
Strona A, strona B nr 115: Wysoko, głęboko
felietony / cykle CZYTLENIKÓW Artur Burszta115. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
WięcejRozmowa Artura Burszty z Joanną Roszak, towarzysząca wydaniu książki Tymoteusza Karpowicza Zmyślony człowiek, w opracowaniu Joanny Roszak, która ukazała się w Biurze Literackim 24 czerwca 2020 roku.
Artur Burszta: Jak dowiedziałaś się o śmierci Karpowicza? To było dokładnie piętnaście lat temu.
Joanna Roszak: Ciekawe, że o to pytasz, bo doskonale pamiętam okoliczności. Koniec czerwca 2005 roku. Były to czasy telefonów komórkowych sporych gabarytów. I na taki właśnie aparat dostałam smsa: „Zmarł Tymoteusz Karpowicz”. Jestem mistrzynią w traceniu listy kontaktów. A może tamtej osoby nigdy nie zapisałam w książce adresowej. Nie wiedziałam, kto nadał tę wiadomość. Ale miałam wrażenie, że sobie ze mnie kpi, tanio żartuje, bo następnego dnia z rana zdawałam na studia doktoranckie i omawiałam projekt pracy Synteza mowy Tymoteusza Karpowicza. A przecież kilka tygodni wcześniej wysłałam do Oak Park pod Chicago list do autora Odwróconego światła i tak liczyłam na odpowiedź. A przecież przygotowałam już na egzamin prezentację, w której mowa o nim w czasie teraźniejszym. W dużej mierze uczyłam się pisać na tej pracy. Dziś pewnie niewiele bym z niej zostawiła. Ale wtedy Karpowicz był dla mnie niesłusznie odtrąconym, zapomnianym poetą i tak bardzo chciałam odwrócić ten brak światła. Szybko się okazało, że w tym samym czasie podobnie pomyślało kilka innych osób z naszych roczników. Niebawem odbyła się sesja, w Biurze Literackim ukazała się po niej książka Podziemne wniebowstąpieniepod redakcją Joanny Mueller, Bartka Małczyńskiego i Kuby Mikurdy. Ale gdy dowiedziałam się o śmierci Karpowicza, pomyślałam: spóźniłam się. Kilkanaście dni później jechałam autostopem na pogrzeb do Wrocławia. Twórczość Karpowicza jeszcze długo funkcjonowała jako elipsa, jako procent od całości. Dość powiedzieć, że z Janem Stolarczykiem pracujemy właśnie nad drugim tomem jego esejów, który pomieści sporo niepublikowanych tekstów, ale i Poezję niemożliwą ‒ rozprawę o Leśmianie. A Ciebie jak ta wiadomość zastała?
Przed śmiercią Tymka prowadziłem dość intensywne działania, które miały doprowadzić do edycji jego dzieł zebranych w Biurze Literackim. Przekonywałem władze Wrocławia, by wysłać do Chicago Tomka Majerana, który był już wcześniej u Karpowicza. Miał na miejscu wraz z autorem podjąć wstępne prace nad uporządkowaniem archiwum. Na początku czerwca dostałem poprzez Andrzeja Falkiewicza odpowiedź, że Tymek się zgadza – i na Tomka, i na dzieła. Zacząłem wdrażać plan w życie. Do dziś pamiętam pytanie Rafała Dutkiewicza: „Czy ten Karpowicz faktycznie jest tak wielkim pisarzem”. A potem nagle po paru dniach zadzwoniła Krystyna Miłobędzka i mówi „Tymka nie ma”. Pytam: „Jak to nie ma?”. „Zmarł” – odpowiedziała Pani Krystyna, która także była zaangażowania we wszystkie te działania. Pierwsze, co zrobiłem, to zadzwoniłem do Jarka Brody – ówczesnego dyrektora wydziału kultury. Powiedziałem, że Karpowicz nie żyje. I dodałem, że moim zdaniem powinien podjąć działania, aby pochówek miał miejsce we Wrocławiu. No i oczywiście umieściłem informację na naszych stronach i zawiadomiłem prasę.
