 roku, choć war­to wspo­mnieć, że nie­któ­re z tek­stów są znacz­nie star­sze, jak cho­ciaż­by tytu­ło­we opo­wia­da­nie Biblia, któ­re pocho­dzi z same­go począt­ku karie­ry lite­rac­kiej Náda­sa. Ten wcze­sny cha­rak­ter daje się zauwa­żyć w samej tkan­ce tek­stu, któ­ry – jak­kol­wiek nie­zwy­kle cie­ka­wy, zwłasz­cza jeśli cho­dzi o odda­nie atmos­fe­ry powo­jen­nych, komu­ni­stycz­nych Węgier i ich opre­syj­ne­go apa­ra­tu wła­dzy – jest też tek­stem ini­cja­cyj­nym, nie tyl­ko w war­stwie fabu­lar­nej, ale i dla same­go pisa­rza. Nar­ra­to­rem kil­ku opo­wia­dań jest dora­sta­ją­cy chło­piec. Zna­jąc z grub­sza bio­gra­fię auto­ra, może­my odnieść wra­że­nie, że mają one po czę­ści cha­rak­ter auto­bio­gra­ficz­ny – czy słusz­nie? Jak na tle dorob­ku Náda­sa usy­tu­owa­ła­by Pani te opo­wia­da­nia? Czy moż­na powie­dzieć, że są one cha­rak­te­ry­stycz­ne dla jego twór­czo­ści, czy może czymś się na tle innych utwo­rów wyróż­nia­ją?

W isto­cie, tom, któ­ry publi­ku­je w moim prze­kła­dzie Biu­ro Lite­rac­kie, został wyda­ny na Węgrzech w 1988 roku, a nie­któ­ry opo­wia­da­nia pocho­dzą z lat dużo wcze­śniej­szych, kie­dy moż­li­wo­ści swo­bod­ne­go kon­te­sto­wa­nia sys­te­mu były moc­no ogra­ni­czo­ne. Z dru­giej stro­ny autor, przy­wo­łu­jąc emo­cje z lat dzie­ciń­stwa, rysu­je wia­ry­god­ny obraz odczu­wa­nia świa­ta przez dziec­ko, któ­re wie­lu spraw nie jest jesz­cze w sta­nie zro­zu­mieć. I jedy­nie prze­czu­wa, że wokół dzie­je się coś złe­go. To pod­skór­ne zło jest nutą nada­ją­cą ton całe­mu zbio­ro­wi tek­stów. Nic nie jest tu powie­dzia­ne dosłow­nie, nic nie jest do koń­ca wyeks­pli­ko­wa­ne. Pla­stycz­ny w odbio­rze tekst ewo­lu­uje wraz z odbior­cą, któ­re­go punkt odnie­sie­nia z koniecz­no­ści jest funk­cją cza­su. Odwo­łu­jąc się do teo­rii inter­pre­ta­cji dzie­ła lite­rac­kie­go przez pry­zmat odbior­cy, ini­cja­cyj­ny w swo­im pod­sta­wo­wym cha­rak­te­rze tekst doj­rze­wa wraz z poja­wia­niem się kolej­nych dzieł auto­ra, takich jak choć­by Pamięć czy nie­daw­no wyda­ny auto­bio­gra­ficz­ny tom Prze­bły­ski szcze­gó­łów.

