Czy warto, by również dzisiejszy młody zbuntowany człowiek czytał klasyków? Warto. Bo mimo tylu różnic w czasie i zewnętrznych uwarunkowaniach, wewnętrzny obraz poety, jeśli był on na tyle silny, że zawładnął na jakiś czas wyobraźnią swojej wspólnoty (narodu), jest uniwersalny, w swojej istocie powtarzalny w każdej następnej silnej indywidualności.
Župančič miał to szczęście, że stworzono mu bezpieczne, pełne czułości dzieciństwo, że formował się w jako tako uregulowanym państwie prawa, że mógł rozwijać się w kontakcie z całą europejską kulturą i że był już dostatecznie uformowany, kiedy przyszło mu odgrywać rolę duchowego przywódcy narodu. Przyjrzymy się więc jego drodze życiowej, na razie na tyle, na ile można wyczytać z przekładów wybranych do tej książki.
A więc najpierw dom – dość zamożna rodzina kupca na (jeszcze) idyllicznej wsi:
Twoja ręka, mój ojcze, piękno ziemi przede mną otwierała
i zasłony przyrody – cud za cudem – odsłaniała;
ty płody na polach pokazywałeś, prowadziłeś do lasu,
tłumaczyłeś tajemne głosy wśród drzew i krzaków;
wiedzieliśmy, gdzie gniazda kosów, gdzie drozdów,
gdzie nimfy leśne, gdzie wodnik wśród wodorostów.
Na świętego Grzegorza – ojcze, pamiętasz? – ptaszki się żeniły,
w żywopłocie za szkolnym ogrodem radowały się, piły;
my dwaj słuchaliśmy… „Słyszysz «żyw-żyw»?
To znaczy «niech żyje» – teraz drużba zdrowie młodej wypił”.
A kiedy orszak weselny stamtąd, ćwierkając, wyruszył,
lekko mnie potrąciłeś i rzekłeś: „Szukaj!”.
I – przepełniony tym weselnym świergotem,
dziwiąc się jeszcze, w przestrachu – podszedłem do żywopłotu,
a tu, patrz, pod malutkim krzaczkiem grabowym –
pełno babeczek, ciasteczek, fig, cukierków kawowych.
„Czy już nie wrócą?” „Nie, to wszystko ci zostawiły
za to, że je karmiłeś w zimie, teraz zwróciły ci”.
Od razu przeznaczony do szkół, żywo biorący udział w każdej inicjatywie literackiej, czasem nielegalnej (bo monarchia austro-węgierska miała dość silną cenzurę), ale również jako piętnasto- czy szesnastoletni chłopak wyładowywał swój talent poetycki w wierszach dla dzieci, np. w takim:
Niedźwiedź z miodem
Skocz no, bracie, złap niedźwiedzia!
– A dlaczego? –
Skradł nam garnek z miodem przecież!
– A dlaczego? –
Jego małe chodzą głodne.
– A dlaczego? –
Nie zakwitły krzaczki polne.
– A dlaczego? –
Boją się wypuścić kwiaty.
– A dlaczego? –
Mogą wrócić śniegu zaspy.
– A dlaczego? –
Wiatr z północy jeszcze hula.
– A dlaczego? –
Bo nie przewiał ten z południa.
– A dlaczego? –
Inna była wola nieba!
– Bracie, aj:
woli nieba słuchać trzeba.
Niech południe wygra z mrozem,
niech już wiosna tu zagości,
niech zakwitną wszystkie krzaczki,
niech najedzą się misiaczki:
wtedy złapię go co tchu
i odbiorę garnek mu! –
(Albo może przywołajmy – na prawach cytatu – jeszcze jeden podobny wiersz, który w przekładzie Igora Sikiryckiego Marian Piechal zamieścił w Antologii poezji słoweńskiej w roku 1973 – wszystkie inne przekłady w tym „Przewodniku” są oczywiście moje – K.Š.-B.:
Złoto we wsi Błotno
Przyszli kupcy z talarami
żartem do wsi Błotno, wierzcie,
i na rynku pośród błota
zostawili garnek złota,
potem dalej, haha, wierzcie,
wierzcie, kupcy z talarami.
Przyszli ślepcy z cepiskami
żartem do wsi Błotno, wierzcie,
i zagrzmiało łupu-cupu,
aż ten garnek się rozłupał,
potem dalej, haha, wierzcie,
wierzcie, ślepcy z cepiskami.