Też wtedy pomyślałem, że się spóźniłem. Dlatego tak szybko podjęte zostały w Biurze kolejne kroki. Wspomnianą przez Ciebie książkę poprzedziła publikacja Mówi Karpowicz Jarka Szody i Mirka Spychalskiego. Potem były Cienie, które zainaugurowały nową serię „Poezje”, i w końcu Twoja książka rozmów o Karpowiczu.
A jak Ty trafiłaś na Karpowicza? Skąd wzięła się ta fascynacja jego twórczością?
Jednym z miejsc, które studentki i, mniej liczni, studenci polonistyki w Poznaniu odwiedzali najczęściej – prócz rozlicznych knajp, o których myślę z równym sentymentem – była księgarnia Arsenał na Starym Rynku. W niej kupiłam za kilka złotych przecenione Słoje zadrzewne. Przejrzałam tom, tomiszcze właściwie, jeszcze w księgarni i pomyślałam sobie, że skoro jestem tak wstrząśnięta (może bardziej faktem, że niewiele o autorze tych i takich wierszy wiedziałam aniżeli samymi tekstami), mając w dłoniach wydany tom żyjącego poety, to doprawdy trudno nazwać, co musiał czuć Zenon Przesmycki ps. Miriam – odkrywca, popularyzator i wydawca Norwida podczas spotkania z wierszami. Lingwiści dokonali zresztą kolejnego, zbiorowego „skrętu w polskiej poezji”, który zapowiedział Norwid. Urzekł mnie rozmach kupionego tomu. Zbiory poetyckie potrafią być przebogate z trzydziestoma wierszami między okładkami. Karpowicz złożył setki stron. Wierszy wybranych, ale to nie miało wielkiego znaczenia. I rodzaj podziwu dla jego planu totalnego został mi do dziś. A także dla potrzeby odczucia przez autora jedności tych tekstów, a siebie jako pierwszego poety. Pewnie dlatego tak często powtarzał zdanie Rainera Marii Rilkego z „Listów do młodego poety” – usiłował powiedzieć, jakby był pierwszym człowiekiem: co widzi, czym żyje, co kocha i traci.
Kupiłaś za kilka złotych jedną z największych przygód swojego życia. Bilet, który stał się jak dożywotni karnet wstępu na wszystkie występy ulubionego artysty.
Przypis – wtedy ulubionego. Później ważnego, bo – czasami pokrętnie – doprowadził mnie do prawdziwie ważnych twórców z mojego dziś. Ale jak u Roberta Frosta: pewnie wszystko wzięło się z tego, że to jego wybrałam.
W 2010 roku przygotowałaś dla Biura Literackiego zbiór W cztery strony naraz. Portrety Karpowicza.
I to rzeczywiście była przygoda. Podążałam śladami poety najpierw pod Wilno do Zielonej, gdzie się urodził. Później, niewiele myśląc, złożyłam grant na wyjazd do Chicago i Nowego Jorku, by móc porozmawiać z tamtejszymi jego przyjaciółmi i znajomymi, pozyskać materiały, zdjęcia, dokumenty. A jako że grant – ku swojemu niekłamanemu zdziwieniu – dostałam, poleciałam. I to było przeżycie, nie tylko z powodu Karpowicza: długich i miłych godzin w Bibliotece Polskiej w Chicago, gdzie niegdyś pracowała jego żona, przytulania się do jej ulubionego drzewa, siedzenia na schodach ich byłego domu, kawy u jego ucznia i przyjaciela prof. Franka Kujawinskiego, kupna książek, między innymi tamtejszego poety Carla Sandburga, autora bez wątpienia ulubionej przez Karpowicza definicji poezji („To dziennik zwierząt morskich, które żyją na ziemi, a chciałyby latać”). Ale – wiadomo – New York, New York, rollercoaster. Nagrałam tam rozmowę z Anną Frajlich. Spotkałyśmy się w Museum of Modern Art, gdzie pokazała mi listy od Karpowicza, także akapit, gdzie peryfrazował poezję jako tę „która nim tak strasznie pomiata”. Z prof. Bożeną Nowicką McLees spotkałyśmy się już wcześniej, w Tatrach, gdy przyleciała na wakacje z Chicago. Była niezastąpioną przewodniczką po korytarzach wydziału Uniwersytetu of Illinois, gdzie Karpowicz pracował.
