wywiady / o książce

Co widzi, czym żyje, co kocha i traci

Artur Burszta

Joanna Roszak

Rozmowa Artura Burszty z Joanną Roszak, towarzysząca wydaniu książki Tymoteusza Karpowicza Zmyślony człowiek, w opracowaniu Joanny Roszak, która ukazała się w Biurze Literackim 24 czerwca 2020 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Artur Bursz­ta: Jak dowie­dzia­łaś się o śmier­ci Kar­po­wi­cza? To było dokład­nie pięt­na­ście lat temu.   

Joan­na Roszak: Cie­ka­we, że o to pytasz, bo dosko­na­le pamię­tam oko­licz­no­ści. Koniec czerw­ca 2005 roku. Były to cza­sy tele­fo­nów komór­ko­wych spo­rych gaba­ry­tów. I na taki wła­śnie apa­rat dosta­łam smsa: „Zmarł Tymo­te­usz Kar­po­wicz”. Jestem mistrzy­nią w tra­ce­niu listy kon­tak­tów. A może tam­tej oso­by nigdy nie zapi­sa­łam w książ­ce adre­so­wej. Nie wie­dzia­łam, kto nadał tę wia­do­mość. Ale mia­łam wra­że­nie, że sobie ze mnie kpi, tanio żar­tu­je, bo następ­ne­go dnia z rana zda­wa­łam na stu­dia dok­to­ranc­kie i oma­wia­łam pro­jekt pra­cy Syn­te­za mowy Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza. A prze­cież kil­ka tygo­dni wcze­śniej wysła­łam do Oak Park pod Chi­ca­go list do auto­ra Odwró­co­ne­go świa­tła i tak liczy­łam na odpo­wiedź. A prze­cież przy­go­to­wa­łam już na egza­min pre­zen­ta­cję, w któ­rej mowa o nim w cza­sie teraź­niej­szym. W dużej mie­rze uczy­łam się pisać na tej pra­cy. Dziś pew­nie nie­wie­le bym z niej zosta­wi­ła. Ale wte­dy Kar­po­wicz był dla mnie nie­słusz­nie odtrą­co­nym, zapo­mnia­nym poetą i tak bar­dzo chcia­łam odwró­cić ten brak świa­tła. Szyb­ko się oka­za­ło, że w tym samym cza­sie podob­nie pomy­śla­ło kil­ka innych osób z naszych rocz­ni­ków. Nie­ba­wem odby­ła się sesja, w Biu­rze Lite­rac­kim uka­za­ła się po niej książ­ka Pod­ziem­ne wnie­bo­wstą­pie­niepod redak­cją Joan­ny Muel­ler, Bart­ka Mał­czyń­skie­go i Kuby Mikur­dy. Ale gdy dowie­dzia­łam się o śmier­ci Kar­po­wi­cza, pomy­śla­łam: spóź­ni­łam się. Kil­ka­na­ście dni póź­niej jecha­łam auto­sto­pem na pogrzeb do Wro­cła­wia. Twór­czość Kar­po­wi­cza jesz­cze dłu­go funk­cjo­no­wa­ła jako elip­sa, jako pro­cent od cało­ści. Dość powie­dzieć, że z Janem Sto­lar­czy­kiem pra­cu­je­my wła­śnie nad dru­gim tomem jego ese­jów, któ­ry pomie­ści spo­ro nie­pu­bli­ko­wa­nych tek­stów, ale i Poezję nie­moż­li­wą ‒ roz­pra­wę o Leśmia­nie. A Cie­bie jak ta wia­do­mość zasta­ła?

