utwory / zapowiedzi książek

Magnetyczna góra (fragment)

Elżbieta Sobolewska

Réka Mán-Várhegyi

Fragment zapowiadający książkę Réki Mán-Várhegyi Magnetyczna góra, w tłumaczeniu Elżbiety Sobolewskiej, która ukaże się w Biurze Literackim 6 lipca 2020 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

– Czy to miej­sce przy­po­mi­na two­je rodzin­ne mia­sto? – pyta kula­wa Iza­bel­la. Leży na dywa­nie i huś­ta się na boku, jed­ną ręką przy­trzy­mu­je gło­wę, dru­gą szu­ka cze­goś przed sobą, na nogi w nylo­no­wych poń­czo­chach narzu­ci­ła brą­zo­wy swe­ter, nie widać, któ­ra z nóg jest krót­sza.
– Nie, w ogó­le go nie przy­po­mi­na – odpo­wia­da Bog­dan.
Na pierw­szy rzut oka było widać, że jest tu jedy­ną oso­bą o inte­li­genc­kim pocho­dze­niu. Mówi­ły to jej orto­pe­dycz­ne buty, nie­praw­do­po­dob­nie powol­ne ruchy, ele­ganc­kie, zadba­ne ubra­nia i się­ga­ją­ce pasa gęste czar­ne wło­sy. Dobie­ga­ła pieć­dzie­siąt­ki. Bog­dan zaczął czuć do niej pociąg, kie­dy w szcze­gó­łach jej sta­rze­ją­ce­go się cia­ła dostrzegł daw­ne pięk­no. Do cze­goś takie­go nale­ży podejść bli­sko, pochy­lić się, popa­trzeć z uwa­gą i słu­chać. Czło­wiek uważ­ny, a Bog­dan do takich nale­żał, zoba­czy wte­dy tę mło­dą dziew­czy­nę, któ­ra w 1979 roku, nie wia­do­mo skąd, nagle poja­wi­ła się na Békásme­gy­er.
Skąd przy­je­cha­ła? Nie pamię­ta. Z jakie­goś mia­sta na pro­win­cji. Jej rodzi­ce byli nauczy­cie­la­mi, aktyw­ny­mi człon­ka­mi par­tii, peł­ny­mi dobrych chę­ci funk­cjo­na­riu­sza­mi. Ona też mia­ła zostać nauczy­ciel­ką, ale w koń­cu dosta­ła inną pro­po­zy­cję. Otrzy­ma­ła szcze­gó­ło­wą listę zadań, peł­no­moc­nic­two, odpo­wie­dzial­ność i dom kul­tu­ry. Jakie mogła mieć nadzie­je, przy­jeż­dża­jąc do nowo­cze­sne­go i mrocz­ne­go świa­ta robot­ni­ków? Przy pomo­cy kul­tu­ry nale­ża­ło stwo­rzyć z miesz­kań­ców Békásme­gy­er lud­ność miej­ską i w jakiś spo­sób spra­wić, aby mło­dzi wła­śnie w murach domu kul­tu­ry dali upust swo­im bun­tow­ni­czym zapę­dom. Iza­bel­la wpro­wa­dzi­ła się więc za czar­ne szy­by okien i z mło­dzień­czym zapa­łem wszyst­ko prze­or­ga­ni­zo­wa­ła, nawet usta­wie­nie krze­seł w biu­rach. Stwo­rzy­ła biblio­te­kę, wyre­mon­to­wa­ła salę teatral­ną, na ścia­nach sali do tań­ca kaza­ła powie­sić lustra. Wysta­wy, kół­ka z zaję­cia­mi, chór, kon­kurs recy­ta­tor­ski, kół­ko dla mło­dych mam, taniec towa­rzy­ski, nowo­cze­sna gim­na­sty­ka.
Ile godzin od tam­te­go cza­su spę­dzi­ła Iza­bel­la w swo­im biu­rze? Stu­let­nia lam­pe­ria, brą­zo­we meble biu­ro­we, hafto­wa­ne ser­wet­ki, zacią­gnię­te cięż­kie zasło­ny, zamiast neo­no­wej lam­py trzy małe lamp­ki, mnó­stwo kak­tu­sów. Przy­naj­mniej trzy­dzie­ści. Albo pięć­dzie­siąt. Bog­dan usiadł obok Iza­bel­li, przy­niósł dyk­ta­fon i nie wzbra­niał się, kie­dy Iza­bel­la poło­ży­ła dłoń na jego policz­ku. Powie­dzia­ła mu, że w mło­do­ści była naiw­na, a po dłu­gim wstę­pie przy­zna­ła, że czu­je wiel­ką nostal­gię za lata­mi osiem­dzie­sią­ty­mi. Cza­sa­mi wyda­je się jej, że dzi­siej­szy świat dopro­wa­dzi ją do obłę­du. Wyję­ła foto­gra­fie, przez kil­ka dni oglą­da­li zdję­cia. Bog­dan chciał dotknąć lam­pe­rii, myślał tyl­ko o tym, żeby poło­żyć na niej dłoń.
– Nie oba­wiaj się – powie­dzia­ła Iza­bel­la. – Nicze­go od cie­bie nie chcę. Nie musisz się mnie bać.
– Nie boję się – powie­dział Bog­dan.
– Dobrze mi z tobą. Nawet jeśli nigdy wię­cej mnie nie dotkniesz. Nawet kie­dy tyl­ko roz­ma­wia­my ze sobą, czu­ję, że na nowo żyję – powie­dzia­ła i zapy­ta­ła, czy kie­dy już jej tu nie będzie, będzie mogła cza­sa­mi do nie­go zadzwo­nić.
– Oczy­wi­ście – powie­dział Bog­dan.
– Wystar­czy mi to, co możesz mi dać. To wszyst­ko, co będzie czymś wię­cej niż niczym. Przyj­mę ten naj­mniej­szy dar i nie będę pro­sić o wię­cej – powie­dzia­ła, a Bog­dan pomy­ślał, że ta kobie­ta nie pro­si, ale żąda, wymu­sza i wyci­ska. Nie trze­ba było iść z nią do łóż­ka. Popeł­nił wiel­ki błąd.
Gdy­by tu była Szi­lvi, powie­dzia­ła­by, że kobie­tę moż­na bez­kar­nie uwo­dzić, ale od chwi­li, kie­dy się z nią prze­spa­łeś, jesteś odpo­wie­dzial­ny za wszyst­kie kon­se­kwen­cje. To jest już inna kate­go­ria. To kwe­stia zasad – doda­ła­by.
– Jakich zasad? – zapy­tał­by ziry­to­wa­ny Bog­dan.
A męż­czy­zna, któ­ry nie przyj­mu­je tego do wia­do­mo­ści, nie zasłu­gu­je na litość.
– Wybacz, ale o jakiej lito­ści ty mówisz?
– Nie mogę słu­chać tego skam­la­nia – powie­dzia­ła­by Szi­lvi. – Zgo­da, two­je mał­żeń­stwo było kosz­ma­rem, ale teraz, kie­dy już się z nie­go wyzwo­li­łeś, nie możesz każ­dej napo­tka­nej kobie­cie bez­kar­nie wła­zić do łóż­ka. I to nie jest tyl­ko spra­wa moral­na, ale kwe­stia zro­zu­mie­nia, że seks to nie jest tyl­ko spra­wa cia­ła, i że z natu­ry rze­czy wią­że się z psy­chicz­nym przy­wią­za­niem. I sam dobrze o tym wiesz. I wła­śnie dla­te­go skam­lesz, praw­da?
– Co to wszyst­ko ma zna­czyć? – pyta Bog­dan leżą­cą na dywa­nie Iza­bel­lę. – Co mam zro­bić, żeby to się skoń­czy­ło? Mam prze­pro­sić? No to prze­pra­szam.
Iza­bel­la nie odpo­wia­da. Po jej wąskich jak kre­ska war­gach prze­bie­ga bla­dy uśmiech. Bog­dan musi zaczerp­nąć powie­trza, szar­pie z tru­dem otwie­ra­ją­ce się okno i sze­ro­ko je otwie­ra. Zapa­chy, dźwię­ki, powie­trze. Jak gdy­by wypił szklan­kę wody. Nagle czu­je, że nim się odwró­ci, kula­wa Iza­bel­la znik­nie z poko­ju.
W budyn­ku ktoś słu­cha muzy­ki. Być może pio­sen­kę sły­chać zza otwar­tych drzwi na par­te­rze albo na pierw­szym pię­trze, gdzie opar­ta o balu­stra­dę opa­la twarz wiecz­nie mło­da Ella. Trzy­ma w dło­ni książ­kę w żół­tej okład­ce, wyda­je się, że książ­ka w każ­dej chwi­li może jej wypaść z ręki, ale ona nie boi się, że ją upu­ści.

