recenzje / ESEJE

Jak czytać Magnetyczną górę?

Elżbieta Sobolewska

Szkic Elżbiety Sobolewskiej, towarzyszący wydaniu książki Réki Mán-Várhegyi Magnetyczna góra, w tłumaczeniu Elżbiety Sobolewskiej, która ukazała się w Biurze Literackim 6 lipca 2020 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Czy powieść Réki Mán-Vár­he­gyi, za któ­rą autor­ka otrzy­ma­ła Nagro­dę Lite­rac­ką Unii Euro­pej­skiej 2019, to wie­lo­płasz­czy­zno­wa para­bo­la czy raczej powieść oby­cza­jo­wa okra­szo­na sur­re­ali­stycz­ny­mi ele­men­ta­mi, opo­wia­da­ją­ca o węgier­skich pro­le­ta­riu­szach aspi­ru­ją­cych do kla­sy śred­niej, wspi­na­ją­cych się po dra­bi­nie spo­łecz­nej na nie­osią­gal­ne wyży­ny inte­li­genc­kiej Budy? W przy­pad­ku kobiet, tak ubo­gich, jak i zamoż­nych, nie­kie­dy jest to dro­ga zaha­cza­ją­ca o łóż­ka star­szych panów, któ­rych pozy­cja i moż­li­wo­ści dają szan­sę na poko­na­nie kil­ku szcze­bel­ków na skró­ty, bez koniecz­no­ści poświę­ca­nia cza­su i wysił­ku. Ma się rozu­mieć, z pozy­cji Eni­kő, femi­ni­stycz­nej boha­ter­ki powie­ści, pro­wa­dzą­cej na uni­wer­sy­te­cie zaję­cia z lite­ra­tu­ry współ­cze­snej i gen­der stu­dies, ale też nie­stro­nią­cej od zawo­do­wych sprin­tów, taki stan rze­czy zasłu­gi­wał­by na ostra­cyzm i potę­pie­nie. Czy zatem to jest wewnętrz­ny kon­flikt boha­ter­ki i czy stwo­rze­nie wła­śnie takiej posta­ci na pew­no było świa­do­mym zamy­słem autor­ki?

Aby nie posą­dzać Réki Mán-Vár­he­gyi o prze­ocze­nie, muszę spró­bo­wać odczy­tać Magne­tycz­ną górę jako kon­cept, któ­re­go szkie­le­tem jest nakre­śle­nie typo­wych, kli­szo­wych rysów węgier­skie­go spo­łe­czeń­stwa deka­dę po histo­rycz­nej trans­for­ma­cji sys­te­mo­wej. W dodat­ku na sty­ku utrwa­lo­nej oby­cza­jo­wo­ści z popraw­no­ścio­wy­mi nor­ma­mi współ­cze­sne­go świa­ta.

Węgier­ska stra­ty­fi­ka­cja spo­łecz­na pomi­mo dwu­dzie­sto­wiecz­nych kata­strof nadal jest powią­za­na z mię­dzy­wo­jen­nym podzia­łem kul­tu­ro­wym zna­nym w lite­ra­tu­rze jako podział na ugru­po­wa­nia ludo­we (kon­ser­wa­tyw­ne) i miej­skie (libe­ral­ne). To roz­róż­nie­nie, ewo­lu­ują­ce nie­rzad­ko do ostrych kon­flik­tów, choć tu nie­na­zwa­ne, wyraź­nie widocz­ne jest też w Magne­tycz­nej górze. Ugru­po­wa­nia miej­skie to funk­cjo­nu­ją­cy w Buda­pesz­cie inte­li­gen­ci, naukow­cy, pisa­rze, leka­rze, praw­ni­cy, czę­sto oso­by o pocho­dze­niu żydow­skim czy czę­ścio­wo żydow­skim (choć war­to wspo­mnieć, że zali­cza­no do nich tak­że jed­ne­go z naj­waż­niej­szych przed­sta­wi­cie­li nur­tu nowej pro­zy węgier­skiej, zmar­łe­go w 2016 roku ary­sto­kra­tę Péte­ra Ester­házy­ego).