Przyszli głupcy ze szkopkami
żartem do wsi Błotno, wierzcie,
wnet rzucili się na złoto
i wdeptali złoto w błoto,
potem dalej, haha, wierzcie,
wierzcie, głupcy ze szkopkami.
Przyszła kurka krasnopiórka
żartem do wsi Błotno, wierzcie,
całe błoto przeczłapała,
całe złoto wydziobała,
potem dalej, haha, wierzcie,
wierzcie, kurka krasnopiórka.
A zebrani Błotniczanie
jednogłośnie rzekli, wierzcie,
że ta kurka wkrótce potem
będzie niosła jajka złote,
i pić poszli, haha, wierzcie,
ci zebrani Błotniczanie.)
Świat jest więc ułożony, a zresztą teraz najważniejsze są przygody miłosne, głębokie zakochania i znów rozczarowania; przeważają afirmatywne uniesienia, dlatego w pierwszej części niniejszego zbioru dajemy ciemniejszą stronę na sam koniec (tylko dwa takie wiersze). (Oprócz własnych przekładów w części tej zamieściłam też dwa przekłady powstałe na kanwie już przełożonych tekstów, dlatego tam dodałam nazwiska ich pierwszych tłumaczy).
Jeśli chodzi o drugą i trzecią część książki, to warto nadmienić, że w rozbudzaniu zachwytów ważna jest również natura („Złote ranki!”), aż tu jednak nagle najważniejszy staje się bunt społeczny:
Ojczyzno nasza, kto cię kocha dziś,
ten musi kochać z czarnym gniewem w duszy:
kto nie nauczył się powtarzać klisz
słów uroczystych, święte chramy burzy;
kto nie chce kłamstwa bałwochwalczo czcić,
ten jest jak drzewo chore w czasie suszy.
Patrz, śmieszna maska, małpia twarz,
bogini to wolności u nas znak!
Dwudziestodwuletni student umieszcza tę krytykę społeczeństwa w swojej „odzie do młodości”, to znaczy w wierszu napisanym z okazji setnej rocznicy urodzin swojego poprzednika – „wieszcza narodowego” France Prešerena (1800–1849) [1]. Nie traci jeszcze swojego polotu, mimo bolesnego ciosu, jakim była dla niego utrata przyjaciela – poety Josipa Murna (z poetyckim przydomkiem Aleksandrov – ten dodatek do jego nazwiska brał się z silnej wtedy w Słowenii pansłowiańskiej mody).
W piątej części książki zamieszczone są refleksyjne wiersze Župančiča, zawierające już dużą dozę goryczy, ale ciągle w duchu motta:
Kochajmy ten przeklęty świat –
Kajfaszem, kto jest przeciw!
(Również w tej części jest wstawiony wiersz przełożony przez dwoje tłumaczy, z powodu jego ważności dla sylwetki duchowej naszego autora, ale też ze względu na konieczność zmiany wymowy pierwszych dwóch strof pierwotnego tłumaczenia, bo były niezgodne z oryginałem).
Ważne jest ciągłe przyglądanie się ludziom, czasem poeta ma chęć pouczania ich (napisał mnóstwo wierszy dla dzieci, z czasem dla swojej trójki, i – o dziwo – te piosenki wcale się nie starzeją), czasem chciałby wszystkich po prostu rozweselić, ale po tym lekkim intermezzo umieściłam część, gdzie autor analizuje przede wszystkim samego siebie – jako poetę, niezależnego twórcę. Tu zaś pojawia się problem jego powiązań z ojczyzną – im dłużej był poza nią, tym silniejszą czuł więź (patrz cały utwór „Pociągiem” i świetliste partie w „Słoweńskiej pieśni”). W związku z tym Župančič coraz silniej odczuwa problem słoweńskiej emigracji ekonomicznej z początku XX wieku: jedna trzecia milionowego narodu opuściła wtedy swój kraj. Dlatego po łagodnym wstępie („Łódka”) umieściłam potężną epikę powiązaną z tym problemem (zatytułowałam ten utwór – z powodu jego powagi – „Słoweńska pieśń”, chociaż w oryginale występuje tylko jako „Duma” – tytuł wziął poeta z ukraińskiej nazwy pieśni).