Przed śmier­cią Tym­ka pro­wa­dzi­łem dość inten­syw­ne dzia­ła­nia, któ­re mia­ły dopro­wa­dzić do edy­cji jego dzieł zebra­nych w Biu­rze Lite­rac­kim. Prze­ko­ny­wa­łem wła­dze Wro­cła­wia, by wysłać do Chi­ca­go Tom­ka Maje­ra­na, któ­ry był już wcze­śniej u Kar­po­wi­cza. Miał na miej­scu wraz z auto­rem pod­jąć wstęp­ne pra­ce nad upo­rząd­ko­wa­niem archi­wum. Na począt­ku czerw­ca dosta­łem poprzez Andrze­ja Fal­kie­wi­cza odpo­wiedź, że Tymek się zga­dza – i na Tom­ka, i na dzie­ła. Zaczą­łem wdra­żać plan w życie. Do dziś pamię­tam pyta­nie Rafa­ła Dut­kie­wi­cza: „Czy ten Kar­po­wicz fak­tycz­nie jest tak wiel­kim pisa­rzem”. A potem nagle po paru dniach zadzwo­ni­ła Kry­sty­na Miło­będz­ka i mówi „Tym­ka nie ma”. Pytam: „Jak to nie ma?”. „Zmarł” – odpo­wie­dzia­ła Pani Kry­sty­na, któ­ra tak­że była zaan­ga­żo­wa­nia we wszyst­kie te dzia­ła­nia. Pierw­sze, co zro­bi­łem, to zadzwo­ni­łem do Jar­ka Bro­dy – ówcze­sne­go dyrek­to­ra wydzia­łu kul­tu­ry. Powie­dzia­łem, że Kar­po­wicz nie żyje. I doda­łem, że moim zda­niem powi­nien pod­jąć dzia­ła­nia, aby pochó­wek miał miej­sce we Wro­cła­wiu. No i oczy­wi­ście umie­ści­łem infor­ma­cję na naszych stro­nach i zawia­do­mi­łem pra­sę.       

Też wte­dy pomy­śla­łem, że się spóź­ni­łem. Dla­te­go tak szyb­ko pod­ję­te zosta­ły w Biu­rze kolej­ne kro­ki. Wspo­mnia­ną przez Cie­bie książ­kę poprze­dzi­ła publi­ka­cja Mówi Kar­po­wicz Jar­ka Szo­dy i Mir­ka Spy­chal­skie­go. Potem były Cie­nie, któ­re zain­au­gu­ro­wa­ły nową serię „Poezje”, i w koń­cu Two­ja książ­ka roz­mów o Kar­po­wi­czu.

A jak Ty tra­fi­łaś na Kar­po­wi­cza? Skąd wzię­ła się ta fascy­na­cja jego twór­czo­ścią?         

Jed­nym z miejsc, któ­re stu­dent­ki i, mniej licz­ni, stu­den­ci polo­ni­sty­ki w Pozna­niu odwie­dza­li naj­czę­ściej – prócz roz­licz­nych knajp, o któ­rych myślę z rów­nym sen­ty­men­tem – była księ­gar­nia Arse­nał na Sta­rym Ryn­ku. W niej kupi­łam za kil­ka zło­tych prze­ce­nio­ne Sło­je zadrzew­ne. Przej­rza­łam tom, tomisz­cze wła­ści­wie, jesz­cze w księ­gar­ni i pomy­śla­łam sobie, że sko­ro jestem tak wstrzą­śnię­ta (może bar­dziej fak­tem, że nie­wie­le o auto­rze tych i takich wier­szy wie­dzia­łam ani­że­li samy­mi tek­sta­mi), mając w dło­niach wyda­ny tom żyją­ce­go poety, to dopraw­dy trud­no nazwać, co musiał czuć Zenon Prze­smyc­ki ps. Miriam – odkryw­ca, popu­la­ry­za­tor i wydaw­ca Nor­wi­da pod­czas spo­tka­nia z wier­sza­mi. Lin­gwi­ści doko­na­li zresz­tą kolej­ne­go, zbio­ro­we­go „skrę­tu w pol­skiej poezji”, któ­ry zapo­wie­dział Nor­wid. Urzekł mnie roz­mach kupio­ne­go tomu. Zbio­ry poetyc­kie potra­fią być prze­bo­ga­te z trzy­dzie­sto­ma wier­sza­mi mię­dzy okład­ka­mi. Kar­po­wicz zło­żył set­ki stron. Wier­szy wybra­nych, ale to nie mia­ło wiel­kie­go zna­cze­nia. I rodzaj podzi­wu dla jego pla­nu total­ne­go został mi do dziś. A tak­że dla potrze­by odczu­cia przez auto­ra jed­no­ści tych tek­stów, a sie­bie jako pierw­sze­go poety. Pew­nie dla­te­go tak czę­sto powta­rzał zda­nie Raine­ra Marii Ril­ke­go z „Listów do mło­de­go poety” – usi­ło­wał powie­dzieć, jak­by był pierw­szym czło­wie­kiem: co widzi, czym żyje, co kocha i tra­ci.