Pocho­dzi z pół­ży­dow­skiej, inte­li­genc­kiej rodzi­ny z Budy, w któ­rej wszy­scy są kimś waż­nym, więc ona też tak musi. A z takim zaple­czem nie­trud­no się usta­wić. Wiesz, to są tego rodza­ju ludzie, któ­rzy na okrą­gło świę­tu­ją swo­ją genial­ność, co chwi­lę mdle­ją z wra­że­nia, jakie to mają genial­ne dzie­ci czy wnu­ki, zamiast na wyciecz­ki cho­dzą na psy­cho­ana­li­zę, a kie­dy tyl­ko jakiś współ­cze­sny pisarz coś naskro­bie, pierw­si się dowia­du­ją i natych­miast roz­ma­wia­ją o tym przy kola­cji. Börönd nie ma nawet w dorob­ku porząd­nie prze­pro­wa­dzo­nych badań, tyl­ko kil­ka semi­na­riów z post­mo­der­ni­zmu i kawa­łek napi­sa­nej książ­ki, a mówi się, że już szy­ku­ją dla niej fotel pre­ze­sa Węgier­skie­go Towa­rzy­stwa Socjo­lo­gicz­ne­go.

Tak mówi o Eni­kő mło­dy socjo­log. Nic dodać, nic ująć, tra­dy­cyj­nie węgier­ski kon­flikt kul­tu­ro­wy. Dwie gru­py nawza­jem czu­ją­ce do sie­bie awer­sję i pogar­dę.

Réka Mán-Vár­he­gyi dosko­na­le wyczu­wa nutę tej nie­chę­ci, inte­li­genc­cy boha­te­ro­wie zosta­li poka­za­ni wraz ze swo­imi śmiesz­ny­mi przy­wa­ra­mi i nawy­ka­mi. Mono­lo­gi na spo­tka­niach i kola­cjach są jak żywo wzię­te z lat osiem­dzie­sią­tych czy dzie­więć­dzie­sią­tych, aspi­ra­cje mate­rial­ne też. Acz­kol­wiek tu już docho­dzi­my do kary­ka­tu­ry luk­su­su w posta­ci kon­su­mo­wa­nia kuku­ry­dzy z majo­ne­zem w kul­to­wym bistro Anna przy śród­miej­skiej ulicz­ce Váci, miej­scu zna­nym z moc­no szem­ra­ne­go towa­rzy­stwa z pół­świat­ka pro­sty­tu­tek i sute­ne­rów. A że cha­dza­ją tam buda­pesz­teń­ska inte­li­gen­cja i stu­den­ci? Cóż, nic w tym dziw­ne­go, cen­trum Buda­pesz­tu to tak­że loka­li­za­cja głów­ne­go kam­pu­su uni­wer­sy­te­tu i więk­szo­ści reno­mo­wa­nych wydaw­nictw.

Tam­tej­sze ulicz­ki prze­mie­rza też dru­ga klu­czo­wa postać powie­ści, Réka, stu­dent­ka pierw­sze­go i dru­gie­go roku socjo­lo­gii, pocho­dzą­ca z ubo­gie­go, pro­le­ta­riac­kie­go Békásme­gy­er. Jej peł­ne emo­cji dywa­ga­cje przed witry­ną baru śnia­da­nio­we­go Lodo­wy Bufet, od kil­ku­dzie­się­ciu lat zna­ne­go liczą­cej każ­dy grosz stu­denc­kiej bra­ci, kre­ślą mapę dziel­ni­cy, w któ­rej krzy­żu­ją się dro­gi dwóch skraj­nie róż­nych warstw spo­łecz­nych: aspi­ru­ją­cych stu­den­tów z pro­win­cji czy miej­skich pery­fe­rii i wie­lo­po­ko­le­nio­wej inte­li­gen­cji. Po prze­ciw­le­głej stro­nie ści­słe­go cen­trum, za luk­su­so­wą ulicz­ką Váci, znaj­du­je się słyn­na cukier­nia Ger­baud, miej­sce moc­no sno­bi­stycz­ne i nad­zwy­czaj dro­gie, kie­dyś tra­dy­cyj­nie odwie­dza­ne przez ele­ganc­ko ubra­ne star­sze panie, dziś raczej przez bogat­szych tury­stów. Réka tym­cza­sem stoi u wrót śród­miej­skie­go tygla i zasta­na­wia się, czy za ostat­nie kil­ka forin­tów kupić roga­li­ka czy może kanap­kę z serem. W pierw­szej chwi­li ta sce­na może wydać się bana­łem, jed­nak w kon­tek­ście cało­ści dobrze odda­je atmos­fe­rę tam­tych lat.