Czy moż­na zaś zbiór Biblia i inne histo­rie uznać za tek­sty o cha­rak­te­rze auto­bio­gra­ficz­nym? Kie­dyś Imre Ker­tész, węgier­ski lau­re­at lite­rac­kiej Nagro­dy Nobla, przed­sta­wił nastę­pu­ją­cą teo­rię: on, Imre Ker­tész, two­rzy auto­ra, autor two­rzy postać pierw­szo­oso­bo­we­go nar­ra­to­ra, któ­ry opo­wia­da histo­rię. Chy­ba tro­chę podob­nie postę­pu­je Nádas i sądzę, że tego rodza­ju jest też jego rela­cja z wła­sny­mi tek­sta­mi. W dru­giej poło­wie XX wie­ku wąt­ki auto­bio­gra­ficz­ne były czę­stą osno­wą węgier­skich tek­stów lite­rac­kich. Co nie­kie­dy nawet sta­wa­ło się powo­dem, nie­słusz­nych – uwa­żam – zarzu­tów, że więk­szość przed­sta­wi­cie­li nowe­go nur­tu nie potra­fi wymy­śleć fik­cyj­nej opo­wie­ści. Na przy­kład w pro­zie Esterházy’ego poja­wia­ją się rze­czy­wi­ste nazwi­ska i imio­na człon­ków jego naj­bliż­szej rodzi­ny. U Ker­tésza mamy do czy­nie­nia z prze­nie­sio­ny­mi z realiów rze­czy­wi­sto­ścią histo­rycz­ną i oso­bi­sty­mi doświad­cze­nia­mi, u Náda­sa ten zwią­zek wyda­je się dal­szy, ale z całą pew­no­ścią nie jest to pro­za taka jak u kolej­ne­go z naj­waż­niej­szych przed­sta­wi­cie­li węgier­skiej nowej pro­zy − Lasz­ló Krasznahorkai’ego, któ­re­go powie­ści zbu­do­wa­ne są na grun­cie meta­fo­rycz­nej fik­cji.

Powiedz­my tro­chę wię­cej o świe­cie opo­wia­dań Náda­sa, któ­ry róż­ni się nie­co od tego, jaki zna­my z Pamię­ci. Are­ną wyda­rzeń opi­sa­nych w Biblii są – jak wspo­mnia­łem – powo­jen­ne, komu­ni­stycz­ne Węgry, na któ­rych doświad­cze­nie woj­ny kła­dzie się jesz­cze bar­dzo dłu­gim, mrocz­nym cie­niem. Cie­ka­wym rysem wyda­je się też zde­rze­nie rze­czy­wi­sto­ści miej­skiej i wiej­skiej, któ­re odnaj­dzie­my w wie­lu skła­da­ją­cych się na tom tek­stach. Moż­na odnieść wra­że­nie, że Náda­sa szcze­gól­nie moc­no fascy­nu­je ten styk dwóch bar­dzo róż­nych świa­tów i oby­cza­jo­wo­ści.

Jed­nak nie do koń­ca tak jest. Choć­by wątek, w któ­rym w Pamię­ci nar­ra­to­rem jest nasto­la­tek, roz­gry­wa się na Węgrzech, a jego histo­ria naj­praw­do­po­dob­niej zaczerp­nię­ta zosta­ła z moty­wów auto­bio­gra­ficz­nych. Komu­ni­stycz­ne Węgry poja­wia­ją się w Pamię­ci tak­że w sce­nach odwo­łu­ją­cych się do opre­sji sta­li­now­skie­go ter­ro­ru Rako­sie­go czy powsta­nia w 1956 roku. I to są ele­men­ty bar­dzo waż­ne, z tego powo­du Pamięć jest powie­ścią gene­ra­cyj­ną. Oso­bi­ste doświad­cze­nie Náda­sa słu­ży tyl­ko za punkt odnie­sie­nia, nasy­ca opo­wieść wia­ry­god­no­ścią, ale jest prze­nie­sio­ne na całe poko­le­nie, któ­re nazna­czo­ne reżi­mem zawsze już będzie inne od swo­ich rówie­śni­ków zza muru ber­liń­skie­go. A trau­ma, jaką prze­ży­li Węgrzy po upad­ku paź­dzier­ni­ko­we­go powsta­nia, sta­nie się póź­niej pod­gle­biem „gula­szo­we­go komu­ni­zmu” z cza­sów Kada­ra.

Trans­for­ma­cja Buda­pesz­tu, jaką to mia­sto prze­szło w sen­sie spo­łecz­no-urba­ni­stycz­nym w latach pięć­dzie­sią­tych, też jest spe­cy­ficz­nym doświad­cze­niem środ­ko­wo-euro­pej­skim. Wysie­dle­nia lud­no­ści, bo to mam na myśli, mia­ły na celu poza zapew­nie­niem ele­ganc­kich miesz­kań dla komu­ni­stycz­nej nomen­kla­tu­ry, prze­ta­so­wa­nie spo­łecz­ne tej, wznie­sio­nej w naj­lep­szych latach roz­wo­ju miej­skiej kla­sy śred­niej, aglo­me­ra­cji. Do opusz­czo­nych przez wła­ści­cie­li miesz­kań spro­wa­dza­no nowych loka­to­rów, do tych lep­szych „swo­ich ludzi”, do tych gor­szych choć­by lud­ność ze wsi.

