Odpady bytowe
Gaba Krzyżanowska
Fragment książki Gaby Krzyżanowskiej Odpady bytowe. Prezentacja w ramach projektu „Debiut prozą”.
Bioodpady
Opadli na łóżko, zdyszani i uśmiechnięci. Obrócili się do siebie i spojrzeli na siebie z miłością.
– Kocham cię – powiedziała.
– Ja ciebie też – odpowiedział.
Wyciągnęła ku niemu dłoń, on wyciągnął swoją. Zamknęli oczy. Zetknęli palce, naśladując swoje ruchy, raz po raz przybliżając ku sobie całe dłonie, oddalając je tak, że stykali się samymi palcami, rozczapierzając je i zaraz zsuwając, tańcząc swoimi ciałami w takim stopniu, w jakim byli w stanie po wyczerpującej miłości.
Spomiędzy ich palców zaczęło wydobywać się światło. Ona zauważyła je pierwsza, ale było już za późno. Światło rosło i rosło, aż objęło całą sypialnię.
– Co się dzieje?! – krzyknęła.
– Nie mam pojęcia! – odkrzyknął. Chciał zabrać dłoń, ale ich palce były zrośnięte. Wibrowały, robiły się ciężkie i bolały, jakby coś wyżerało sobie przez skórę drogę na powierzchnię.
– To tak boli…! – krzyknęła. Oboje poczuli, jak spomiędzy ich dłoni wysuwa się coś ciężkiego i spada na pościel.
Wszystko się skończyło. Światło zgasło. Dłonie opadły i rozłączyły się, a ból minął.
Spojrzeli na pościel. Pomiędzy nimi leżał demon – straszący brzydotą, pohukujący i odgrażający się maczugą.
Mężczyzna westchnął.
– To już dziesiąty w tym tygodniu. Miałem nadzieję, że tym razem coś innego.
– Włóż go do pojemnika po lodach – odpowiedziała kobieta.
– Już się skończyły. Pójdę poszukać czegoś w piwnicy.
– Może spuść go w kiblu? – Zaraz przypomniała sobie, jak pół roku temu demon zapchał im kanalizację. – Nie, może jednak nie.
– Szkoda że na kompost nie można.
– Szkoda.
– Może do mieszanych?
– Sąsiadowi pięć tysięcy kary za to wlepili.
Demon zamachał maczugą, sapnął płomieniami.
– Weź to szybko zabierz – powiedziała, z odrazą patrząc na szkaradę. – Bo nam pościel spali.
Obrócił demona w swoją stronę. Odrzucił dłoń, gdy demon uderzył go maczugą po palcach.
– Ale zadziorny… Faktycznie, płomienie mu idą nosem!
– No mówię, że zaraz pościel spali.
Szturchnął demona palcem. Ten zacharczał, powywijał maczugą i puścił nosem długi ogień.
– Idę zapalić – powiedziała. – Zrób coś z tym. Naczynie żaroodporne powinno być w piekarniku.
– Weź demona, skoro idziesz na fajka.
– Co, mam z nim zapalić? Best friends?
– Nie no, weź go do zapalania. Wiesz, zamiast zapalniczki.
– Okej.
Pochyliła się nad swoim mężczyzną i pocałowała go. Demon próbował przypalić jej cycki.
– Postawię go na balkonie – powiedziała, gdy już oderwali od siebie usta. – I tak musimy czekać do marca na odbiór. Może się chociaż do czegoś przyda.
– Współczuję ludziom w blokach – odpowiedział. – Ja nie wiem, co oni z nimi robią. Weź ogarnij, co by było, gdybyśmy dalej mieszkali w kawalerce.
– Ale w miastach mają więcej punktów zbiórki – zauważyła. Chwyciła demona w palce tak, aby jej nie poparzył.
– To ci, koleżko, nie będzie potrzebne. – Wyjęła mu maczugę z łap. Zahaczyła o łazienkę i spuściła demoniczną pałkę w kiblu, po czym poszła zapalić. Wyciągnęła fajka i potrząsnęła demonem. Z nosa poszedł mu dym. Postawiła go na balustradzie i zaczęła szturchać papierosem. Szturchała i pukała, demon warczał i huczał, dymił i kopcił, ale bez swej maczugi ognia już nie miał.
Westchnęła. Wyciągnęła zapalniczkę. Zajarała. Zaciągnęła się. Zaciągnęła się. Zaciągnęła się.
Zgasiła peta w popiołce, wzięła demona, poszperała trochę po szafkach kuchennych, odruchowo włożyła go do jakiegoś pustego pudełka, zostawiła bydlaka na stole, po czym wróciła do swojego mężczyzny.
– Druga runda? – spytała.
– A jak nam się znowu zrobi demon?
– Czemu ty się, zła gadzino, z niepotrzebnym mieszasz lękiem? – Pomachała mu przed nosem pustym pudełkiem Grycana.