Osób z którymi rozmawiałaś było znacznie więcej.
Każde z tych spotkań, rzadziej wymian listów, żywo pamiętam: z Krystyną Miłobędzką i Andrzejem Falkiewiczem w Puszczykowie, z Bogusławą Latawiec i prof. Edwardem Balcerzanem, z Janem Stolarczykiem (niedawno znalazłam fotografię, na której wspina się na jabłoń we wrocławskim ogrodzie Karpowiczów i podaje mi owoce), ze Stanem Borysem, Kazimierzem Braunem, Czesławem Karkowskim, Bogusławem Kiercem, Bohdanem Rubchakiem, Ryszardem Sawickim, Mirosławem Spychalskim, Tamarą Trojanowską, Krystyną Budniewską, Zofią Bukowską, Zygmuntem Dyrkaczem, Izabelą Filipiak, Arturem Grabowskim, Marianem Grześczakiem, Małgorzatą Kot, Stanisławem Srokowskim, Piotrem Śliwińskim, Tomaszem Tabako, Marią Zakrzewską…
Pamiętam, że w kilku recenzjach, które towarzyszyły premierze książki, jaka ukazała się dokładnie w piątą rocznicę śmierci Tymka, pisano o jego „uwodzicielskiej sile”, a obraz, jaki wyłaniał się po lekturze tych rozmów, był „chropowaty, dyskusyjny, nierówny, rozpęknięty i zgrzytliwy”. Czy takiego Karpowicza spodziewałaś się poznać, gdy zaczynałaś te rozmowy?
U początku miałam w głowie tych kilka opowieści i mitów, które skrzętnie pielęgnował na własny temat – różne wersje historii o tym, jak stracił rękę, ukuwanie życia w paradygmacie norwidowskim, poświęcenie przy chorującej i umierającej żonie, jego własna choroba. Byłam wtedy o wiele młodsza, robiło to na mnie większe wrażenie. Dziś wiem, że nie był to żaden poetycki ryt, ale zwyczajnie okrutne koleje losu. Nie mieli dzieci, bo on nie chciał. Maria Karpowicz porzuciła wszystko, co kochała, nie przestała tęsknić za uczeniem polskiego, i pojechała za nim. Raczej dopiero po latach spoglądam więc na Karpowicza jako człowieka inaczej niż bezpośrednio po zebraniu tego chropowatego wielogłosu.
Nie korci Cię, żeby napisać kiedyś biografię Karpowicza? Gdyby Biuro było we Wrocławiu nawet coś takiego Ci proponowałem. Chętnie bym wrócił do tego pomysłu. Pytanie tylko, czy udałoby się nam znaleźć partnerów, którzy uznaliby taki projekt za warty wsparcia? Nawet w najlepszych wrocławskich czasach ówczesne władze nie były taką książką zainteresowane.
Uleciał mi z głowy ten pomysł. Sama taką książkę chętnie bym przeczytała. Ale z werwą napisałabym chyba tylko fragmenty chicagowskie – więc raczej zur Sache niż zur Person. Jak wyglądały uniwersyteckie zajęcia i tamtejsze spotkania Karpowicza? Ile wniósł do slawistyki w Stanach? Jak toczyły się spotkania w środowisku „2B”? Jak tłumaczenie Norwida? Książki albo rozdziału o polonistyce w Chicago – nie odmówię. Chyba jeszcze nie odsapnęłam po biografii Józefa Rotblata, ponadto: trudno będzie już w ten sposób zżyć się z następnym bohaterem, tego bohatera od pierwszego wejrzenia już znalazłam. A pisanie biografii – pożyczam to porównanie od Agama Zagajewskiego – to naprawdę zadanie dla długodystansowca.
Od zawsze męczy mnie pytanie, dlaczego Karpowicz zdecydował się na ucieczkę z Wrocławia. Gdy mógł już wrócić do Polski, nie zdecydował się na powrót tutaj. Swój dom na Krzykach odwiedził ledwie kilka razy. Mam z tym miastem swoje dobre wspomnienia, ale doświadczyłem tutaj od różnych ludzi wielu przykrości. Znam kilka osób, które miały podobne przeżycia. Gdyby Tymek tutaj wrócił w latach 90., pewnie jego twórczość mogłaby być wówczas inaczej czytana, a autor jeszcze za życia znowu byłby doceniony, tak jak na to od zawsze zasługiwał.