Styk dwóch oby­cza­jo­wo­ści, opi­sy­wa­ny przez Náda­sa w Biblii, poja­wia się też w Pamię­ci, tam jed­nak wie­my z całą pew­no­ścią, że cho­dzi o obrze­ża Buda­pesz­tu, na któ­rych mogli miesz­kać boha­te­ro­wie powie­ści. Tam też, o ile moż­na sądzić na pod­sta­wie życio­ry­su auto­ra, mógł się on zetknąć z życiem ludzi żyją­cych z rol­nic­twa, ogrod­nic­twa czy hodow­li.

Za fascy­na­cją Náda­sa sty­kiem oby­cza­jo­wo­ści stoi raczej mało ugrun­to­wa­na toż­sa­mość nowej kla­sy spo­łecz­nej. Zresz­tą nie nazwa­ła­bym tego fascy­na­cją, ile potrze­bą odno­to­wa­nia socjo­lo­gicz­ne­go feno­me­nu, jakim był dla tych ludzi nagły awans spo­łecz­ny, a tak­że, jak był on czy mógł być odbie­ra­ny przez przed­sta­wi­cie­li tra­dy­cyj­nej kla­sy śred­niej czy wyż­szej. Taką boha­ter­ką na przy­kład jest Kla­ra z Biblii, takim boha­te­rem wyda­je się nar­ra­tor Pamię­ci, i nie­ko­niecz­nie trze­ba tu doszu­ki­wać się związ­ków z bio­gra­fią pisa­rza.

W peł­ni się zga­dzam, że łatwo popaść w pew­ną prze­sa­dę w tro­pie­niu bio­gra­ficz­nych zależ­no­ści, z dru­giej jed­nak stro­ny, nie­któ­re wąt­ki wspól­ne dla opo­wia­dań i bio­gra­fii pisa­rza, w natu­ral­ny spo­sób pro­wo­ku­ją do sta­wia­nia pytań o ich rolę w prze­strze­ni tek­stu. Takim tema­tem jest cho­ciaż­by kwe­stia pamię­ci o węgier­skich Żydach i sto­su­nek Węgrów do oca­la­łych z Zagła­dy. W Biblii poja­wia się on w poru­sza­ją­cym opo­wia­da­niu „Bara­nek”, trak­tu­ją­cym o smut­nym powo­jen­nym losie nie­ja­kie­go pana Rótha. Na ile dla Náda­sa, któ­ry otwar­cie mówi o swo­ich żydow­skich korze­niach, jest to temat waż­ny i bole­sny – zarów­no w Biblii, jak i w innych jego tek­stach?

Co do sto­sun­ku Węgrów do Żydów oca­la­łych z Holo­cau­stu Nádas o tym wie­le nie pisze. W Biblii mamy postać wspo­mnia­ne­go pana Rótha, któ­ry nie jest akcep­to­wa­ny przez oto­cze­nie z powo­du swo­jej inno­ści. Dzie­ci mówią o nim Żyd, piszą Żyd na ścia­nie jego domu, ale jak­by bez świa­do­mo­ści, co tak napraw­dę mają na myśli. Nie lubią go, bo jest inny, bo skry­wa jakąś tajem­ni­cę. O losach węgier­skich Żydów Nádas obszer­nie pisze dopie­ro w Prze­bły­skach szcze­gó­łów, któ­re sta­no­wią swe­go rodza­ju pocho­dze­nio­wy coming out auto­ra. Dotych­czas bowiem ani w swo­jej pro­zie, ani w publicz­nych wypo­wie­dziach nie nawią­zy­wał do kwe­stii zwią­za­nych z wyzna­niem czy pocho­dze­niem. W tomie Biblia, poza wąt­kiem Rótha, jest wła­ści­wie tyl­ko jeden frag­ment poświę­co­ny tej kwe­stii – mowa w nim o ojcu ukry­wa­ją­cym się w piw­ni­cy, któ­re­mu mat­ka przy­no­si­ła jedze­nie. A na wierz­chu koszy­ka dla nie­po­zna­ki kła­dła tytu­ło­wą Biblię. Ale to są jesz­cze lata dru­giej woj­ny świa­to­wej. O rodzi­nie boha­te­ra zaś dowia­du­je­my się tyl­ko tyle, że są komu­ni­sta­mi i ate­ista­mi.