A po tym macie w książce jeszcze tylko obraz nieszczęść, jakie spadły na ludzkość (pierwsza wojna światowa) i ostatni wiersz z końca drugiej wojny światowej. Waga tego napisu do dzisiaj przypomina rolę (centralną), jaką odgrywał nasz autor w międzywojniu. Župančič już nigdy (miejmy nadzieję) nie będzie zajmował takiego miejsca (miejsca „wieszcza”) we wspólnocie słoweńskiej, ale na zawsze pozostanie energia, jaką włożył w swoje najlepsze wiersze. Takie, podczas czytania których odczuwamy prawdziwość opisu chwil twórczych, jaki nam poeta sam (w pewnej rozmowie) przekazał:
Świat jest wtedy olbrzymią klawiaturą i jeśli naciśniesz i zapytasz: „Jesteś tam?” – odpowie ci w dźwięku duch: „Jestem!”. Im większy jest artysta, tym bardziej rozległa klawiatura, i jeśli byłby on naprawdę doskonały, grałby mu cały świat.
A teraz jeszcze inne dane z jego życiorysu
Oton Župančič urodził się w roku 1878 w małej miejscowości na słoweńsko-chorwackim pograniczu (brat matki był chorwackim poetą). Kraina ta (nazwana Białą Krainą od barwy strojów regionalnych) była wręcz legendarna ze względu na pielęgnowanie pieśni i tańców ludowych, jak również z powodu poczucia humoru jej mieszkańców. Gimnazjum Oton rozpoczął w miejscowości Novo Mesto (będącym dla tej krainy czymś jakby Nowy Targ dla Podhala), ale już w roku 1891 rodzina przeniosła się do Lublany. Tu nasz bohater uczył się w liceum, udzielając się po drodze społecznie wśród chrześcijańskich socjalistów, literacko zaś działał w tajnych sprzysiężeniach i drukował wiersze w czasopismach. Po maturze (1896) przez sześć lat studiował w Wiedniu historię i geografię, w roku 1903 był przez pół roku profesorem licealnym w Lublanie, a potem nauczycielem domowym synów słoweńskiego polityka i wybitnego pisarza Ivana Tavčara. W tym roku (1904) wyszedł już jego drugi tomik poetycki (Čez plan – Przez równiny) i pierwszy znaczący przekład Szekspira (później przetłumaczył jeszcze dziesięć dramatów tego autora i cały szereg dzieł klasyków światowej prozy).
W związku z wydaniem pierwszego tomiku poety Čaša opojnosti – Kielich upojenia (było to pięć lat wcześniej) zrobię dygresję i przypomnę parę faktów z tamtego burzliwego okresu. W roku 1899 mianowicie opublikował swój debiut poetycki również późniejszy słynny prozaik i dramaturg Ivan Cankar (1876–1918) – jego Erotyka w dużej mierze została spalona przez ówczesnego biskupa lublańskiego, ja zaś przytoczę tu, co pisałam 40 lat temu o tym „wybuchu sił twórczych tzw. słoweńskiej moderny”:
Ograniczmy się tylko do kilku najogólniejszych uwag: a zatem że w słoweńskiej literaturze tuż przed wystąpieniem generacji modernistów było źle, zaściankowo i patriotycznie, że młodych przedstawicieli tej generacji, urodzonych w drugiej połowie lat siedemdziesiątych, napawał „głęboki wstręt” (wyrażenie I. Cankara) do wszystkiego, co stare, i że „rwali się” w świat, w wyniku czego późniejsi historycy literatury będą mogli pisać o europeizacji literatury słoweńskiej w tym okresie. Oczywiście można byłoby podejść ze zrozumieniem również w stosunku do okresu poprzedniego, starać się wyjaśnić momenty, które go uwarunkowały i w oczach twórców tego okresu usprawiedliwiały „nieeuropejskość” ich literatury (powstawanie nowoczesnego narodu słoweńskiego z mas chłopskich, walki narodowościowe z ekspansją niemiecką, jak również z własnymi wyższymi warstwami, już zupełnie zniemczonymi, co spowodowało podkreślanie elementu plebejskiego wśród Słoweńców, itd.). Ale, przyjmując punkt widzenia następnej generacji, tzn. modernistów, możemy tylko stwierdzić, że młodzi wszystkich tych „usprawiedliwień” już nie akceptowali. Młoda generacja uważała, że należy włączyć się do Europy bez „taryfy ulgowej”, bazującej na dotychczasowej odmienności rozwoju społeczeństwa słoweńskiego, i dlatego walczyła ze „starymi”, przedłużającymi „dziecięcy” wiek własnego narodu w okresie nowego samookreślenia [2].