Kupi­łaś za kil­ka zło­tych jed­ną z naj­więk­szych przy­gód swo­je­go życia. Bilet, któ­ry stał się jak doży­wot­ni kar­net wstę­pu na wszyst­kie wystę­py ulu­bio­ne­go arty­sty.

Przy­pis – wte­dy ulu­bio­ne­go. Póź­niej waż­ne­go, bo – cza­sa­mi pokręt­nie – dopro­wa­dził mnie do praw­dzi­wie waż­nych twór­ców z moje­go dziś.  Ale jak u Rober­ta Fro­sta: pew­nie wszyst­ko wzię­ło się z tego, że to jego wybra­łam.

W 2010 roku przy­go­to­wa­łaś dla Biu­ra Lite­rac­kie­go zbiór W czte­ry stro­ny naraz. Por­tre­ty Kar­po­wi­cza.

I to rze­czy­wi­ście była przy­go­da. Podą­ża­łam śla­da­mi poety naj­pierw pod Wil­no do Zie­lo­nej, gdzie się uro­dził. Póź­niej, nie­wie­le myśląc, zło­ży­łam grant na wyjazd do Chi­ca­go i Nowe­go Jor­ku, by móc poroz­ma­wiać z tam­tej­szy­mi jego przy­ja­ciół­mi i zna­jo­my­mi, pozy­skać mate­ria­ły, zdję­cia, doku­men­ty. A jako że grant – ku swo­je­mu nie­kła­ma­ne­mu zdzi­wie­niu – dosta­łam, pole­cia­łam. I to było prze­ży­cie, nie tyl­ko z powo­du Kar­po­wi­cza: dłu­gich i miłych godzin w Biblio­te­ce Pol­skiej w Chi­ca­go, gdzie nie­gdyś pra­co­wa­ła jego żona, przy­tu­la­nia się do jej ulu­bio­ne­go drze­wa, sie­dze­nia na scho­dach ich byłe­go domu, kawy u jego ucznia i przy­ja­cie­la prof. Fran­ka Kuja­win­skie­go, kup­na ksią­żek, mię­dzy inny­mi tam­tej­sze­go poety Car­la Sand­bur­ga, auto­ra bez wąt­pie­nia ulu­bio­nej przez Kar­po­wi­cza defi­ni­cji poezji („To dzien­nik zwie­rząt mor­skich, któ­re żyją na zie­mi, a chcia­ły­by latać”). Ale – wia­do­mo – New York, New York, rol­ler­co­aster. Nagra­łam tam roz­mo­wę z Anną Fraj­lich. Spo­tka­ły­śmy się w Museum of Modern Art, gdzie poka­za­ła mi listy od Kar­po­wi­cza, tak­że aka­pit, gdzie pery­fra­zo­wał poezję jako tę „któ­ra nim tak strasz­nie pomia­ta”. Z prof. Boże­ną Nowic­ką McLe­es spo­tka­ły­śmy się już wcze­śniej, w Tatrach, gdy przy­le­cia­ła na waka­cje z Chi­ca­go. Była nie­za­stą­pio­ną prze­wod­nicz­ką po kory­ta­rzach wydzia­łu Uni­wer­sy­te­tu of Illi­no­is, gdzie Kar­po­wicz pra­co­wał.

Osób z któ­ry­mi roz­ma­wia­łaś było znacz­nie wię­cej.