No wła­śnie, wyda­je się, że świat opi­sy­wa­ny Biblii i innych histo­riach naj­czę­ściej z per­spek­ty­wy dziec­ka jest przede wszyst­kim świa­tem „tu i teraz”, dla któ­re­go wyda­rze­nia histo­rycz­ne sta­no­wią nie­usu­wal­ne tło, ale to nie one są klu­czo­wym wymia­rem rze­czy­wi­sto­ści. Czy nie jest tak, jak ma to miej­sce w przy­pad­ku bar­dzo wie­lu pisa­rzy środ­ko­wo-wschod­nio-euro­pej­skich, że Histo­ria, tym razem pisa­na wiel­ką lite­rą, jest w nie­unik­nio­ny spo­sób jed­ną z obse­sji Náda­sa, rze­czy­wi­sto­ścią w jakimś sen­sie pod­sta­wo­wą, któ­rą jed­nak – wła­śnie przez osten­ta­cyj­ne zanu­rze­nie boha­te­rów w świe­cie codzien­no­ści – pró­bu­je on prze­zwy­cię­żyć, kon­cen­tru­jąc się na tym, co w każ­dym życiu naj­waż­niej­sze, czy­li życiu jako takim?

Wyda­je mi się, przy­naj­mniej z per­spek­ty­wy tek­stów, że czas jest dla Náda­sa pew­nym kon­ti­nu­um, że nie ist­nie­je histo­ria bez teraź­niej­szo­ści, bo to ona jest dla nas punk­tem odnie­sie­nia. Z jed­nej stro­ny prze­cież nawet histo­ry­cy dobrze obe­zna­ni z tech­ni­ką wery­fi­ka­cji źró­deł mogą roz­ma­icie je odczy­ty­wać w zależ­no­ści od cza­su, kie­dy to czy­nią. Z dru­giej zaś stro­ny histo­ria ma na teraź­niej­szość prze­moż­ny wpływ, bo to ona, zarów­no bliż­sza, jak i  dal­sza, kształ­tu­je nasze posta­wy oraz nasz ogląd świa­ta. Boha­te­ro­wie Náda­sa zanu­rze­ni w banal­nej nie­mal codzien­no­ści dla­te­go wła­śnie są tak wyra­zi­ści, bo gdzieś w tle czu­je­my „prze­bły­ski” prze­szło­ści. A to nic inne­go, jak wła­śnie histo­ria. Ale tu zastrze­gam, że jestem zwo­len­nicz­ką teo­rii, iż tekst jest samo­dziel­nym bytem, zatem na pyta­nie, czy coś jest, czy nie jest obse­sją Náda­sa, nie chcia­ła­bym udzie­lać odpo­wie­dzi.

Poroz­ma­wiaj­my przez chwi­lę o szer­szym kon­tek­ście lite­ra­tu­ry węgier­skiej, któ­ra zawsze wyda­wa­ła mi się nie­zwy­kle pocią­ga­ją­ca tak­że ze wzglę­du na oczy­wi­stą barie­rę języ­ko­wą; w przy­pad­ku języ­ka węgier­skie­go – w prze­ci­wień­stwie do, daj­my na to, cze­skie­go czy ukra­iń­skie­go – jest ona dla nas kom­plet­nie nie­prze­pusz­czal­na, jeśli nie zada­my sobie tru­du grun­tow­ne­go pozna­nia języ­ka. Bez tłu­ma­czy lite­ra­tu­ra ta pozo­sta­wa­ła­by zupeł­nie nie­do­stęp­na. Szczę­śli­wie wyda­je się, że spo­śród lite­ra­tur środ­ko­wo­eu­ro­pej­skich, wła­śnie węgier­ska cie­szy się u nas, i to od wie­lu już lat, wyjąt­ko­wo dużą popu­lar­no­ścią. To jasne, że Pola­cy i Węgrzy wciąż darzą się wza­jem­ną sym­pa­tią, zna­my jej histo­rycz­ne pod­ło­że, ale czy jest w samej lite­ra­tu­rze węgier­skiej jakiś ton czy jakość, któ­ra według Pani jest szcze­gól­nie nam bli­ska bądź pokrew­na? Jakie są, Pani zda­niem, powo­dy tak duże­go jej powo­dze­nia u nas?