Magne­tycz­na góra jest peł­na prze­śmiew­czo przed­sta­wio­nych buda­pesz­teń­skich inte­li­gen­tów, wraz ze wszyst­ki­mi kli­sza­mi zna­ny­mi z prze­ło­mu XX i XXI wie­ku. Ich marze­nia i aspi­ra­cje, pro­win­cjo­nal­ne i małost­ko­we, w przy­pad­ku tych „w pierw­szym poko­le­niu” poka­zu­ją, jak bar­dzo inne było węgier­skie spo­łe­czeń­stwo u pro­gu włą­cze­nia się do euro­pej­skiej wspól­no­ty, a tak­że jakim rajem jawił się nawet dla tych zamoż­niej­szych i wykształ­co­nych świat, któ­ry wca­le nie tak daw­no oddzie­la­ła od Węgier żela­zna kur­ty­na. Ale może tak zosta­ło do dziś? Może nic się nie zmie­ni­ło, wbrew wszel­kim nadzie­jom i sta­ra­niom? A może za mało się sta­ra­li­śmy? – chcia­ło­by się zapy­tać w imie­niu boha­te­rów.

Magne­tycz­nej górze absurd jest osno­wą akcji. Począw­szy od drob­nych wyda­rzeń, na przy­kład spek­ta­ku­lar­ne­go obu­rze­nia pocho­dzą­ce­go z małe­go mia­stecz­ka przy­ja­cie­la Eni­kő, socjo­lo­ga Tamása, zde­gu­sto­wa­ne­go zaku­pa­mi, jakie zamoż­na z domu dziew­czy­na fun­du­je sobie w Wied­niu, aż po nie­co na zasa­dzie deus ex machi­na poja­wia­ją­ce­go się na kon­fe­ren­cji socjo­lo­gów jej ducha. I tak krok po kro­ku zmie­rza­my w stro­nę total­ne­go non­sen­su. Już w pierw­szych pod­roz­dzia­łach Réka wspo­mi­na o tym, że musia­ła uzy­skać zgo­dę na przy­dzie­le­nie jej aka­de­mi­ka, co teo­re­tycz­nie jesz­cze mogło być moż­li­we, choć mało praw­do­po­dob­ne, jako że Békásme­gy­er jest dziel­ni­cą Buda­pesz­tu odle­głą od cen­trum o jakieś pięt­na­ście kilo­me­trów i połą­czo­ną z cen­tral­ną czę­ścią mia­sta szyb­ką kolej­ką pod­miej­ską. Każ­dy uważ­ny czy­tel­nik łatwo spraw­dzi to na map­ce Google w swo­im tele­fo­nie. O przy­dzie­lo­nym aka­de­mi­ku raczej trud­no tu myśleć jako o spra­wie real­nej, tym bar­dziej zaś o zgo­dzie na wyjazd do rodzin­ne­go domu w przy­pad­ku peł­no­let­niej stu­dent­ki. Może to są wspo­mnie­nia autor­ki pocho­dzą­cej z rumuń­skie­go Sied­mio­gro­du, gdzie w tam­tym cza­sie dało­by się jesz­cze wyobra­zić sobie podob­ną opre­sję. Na Węgrzech oko­ło roku 2000, ale nawet w latach osiem­dzie­sią­tych, już nie.