Każ­de z tych spo­tkań, rza­dziej wymian listów, żywo pamię­tam: z Kry­sty­ną Miło­będz­ką i Andrze­jem Fal­kie­wi­czem w Pusz­czy­ko­wie, z Bogu­sła­wą Lata­wiec i prof. Edwar­dem Bal­ce­rza­nem, z Janem Sto­lar­czy­kiem (nie­daw­no zna­la­złam foto­gra­fię, na któ­rej wspi­na się na jabłoń we wro­cław­skim ogro­dzie Kar­po­wi­czów i poda­je mi owo­ce), ze Sta­nem Bory­sem, Kazi­mie­rzem Brau­nem, Cze­sła­wem Kar­kow­skim, Bogu­sła­wem Kier­cem, Boh­da­nem Rub­cha­kiem, Ryszar­dem Sawic­kim, Miro­sła­wem Spy­chal­skim, Tama­rą Tro­ja­now­ską, Kry­sty­ną Bud­niew­ską, Zofią Bukow­ską, Zyg­mun­tem Dyr­ka­czem, Iza­be­lą Fili­piak, Artu­rem Gra­bow­skim, Maria­nem Grze­ś­cza­kiem, Mał­go­rza­tą Kot, Sta­ni­sła­wem Sro­kow­skim, Pio­trem Śli­wiń­skim, Toma­szem Taba­ko, Marią Zakrzew­ską…

Pamię­tam, że w kil­ku recen­zjach, któ­re towa­rzy­szy­ły pre­mie­rze książ­ki, jaka uka­za­ła się dokład­nie w pią­tą rocz­ni­cę śmier­ci Tym­ka, pisa­no o jego „uwo­dzi­ciel­skiej sile”, a obraz, jaki wyła­niał się po lek­tu­rze tych roz­mów, był „chro­po­wa­ty, dys­ku­syj­ny, nie­rów­ny, roz­pęk­nię­ty i zgrzy­tli­wy”. Czy takie­go Kar­po­wi­cza spo­dzie­wa­łaś się poznać, gdy zaczy­na­łaś te roz­mo­wy?

U począt­ku mia­łam w gło­wie tych kil­ka opo­wie­ści i mitów, któ­re skrzęt­nie pie­lę­gno­wał na wła­sny temat – róż­ne wer­sje histo­rii o tym, jak stra­cił rękę, uku­wa­nie życia w para­dyg­ma­cie nor­wi­dow­skim, poświę­ce­nie przy cho­ru­ją­cej i umie­ra­ją­cej żonie, jego wła­sna cho­ro­ba. Byłam wte­dy o wie­le młod­sza, robi­ło to na mnie więk­sze wra­że­nie. Dziś wiem, że nie był to żaden poetyc­ki ryt, ale zwy­czaj­nie okrut­ne kole­je losu. Nie mie­li dzie­ci, bo on nie chciał. Maria Kar­po­wicz porzu­ci­ła wszyst­ko, co kocha­ła, nie prze­sta­ła tęsk­nić za ucze­niem pol­skie­go, i poje­cha­ła za nim. Raczej dopie­ro po latach spo­glą­dam więc na Kar­po­wi­cza jako czło­wie­ka ina­czej niż bez­po­śred­nio po zebra­niu tego chro­po­wa­te­go wie­lo­gło­su.

Nie kor­ci Cię, żeby napi­sać kie­dyś bio­gra­fię Kar­po­wi­cza? Gdy­by Biu­ro było we Wro­cła­wiu nawet coś takie­go Ci pro­po­no­wa­łem. Chęt­nie bym wró­cił do tego pomy­słu. Pyta­nie tyl­ko, czy uda­ło­by się nam zna­leźć part­ne­rów, któ­rzy uzna­li­by taki pro­jekt za war­ty wspar­cia? Nawet w naj­lep­szych wro­cław­skich cza­sach ówcze­sne wła­dze nie były taką książ­ką zain­te­re­so­wa­ne.