Chodziło tu przede wszystkim o słynną czwórkę wyjątkowych talentów, oprócz Cankara i Župančiča należeli do niej jeszcze przedwcześnie zmarli na suchoty Dragotin Kette (1876–1899) i Josip Murn (1879–1901). Ten ostatni już wcześniej żegnał się z życiem i jakby przeczuwał swoją śmierć, np. w wierszu „Śnieg”:
Bez końca padasz, drobny śniegu,
nad cichym lasem i polaną,
gdzieś tam janczary, w szybkim biegu,
znów cisza tu, milczenie za mną.
Cóż moc i czas – po co mi dan?
Co było – w śniegu pogrzebane!
co będzie – jak ta cicha darń
bez końca tu, bez końca za mną.
Poeta ten, jakby na antypodach witalistycznego Župančiča, był paradoksalnie (również tu w przeciwieństwie do niego) już na wskroś dwudziestowieczny, jak najbardziej włączający się we współczesne kierunki poetyckie. A o tym, w jaki sposób – również w innych dziedzinach – czwórka ta była powiązana ze wszystkim, co się wtedy w Europie działo, niech nam zaświadczy np. taki wiersz Ivana Cankara:
Uroczystość w Warszawie
Na odsłonięcie pomnika Mickiewicza, w roku 1898
Nie poruszyły się niczyje wargi,
nie spłynęła żadna łza;
nad polską ziemią legła śmierć.
Naród jest martwy,
spowity w całun.
Oczy głębokie zgaszone,
ręce na piersiach splecione,
na policzkach czarna krew.
Naród jest martwy –
w bagnety carskie oprawiony,
przez zbirów cara otoczony
na okrwawionych marach leży.
Przez jedną tylko, jedną krótką chwilę –
na marach posąg marmurowy drgnął
i uśmiechnęły się policzki blade,
i zatrzęsły wargi martwe,
na chwilę oczy się rozwarły,
głębokie i płonące oczy…
Popłynęły pieśni nad lasami
i zwycięskie, dumne głosy
podniosły się z milczenia śmiertelnego.
Naród jest martwy.
Całun go dusi,
oczy głębokie zgaszone,
ręce na piersiach splecione,
na policzkach czarna krew.
Lecz pod całunem pieśni rozbrzmiewają
i głębokie rany krwawią,
i zranione serca oczekują…
Nie poruszyły się niczyje wargi –
strzelajcie w tę śmiertelną ciszę!
Hej, jak tam się zaciskają pięści,
jak dumnie błyszczą oczy –
niczym tysiące zroszonych mieczy!
Wiersz ten – o ile wiem – jeszcze nigdy nie został wydrukowany po polsku, ja go przetłumaczyłam, kiedy przygotowywałam swoją antologię 25 poetów i poetek od Prešerena do Uroša Zupana, lecz potem w niej Cankara nie zamieściłam [3]. Występuje on jednak w Antologii poezji słoweńskiej zbiorowego autorstwa wydanej w Ossolineum w roku 1973, i to z dwoma przekładami. (Tu – słusznie co do roli w historii poezji słoweńskiej – Župančič ma 14 przekładów, tuż za Prešerenem, który ma 37 wierszy i przekład poematu; prześcignął go – też słusznie – tylko Srečko Kosovel).
Wróćmy jednak do drogi życiowej Otona Župančiča. Zacytuję tu fragment książki o nim wybitnego krytyka Josipa Vidmara:
W roku 1905 wyjechał do Paryża, gdzie dużo zajmował się sztukami plastycznymi, ale już w tym samym roku wrócił do Wiednia, gdzie pozostał do jesieni 1907 roku. Wtedy stał się wychowawcą młodego hrabiego Manfreda Atemsa i żył w tej arystokratycznej rodzinie, z kilkoma przerwami, w Wirtembergii, Vorarlbergu i Bawarii do roku 1910. W tym czasie powstał jego trzeci tomik poetycki Samogovori(Rozmowy z samym sobą).
Wyszedł on w roku 1908, razem ze słynną „Dumą”. W książce Vidmara czytamy: „Pod koniec roku 1910 poeta na stałe wrócił do Lublany, gdzie na początku zarabiał na życie tłumaczeniami”. Przez rok był potem dyrektorem artystycznym teatru w tym mieście, a później prowadził archiwum miejskie. W tym czasie założył rodzinę, a w okresie wojny wydał trzeci i czwarty tomik przepięknych wierszy dla dzieci, które są do dzisiaj wydawane w niezliczonych nowych wydaniach. W roku 1920 wrócił na stanowisko dyrektora teraz Słoweńskiego Narodowego Teatru, wydał nowy tomik poetycki i zajmował centralne miejsce w kulturze słoweńskiej aż do wybuchu nowej wojny. Przez jego poparcie partyzantki wyzwoleńczej (również wierszami drukowanymi pod pseudonimami) utrzymał je aż do śmierci w roku 1949.
