to jest program siedem i dwanaście dwunastych
zaciął się nóż na gardle i znów jest mnie o jednego za dużo
stawić się w pokoju duplikacji po latach suszy czy po bujnych opadach
aż z uszu pójdzie kaszmir aż dłonie się zazielenią
stawić się w pokoju duplikacji
przemiana Gustawa w Holoubka w majowym świetle UV
stawić się w pokoju duplikacji
księżyc z lekka drwił
stawić się w pokoju duplikacji
wpisz sobie Zbiór Julii i pamiętaj by po wszystkim
stawić się w pokoju duplikacji
uważne leżenie do ambientu uważne prognozowanie kalectw
stawić się w pokoju duplikacji
na moje włości mówią kolekcjoner gangren
stawić się w pokoju duplikacji
piekło to nuda natrętne powtórzenie lub jak mówią pokerzyści fopaux flopa
stawić się w pokoju duplikacji
odmawiam patrzenia na wszystkie fajne rzeczy które robisz
dopóki się nie wytrzesz stawić się w pokoju duplikacji
nabijmy za zmianę stanów nabijmy za wkręty ku dziurze
przyrządzić lekko zapieczony tost sobie leżącemu w salonie
siedzi w głowie ludzik taki jak ty i mówi „daj mi coś porobić
bo podetnę sobie żyły zrobię cokolwiek”
operujesz światłem tęczowienie
pramateria żabia puchnięcie czasu
z żyrafy wyczołgają się okularnicy proto-protoplazma
uczucia muskularne patrzenie rzęsami
nieulistniona część pędu czucie wewnętrznych organów
wycior sympatyczny zresztą buhacz
krosno jest moim pobratymcą
kiedy rozciągam się jak pejzaż wiosną
wożąc się rikszą tak znakomitą
że Ziuta widząc ją rzuciła precz opończą
z czego nie jestem dumny ale czego też się nie wstydzę
wymienił niemal cały ustrój wnętrza
kładziono mu na czole monetę | zawsze poznawał którą stroną leży
a czy ty pamiętasz wszystkich swoich sobowtórów?
ulepmy to dziecko z samego patrzenia rozpościerajmy się w pokoju duplikacji
stawić się w pokoju duplikacji
włączę cię w mój krwiobieg i tak jak ja będziesz mną będziesz mógł myśleć siebie
w pokoju duplikacji
komora losująca twarzy komora losująca rasy komora losująca seksualności
pretensje do komory
stawić się w pokoju duplikacji
kto marzy o bezrobotnym lucyferze – ręce do góry!
stawić się w pokoju duplikacji
a tam – króliki pokazują album surrealistów reszcie książek
stawić się w pokoju duplikacji
stawić się w pokoju duplikacji
stawić się w pokoju duplikacji
czy można być radykalnym wąchając kwiaty?
Dogonić chciałem przyszłość
Przejrzeć boski plan
Chciałem dopaść siebie z przyszłych dni
Sprawdzić, czy szczęśliwy ze mnie gość
Maryla Rodowicz & Sławek Uniatowski ‒ Będzie To Co Musi Być (Teledysk)
Zaczyna się makabrycznie, ale kończy – o dziwo – dość zabawnie. W pierwszych linijkach, proszę Państwa, dowiadujemy się, że ktoś tu się kroił. Nie podciął, ale podjął taką, nie inną, próbę. Nie wieszał, jak w wierszu „*** [cały pokój…]” Świetlickiego, a właśnie podcinał. Potem będzie pączkował, mnożył się, zatem można powiedzieć, że ta cała scena nie jest po nic, podcinanie nie pójdzie na marne, albo że nie jest bez przyczyny. Ale powolutku, na razie nam się podcina i zakładamy – na zasadzie paktu autorsko-czytelniczego, bo jeszcze wiersz nie zdążył nas na tyle do siebie zniechęcić, żebyśmy stracili w niego wiarę – że w tym szaleństwie jest jakaś metoda, a przynajmniej sensowność. Jest czegoś nadmiar, więc trzeba wyciąć, proste. A że jest za dużo, zostało jasno jest powiedziane. Dokładnie o jednego. Ciach. Że gardło mocne – skoro nóż nam się zaciął – nie trzeba dodawać, każdy widzi.
Po szybkim i niedokonanym, jako że się zacięło, cięciu możemy już na spokojnie przejść do multiplikacji. Jak już się tak w miarę pomnożymy, jak już coś nam wyrośnie, zasłużymy na haratanie, będziemy mogli spróbować jeszcze raz. To właśnie tak zwany cykl życia. Odradzanie się przyrody, kołowrót narodzin i śmierci, wschód i zachód, góry, doliny. Falowanie i spadanie, raz, dwa, raz, dwa, raz, dwa, raz, dwa, raz, dwa. Jak dowiadujemy się w drugiej linijce wiersza, żniwa przychodzą po okresach skrajnych, ekscesywnych, jak susze czy powodzie. Nocne żniwa. I co my tam mamy? Przyjrzyjmy się bliżej procesowi zbierania żniw, wypełniania spichlerza. Jak sugeruje wiersz, są one nierozerwalnie sprzęgnięte z systemem cięć/rozstań.