Ule­ciał mi z gło­wy ten pomysł. Sama taką książ­kę chęt­nie bym prze­czy­ta­ła. Ale z werwą napi­sa­ła­bym chy­ba tyl­ko frag­men­ty chi­ca­gow­skie – więc raczej zur Sache niż zur Per­son. Jak wyglą­da­ły uni­wer­sy­tec­kie zaję­cia i tam­tej­sze spo­tka­nia Kar­po­wi­cza? Ile wniósł do sla­wi­sty­ki w Sta­nach? Jak toczy­ły się spo­tka­nia w śro­do­wi­sku „2B”? Jak tłu­ma­cze­nie Nor­wi­da? Książ­ki albo roz­dzia­łu o polo­ni­sty­ce w Chi­ca­go – nie odmó­wię. Chy­ba jesz­cze nie odsap­nę­łam po bio­gra­fii Józe­fa Rot­bla­ta, ponad­to: trud­no będzie już w ten spo­sób zżyć się z następ­nym boha­te­rem, tego boha­te­ra od pierw­sze­go wej­rze­nia już zna­la­złam. A pisa­nie bio­gra­fii – poży­czam to porów­na­nie od Aga­ma Zaga­jew­skie­go – to napraw­dę zada­nie dla dłu­go­dy­stan­sow­ca.

Od zawsze męczy mnie pyta­nie, dla­cze­go Kar­po­wicz zde­cy­do­wał się na uciecz­kę z Wro­cła­wia. Gdy mógł już wró­cić do Pol­ski, nie zde­cy­do­wał się na powrót tutaj. Swój dom na Krzy­kach odwie­dził led­wie kil­ka razy. Mam z tym mia­stem swo­je dobre wspo­mnie­nia, ale doświad­czy­łem tutaj od róż­nych ludzi wie­lu przy­kro­ści. Znam kil­ka osób, któ­re mia­ły podob­ne prze­ży­cia. Gdy­by Tymek tutaj wró­cił w latach 90.,  pew­nie jego twór­czość mogła­by być wów­czas ina­czej czy­ta­na, a autor jesz­cze za życia zno­wu był­by doce­nio­ny, tak jak na to od zawsze zasłu­gi­wał.

Nie jestem pew­na. Miał życie w Chi­ca­go, współ­pra­cow­ni­ków, śro­do­wi­sko, dom, książ­ki, wspar­cie, pew­nie jed­nak lep­sze wido­ki na pomoc medycz­ną, cokol­wiek pew­ne­go. Ponad­to może Wro­cław to jed­nak nie Kra­ków, może był wte­dy za mały na dwóch tej ran­gi poetów: Róże­wi­cza i Kar­po­wi­cza? To już za wie­le na metr kwa­dra­to­wy. I Kar­po­wicz, zda­je się, to prze­czu­wał. I wresz­cie: Sło­je zadrzew­ne uka­zu­ją się w 1999 roku – poecie bra­ku­je dwóch lat do osiem­dzie­siąt­ki. Wia­do­mo, co się mówi o sta­rych drze­wach.

 Sko­ro drze­wa to poroz­ma­wiaj­my o Zmy­ślo­nym czło­wie­ku.

Poezja Kar­po­wi­cza dłu­go koja­rzy­ła mi się z kon­wul­sją, histe­rią słow­ną, sytu­owa­łam ją dale­ko poza jasno­ścią. Te wier­sze ze mną nie zosta­ły. Chcia­łam więc dać czy­tel­nicz­kom i czy­tel­ni­kom książ­ki moje­go naj­bliż­sze­go Kar­po­wi­cza.

Czy jakiś wpływ na Two­je pra­ce miał począ­tek pan­de­mii? 

Na pew­no tak. Wokół dużo nie­po­ko­ju, aku­rat zamknię­te były lasy, wycho­dzi­łam bie­gać póź­nym wie­czo­rem, czu­łam się odcię­ta od wszyst­kie­go, co daje mi siłę – od lasu, od ludzi, od spo­tkań. Zosta­ła tyl­ko poezja. Poezja i seria­le; choć na począt­ku i one nie, bo nie mia­łam sta­łe­go łącza. Więc napraw­dę: poezja i wię­cej nic.

Pomo­gły Ci też fisz­ki, ręko­pi­sy i doku­men­ty Kar­po­wi­cza. 