Chy­ba jed­nak trud­no tu mówić o bli­sko­ści czy pokre­wień­stwie, bo mimo nie­wiel­kiej odle­gło­ści geo­gra­ficz­nej nie było w ostat­nich stu­le­ciach wie­le prze­ni­ka­nia się pomię­dzy kul­tu­ra­mi naszych kra­jów. I może to nawet dobrze, bo jeste­śmy dla sie­bie bar­dziej inte­re­su­ją­cy. Nie­mniej z powo­dów histo­rycz­nych jeste­śmy dla sie­bie zarów­no pod wzglę­dem kul­tu­ro­wym, jak i oby­cza­jo­wym zro­zu­mia­li. To uła­twia prze­kład, mimo cał­ko­wi­tej inno­ści języ­ka. Bo w grun­cie rze­czy w sztu­ce trans­la­tor­skiej to nie tyle język wyj­ścio­wy sta­no­wi naj­więk­sze wyzwa­nie, ile odna­le­zie­nie jego ekwi­wa­len­tu w języ­ku doce­lo­wym. Kie­dy zaś mamy do czy­nie­nia z prze­pa­ścią kul­tu­ro­wą czy cywi­li­za­cyj­ną zada­nie sta­je się nie­kie­dy nawet mało wyko­nal­ne. Zawsze mnie intry­go­wa­ło, jak moż­na na przy­kład prze­tłu­ma­czyć Esterházy’ego na mon­gol­ski. Co zro­bić z całym baga­żem euro­pej­skie­go doświad­cze­nia i tra­dy­cji? No a tu, w obrę­bie Euro­py, mamy tro­chę pro­ściej.

Feno­me­nem, któ­ry z całą pew­no­ścią jest dla nas inte­re­su­ją­cy, i nadal nie­wy­star­cza­ją­co zba­da­ny, jest poja­wie­nie się w latach osiem­dzie­sią­tych ubie­głe­go wie­ku wspo­mnia­ne­go już nur­tu nowej pro­zy węgier­skiej. Mia­ło to bowiem miej­sce w cza­sach nie­szcze­gól­nie słu­żą­cych swo­bod­ne­mu wyra­ża­niu myśli, a tym bar­dziej pre­zen­to­wa­niu odnie­sień do powo­jen­nej histo­rii Węgier. Nie wspo­mi­na­jąc o toczą­cym się od dwu­dzie­sto­le­cia mię­dzy­wo­jen­ne­go spo­rze pomię­dzy tzw. pisa­rza­mi ludo­wy­mi a miej­ski­mi, w któ­rym po woj­nie pro­mo­wa­ni byli ci pierw­si, a ci dru­dzy, choć nikt nie odwa­żył się podać w wąt­pli­wość lite­rac­kich war­to­ści na przy­kład twór­ców sku­pio­nych wokół poko­leń pisma lite­rac­kie­go „Nyugat”, byli trak­to­wa­ni jako relikt histo­rii. Tym­cza­sem to wła­śnie do „Nyuga­tu” nawią­zał nowy nurt koja­rzo­ny powszech­nie z zało­że­nia­mi este­tycz­ny­mi post­mo­der­ni­zmu. I tak oto w latach, kie­dy w Pol­sce cią­gle jesz­cze czu­li­śmy zło­wiesz­cze wspo­mnie­nie sta­nu wojen­ne­go, na Węgrzech doszli do gło­su pisa­rze, któ­rzy w spo­sób rady­kal­ny podyk­to­wa­li zupeł­nie odmien­ny ton. Ode­szli od line­ar­ne­go kon­stru­owa­nia opo­wie­ści, języ­ko­wi i for­mie przy­pi­sa­li nad­rzęd­ną rolę, mawia­no nawet, że u tych auto­rów język jest jed­nym z boha­te­rów. Dziś zaś słyn­ne zda­nie Esterházy’ego: „nie myśl­my o ludzie i naro­dzie, myśl­my o pod­mio­cie i orze­cze­niu”, sta­ło się na Węgrzech wręcz obra­zo­bur­cze, a Esterházy’ego tam­tej­si decy­den­ci okrzyk­nę­li mia­nem „nisz­czy­cie­la kul­tu­ry”. Więc jak na dziś, chy­ba – miej­my nadzie­ję – dzie­li nas jesz­cze kil­ka kro­ków.