O autorach i autorkach

Elżbieta Sobolewska

Hungarystka, redaktorka, tłumaczka współczesnej prozy węgierskiej, głównie z nurtu postmodernizmu. Laureatka Nagrody im. Milána Füsta za całokształt pracy translatorskiej (2015) oraz Angelusa 2018 za najlepszy przekład roku za Pamięć Pétera Nádasa. Autorka kilkudziesięciu przekładów współczesnej prozy węgierskiej, esejów i tekstów publicystycznych, a także rozmów z tłumaczonymi przez nią najważniejszymi pisarzami węgierskimi, takimi jak Imre Kertész, László Krasznahorkai, Péter Nádas. Menadżerka projektów wydawniczych, popularyzatorka literatury węgierskiej.

Réka Mán-Várhegyi

ur. w 1979 r. w Rumunii, gdzie spędziła dzieciństwo. Po upadku reżimu komunistycznego w 1990 r. przeprowadziła się na Węgry, a od 1992 r. ma węgierskie obywatelstwo. Studiowała nauki społeczne, specjalizując się w etnologii i badaniach nad mniejszościami. Pracuje jako redaktor książek dla dzieci. Jej pierwszy zbiór opowiadań Boldogtalanság az Auróra-telepen (2014, polski tytuł: Nieszczęście na osiedlu Aurora) został przez krytykę okrzyknięty niezwykle dojrzałym debiutem. Ma w dorobku dwie książki dla dzieci i jeden tytuł dla młodych dorosłych. Jest laureatką Nagrody Literackiej JAKkendő (2013), Stypendium Literackiego Horvátha Pétera (2015) i Nagrody Literackiej Déry Tibor (2018). Jej ostatnią powieść Magnetyczna góra(Mágneshegy, 2018) wyróżniono Europejską Nagrodą Literacką. Mieszka w Budapeszcie.

Powiązania