Mia­łam na biur­ku wyko­na­ne przez Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza w Chi­ca­go już pożół­kłe kse­ro­ko­pie stron z książ­ki Richar­da Caven­di­sha Man, Myth and Magic: The Illu­stra­ted Encyc­lo­pe­dia of Mytho­lo­gy, Reli­gion and the Unk­nown. I zauwa­ży­łam, że inte­re­so­wa­ły go mię­dzy inny­mi hasła: las, drze­wa, oddech, odosob­nie­nie, zie­leń, mil­cze­nie, wege­ta­cja, powie­trze oraz wiatr.

I one sta­ły się dla Cie­bie klu­czem do wybo­ru wier­szy.

Las czę­sto sygna­li­zo­wał w jego twór­czo­ści alu­zję, gąszcz inter­tek­stu­al­no­ści, żywioł poezji. Czy­tał go, będąc spad­ko­bier­cą Przy­bo­sia, auto­ra wier­sza „W głąb las”, i Bole­sła­wa Leśmia­na („Więc las poko­chaj! Nic nie ma prócz lasu!”). Jeden pod­zbiór two­rzą zatem wier­sze oddy­cha­ją­ce lasem, wier­sze drzew­ne, nale­żą­ce do nur­tu uważ­no­ścio­we­go, medy­ta­cyj­ne­go  jego twór­czo­ści, mniej wyraź­ne­go niż ów opar­ty na poli­mor­ficz­no­ści, labi­ryn­to­wa­to­ści, zba­da­ny tak skru­pu­lat­nie przez Bar­to­sza Mał­czyń­skie­go, ów bli­ski fizjo­lo­gicz­no­ści, inte­re­su­ją­cy nie­gdyś Joan­nę Muel­ler, zwią­za­ny z cyklicz­no­ścią fraz i jed­no­cze­śnie nie­po­wta­rzal­no­ścią, któ­ry opi­sa­ła Mag­da­le­na Kokosz­ka, a wresz­cie z zama­chem na total­ność, kaba­li­stycz­ność, gene­zyj­skość, któ­re­mu dwie impo­nu­ją­ce książ­ki poświę­cił Wła­dy­sław Włoch.

Są też kano­nicz­ne dla Kar­po­wi­cza wier­sze. 

Zapro­po­no­wa­łam „lek­cję ciszy”, któ­ra dał tytuł Dede­ciu­so­wej anto­lo­gii pol­skiej poezji. Jest też „roz­kład jaz­dy”, „księ­ga ekle­sia­ste­sa”, „non omnis moriar”, „sen”.

Jestem pewien, że ten wybór odnie­sie suk­ces. Co naj­mniej taki, jak Cre­do Tade­usza Róże­wi­cza w wybo­rze Jana Sto­lar­czy­ka i Praw­dzi­we życia boha­te­ra Rafa­ła Wojacz­ka opra­co­wa­ne przez Bogu­sła­wa Kier­ca. Teraz, gdy opu­bli­ko­wa­ne zosta­ły już wszyst­kie tomy dzieł zebra­nych z wier­sza­mi auto­ra, pozo­sta­ją nam nowe odczy­ta­nia i nowe wybo­ry. Mimo tego wszyst­kie­go, co uda­ło się przez te pięt­na­ście lat zro­bić dla twór­czo­ści Kar­po­wi­cza, wciąż trze­ba dla jego poezji zdo­by­wać nowych czy­tel­ni­ków. Festi­wal Biu­ra Lite­rac­kie­go zno­wu ma nową publicz­ność, taka odno­wa nastę­pu­je co kil­ka lat. Czy Kar­po­wicz może zain­te­re­so­wać i to poko­le­nie auto­rów oraz czy­tel­ni­ków? 

Jakaś część z tej magicz­nej sta­łej Enzens­ber­ge­ra 1354 na pew­no przy­lgnie do Kar­po­wi­cza. Jan Sto­lar­czyk odna­lazł nie­daw­no kil­ka jego nie­pu­bli­ko­wa­nych dotąd wier­szy, uka­zu­ją się jego ese­je, przy­wra­ca­my Poezję nie­moż­li­wą, powsta­ją pra­ce loku­ją­ce go w nowych kon­tek­stach, poja­wia­ją się – cza­sem jako sezo­no­we mody, cza­sem osa­dza­ją­ce się na dłu­go – nowe kate­go­rie opi­su poezji w ogó­le. Nie mar­twię się o czy­tel­ni­ków Kar­po­wi­cza. Zawsze jakaś dzie­siąt­ka sza­lo­nych – nawią­zu­ję do Peipe­ra – mu przy­bę­dzie.