Békásme­gy­er to jed­no z naj­gor­szych osie­dli w Buda­pesz­cie, ogrom­ne pane­lo­we blo­ko­wi­sko zamiesz­ka­łe przez kwa­te­run­ko­wych loka­to­rów, Romów, ludzi, któ­rzy z tru­dem przy­sto­so­wy­wa­li się do życia we współ­cze­snej aglo­me­ra­cji. Zawsze cie­szy­ło się wyjąt­ko­wo złą sła­wą, utknąć na Békásme­gy­er ozna­cza­ło utknąć we wła­snym życiu. I taki los spo­ty­kał więk­szość tam­tej­szych miesz­kań­ców. O czym zresz­tą jest mowa przy oka­zji jed­ne­go z boha­te­rów, Ferie­go – posta­ci magicz­nej i sym­bo­licz­nej, ale nie­ste­ty papie­ro­wej i mało wia­ry­god­nej.

Kró­lik zagło­dzo­ny przez Ferie­go, pozba­wio­ne­go uczuć, nie­fra­so­bli­we­go nasto­lat­ka, zaczy­na mówić i odwie­dza go w nocy. Nie jest to opis maka­brycz­ne­go snu, nar­ra­cja suge­ru­je real­ną obec­ność zwie­rząt­ka, jak w powie­ści fan­ta­sy albo w wizjach boha­te­ra sto­ją­ce­go u pro­gu sza­leń­stwa. Tyle że boha­ter nie wyda­je się sza­lo­ny w kli­nicz­nym rozu­mie­niu tego sło­wa. W dzień, kie­dy ojciec infor­mu­je go o śmier­ci kró­li­ka, jego zacho­wa­nie nie wyka­zu­je odstępstw od powszech­nie uzna­wa­nych norm. Raczej drę­czą go wyrzu­ty sumie­nia albo boi się zła, któ­re tkwi w nim tak samo, jak w całym oto­cze­niu. Nagle zmar­twych­wsta­ły kró­lik może być co naj­wy­żej meta­fo­rą, o tyle cel­ną, że na Węgrzech przez lata ist­niał zwy­czaj obda­ro­wy­wa­nia dzie­ci na Wiel­ka­noc mały­mi żywy­mi kró­licz­ka­mi. Były takim samym atry­bu­tem przed­świą­tecz­nych deko­ra­cji, jak bazie czy pisan­ki. Aż wresz­cie nasto­la­tek sta­je się lata­ją­cym w powie­trzu Bom­ber­ma­nem, któ­re­go zada­niem jest zba­wić świat, a przy­naj­mniej Węgry.

Nad­szedł koniec roku szkol­ne­go, zawi­ta­ło lato, Békásme­gy­er szy­ko­wa­ło się na zaćmie­nie słoń­ca. Feri usły­szał gdzieś jed­nym uchem, że nie­któ­rzy, chy­ba rodzi­ce Ispána, cze­ka­ją na koniec świa­ta, któ­ry wyobra­ża­ją sobie tak, że nie­mal cała pla­ne­ta spło­nie i tyl­ko Békásme­gy­er unik­nie zagła­dy. […]
Békásme­gy­er jest w nie­bez­pie­czeń­stwie, ode­zwał się kró­lik.
Jest w nie­bez­pie­czeń­stwie, Feri usły­szał wła­sny głos.
Grzech i zło wyla­zło zza cie­ni, powie­dział kró­lik. Békásme­gy­er jest koleb­ką grze­chu. Prze­stęp­cy są wszę­dzie i snu­ją mrocz­ne pla­ny. Ktoś musi wytro­pić zło. Ktoś musi oczy­ścić uli­ce Békásme­gy­er z prze­stęp­ców. Ciem­ne osie­dle cze­ka na swo­je­go wybaw­cę.