Nie jestem pewna. Miał życie w Chicago, współpracowników, środowisko, dom, książki, wsparcie, pewnie jednak lepsze widoki na pomoc medyczną, cokolwiek pewnego. Ponadto może Wrocław to jednak nie Kraków, może był wtedy za mały na dwóch tej rangi poetów: Różewicza i Karpowicza? To już za wiele na metr kwadratowy. I Karpowicz, zdaje się, to przeczuwał. I wreszcie: Słoje zadrzewne ukazują się w 1999 roku – poecie brakuje dwóch lat do osiemdziesiątki. Wiadomo, co się mówi o starych drzewach.
Skoro drzewa to porozmawiajmy o Zmyślonym człowieku.
Poezja Karpowicza długo kojarzyła mi się z konwulsją, histerią słowną, sytuowałam ją daleko poza jasnością. Te wiersze ze mną nie zostały. Chciałam więc dać czytelniczkom i czytelnikom książki mojego najbliższego Karpowicza.
Czy jakiś wpływ na Twoje prace miał początek pandemii?
Na pewno tak. Wokół dużo niepokoju, akurat zamknięte były lasy, wychodziłam biegać późnym wieczorem, czułam się odcięta od wszystkiego, co daje mi siłę – od lasu, od ludzi, od spotkań. Została tylko poezja. Poezja i seriale; choć na początku i one nie, bo nie miałam stałego łącza. Więc naprawdę: poezja i więcej nic.
Pomogły Ci też fiszki, rękopisy i dokumenty Karpowicza.
Miałam na biurku wykonane przez Tymoteusza Karpowicza w Chicago już pożółkłe kserokopie stron z książki Richarda Cavendisha Man, Myth and Magic: The Illustrated Encyclopedia of Mythology, Religion and the Unknown. I zauważyłam, że interesowały go między innymi hasła: las, drzewa, oddech, odosobnienie, zieleń, milczenie, wegetacja, powietrze oraz wiatr.
I one stały się dla Ciebie kluczem do wyboru wierszy.
Las często sygnalizował w jego twórczości aluzję, gąszcz intertekstualności, żywioł poezji. Czytał go, będąc spadkobiercą Przybosia, autora wiersza „W głąb las”, i Bolesława Leśmiana („Więc las pokochaj! Nic nie ma prócz lasu!”). Jeden podzbiór tworzą zatem wiersze oddychające lasem, wiersze drzewne, należące do nurtu uważnościowego, medytacyjnego jego twórczości, mniej wyraźnego niż ów oparty na polimorficzności, labiryntowatości, zbadany tak skrupulatnie przez Bartosza Małczyńskiego, ów bliski fizjologiczności, interesujący niegdyś Joannę Mueller, związany z cyklicznością fraz i jednocześnie niepowtarzalnością, który opisała Magdalena Kokoszka, a wreszcie z zamachem na totalność, kabalistyczność, genezyjskość, któremu dwie imponujące książki poświęcił Władysław Włoch.
Są też kanoniczne dla Karpowicza wiersze.
Zaproponowałam „lekcję ciszy”, która dał tytuł Dedeciusowej antologii polskiej poezji. Jest też „rozkład jazdy”, „księga eklesiastesa”, „non omnis moriar”, „sen”.
Jestem pewien, że ten wybór odniesie sukces. Co najmniej taki, jak Credo Tadeusza Różewicza w wyborze Jana Stolarczyka i Prawdziwe życia bohatera Rafała Wojaczka opracowane przez Bogusława Kierca. Teraz, gdy opublikowane zostały już wszystkie tomy dzieł zebranych z wierszami autora, pozostają nam nowe odczytania i nowe wybory. Mimo tego wszystkiego, co udało się przez te piętnaście lat zrobić dla twórczości Karpowicza, wciąż trzeba dla jego poezji zdobywać nowych czytelników. Festiwal Biura Literackiego znowu ma nową publiczność, taka odnowa następuje co kilka lat. Czy Karpowicz może zainteresować i to pokolenie autorów oraz czytelników?