 Oby tak było! Dzię­ku­ję Ci za książ­kę, za wszyst­ko, co dla Kar­po­wi­cza robisz od lat i za tę roz­mo­wę. 

O autorach i autorkach

Artur Burszta

Menadżer kultury. Redaktor naczelny i właściciel Biura Literackiego. Wydawca blisko tysiąca książek, w tym m.in. utworów Tymoteusza Karpowicza, Krystyny Miłobędzkiej, Tadeusza Różewicza i Rafała Wojaczka, a także Boba Dylana, Nicka Cave'a i Patti Smith. W latach 1990-1998 działacz samorządowy. Realizator Niemiecko-Polskich Spotkań Pisarzy (1993-1995). Od 1996 roku dyrektor festiwalu literackiego organizowanego jako Fort Legnica, od 2004 – Port Literacki Wrocław, od 2016 – Stacja Literatura w Stroniu Śląskim, a od 2022 – TransPort Literacki w Kołobrzegu. Autor programów telewizyjnych w TVP Kultura: Poezjem (2008–2009) i Poeci (2015) oraz filmu dokumentalnego Dorzecze Różewicza (2011). Realizator w latach 1993–1995 wraz z Berliner Festspiele Niemiecko-Polskich Spotkań Pisarzy. Wybrany podczas I Kongresu Menedżerów Kultury w 1995 roku do Zarządu Stowarzyszenia Menedżerów Kultury w Polsce. Pomysłodawca Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius. Współtwórca Literary Europe Live – organizacji zrzeszającej europejskie instytucje kultury i festiwale literackie. Organizator Europejskiego Forum Literackiego (2016 i 2017). Inicjator krajowych i zagranicznych projektów, z których najbardziej znane to: Komiks wierszem, Krytyk z uczelni, Kurs na sztukę, Nakręć wiersz, Nowe głosy z Europy, Połów. Poetyckie i prozatorskie debiuty, Pracownie literackie, Szkoła z poezją. Wyróżniony m.in. nagrodą Sezonu Wydawniczo-Księgarskiego IKAR za „odwagę wydawania najnowszej poezji i umiejętność docierania z nią różnymi drogami do czytelnika” oraz nagrodą Biblioteki Raczyńskich „za działalność wydawniczą i żarliwą promocję poezji”.

Joanna Roszak

Urodziła się w 1981 roku. Poetka, badaczka. Pracuje jako profesor w Instytucie Slawistyki Polskiej Akademii Nauk oraz jako nauczycielka języka polskiego w jednej z poznańskich szkół. Współfundatorka i wiceprezeska Fundacji Józefa Rotblata. Ostatnio wydała: Miejsce i imię. Poeci niemieckojęzyczni żydowskiego pochodzenia, Słyszysz? Synagoga. Wychodząc spod poznańskiej synagogi przy Wronieckiej oraz Żuraw z origami. Opowieść o Józefie Rotblacie. Redaktorka wielu książek zbiorowych (poświęconych m.in. Ingeborg Bachmann, Paulowi Celanowi czy Fernandowi Pessoi). Autorka tomów poetyckich: lele, wewe, tego dnia. W Biurze Literackim opublikowała zbiory wierszy: przyszli niedokonani (2018) oraz ploso (2020), a dekadę temu – złożoną z wywiadów (m.in. z Edwardem Balcerzanem, Stanem Borysem, Krystyną Miłobędzką i Andrzejem Falkiewiczem, Ewą Sułkowską-Bierezin, Janem Stolarczykiem, Marianem Grześczakiem) – książkę W cztery strony naraz. Portrety Tymoteusza Karpowicza. Redagowała także tom esejów Tymoteusza Karpowicza, który ukazał się w 2019 roku we Wrocławiu.

Powiązania