Złapał ją za biodra i przyciągnął do siebie.
– Jesteś, a więc musisz minąć. Miniesz, a więc to jest piękne… – szepnął.
I pewnie by zradzali demony w zapamiętaniu, dzień w dzień, od zachodu do wschodu słońca, aż nadszedłby upragniony marcowy dzień odbioru niebezpiecznych bioodpadów. Jednak dla nich ten dzień nie nadszedł. Zrodzony demon nie był demonem ognia, a niefrasobliwości. Zmarli tej samej nocy we śnie, od zaczadzenia, bezmyślnie pozostawiwszy demona wewnątrz niewentylowanego pomieszczenia.
Wiosenne oczyszczenie
To była typowa ulica na przedmieściach. Ogródek na ogródku, pies, pies, wózek dla dziecka, pies, rower, pies. Pracowniczka Urzędu Skarbowego, kierowca karetki, emerytowany listonosz, rencistka, zawodowa babcia i cały ciąg pracowników korporacji.
Mijali się podczas spacerów, mówili: dzień dobry, odpowiadali: dzień dobry. A ładna pogoda, taka nie za ciepła, a dziecko podrosło, a mamy na oddaniu kocięta. Wiedli spokojne życie, bo łączyła ich ulica.
Ulica pulsowała świętem.
Raz w roku: Choinka. Święto ruchome, zwykle pod koniec stycznia.
Dwa razy do roku: Wiosenne Oczyszczenie i Oczyszczenie Jesienne. Święta cięższego gabarytu.
Co miesiąc, w pełnię księżyca: Wielkie Segregi.
Co drugi wtorek: Święte Mieszane.
I raz w tygodniu dzień święty święcić: Rytualne Organiczne.
W te dni sąsiedzi wylegali na ulicę przed godziną dziesiątą, a najlepiej o wschodzie słońca, wystawiając kosze dla bogini Śmieciarki. Patrzyli po darach wystawionych przez sąsiadów. Widać było, kto z odłamu kompostowników, bo kompostownicy nie obchodzili Rytualnych Organicznych. Niektórzy, leniwi w wierze, nie uznawali Wielkich Segregów, ale wtedy tym pilniej obchodzili Święte Mieszane.
Zbliżało się Wiosenne Oczyszczenie, dzień podsumowania ostatniego pół roku życia rodziny. Już dwa miesiące wcześniej wzdłuż płotów pojawiały się pierwsze nieśmiałe szafki i fotele, wstydliwe deski i styropiany, płoche opony i puszki zaschniętych lakierów. Podbramowe wieże rosły, domy się oczyszczały, dzieci się rodziły, suki szczeniły, drzewa owocowe kwitły, pszczoły je oblatywały, nasiona w rozsadnikach kiełkowały i nie było miejsca w domu na graty.
Tadeusz siedział skulony w starej lodówce. Święci uśmiechnęli się do niego w tym roku: Wiosenne Oczyszczenie wypadało w jego dziewięćdziesiąte ósme urodziny.
Był doskonale przygotowany. Nie przegapił żadnego święta. Chociaż należał do kompostowników, w tym roku zapisał się również do organicznych. Jego segregi jeszcze nigdy nie były tak posegregowane, a mieszane nigdy nie były tak zmieszane, jak w tych ostatnich miesiącach życia Tadeusza. Zdarł każdą tapetę, wykręcił każdą żarówkę i zamiótł każdy okruszek z podłogi. Kiedy skostniałymi, drżącymi dłońmi wytoczył ostatni przedmiot – lodówkę, rozejrzał się mętnym wzrokiem po domu i przeszedł po pokojach ten ostatni raz.
Wszystko było doskonale oczyszczone. W domu pozostał już tylko jeden śmieć: Tadeusz.
Nad ranem wślizgnął się do lodówki stojącej przed bramą. Był tyci-tycim staruszkiem i bez problemu zmieściłby się w środku każdego elektrośmiecia. Gdyby się postarał, mógłby spróbować wejść nawet do zamrażalnika.
Był podekscytowany. Już wkrótce zabierze go swą pękatą łodzią podwarszawski Charon Spółka z o.o. Trafi tam, gdzie trafiały wszystkie śmiecie, a nikt nie wiedział, gdzie to się znajduje. Na stronie internetowej gminy był wprawdzie podany adres, jednak Tadeusz nigdy nie spotkał nikogo, kto by naprawdę udał się do tego mitycznego miejsca.
Wąska smuga światła docierała przez niedomykające się drzwi lodówki. Nadchodziło Wiosenne Oczyszczenie, Tadeusz czuł to w kościach. Już wkrótce pozna wszystkie tajemnice umarłych, oszuka Boga Śmieci, przejdzie na drugą stronę, a potem… być może… powróci. W swoim wieku był gotów rzucić śmierci wyzwanie.
