Pod (waszą) grą
Monika Glosowitz
Głos Moniki Glosowitz w debacie „Nowe języki poezji”.
strona debaty
Nowe języki poezjiA jednak właśnie ten rodzaj mitologii na temat osiągnięć artystycznych i ich źródeł powoduje u badaczy nieświadome lub bezrefleksyjne przyjęcie pewnych założeń, których nie jest w stanie podważyć wskazanie na wpływ warunków społecznych, idei dominujących w różnych okresach historycznych, kryzysów gospodarczych i innych czynników.
(Linda Nochlin Dlaczego nie było wielkich artystek?)
Przyznam, że z niedowierzaniem śledzę debatę o nowych językach poezji. Ba! Po paru szybkich lekturach w czasie rzeczywistym powróciłam do spokojnej analizy wszystkich głosów, które dotychczas się ukazały, i jestem coraz bardziej zszokowana. Dodam od razu, skąd nadaję. Z marginesu, nie wskazano mi miejsca na szachownicy, może nadawałabym się na gońca, żeby kogoś dogonić albo pogonić. Przez ostatnich parę lat musiałam się wycofać, choć przychodziło mi to z trudem, z pracy redakcyjnej, krytycznej, nawet emocjonalnej, tej rozumianej jako towarzyszenie innym w tworzeniu. Udawało mi się tylko na chwilę wskakiwać w tryby maszynerii, ale zwykle wkładałam tylko jedną nogę w szprychy, więc łatwo było mi się z niej wydostać albo innym się mnie pozbyć.
Do rzeczy. W 2016 roku BL organizowało podobną debatę, otwarcie metakrytyczną. Wszyscyśmy testowali jeszcze kategorię zaangażowania. Upominałam się wtedy nieśmiało o „swego rodzaju relację z usytuowania krytyka/krytyczki w świecie, transparencję zajmowanej pozycji, odmianę afektywnej argumentacji, tłumaczącej, co wpływa na takie, a nie inne ujęcie naszych lekturowych wniosków”. W 2020 roku Joanna Orska w odpowiedzi na bardzo zajawkowy tekst Jakuba Skurtysa, pyta: „Co ta retoryka ma wspólnego z Waszym doświadczeniem i poetyckości, i świata, w którym, akurat tak się składa, piszemy?”. Skurtysowi więc zarzuca, że używa wyrachowanego zabiegu retorycznego, który polega na poprzekładaniu pionków na szachownicy. Mówi dalej, że młodzi w zasadzie nie robią nic więcej ponad to, że podstawiają swoich w miejsce wskazanych przez starsze pokolenie patronów. Pojawia się pięknie dialektycznie układająca się przestrzeń, wybór albo-albo i Heglowska napierdalanka. Wysyła nas (włączam się w to my) z powrotem do szkoły, po czym sugeruje posłużyć się jej (sic!) sprawdzianem rzeczywistości i zadać już mniej szkolne pytania, takie bardziej głębokie, przenikliwe i drążące pole poetyckie. Następuje potem mój ulubiony moment, bo w końcu Orska upomina się o kobiety. I teraz tak, naprawdę nie chcę być szczególnie uszczypliwa. Na wykłady Joanny Orskiej jeździłam nawet z gorączką z Katowic do Wrocławia i z powrotem, to ona recenzowała mój doktorat, zawdzięczam jej więc wiele. Ale żeby używać argumentu o kobietach, podchwyconego zresztą z wielkim aplauzem w mediach społecznościowych, w roku 2020 nie trzeba wiele odwagi. Więcej odwagi kosztowałoby nagrodzenie DWÓCH kobiet naraz Silesiusem za tom wierszy, który prowadzi nas w sam środek Strajku Kobiet, i pisanie o wielu, wielu z nich w książkach wydawanych przed laty. (Zerkam na Liryczne narracje: Sosnowski, Foks, Świetlicki, Tkaczyszyn-Dycki).
Co się tak naprawdę w tej debacie stało? Wiele czytelniczek twierdzi, że Orska zaorała, i trochę tak jest. Widzę to następująco: Orska w żaden sposób nie zarysowała transparentnego tła swojego wywodu. Ustawiła ramę komunikacji w taki sposób, żeby protekcjonalnym gestem ustawić młodszych uczniaków w szkolnym szeregu. Nie wskazała żadnych nowych narzędzi, pojęć, kategorii, pomysłów lekturowych. Obroniła swoją pozycję, korzystając z postulatów, o które walczył na marginesach głównych debat kto inny. Wykorzystała majestat instytucji, która za nią stoi po to, żeby zdyskredytować pracę tych, którzy w pole poezji wchodzą spoza niej. I to jest moim zdaniem szczególnie niepokojące zjawisko.
Szczerze mówiąc, kompletnie nie rozumiem też argumentów o arbitralności wyboru, zarzucania Skurtysowi „autorytatywności” (sic!) wskazań, odmawiania niektórym poetom „programowości” (to już Paweł Kaczmarski). Hej, 20 lat spójnego pisania, okupionego bezdomnością i głodem, nie zasługuje na miano programu? Wybór krytycznoliteracki może być obiektywny? Zbiór spostrzeżeń może mieć charakter autorytarny? I na koniec – analiza marksistowska, o którą się autor upomina. Proponowałabym na dobry początek skromniejszy gest – apeluję jeszcze raz o transparentny (nie obiektywny!) raport z pola, z którego się mówi. Chyba że do innych strzelamy z okopów, do których nikt nie ma prawa zajrzeć.
Widać teraz już wyraźnie, jak na dłoni, że z debaty o nowych językach poezji zrobiła się nam debata metakrytyczna. Uważam, że to bardzo dobrze, ponieważ nie sposób będzie ukryć, że dywagacje o tym, kogo włączyć w pole, a kogo zepchnąć z dróżki w szczere pole, nie zależą wcale od wielkości samorodnych talentów kiełkujących w sercach młodych ludzi, nie od obiektywnych kryteriów zesłanych nam z nieba w zalakowanej kopercie. Pokażcie, co kryje się za Waszą grą.
O AUTORZE
Monika Glosowitz
ur. w 1986 r., badaczka literatury, krytyczka literacka. Pracuje jako adiunktka w Instytucie Literaturoznawstwa Uniwersytetu Śląskiego. W 2019 r. wydała monografię Maszynerie afektywne. Literackie strategie emancypacji w najnowszej polskiej poezji kobiet. Wieloletnia redaktorka działu poetyckiego internetowego czasopisma „artPapier”, związana była również ze śląskimi „Opcjami”. Koordynowała pracę Ośrodka Pomocy Pokrzywdzonym Przestępstwem w 2018 r. w Rybniku. W latach 2018–2020 była przewodniczącą Rybnickiej Rady Kobiet.