Sprawy nabrały tempa tuż po zeszłorocznej Stacji Literatura, czyli w okolicach września 2020 roku: zupełnie jakby przeskoczył jakiś ukryty switch, ludzie wokół zaczęli głośno mówić o swoich oczekiwaniach wobec debiutanckiej książki Michała Mytnika. Wiedziałem, że miało to związek z jego występem na festiwalu, gdzie czytał wiersze z antologii Połów. Poetyckie debiuty 2019i gdzie zrobił na słuchaczach duże wrażenie. Obserwowałem go od niespełna trzech lat (taki jest przywilej bycia blisko Krakowskiej Szkoły Poezji) i wciąż próbowałem się z jego wierszami układać, przeprocesować jego technikę. Po przekroczeniu pewnego wieku nowych fenomenów kulturowych nie poznaje się już przez osmozę, a zgłębienie czegokolwiek wymaga analitycznego wysiłku. Ale switch przeskoczył także i u mnie: Mytnik zapowiada się na poetę o fantastycznym, unikatowym stylu. Napisał właśnie książkę, której centralna figura tak bardzo absorbuje uwagę przeciętnego czytelnika, że aż przesłania mu inną kwestię, nie mniej istotną: uczciwy, niewymuszony, pozbawiony markowania stosunek do eksperymentu. Figurą, o której mowa, jest deskorolka – i to od niej spróbuję zacząć.
W wierszu otwierającym tom, „Impossible (sample)”, Mytnik pisze o „ścieraniu się z butem” – ta fraza sporo mówi nam o tym, jak zorganizowana jest jego wyobraźnia poetycka, bo choć autor ewidentnie stara się wypracować własny model flow, to jego utwory najwyraźniej nie chcą pozostawać gładkie: ciążą ku tropice tarcia, oporu, kolizji. Mytnik nie stara się jednak przekuć tej materii w jawnie polityczną substancję wiersza, bo napotykany opór nie jest u niego wynikiem zderzenia jednostki z systemem, wojny kulturowej ani antagonizmu klasowego. Od siebie mogę dodać tylko: na szczęście. Początkujący poeci „zaangażowani” już dawno przestali traktować swoje wystąpienia jako formę podnoszenia świadomości klasowej, a bycie „lewakiem” w ciągu kilku lat stało się szibboletem wykształconej młodzieży z dużych miast, nieszczególnie przejętej położeniem klasy robotniczej, jakimś cudem zawsze zbyt reakcyjnej. W hoodshit jest inaczej: sprzeczność jest tu punktem wyjścia w procesie samodoskonalenia (nic więc nie stoi na przeszkodzie, by myśleć ją dialektycznie), ale nigdy nie wiemy, do czego właściwie odnosi się owo samodoskonalenie: do sprawności fizycznej, która pozwala być lepszym skejtem, czy do sprawności językowej, która pozwala być lepszym poetą. Jest w tej dwuznaczności potencjał, który autor wykorzystuje ze swadą, bezpretensjonalnie, nie marnując nawet okruszka.
W wierszu „Kickflip” czytamy: „środek ciężkości jest nisko” – literalny sens frazy nie jest tym, co należałoby odrzucić na rzecz hermeneutycznych akrobacji, lecz tym, co poszerza nawyki percepcyjne, pozwalając myśleć język w kategoriach skateboardowych. Do głosu dochodzi tu modernistyczna samoświadomość, która nieczęsto przecież towarzyszy debiutantom: Mytnik nie traktuje języka poetyckiego jako narzędzia komunikacji, celem jego użycia nie jest przekazywanie treści, lecz – proszę wybaczyć truizmy – „bycie pięknym”. Jeśli przed laty Andrzej Sosnowski w błyskotliwym eseju przekonywał, że wiersz zapierający dech w piersiach przypominać może doskonale wykonany piruet (Sosnowski 2013, 7–22), to dzisiaj Mytnik zdaje się utrzymywać, że solidny sonet ma w sobie piękno perfekcyjnego laserflipa. Dlatego wypracowanie własnego idiomu artystycznego musi wiązać się z ciągłymi potknięciami, musi być wynikiem licznych prób i błędów, musi zostać okupione siniakami i krwawymi otarciami na łokciach i kolanach – tylko tak można znaleźć środek ciężkości własnego języka. Ale to przecież nie jest jeszcze celem samym w sobie: wyczucie środka ciężkości i utrzymanie równowagi nie jest jednoznaczne z pisaniem mocnych wierszy – jest raczej tym, co stwarza ku temu dobre warunki. Sprawny poeta nie traktuje bowiem swojego stylu jako zbioru fraz, ale jako sferę o intensywności bliskiej zeru, jako gotowość do działania w oparciu o poznanie protokoły („mam swoje loopy i raczej jazdy”, s. 5), ale nie jako wierne odtworzenie wykonanych już gestów. „mogę bo mogę mnożę przez zero” (s. 5). Nie mam najmniejszych wątpliwości, że swoją robotę zrobiła tu szkoła Miłosza Biedrzyckiego.