Jakaś część z tej magicznej stałej Enzensbergera 1354 na pewno przylgnie do Karpowicza. Jan Stolarczyk odnalazł niedawno kilka jego niepublikowanych dotąd wierszy, ukazują się jego eseje, przywracamy Poezję niemożliwą, powstają prace lokujące go w nowych kontekstach, pojawiają się – czasem jako sezonowe mody, czasem osadzające się na długo – nowe kategorie opisu poezji w ogóle. Nie martwię się o czytelników Karpowicza. Zawsze jakaś dziesiątka szalonych – nawiązuję do Peipera – mu przybędzie.
Oby tak było! Dziękuję Ci za książkę, za wszystko, co dla Karpowicza robisz od lat i za tę rozmowę.
Menadżer kultury. Redaktor naczelny i właściciel Biura Literackiego. Wydawca blisko tysiąca książek, w tym m.in. utworów Tymoteusza Karpowicza, Krystyny Miłobędzkiej, Tadeusza Różewicza i Rafała Wojaczka, a także Boba Dylana, Nicka Cave'a i Patti Smith. W latach 1990-1998 działacz samorządowy. Realizator Niemiecko-Polskich Spotkań Pisarzy (1993-1995). Od 1996 roku dyrektor festiwalu literackiego organizowanego jako Fort Legnica, od 2004 – Port Literacki Wrocław, od 2016 – Stacja Literatura w Stroniu Śląskim, a od 2022 – TransPort Literacki w Kołobrzegu. Autor programów telewizyjnych w TVP Kultura: Poezjem (2008–2009) i Poeci (2015) oraz filmu dokumentalnego Dorzecze Różewicza (2011). Realizator w latach 1993–1995 wraz z Berliner Festspiele Niemiecko-Polskich Spotkań Pisarzy. Wybrany podczas I Kongresu Menedżerów Kultury w 1995 roku do Zarządu Stowarzyszenia Menedżerów Kultury w Polsce. Pomysłodawca Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius. Współtwórca Literary Europe Live – organizacji zrzeszającej europejskie instytucje kultury i festiwale literackie. Organizator Europejskiego Forum Literackiego (2016 i 2017). Inicjator krajowych i zagranicznych projektów, z których najbardziej znane to: Komiks wierszem, Krytyk z uczelni, Kurs na sztukę, Nakręć wiersz, Nowe głosy z Europy, Połów. Poetyckie i prozatorskie debiuty, Pracownie literackie, Szkoła z poezją. Wyróżniony m.in. nagrodą Sezonu Wydawniczo-Księgarskiego IKAR za „odwagę wydawania najnowszej poezji i umiejętność docierania z nią różnymi drogami do czytelnika” oraz nagrodą Biblioteki Raczyńskich „za działalność wydawniczą i żarliwą promocję poezji”.
Urodziła się w 1981 roku. Poetka, badaczka. Pracuje jako profesor w Instytucie Slawistyki Polskiej Akademii Nauk oraz jako nauczycielka języka polskiego w jednej z poznańskich szkół. Współfundatorka i wiceprezeska Fundacji Józefa Rotblata. Ostatnio wydała: Miejsce i imię. Poeci niemieckojęzyczni żydowskiego pochodzenia, Słyszysz? Synagoga. Wychodząc spod poznańskiej synagogi przy Wronieckiej oraz Żuraw z origami. Opowieść o Józefie Rotblacie. Redaktorka wielu książek zbiorowych (poświęconych m.in. Ingeborg Bachmann, Paulowi Celanowi czy Fernandowi Pessoi). Autorka tomów poetyckich: lele, wewe, tego dnia. W Biurze Literackim opublikowała zbiory wierszy: przyszli niedokonani (2018) oraz ploso (2020), a dekadę temu – złożoną z wywiadów (m.in. z Edwardem Balcerzanem, Stanem Borysem, Krystyną Miłobędzką i Andrzejem Falkiewiczem, Ewą Sułkowską-Bierezin, Janem Stolarczykiem, Marianem Grześczakiem) – książkę W cztery strony naraz. Portrety Tymoteusza Karpowicza. Redagowała także tom esejów Tymoteusza Karpowicza, który ukazał się w 2019 roku we Wrocławiu.