Chciał­bym Panią pod­py­tać tro­chę o tłu­ma­cze­nie Náda­sa. W komen­ta­rzu „Pamięć – spo­wiedź tłu­ma­cza”, towa­rzy­szą­cym pre­mie­rze Pamię­ci, nie­zwy­kle zaj­mu­ją­co pisa­ła Pani o wyzwa­niu, jakim było wykre­owa­nie w pol­sz­czyź­nie sty­lu, któ­ry oddał­by wie­lo­płasz­czy­zno­wy cha­rak­ter nar­ra­cji Náda­sa, zawi­łą skład­nię jego potęż­nej machi­ny powie­ścio­wej. Czy w przy­pad­ku prze­kła­du Biblii i innych histo­rii jakiś aspekt pra­cy nad tek­stem oka­zał się dla Pani szcze­gól­nie inte­re­su­ją­cy? Co było naj­więk­szym wyzwa­niem w tłu­ma­cze­niu opo­wia­dań?

Po prze­kła­dzie Pamię­ci, któ­rej boha­te­ro­wie wywo­dzi­li się z zupeł­nie inne­go śro­do­wi­ska, musia­łam doko­nać pew­nej sty­li­stycz­nej wol­ty. I to wła­śnie lubię i cenię u Náda­sa. Bogac­two języ­ka i umie­jęt­ność stwo­rze­nia języ­ko­wej rze­czy­wi­sto­ści, któ­ra za każ­dym razem jest jed­nak inna. Moż­na powie­dzieć, że doświad­cze­nie trans­la­tor­skie, jakie zyska­łam pod­czas prze­kła­du Pamię­ci, rzecz jasna tyl­ko w meta­fo­rycz­nym sen­sie, musia­łam odwie­sić na kołek. Jak gdy­bym tłu­ma­czy­ła kolej­ne­go auto­ra. Poza tym język dziec­ka zawsze jest w lite­ra­tu­rze trud­ną spra­wą, bo to jest jed­nak pew­na kre­acja. W dodat­ku dziec­ka czy dzie­ci sprzed pięć­dzie­się­ciu powiedz­my laty. A język dzie­ci i mło­dzie­ży zmie­nia się naj­szyb­ciej. I tu trze­ba było zna­leźć spo­sób, żeby nie popaść w pułap­kę sty­li­stycz­nej ahi­sto­rycz­no­ści, a jed­no­cze­śnie stwo­rzyć tekst, któ­ry dla dzi­siej­sze­go czy­tel­ni­ka będzie brzmiał natu­ral­nie.

Za spra­wą Biblii i innych histo­rii nasza zna­jo­mość dorob­ku Náda­sa się pogłę­bia, ale spo­ro też wciąż pozo­sta­je do odkry­cia – myślę tu cho­ciaż­by o trzy­to­mo­wej powie­ści Pár­hu­za­mos tör­téne­tek (Histo­rie rów­no­le­głe) z 2005 roku, któ­rej uka­za­ła się już m.in. po angiel­sku i nie­miec­ku. Na koniec naszej roz­mo­wy chciał­bym zapy­tać o inne utwo­ry z dorob­ku Náda­sa, któ­re Pani zda­niem są szcze­gól­nie waż­ne i war­te prze­ło­że­nia – czy pra­cu­je Pani obec­nie nad kolej­ny­mi jego tek­sta­mi?