Przeciągłe pikanie dobiegało z daleka. Oto zbliżała się łódź Charona, krążąc po okolicznych ulicach, pożerając najwspanialsze dary, jakie składali sąsiedzi na wiosnę.
Łódź była wciąż daleko (zdaje się, że na Wojska Polskiego), kiedy Tadeusz usłyszał kroki. Ustały naprzeciwko lodówki. Tadeusz nasłuchiwał.
Obcy otworzył drzwiczki zamrażalnika – jak to dobrze, że Tadeusz nie schował się w zamrażalniku – i zamknął z głośnym kliknięciem. Potem zapadła cisza. Tadeusz myślał, że stojący przed lodówką człowiek rozpłynął się w powietrzu, kiedy znów usłyszał szuranie stóp, a potem rozmowę telefoniczną.
– Na Świerkową… Tak, damy radę, to lodówka… Nie wiem, stara. Raczej nie. – Lodówka zatrzęsła się, kiedy człowiek spróbował ją poruszyć. – Ciężka jak pirun. Dobra, sprawdzę.
Tylko nie to! To był łowca elektroniki! Serce staruszka zostało wystawione na ciężką próbę – biło tak mocno, aż echem odbijało się we wnętrzu lodówki.
Łowca szarpnął za drzwiczki. Tadeusz starał się je przytrzymać z całych sił za pomocą sznurka przyczepionego do rączki i przeciągniętego do środka. „Dobrze, że zawczasu przygotowałem się na taką sytuację” – pomyślał i mocniej ścisnął sznurek.
– Coś się zablokowało – stęknął łowca. – Jakbym wiedział, to bym, kurwa, wiedział, nie? Czekaj, spróbuję raz jeszcze. Ciężkie dziadostwo.
Tadeusz chwycił sznurek tak mocno, że aż zbielały mu dłonie (i tak już z racji wieku papierowe). Łowca szarpnął za drzwiczki raz jeszcze. Tadeusz był zbyt słaby. Sznurek wyrwał mu się z dłoni i przeciął skórę. Krew zalała przedramiona i kolana skulonego Tadeusza.
– Co, do cholery… – powiedział łowca z telefonem przy uchu i zdumieniem na twarzy. – Maciek, oddzwonię zaraz. W środku siedzi jakiś staruszek.
Tadeusz postanowił na razie nic nie mówić. Na błaganie lub fortele jeszcze przyjdzie pora.
W końcu łowca postawił się do pionu.
– Przepraszam, czy mogę jakoś panu pomóc? – spytał.
– Nie, dziękuję. Prosiłbym tylko o zamknięcie drzwi – odpowiedział Tadeusz, po czym dodał słowem wyjaśnienia: – Przeciąg.
– Co pan robi w lodówce, jeśli mogę spytać?
– Czuwam – odpowiedział Tadeusz.
– Wkrótce przyjedzie mój wspólnik i zabierzemy pańską lodówkę. Czy mógłby pan z niej wyjść?
Łowca patrzył na Tadeusza zupełnie bez troski. Marszczył brwi groźnie, gotów do walki o sprzęt elektroniczny. Tadeusz słyszał o takich. Rabowali śmieci i sprzedawali z zyskiem. Obrzydliwe. Ale czy Tadeusz mógł mieć im za złe niewłaściwe praktyki? Sam starał się nielegalnie dotrzeć w zaświaty.
Tadeusz był przygotowany na wszystko. Chwycił z przegródki na jajka spawarkę, założył przyłbicę ochronną i odpalił. Iskry polecały we wszystkie strony.
– Kurwa! – krzyknął łowca i rzucił się do lodówki. – Nie zrobisz tego, staruchu! Nie zamkniesz się tam! Ta lodówka jest moja!
Jednak łowca nie zdążył. Drzwi lodówki były już zespawane od środka. Pozostała wąska, odwieczna szczelina w niedomykających się drzwiach, przez którą wydobywała się smuga dymu. Łowca zgrzytnął zębami i włączył latarkę telefonu. Poświecił do środka lodówki. Łypnęły na niego zbielałe, chytre oczy Tadeusza, po czym widok zasłonił chudy, wykrzywiony środkowy palec.
– Nie dostaniesz tej lodówki, popierdoleńcu! – Staruszek zaśmiał się demonicznie. – Jeszcze nie wiesz, na co mnie stać!
Tadeusz otworzył panel sterowania i wpisał kod. Lodówka zatrzęsła się. Koła wysunęły się z podwozia. Lodówka odjechała z piskiem opon. Skryła się w cieniu śmieci sąsiada spod numeru czterdzieści dwa. Tadeusz przez szczelinę dostrzegł starą lodówkę sąsiada. Spojrzał na nią z uznaniem. Była lepsza od lodówki Tadeusza. Gdyby taką przerobić, to dopiero musiałaby mieć przyśpieszenie.