Rzecz jasna – to dopiero rozgrzewka. Gdyby autor zadowalał się prostą analogią między skateboardingiem a uprawianiem poezji w języku polskim, prawdopodobnie nie miałby dość powodów, by publikować tom. Rzecz w tym, że jednym z głównych bohaterów hoodshit – jak wskazuje tytuł publikacji – jest „ośka”; i jeśli Michał Mytnik, postać z krwi i kości, „ściera się z butem” na rampach i skwerach, to jego poetycki układ wypowiedzenia niejako odtwarza te aktywności z uwzględnieniem opisanej wyżej wariacji: język zastępuje deskę. Kluczowe byłoby zatem to, że nasza analogia nie działa zawieszona w próżni – wymiana deski na język odbywa się w ramach funkcji, którą moglibyśmy nazwać sondowaniem osiedla. Rzućmy okiem:
Viral
reset osiedla
znikają dowody
kosze pełne przewinień
przewiń to jeszcze raz.
tape’y z wczutami
wdrażam w ścieżkę igłę
zlepioną od kurzu kicksów
stepback za linię
sygnały bez odbioru
każą sprawdzić numery
każą okazać ID.
<ktoś> krzyczy przez okno
że nie ma już czasów.
Sprawnie ujęta zostaje tu atmosfera gorącego betonu, sytuacji, w której istnieje realne zagrożenie bycia fiskanym przez psiarskie. Ale ów sprawnie skonstruowany afekt „resetu” nie istnieje w osamotnieniu. Pojawia się w typowej dla siebie, kulturowej otoczce – wszak jedyną rzeczą, która łączy kitranie samarek i odtwarzanie płyt winylowych, jest naturalne środowisko obydwu tych czynności, czyli – wraca temat naszej fugi – postrobotnicze osiedle żyjące własnym życiem. Mytnik dobrze wie, jak komponować bloki tekstu, by oddać zamierzony nastrój, niewiele mówiąc wprost: czytając „Viral”, niemal słyszymy lo-fi boom bap, choć w wierszu nie znajdziemy żadnych jednoznacznych odniesień w tym kierunku. By poetycko „spitchować” dźwięk płyty winylowej, nadać mu odpowiednio brudny charakter, wystarczyła cienka warstwa kurzu na „kicksach” stojących w korytarzu.
Wspomniałem wyżej o specyficznym stosunku do stylu – rozumianego jako wysoka świadomość potencjalnego zasięgu własnych gestów poetyckich – który u Mytnika inspirowany jest najpewniej wierszami MLB. Ale w hoodshit usłyszeć możemy echa innych jeszcze, specyficznych dla autora „Gwiazdki” gestów – nawiązuję tu konkretnie do z lekka dokumentalistycznych, może nawet obiektywistycznych przebłysków, które przywodzą na myśl znane z pierwszych książek Biedrzyckiego opisy kultury robotniczej:
W bramach ch’opy strudzone patrzą ot tak przed siebie,
są twardzi, dla mnie to skały, a dla nich: och, codzienność
(Ogień, ziemia, woda, powietrze i kolejność
jak zawsze dowolna, s. 8)
U autora Porumbu swego czasu wyglądało to np. tak:
robotnicza dzielnica, dziewczyny
przygaszone cieniem fabryk pod powiekami.
albo próbują się nie dać: kładą kolorowe cienie
od zewnątrz, rozjaśniają spojrzenie
(3 cienie, w: tegoż, Pył/Łyp)
Przyznam szczerze: w kontekście nadprodukcji wierszy prostolinijnie zaangażowanych, służących raczej tworzeniu autorskich dystynkcji niż jakiejkolwiek politycznej praxis, brakuje mi dziś właśnie takiej poetyckiej „obiektywizacji” życia społecznego: bez deklaracji, bez fleksowania się samym faktem, że ma się poglądy polityczne. W grę wchodzi tu raczej pełne zrozumienia spojrzenie na tych, którzy zostali za burtą, podziw wobec ich zaradności i wytrwałości. „Me and you, toe to toe, I got love for the underdog”, jak napisał kiedyś legendarny Boots Riley.