A jest to noc cudów, proszę Państwa. Na początku obserwujemy metamorfozę cielesną. Z uszu wychodzą fałdy śliskiej, może nawet obślizgłej, może wręcz paskudnej, bo czemuż miałaby nie być paskudna, tkaniny. Powłoka zmienia kolor, tak jakby nasza ludzka uczyła się od skóry kameleona. Mimikra, ach to ty? Mamy maj, ktoś znów zapalił UV. Gustawowi z tego wszystkiego się pokićkało i zamiast w Konrada przemienił się w Holoubka, czyli w sumie w kogoś, kim zawsze był. Przemiana w tym kontekście wydaje się pozorna. Ale nie traćmy wiary, nie przejmujmy się księżycem, choć nawet on drwi z naszych prób w tę majową, ciepłą noc żniw.
Zbiór Julii i zbiór Fatou – dwa komplementarne (tzn. będące swoimi dopełnieniami) zbiory zdefiniowane przez odwzorowanie będące funkcją wymierną. Nieformalnie, zbiór Fatou funkcji zawiera wartości o takiej właściwości, że w ich bliskim otoczeniu pozostałe wartości zachowują się podobnie po iterowanym przekształcaniu zadaną funkcją, natomiast w zbiorze Julii są te wartości, dla których dowolnie małe zaburzenie może powodować drastyczne zmiany w ciągu iterowanych wartości. Stąd zachowanie funkcji w zbiorze Fatou jest „regularne”, natomiast w zbiorze Julii „chaotyczne” [Zbiór Julii].
Wpisując sobie w Google (bo gdzieżby), dochodzimy do takiej definicji i z automatu dowiadujemy się o innym, siostrzanym zbiorze. Mamy tu do czynienia z komplementarnością, ale też różnicą. Zachowania w ramach jednego zbioru są regularne, w ramach drugiego chaotyczne. Nie musimy przecież być mistrzami fizyki i chwytać dogłębnie, o co tam z tymi zbiorami chodzi, samego autora wiersza nie podejrzewałbym o rozumienie tych zależności. No ale coś tam, jakąś podstawową relację, kojarzymy i widzimy, że współzależność tych zbiorów, może jakoś się łączyć z funkcją zastosowaną w wierszu (jeżeli wciąż mu ufamy). A jeśli dodatkowo obejrzymy wizualne reprezentacje rzeczonego zbioru, widoczne nawet w artykule na Wikipedii, który odpaliliśmy, to już wszystko staje się całkiem jasne – widzimy wyraźnie, odbywające się na naszych oczach pączkowanie, multiplikację struktur, ich samozasysanie się, rozwijanie i zwijanie w tym samym punkcie ślimaka. Faktycznie może to przyprawić o zawrót głowy. Jest to całkiem niesamowite, jak przy całej statyczności obrazu przed naszymi oczami odbywa się wielki ruch. Poruszamy się zgodnie z ruchem spirali i bywa to chwilami nawet przyjemne, lecz jednak nie jesteśmy pewni, czy pisaliśmy się na ten rollercoaster. Ale hejże!, jest statycznie, jest bardzo statycznie, rękę mamy na pulsie. Jeżeli się skupimy i pójdziemy w trans, jest szansa, że poczujemy się, jak podczas leżenia do ambientu. Lecz chwila uwagi i bam!, powrót racjonalności i przypływ paranoi, nadmierne bodźcowanie, rollercoaster back again, i już sobie wizualizujemy wszystkie kalectwa, które nas niechybnie czekają. Egzystencjalny paw. To ten tak zwany cykl życia, proszę Państwa, o którym ciągle mowa, sprzężenie sił i współzależność struktur, drżenie płyt.
Zanim jednak włożymy sobie cały rękaw w usta, próbując zmusić się do wymiotów i przerwać ten cały ruch po obwodzie cyklopowego oka, pamiętajmy, że piekłem nie są te turbulencje, które w tym momencie przeżywamy. Turbulencje wyprzedzają ferment, chwalmy turbulencje! Piszmy na ich cześć peany! Piekło to nie żaden inny, proszę Państwa, piekło to nuda, to brak innego. Brak innego obok, brak innego w sobie, brak rozdrobnień, zniuansowania, wewnętrznego podziału/powielenia. Piekło to spokój, nadmierny, niedobry, niedobry komfort, przerośnięte bezpieczeństwo.