Otarł pot z czoła. Obawiał się, że łowca może za nim podążyć, szukając zemsty oraz innych, równie cennych elektrośmieci. Jednak oto usłyszał zbliżające się pikanie. Nadciągała łódź. Tadeusz schował kółka do podwozia. Jego lodówka się zatrzęsła. Wznosił się ku niebiosom. Nałożył słuchawki i puścił francuskie chłopięce chóry anielskie. Dokonywało się.
Nagle podnośnik zgrzytnął i stanął.
– Co jest… – mruknął Tadeusz. Wyjrzał przez szczelinę. To ten łowca elektroniki! Jak śmiał przerywać Tadeuszowi jego wiekuiste odchodzenie? Jak śmiał zaburzać mir Wiosennego Oczyszczenia?!
– Przepraszam – usłyszał Tadeusz głos łowcy, gdy ten zwracał się do kapłana łodzi. – W środku jest człowiek.
– Człowiek? – zdumiał się kapłan. – W lodówce?
– Tak, człowiek, w lodówce. Konkretnie: staruszek. Tadeusz Krzyżanowski z końca ulicy. Pomyślałem, że musi pan wiedzieć, ekscelencjo.
– Dziękuję ci, dobry człowieku. Kiedy już wyjmiemy tego całego, pfu, Tadeusza z lodówki, w nagrodę będziesz mógł wybrać dowolny zużyty elektrośmieć i zatrzymać dla siebie.
A to sukinsyn.
– Dziękuję, ekscelencjo – odpowiedział łowca. – Nie bacząc na nagrody, pomogę wydostać tego wiarołomcę. Ale oczywiście, jeśli będzie taka twa wola, z chęcią przyjmę lodówkę.
– I tak też się stanie.
Kiedy rozcinali drzwi lodówki, Tadeusz próbował poparzyć ich paskudne paluchy spawarką, jednak wszystko na nic – kapłan dysponował większą mocą niż Tadeusz.
Wywlekli Tadeusza z lodówki. Łowca elektrośmieci kopnął go w żebra. Tadeusz zwinął się w kłębek. Był tak blisko celu, ale ostatecznie… tak daleko. Łódź Charona pochłaniała kolejne dary gabarytowe, ale lodówka Tadeusza do nich nie należała.
– I co, robaku? Myślałeś, że jesteś lepszy od innych, co? Myślałeś, że możesz odejść w dzień Wiosennego Oczyszczenia, co? Nie dla psa kiełbasa, kundlu – powiedział łowca i kopnął Tadeusza raz jeszcze. Tadeusz nie zdołał nawet dojrzeć kapłana ani oddalającej się łodzi. Oczy zaszły mu ciemnością. Stracił przytomność.
Gdy ją odzyskał, leżał pośrodku ulicy, pozbawiony swej lodówki. Sąsiedzi mijali go z odrazą.
– Kto go tutaj wyrzucił? – szeptali.
– Śmierdzi. Już się rozkłada.
– Pewnie lisy wywlekły z kompostu.
Wieczorem połamanego Tadeusza zebrał z obrzydzeniem sąsiad spod czterdzieści dwa, pośród którego śmieci Tadeusz zaparkował swą dawną lodówkę. Sąsiad włożył go do podwójnego worka, bo Święte Mieszane były dopiero za trzy dni. Wrzucił Tadeusza do kosza i zasypał środkiem przeciwko muchom.
– Miałeś, chamie, czapkę z piór – usłyszał Tadeusz i zapadła ciemność, gdy zamknęła się nad nim klapa śmietnika. – Ostał ci się ino wór.
Płakał Tadeusz nad swym losem, łykał słone łzy. Gdy już nie pozostała w nim ani jedna ich kropla, fuknął na siebie: Tadeuszu! Kimże jesteś, jeśli nie Tadeuszem? Weź się w garść, staruszku!
Począł macać odpadki komunalne, układał się wygodnie między tłuczoną ceramiką a zatłuszczonym papierem. Potrzebował opracować kolejny plan, tym razem plan doskonały. Już wkrótce nadejdą Święte Mieszane, a wtedy on, Tadeusz, będzie przygotowany. Nic go nie zaskoczy.
Poklepał się po kieszeniach. To niemożliwe, ale… Tak! Nie mógł uwierzyć, ale – przegapili!
Tadeusz wyjął z kieszeni pilot zdalnego sterowania swojej lodówki.
Śmietnik zatrząsł się upiornym śmiechem Tadeusza.
Jego czas pośród śmieci dopiero miał nadejść.
O autorze
Gaba Krzyżanowska
ur. w 1991 roku, składaczka i redaktorka z dyplomem zootechniki. Miłośniczka drobiu i naprawdę złych książek.