A teraz będzie ciekawostka:
Zachował mi się egzemplarz licealnego czasopisma, które wydawała moja klasa w słoweńskim Koprze w latach 1957–1961. W pierwszym numerze ostatniego roku można przeczytać trzy teksty na zadany temat: „Co mi powiedział Župančič?”. Oto parę wyrywków:
W poezji Župančiča każde słowo, metafora, symbol przywołuje światło, które człowieka wciąga w czarodziejski krąg tęsknoty za pięknem (…) wyrażając żywą życiową moc (…).
Vali Glavič
Jego pieśń jest Wolnością samą, wiarą w Życie, w Słońce, które nigdy nie zajdzie. (…) Spójrz na kowala walącego młotem w kowadło! Spójrz na rolnika orzącego pod palącym słońcem; na wędrowca łykającego suchy kurz; na rybaka (…); na górnika pocącego się głęboko pod ziemią; spójrz uważnie na wszystkich ludzi, których spotykasz w życiu! Co widzisz?
W każdym z nich jest Župančič i jego pieśń!
Edvin Pohlen
Autorka tego posłowia zaczęła swój tekst w czasopiśmie cytatem z książki już wspomnianego Josipa Vidmara: „O ile uboższa byłaby świadomość nas i wszystkich naszych potomków bez płomiennego przekazu ducha Župančiča!” – i w dalszym ciągu oczywiście również wyrażała swój zachwyt nad tą poezją. Ale dlaczego wydaje mi się to ciekawe? Nie tylko dlatego, że powyższe wypowiedzi pokazują, jak wtedy traktowano w szkołach Słowenii tego poetę. Ciekawe jest też to, że była to ta sama szkoła, do której (rok wyżej niż wymienieni) chodził wybitny poeta Tomaž Šalamun (1941–2014). Później autor ten, dzisiaj znany na całym świecie, oczywiście buntował się przeciwko kultowi słoweńskiego „wieszcza”, ale w jego poezji można odkryć niejeden „župančičowski” ślad, choćby w takim wierszu (napisanym na przełomie lat 1980/81 w Meksyku i wydanym w tomiku Soy realidad, Koper 1985) [4]:
Do głuchych braci
Zmęczyły mnie wasze mdłe niebiosa.
(…)
Jaka to siła nie pozwala na rozkwit?
Gułag w poddańczych głowach szerzący się niczym rak?
Boga noszę w sercu i rozdaję go
jak wodę tym, którzy już długo nie pili.
(…)
Nie pozwolę, abym wszędzie mógł być
wolny, tylko w swoich rodzinnych stronach
miał paść w pustą, wysuszoną czerń.
Nie jestem cynikiem, jestem poetą, prorokiem.
Odchodzę ze swoim życiem tam, gdzie jestem.
Nie uduszą mnie wasze sieci,
(…)
Nie zachwieję się, nie upadnę tak jak Cankar.
Nie zmienią mnie w sterylną mszę, jak wyświęcili Župančiča.
Moim żywiołem jest morze, jeśli nie macie go, ja wam je
dam.
Moim żywiołem powietrze, zabite, zatrute,
już oczyszczone.
Choć byłbym jedyny, w którym oddycha wolność,
nie poddam się.
(…)
Dusza jest wieczna, nie wiecie o tym.
Ja wam to powiedziałem.
Ta przestrzeń przetrwa tylko straszliwym
wysiłkiem nas wszystkich.
(…)
Lepiej jeden żywy, który będzie świadczyć o swoim upojeniu i
mękach, niż ta lepka galareta
Hadesu, który nie jest już nawet cieniem śladu
żywych ludzi i wyprostowanego
czasu, który oddycha również pod
tą ziemią, nad tymi
niebiosami, tylko trzeba mieć kły, zęby,
i uderzyć z łaską bogów
w sam środek tego tchórzliwego losu, aby się ktoś
obudził i usłyszał.
Gracias a la vida, que me ha dado tanto.