A potem, nagle, dzię­ki pomo­cy kuzy­na socjo­lo­ga pro­wa­dzą­ce­go wraz z Eni­kő bada­nia na Békásme­gy­er, Feri dosta­je się na stu­dia. Czy­li przy­łą­cza się do gru­py tych aspi­ru­ją­cych, a kon­te­stu­ją­cych pozo­sta­wia samym sobie. Może tak jest zresz­tą lepiej, sko­ro to nie kon­te­sta­cja rodem z powie­ści Lász­ló Krasz­na­hor­ka­ie­go, ale twar­de tra­pe­ry faszy­zu­ją­ce­go Job­bi­ku. To tak w domy­śle, bo nazwy poli­tycz­ne w książ­ce nie pada­ją.

Autor­ka twier­dzi, że wszyst­kie fak­ty zosta­ły wymy­ślo­ne na potrze­by książ­ki, a Békásme­gy­er to miej­sce nie­ist­nie­ją­ce. Jak jed­nak połą­czyć takie odczy­ta­nie tek­stu z dokład­ny­mi dany­mi doty­czą­cy­mi geo­gra­fii mia­sta i nazw wła­snych knaj­pek, ulic itd., któ­re w naj­mniej­szym szcze­gó­le odpo­wia­da­ją buda­pesz­teń­skim realiom? Wyjąt­kiem, gdzie wszyst­ko dzie­je się ina­czej, jest tyl­ko Békásme­gy­er.

Nie wiem. I nadal czy­tam Magne­tycz­ną górę, ogra­ni­cza­jąc się do obser­wa­cji oby­cza­jo­wych, sko­ro ele­men­ty sur­re­ali­stycz­ne są nakre­ślo­ne zbyt mecha­nicz­nie, nie­ja­ko dla potwier­dze­nia tezy, że to coś inne­go.

O ile jed­nak uczy­nie­nie z powie­ści psy­cho­lo­gicz­no-oby­cza­jo­wej pro­zy z pogra­ni­cza sur­re­ali­zmu i fan­ta­sy pozo­sta­ło nie­zre­ali­zo­wa­nym zamia­rem autor­ki, a wple­cio­ne wąt­ki fan­ta­stycz­no-magicz­ne wyda­ją się sztucz­nym zabie­giem, zabu­rza­ją­cym spój­ność tek­stu, o tyle w sfe­rze obser­wa­cji węgier­skie­go spo­łe­czeń­stwa Mán-Vár­he­gyi oka­za­ła się nie­zwy­kle wni­kli­wa i cel­nie ujaw­nia­ją­ca rze­czy­wi­ste, pod­skór­ne pro­ble­my. Nawet jeśli czy­tel­nik może odno­sić wra­że­nie, że wszel­kie tema­ty lubia­ne i ocze­ki­wa­ne w unij­nych kon­kur­sach (bez iro­nii ani chę­ci ura­że­nia kogo­kol­wiek!) poja­wia­ją się w tek­ście niczym spi­sa­ne z przy­go­to­wa­nej listy. Gen­der, rów­no­upraw­nie­nie, nad­uży­wa­nie wła­dzy przez męż­czyzn, imi­gran­ci, dzie­ci z wol­nych związ­ków i nie­ko­niecz­nie bia­łych ojców itd. Do tego ana­chro­nicz­ne sys­te­my edu­ka­cyj­ne, nie zawsze zasłu­żo­ne awan­se nauko­we, marazm w śro­do­wi­sku aka­de­mic­kim. Autor­ka dosko­na­le wychwy­tu­je ludz­kie zacho­wa­nia, i choć może nie wgłę­bia się w psy­cho­lo­gię posta­ci, tyl­ko zatrzy­mu­je się na powierzch­nio­wej war­stwie zda­rzeń, to jed­nak budo­wa­ny przez nią obraz węgier­skie­go spo­łe­czeń­stwa oka­zu­je się wia­ry­god­ny i praw­dzi­wy.