Nie ule­ga wąt­pli­wo­ści, że nale­ża­ło­by roz­wa­żyć pol­skie wyda­nie Histo­rii rów­no­le­głych. To wyjąt­ko­wo cie­ka­wy tekst, ja postrze­gam go ponie­kąd jako for­mę pośred­nią mię­dzy monu­men­tal­ną powie­ścią a zbio­rem kil­ku­dzie­się­ciu małych powie­ści, gatun­ku, w któ­rym Węgrzy nie mają sobie rów­nych. Nie są to jed­nak tek­sty oddziel­ne, lecz łączą­ce się wąt­ka­mi, spla­ta­ją­cy­mi ze sobą losy boha­te­rów. Obec­nie pra­cu­ję nad prze­kła­dem dwóch roz­dzia­łów, któ­re zosta­ną opu­bli­ko­wa­ne w mie­sięcz­ni­ku „Lite­ra­tu­ra na Świe­cie” poświę­co­nym w cało­ści pisar­stwu Náda­sa. Boha­te­rem jed­ne­go z nich jest mor­der­ca i ojco­bój­ca. W innym poja­wia się to samo nazwi­sko w kon­tek­ście zbrod­ni nazi­stow­skich. Moż­na zatem przy­pusz­czać, że prze­szłość ojca mia­ła dla dra­ma­tycz­ne­go fina­łu histo­rii o mło­dym Niem­cu jakieś zna­cze­nie. Dodać trze­ba, że tym razem cała powieść roz­gry­wa się w Niem­czech, a Nádas odcho­dząc od węgier­skich realiów, pisze o ludz­kich dyle­ma­tach i emo­cjach, któ­re bez wzglę­du na geo­gra­fię czy histo­rię w grun­cie rze­czy zawsze są podob­ne. I tym razem nie moż­na już było­by zarzu­cić auto­ro­wi nad­mier­ne­go korzy­sta­nia z wła­snej bio­gra­fii, akcja powie­ści jest bowiem cał­ko­wi­cie fik­cyj­na.

Miej­my zatem nadzie­ję, że publi­ka­cja w „Lite­ra­tu­rze na Świe­cie”, pod­ję­ta na zasa­dzie wyjąt­ku, gdyż mie­sięcz­nik nie publi­ku­je tek­stów auto­rów już obec­nych na pol­skim ryn­ku książ­ko­wym, przy­czy­ni się do umoż­li­wie­nia zarów­no wydaw­cy, jak i mnie pod­ję­cia się tej ogrom­nej pra­cy. Histo­rie rów­no­le­głe to dzie­ło liczą­ce ponad dwa tysią­ce stron, więc o pra­cy prze­kła­do­wej nale­ży myśleć w latach, a nie w mie­sią­cach. A że Histo­rie, podob­nie jak Pamięć, odnio­są czy­tel­ni­czy suk­ces, a jed­no­cze­śnie tak jak Pamięć wyso­ko oce­nią je kry­ty­cy, jestem nie­mal pew­na.

Będzie­my zatem cze­kać na Histo­rie rów­no­le­głe. Bar­dzo dzię­ku­ję za roz­mo­wę.

O autorach i autorkach

Elżbieta Sobolewska

Hungarystka, redaktorka, tłumaczka współczesnej prozy węgierskiej, głównie z nurtu postmodernizmu. Laureatka Nagrody im. Milána Füsta za całokształt pracy translatorskiej (2015) oraz Angelusa 2018 za najlepszy przekład roku za Pamięć Pétera Nádasa. Autorka kilkudziesięciu przekładów współczesnej prozy węgierskiej, esejów i tekstów publicystycznych, a także rozmów z tłumaczonymi przez nią najważniejszymi pisarzami węgierskimi, takimi jak Imre Kertész, László Krasznahorkai, Péter Nádas. Menadżerka projektów wydawniczych, popularyzatorka literatury węgierskiej.

Juliusz Pielichowski

Urodzony w 1984 r. w Gliwicach. Poeta, tłumacz z języka angielskiego. Autor tomów wierszy Czarny organizm (Mikołów 2019) oraz Przeciwwiersze (Poznań 2023). Przekłada na język polski eseje i pisma H. D. Thoreau (O chodzeniu, Lublin 2019; wybór z „Dziennika”, „Literatura na Świecie” nr 9-10/2020). Przygotował wybór szkiców i opowiadań Elizabeth Bishop (Amerykańska Szkoła Pisania, razem z Andrzejem Sosnowskim i Marcinem Szustrem, Stronie Śląskie 2020) oraz – z angielskiego przekładu – spolszczenie zaginionego opowiadania Marka Hłaski (Diabły w deszczu, Mikołów 2020). Współpomysłodawca i członek Rady Programowej Nagrody Dramaturgicznej im. Tadeusza Różewicza.

Powiązania