***
Nawet nie napomknąłem jeszcze o kwestii, która odgrywa zasadniczą rolę w technice Mytnika, a przy tym pozwala usytuować poetę w ściśle określonych – choć wciąż jeszcze bardzo niszowych – rejestrach nowej polskiej literatury. Myślę o tym, jak ogrywa on zagadnienie „świadomości psychodelicznej”, której ślady znajdziemy też u Mateusza Górniaka, Patryka Kosendy, w szerokim ujęciu również u Filipa Matwiejczuka. Gdybyśmy chcieli zdefiniować ten fenomen ogólnie, w pierwszej kolejności należałoby odnotować, że „świadomość psychodeliczna” stanowi osobliwą odpowiedź na zastane okoliczności ideologiczne (por. Gilbert 2017, Fisher 2020). Słowem, próby śmiałego uplastycznienia wyobraźni, znajdujące dziś różne realizacje w projektach artystycznych, w założeniu działać mają otwierająco na świadomość zdeterminowaną przez kulturowe uwarunkowania „realizmu kapitalistycznego” – nigdy nie ukrywałem, że jest to bliski także i mnie model miękkiej polityczności wiersza. To pewna forma wykroczenia poza mało dziś już funkcjonalną dychotomię eskapizmu/zaangażowania, a może wręcz próba skodyfikowania politycznego eskapizmu [1]. Sformułowanie to wciąż jeszcze brzmieć może paradoksalnie, jak zwykły teoretyczny fikołek, ale jego eksplikacja jest całkiem prosta: całkowicie rezygnując z podejmowania wysiłków – z zasady skazanych na porażkę – zmiany materialnych uwarunkowań społecznych przez praktyki kulturowe, młodzi autorzy decydują się postawić wszystko na natychmiastowe wywrócenie do góry nogami dominującego paradygmatu ideologicznego. Ujmując rzecz jeszcze prościej: poszerzanie skali wyobraźni stanowi odpowiedź na uniformizujące właściwości późnego kapitalizmu i towarzyszącego mu mitu końca historii. Nikt nie łudzi się tutaj, że poezja może jakkolwiek wpłynąć na społeczną „bazę”, dlatego wiersz odwraca się plecami do wszelkich postaci agitacji, by, po pierwsze, dawać wytchnienie od codziennego znoju, po drugie – bardzo subtelnie sugerować możliwość innego świata, innej organizacji stosunków produkcji i dystrybucji.
Mytnik przedstawia się w wierszach jako entuzjasta produktów konopnych, napisał nawet niezły panegiryk na cześć OG Kusha (s. 9), ale nie w tym rzecz – afirmacja casualowego stosowania psychodelików ma tu większy związek z kulturą blokerską niż ze świadomością psychodeliczną. Ta ostatnia może manifestować się całkowicie poza „etyką ćpanka” (jak ma to miejsce na przykład u narkofobicznego miejscami Matwiejczuka). Nawet jeśli Michał Mytnik z krwi i kości lubi polatać, to jego wiersze latają przecież zupełnie niezależnie od psychodelików – wiersz nie jest podmiotem, którego stan świadomości mógłby być, jak to się czasem mówi, stanem odmiennym. Ujmując rzecz najprościej, pisanie o psychodelikach nie stwarza warunków do zaistnienia świadomości psychodelicznej, bo ta ostatnia dotyczy relacji społecznych, z zasady dąży do zakotwiczenia się między podmiotami.
„Śnię o leżakowaniu, które przesiedziałem w kącie”, czytamy w wierszu „Yey” (s. 10) – w propozycji Mytnika tak właśnie jawi się egzystowanie w późnym kapitalizmie: to ciągłe poczucie, że „coś-mnie-omija”, że prawdziwe życie ucieka mi między palcami. „<ktoś> krzyczy przez okno / że nie ma już czasów” (s. 6). Skoro jednak twardy opór nie jest możliwy z pozycji praktyk kulturowych, poezja odrzuca „życzeniowy” sposób zmiany świata i nadgryza raczej kapitalistyczne kodowanie niż kapitalistyczną aksjomatykę, co samo z siebie, rzecz jasna, nie jest w stanie doprowadzić do reorganizacji reżimu produkcji. Może za to sprawić, że takiej reorganizacji zaczniemy pragnąć – to dlatego poeta proponuje nam „rozchodzenie jaźni po osiedlu” (s. 10), to dlatego snuje kwasowe wizje destabilizacji codziennego porządku rzeczy („Palma na silnym wietrze w Warszawie przewraca się na drogę, zaczyna płonąć i staje się obiektem kultowym dla protestujących dilerów”, s. 14).
Choć nie określiłbym technik Mytnika jako odziedziczonych po surrealistach, to skłonny jestem przyznać, że z punktu widzenia społecznych efektów poeta zmierza w podobnym kierunku. Śmiało odrzucając model zindywidualizowanej, normatywnej świadomości, podejmuje się próby ponownego zaczarowania świata, który – jak pisał Max Weber – został „odczarowany” przez kapitalistyczną reifikację, kwantyfikację i merkantylizację relacji międzyludzkich. Pozostaje tylko trzymać kciuki i życzyć powodzenia – dziś będzie buszek za zdrowie autora.
Przypisy:
[1] Takie ujęcie problemu nie jest wyłącznie moim pomysłem – udało nam się zdefiniować je wspólnie z Filipem Matwiejczukiem, z którym obecnie przygotowujemy esej poświęcony zagadnieniu „politycznego eskapizmu”.
Literatura:
Miłosz Biedrzycki, Pył/Łyp, Fundacja „brulionu”, Warszawa 1996, http://miloszbiedrzycki.pl/pyllyp.html#t33 [dostęp: 8.05.2021].
Mark Fisher, Post-Capitalist Desire. The Final Lectures, Repeater Books, London 2020.
Jeremy Gilbert, Psychedelic Socialism, „Open Democracy” 2017, https://www.opendemocracy.net/en/psychedelic-socialism/[dostęp: 8.05.2021].
Andrzej Sosnowski, Stare śpiewki. Sześć godzin lekcyjnych o poezji, Biuro Literackie, Wrocław 2013.