Krzysz­tof Var­ga, zna­ny z takich powie­ści, jak Gulasz z turu­la czy Czar­dasz z man­ga­li­cą, opi­sy­wał współ­cze­snych buda­pesz­teń­skich drob­no­miesz­czan, brzyd­kich ludzi środ­ka, któ­rym poza świet­ną i sma­ko­wi­cie opi­sa­ną węgier­ską kuch­nią nie za bar­dzo jest cze­go zazdro­ścić. Spo­tkał się za to na Węgrzech z kry­ty­ką i obu­rze­niem. Ale nie się­gnął do warstw spo­łecz­nych z dwóch prze­ciw­le­głych bie­gu­nów, cze­go uda­ło się doko­nać Réce Mán-Vár­he­gyi.

Magne­tycz­na góra jest wła­ści­wie powie­ścią o kobie­tach, ich spo­so­bach na życie w świe­cie nadal zdo­mi­no­wa­nym przez męż­czyzn „trzy­ma­ją­cych wła­dzę” i wyzna­cza­ją­cych stan­dar­dy, z któ­ry­mi kobie­tom jest trud­no wal­czyć czy choć­by prze­ciw­sta­wiać się im. Wszyst­ko, co robią i cze­go nie robią, w jakiś spo­sób odno­si się do ocze­ki­wań part­ne­rów, sze­fów, całe­go męskie­go oto­cze­nia.

Regi­na, socjo­loż­ka z pro­win­cji, odcho­dzi od męża po dwu­dzie­stu latach nie­uda­ne­go związ­ku, bo tyle potrze­bo­wa­ła, żeby zdo­być się na odwa­gę samo­dziel­ne­go życia. Eni­kő wra­ca z dziec­kiem do Buda­pesz­tu, bo afro­ame­ry­kań­ski tatuś roz­pły­nął się we mgle, Réka cią­gle szu­ka miło­ści i cze­ka na nią. Wła­ści­wie wszyst­kie ich roz­mo­wy doty­czą rela­cji męsko-dam­skich. W tle jest świat nauko­wy socjo­lo­gów, ale ten nadal pozo­sta­je w rękach face­tów, i tak bez koń­ca.

Tym­cza­sem węgier­scy kry­ty­cy – oscy­lu­ją­cy pomię­dzy bie­gu­na­mi zachwy­tu nad pierw­szą węgier­ską powie­ścią #MeToo (?!) a zarzu­ta­mi o sztucz­ne i nie­po­trzeb­ne ele­men­ty sur­re­ali­stycz­ne – nie dostrze­gli tego, co sta­no­wi naj­bar­dziej war­to­ścio­wy wątek Magne­tycz­nej góry: wpraw­dzie cza­sa­mi powierz­chow­ny, a nawet tro­chę stron­ni­czy, jed­nak w sumie dość rze­czy­wi­sty obraz Węgrów w pierw­szym dzie­się­cio­le­ciu po prze­mia­nach, któ­re tam przy­szły dość nie­ocze­ki­wa­nie i któ­re dla pogo­dzo­nej z mięk­ką dyk­ta­tu­rą więk­szo­ści sta­no­wi­ły trud­ne doświad­cze­nie. Doro­snąć bowiem do samo­dziel­no­ści to nie jest łatwy pro­ces: ani dla czło­wie­ka, ani dla naro­du.

 

belka_2

O autorze

Elżbieta Sobolewska

Hungarystka, redaktorka, tłumaczka współczesnej prozy węgierskiej, głównie z nurtu postmodernizmu. Laureatka Nagrody im. Milána Füsta za całokształt pracy translatorskiej (2015) oraz Angelusa 2018 za najlepszy przekład roku za Pamięć Pétera Nádasa. Autorka kilkudziesięciu przekładów współczesnej prozy węgierskiej, esejów i tekstów publicystycznych, a także rozmów z tłumaczonymi przez nią najważniejszymi pisarzami węgierskimi, takimi jak Imre Kertész, László Krasznahorkai, Péter Nádas. Menadżerka projektów wydawniczych, popularyzatorka literatury węgierskiej.

Powiązania