I jeszcze dodatek (dla tych, co w opusie poety kładą nacisk na świadectwo czasu)
Owszem, Župančič ma dużo, i to ważnych, wierszy o krzywdzie społecznej (takich jak słynna „Žebljarska” o wyzysku robotników albo wiersz „Głód”), pisał i o biedzie wygnańców, i o cierpieniu w czasie wojny, ale jest to poezja spoza obecnego mojego wyboru osobistego. Wydaje się jednak na tyle znacząca, że tu dodaję dwa wiersze, w których poeta zachęcał rodaków do określonego zadania. Pierwszy utwór dotyczy rozmachu Słoweńców kilka lat przed pierwszą wojną światową, drugi powstał podczas drugiej, a współautorem ich przekładu jest Miłosz Biedrzycki.
Pieśń kowali
My, ilu nas jest kowali, będziemy wszyscy kuć,
wykuwać nasze serca i charakterów moc;
jak nasze dusze dźwięczą, niechaj wychwyci słuch –
po co?
Bo może spod młotów odezwie się głos
serca, co będzie w nim szczery spiż,
że będzie śpiewać, przyzywać jak dzwon,
i wokół niego zbierzemy się wszyscy…
My wszyscy: czarni górnicy z Idrii, Trbovlja,
z hut Gorenjski, z Kapli, Borovlja,
biali kamieniarze z Nabrežiny,
spaleni słońcem rybacy z Devinu,
półnadzy dokerzy z Triestu – armia
jak gdyby prosto spod dłuta rzeźbiarza –
wy, tkacze od krosen, garbarze,
co w smrodzie garbników spędzacie dnie,
młynarze, co mielicie codzienny chleb,
murarze z Renč, stolarze z Šentvidu,
drwale, kopacze torfu z Igu,
ty, co orzesz i siejesz, i pocisz się razem z wołem,
i ty, co z winnic Styrii przysyłasz nam wina słodycz,
i ty, zecerze z ołowiem w płucach i gasnącymi oczami,
flisaku, co pewnie sterujesz pomiędzy wirami,
gaduło z Vipavy, milkliwy dzierżawco z Medany,
wy wszyscy, co wiecie, jak ciążą kajdany,
i jeszcze wy, uważnie w przyszłość wsłuchani,
sternicy łodzi ku horyzontom bez granic…
Dlatego będziemy, kowale, kuć,
twardo kuć, w napięciu natężać słuch,
by nie był między nami nierozpoznany,
gdy przyjdzie czas,
gdy wzejdzie dzień,
że wstanie, poderwie się młotnik, młotnik mocarny z nas…
Poeto, znasz swój dług?
Poeto, znasz swój dług?
Czy ci zabrakło słów,
że milczysz niczym grób?
Wydobądź z siebie pieśń,
pieśń na dzisiejszy dzień,
byśmy podjęli śpiew.
Znam, o znam swój dług,
żar rozsadza pierś;
niech się z moich ust
wydrze wilczy zew;
stanę na górskim szczycie,
stąd niech ma pieśń popłynie.
Na szczycie Mežakli stanę,
zawyję pieśń w głuchej ciszy,
Krim, Blegaš ją posłyszą
i dołączą echami.
Wszystkim ją wiatrom powtórzę –
któryś poniesie ją na Pogórze.
Śpiewaj, góro, lesie,
niech się łoskot niesie;
ludu głodny, bosy,
razem pod niebiosy
dawne prawa rozgłaszajmy,
wyjąc, srogi czas przetrwajmy.
Wróci jeszcze wiosna,
jeszcze serca wzrosną;
stanie wilczy chór
w błysku nagich kłów:
przejdziem głębie Sawy, Drawy,
tan myśliwym sprawim krwawy!
Przypisy:
[1] Wersety te stały się tak popularne, że jeden z nich wstawiłam w usta Dziennikarza w przekładzie Wesela Wyspiańskiego, by dramat ten trochę „zesłowenić”.
[2] Tekst ten został przedrukowany niedawno w: Katarina Šalamun-Biedrzycka, Wśród słoweńskich i polskich autorów, Kraków 2018.
[3] Jest tam oczywiście bardzo dużo tekstów Prešerena, a Župančič ma następujące tytuły: „Słoweńska pieśń”, „Dies irae”, „Nocny psalm” i „Mężczyzna na szczycie”.
[4] Po polsku wiersz ten ukazał się w jednym z tomików moich przekładów tego autora: Straszne święta, Kraków 1996.