Niemiłe jest nam stwierdzenie „byle do następnego rozdania”. Zanim gra się rozpocznie, krupier musi rozdać karty, to wiemy. Wiemy też aż za dobrze, co znaczy faux pas flopa, kiedy los obchodzi się z nami tak bardzo okrutnie. Karty nie idą po naszej myśli, ktoś patrzy w talię, ktoś ma znaczone, ktoś odmawia patrzenia na naprawdę fajne rzeczy, które robimy, publiczność znika, a wizja teatru dla samego siebie wydaje się zbyt radykalna. Ktoś każe się wytrzeć. Jakaś ciotka, kompan, towarzycho. Wymagania innego to naturalny czynnik rozwoju, ale też jakieś siermiężne narzędzie – łom czy sekator, co nas szczypie po kostkach. Chodzi o to, jak się do takiego słońca, co i grzeje i parzy jednocześnie, ustawimy. Wycierajmy się zatem, wycierajmy w dzień i w noc, wycierajmy z ubrań, wycierajmy skórę, do krwi, do kości, do szpiku. Bo ileż można leżeć i się rozkładać. W końcu odzywa się ludzik w głowie, ten inny we mnie, ta atencjonalna gnida, która gotowa jest do najwyższych poświęceń, żeby tylko zwrócić na siebie uwagę. Znowu przyrządzasz tosty, znowu razem do kina.
I znowu zaczynają dziać się cuda, powraca zbiór Julii, znowu jego komplementarność z tym drugim. Ścieranie się, zmysłowe spotkania z negatywnością, nie obędzie się bez ofiar, ale jak pięknie!, jak pięknie!, fajerwerki, proszę Państwa, ile kolorków! Zbiór Julii, zobacz tu/teraz. Powiedzieć „tęczowienie” to nic nie powiedzieć, jakaś kaleka poręcz. Coś mega pierwotnego, jak rytm, z czasów, kiedy byłaś tylko strzępkiem materii, jakieś zderzenie kul, zalew lawy, pękanie płyt. Ogłupiająco piękne i przerażające. Tak zwana wzniosłość. Przestrzeń nam się pruje, rwie na strzępy, z czasem coś jakby tracimy kontrolę nad podstawowymi koordynatami, ale przynajmniej coś się dzieje, nie to, co nuda. Dokładne odwrócenie piekła. Kiedy już nauczysz się patrzeć rzęsami, kiedy na nieulistnionej części pędu – która z samoograniczającej natury swojej jest nieulistniona – wyrosną liście, kiedy posiądziesz umiejętność zmieniania temperatury swojego ciała za pomocą świadomości, jak już nauczysz się rozpoznawać, którą stroną leży moneta kładziona na Twoim czole – co jest zerżnięte przecież prosto z Witkacego – wtedy dopiero nazwiemy Cię wikingiem, wylądujesz na stosie. Pielęgnuj talię kart przed przetasowaniem.
Skoro już nauczyliśmy się – drodzy Państwo – widzieć rzęsami i widzimy, ile za pomocą rzęs można osiągnąć, nie będzie dla nas żadnym problemem ulepienie [tego] dziecka, któremu na imię Jutero, z samego tego naszego niebywałego patrzenia. Z tej rzęsowatej perspektywy widać wyraźnie, że I am he as you are he as you are me and we are all together. Że wszystko jest jedno, i now I can wyraźnie see I’ve fallen into your love stream, a jak nie chcesz się bawić, to spierdalaj. Wytrzyj się znowu i dawaj do komory, wylosujemy Cię na nowo, bo koniec końców, mimo całej skrupulatności procesu i jako takiej wymierności efektów, wszystko to jeden wielki poker, jedno wielkie tasowanie, i możesz tylko liczyć, że tym razem unikniesz faux pas. O tym musi wiedzieć nawet Sławek Uniatowski.
Na temat tytułu nie ma co się rozwodzić. Każdy umie dodawać, a kiedy już doda, widać wyraźnie, jak to 8 pokrywa się ze wzorem kreślonym przez wiersz. Cyrkle, cykle, jaja, samozwrotność, sansara, yin i yang, The Ring, znoszenie przeciwieństw itd. Sporo w tym wierszu kolistości, zataczania, skręcania i wykręcania. Jak bardzo by się wiersz nam nie podobał, na stosowność tytułu nie mamy jak kręcić nosem. I trochę jakby nie wypada pytać: ale dlaczego tak naokoło?
PS. Natomiast historia z królikami wydarzyła się naprawdę. Były to niezapomniane nocne żniwa z Patrykiem Kosendą i Stefą Marchwiówną.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych