książki / PROZA

Imperium Dzieci

Marta Sokołowska

Fragmenty książki Marty Sokołowskiej Imperium Dzieci, która ukazuje się w Biurze Literackim 12 lipca 2021 roku, a w wersji elektronicznej 3 stycznia 2022 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

1

B‑Maria sta­ła na naj­szczę­śliw­szym moście naj­pięk­niej­sze­go mia­sta pod słoń­cem, a to prze­cież nie­je­dy­ny szczę­śli­wy most w Mie­ście Dzie­ci.

Radość malo­wa­ła się na twa­rzach mija­nych ludzi, duma czło­wie­ka z czy­nu czło­wie­ka i podziw dla myśli ludz­kiej. Szkli­ła się tra­wa na moście, buja­ły sło­necz­ni­ki splą­ta­ne łody­ga­mi i dzwo­ni­ły po szy­nach wago­ny jeden za dru­gim, a z okien śnież­no­bia­łe­go tram­wa­ju, do któ­re­go wsko­czy­ła B‑Maria, roz­cią­gał się widok na roz­la­ne jezio­ro.

Pędzi­ła przez mia­sto połą­czo­ne metrem i korze­nia­mi drzew, zie­lo­ną metro­po­lię, któ­ra była nie cmen­ta­rzem, lecz sadem ozdo­bio­nym doma­mi mię­dzy łąką a nie­bem, szczel­ną przy­ro­dą, któ­rej się nikt nie przy­glą­dał.

Dom bez­piecz­ny, dom spo­koj­ny uko­ły­sa­ny był pio­sen­ką dla naj­młod­szych. Miesz­ka­ły tu rodzi­ny trwa­le roz­świe­tlo­ne bogac­twem i mło­dzież odda­na zaba­wie. Wypeł­nio­ne ludź­mi bul­wa­ry tęt­ni­ły rado­ścią, życie nio­sło się po Mie­ście Dzie­ci, a było to życie peł­ne cudów. Noce wypeł­nia­ły się wspól­nym śnie­niem o dobrym świe­cie dobrych ludzi, któ­rzy nie doda­wa­li do świę­te­go cza­su dzie­ciń­stwa ani jed­nej złej chwi­li.

Mia­sto Dzie­ci nie było zwy­kłym mia­stem, lecz prze­strze­nią bez trosk, wol­nym rośnię­ciem natu­ry i ludzi, było sto­li­cą Impe­rium Dzie­ci – dumą i wzo­rem do naśla­do­wa­nia dla innych miast.

Szczę­śli­we chwi­le pły­nę­ły nie­zau­wa­żal­nie, czas odczu­wa­ło się dzię­ki patrze­niu w kalen­darz i odsłu­chi­wa­niu komu­ni­ka­tu, co sześć rów­nych godzin, doba w dobę.

Teraz tram­waj umilkł i umil­kły pio­sen­ki na wie­trze, nie­wiel­kie ekra­ny umiesz­czo­ne na wia­tach i ścia­nach domów zaja­śnia­ły sło­wo-obra­zem. „Nigdy dość przy­po­mi­na­nia, kim jeste­śmy i kim byli­by­śmy, gdy­by nie Impe­rium” – roz­po­czął się prze­kaz. Naj­pierw cen­ne chwi­le na wskrze­sze­nie zasty­głych wspo­mnień, potem histo­ria powsta­nia Impe­rium.

– Gdzież podzia­ły się cza­sy żało­by? Minę­ły bez­pow­rot­nie! Nie wró­cą, nie zagar­ną mło­do­ści! Nie obró­cą w perzy­nę marzeń! Zosta­ły w pamię­ci ogar­nię­tej wsty­dem za tych, któ­rzy spoj­rze­li za sie­bie i odczu­li winę. Osta­tecz­nie poko­na nas nie przy­ro­da, nie szko­dli­we nawy­ki, ale zawod­na pamięć! – zapul­so­wał ekran.

Głos niósł się we wszyst­kich języ­kach i tward­nia­ła myśl o minio­nym nie­bez­pie­czeń­stwie wiszą­cym nad ludź­mi.

– Jak żyło się, zanim powsta­ło Impe­rium Dzie­ci? – zagrzmia­ły sło­wa, a paski gro­zy biły po oczach. – Bra­ko­wa­ło rado­ści, zawi­ły i ohyd­ny świat wołał z prze­szło­ści. Uczci­wość sto­pi­ła się z występ­kiem, życz­li­wość z zazdro­ścią. Domy, szko­ły i miej­sca pra­cy pro­du­ko­wa­ły isto­ty samot­ne, żyją­ce w stra­chu przed prze­gra­ną w wyści­gu o prze­ży­cie. Dzie­ciom wypeł­nia­no czas od rana do nocy, by jako doro­śli zara­bia­li pie­nią­dze, za któ­re nie mogli się najeść do syta. Ich wraż­li­wość spo­ty­ka­ła się z okrut­nym śmie­chem. Dzie­ci sta­wa­ły się pla­cem boju i przed­mio­ta­mi prze­kła­da­ny­mi z kąta w kąt, zawra­ca­ły gło­wę, gdy trze­ba było iść za cio­sem, mia­ły być cicho i nie prze­szka­dzać doro­słym w zagłu­sza­niu ich pra­gnień. Osa­mot­nie­ni opie­ku­no­wie uczy­li niczy­je dzie­ci sztu­ki prze­trwa­nia. Mówi­li: „nie czuj”, „nie kochaj” i „nie bądź naiw­ne”. Wytrzą­sa­li miłość do przy­ro­dy i radość z drob­nych spraw. Nie­mow­lę­ta, malu­chy, nasto­lat­ki trzy­ma­ne były godzi­na­mi bez słoń­ca i świe­że­go powie­trza. Dzie­ci-zabaw­ki, dzie­ci-nie­wol­ni­cy, dzie­ci-mario­net­ki…

Szyb­ko zmie­nia­ły się obra­zy popy­cha­ne sło­wa­mi.

– Ludzie kar­mie­ni okru­cień­stwem, opo­wie­ścia­mi o powszech­nym ter­ro­rze i rze­ziach, obo­jęt­nie­li. Świat się wyko­le­jał i musiał wymy­ślić się na nowo, jeśli chciał prze­trwać. Tli­ła się nadzie­ja, że ratu­nek nadej­dzie od tych ład­nych i wykształ­co­nych, ale oni zaję­ci byli swo­imi spra­wa­mi. Wte­dy poja­wi­ła się A‑Caryca.

Ekran roz­ja­śnił się aure­olą, z niej wyło­ni­ła się kobie­ca postać w płasz­czu i sznu­ro­wa­nych butach, wło­sy zacze­sa­ła do tyłu i zwią­za­ła na kar­ku, ciem­ne oczy, brwi i usta zna­czy­ły punk­ta­mi gład­ką twarz.

– Zacznij­my od począt­ku – powie­dzia­ła.

Mówi­ła pro­sty­mi sło­wa­mi. Mówi­ła to, o czym myśle­li inni. Jej idea była prze­peł­nio­nym nadzie­ją gło­sem poko­na­nych, zwra­ca­ła się prze­ciw ego­izmo­wi i nie­spra­wie­dli­wo­ści. Ludzie w tram­wa­ju chło­nę­li głos jak­by pierw­szy raz. Nie­prze­sło­dzo­ne dźwię­ki nio­sły się mię­dzy gło­wa­mi i ukła­da­ły wspól­no­tę tram­wa­ju w zgrab­ny kop­czyk.

– W mar­szu o prze­trwa­nie patrzy­my na naj­sil­niej­szych, wzro­kiem omi­ja­my sła­bych. Wal­czy­my z tym, cze­go zmie­nić się nie da, z nawy­ka­mi dzie­cięc­twa zmie­nio­ny­mi w cha­rak­ter. Jeśli dzie­ciń­stwo nazna­cza nas na całe życie, to szczę­śli­we dzie­ciń­stwo czy­ni z nas szczę­śli­wych doro­słych. Dziec­ko jest naj­waż­niej­sze. Jeśli ludzie oduczą się je kochać, jedy­ne, co im pozo­sta­nie, to pra­gnie­nie prze­trwa­nia, bez­dusz­ne i za wszel­ką cenę, kosz­tem tych, któ­rzy nie mówią, nie dla­te­go, że nie cier­pią, ale dla­te­go, że nie zosta­ją wysłu­cha­ni. Chcesz szczę­ścia dla sie­bie, nie krzywdź słab­sze­go, a im ktoś jest słab­szy, tym usil­niej nie rób mu krzyw­dy.

Ekra­ny zmie­ni­ły nastrój, roz­ja­śni­ły się fon­ty liter. Sło­wa krze­pi­ły jak cukier.

– Wte­dy ruszył marsz. Marsz dzie­ci. Wiel­ki marsz dzie­ci – powie­dzia­ła lek­tor­ka. – Na jego cze­le góro­wał scho­ro­wa­ny maluch w rękach A‑Carycy, a ona zwró­ci­ła się do dzie­ci dużych i małych, aby wyszły z domów, ze szkół i z podwó­rek, i prze­mó­wi­ły. Tak jak potra­fią.

Łamał się obraz, puchł prze­kaz wzbo­ga­co­ny archi­wa­lia­mi i tre­ści­wym napi­sem. Za każ­dym razem inny, atrak­cyj­ny i inte­rak­tyw­ny, wier­nie odda­wał histo­rię Impe­rium.

Dzie­ci nio­sły balo­ny i śpie­wa­ły pio­sen­ki, wykra­da­ły ze skle­pów sło­dy­cze, dep­ta­ły traw­ni­ki i rzu­ca­ły kamie­nia­mi, ogar­nię­te pra­gnie­niem nisz­cze­nia tego, co nie daje się okre­ślić, bo żywe i ład­ne, nie­na­ru­szal­ne i wyobra­żo­ne. Kil­ku­let­nie dzie­ci szły pod rękę ze star­szym rodzeń­stwem, dzie­ci miast i wsi, te wychu­cha­ne i te zaro­bio­ne, uli­ce wypeł­nia­ły się zaba­wą, śpie­wem, gra­bie­żą i krzy­kiem.

Pra­gnie­nie zemsty kaza­ło im wołać: „Nie powstrzy­ma­cie nas!”, „Nie kupi­cie nas!”, w leni­wym, odu­rza­ją­cym tem­pie destruk­cja i gniew zala­ły dro­gi. Pęcz­niał marsz dzie­ci goto­wych iść po swo­je w osza­ła­mia­ją­cej masie. Kil­ku­let­nie wła­my­wa­ły się do skle­pów, kil­ku­na­sto­let­nie rzu­ca­ły pusz­ka­mi z far­bą. Było ich coraz wię­cej i wię­cej, potrze­ba wyrów­na­nia rachun­ków z doro­sły­mi sta­ła się upra­gnio­nym przy­mu­sem. Te, któ­re zosta­ły w domach, odmó­wi­ły peł­nie­nia funk­cji dzie­cię­cych, to się sta­wa­ło trud­ne do wytrzy­ma­nia.

„Pamięć to coś wię­cej niż pomni­ki i rocz­ni­ce, pamięć to cia­ło, któ­re boli, i sny, któ­re zmie­nia­ją się w kosz­mar” – pomy­śla­ła B‑Maria. „Pamięć to piesz­czo­ta poroz­ry­wa­nej skó­ry, pokle­jo­nej byle jak. Pamięć to szczyp­ca­mi roze­rwa­ne mię­so wypeł­nio­ne ropą i bólem, bli­zny nie­da­ją­ce się ukryć”. Na ekra­nie dzie­ci odma­wia­ły lita­nię skarg, i gdy zaczę­ły, nie umia­ły prze­stać. Nie było jak zamknąć im ust ani powstrzy­mać drże­nia ramion.

I zno­wu poja­wi­ła się A‑Caryca. Chwy­ci­ła wspól­ne marze­nia, a w jej dło­niach zasnę­ła strasz­na pamięć.

– Niech dzie­ci będą z wami! – powie­dzia­ła.

– Dzie­ci będą z wami! – obiet­ni­ca nio­sła się z ekra­nu do ekra­nu.

– Nad­cho­dzi Impe­rium Dzie­ci – doda­ła A‑Caryca.

Impe­rium Dzie­ci nade­szło nie­zno­szą­cym sprze­ci­wu kro­kiem i A‑Caryca znik­nę­ła w tłu­mie mło­dych ciał. Dla sie­bie nie chcia­ła nic. Koło dzie­ci sta­nę­li zwy­kli ludzie, tacy, któ­rzy mie­li dość kłamstw i nie­spra­wie­dli­wo­ści. Ludzie skrzyw­dze­ni, rozu­mie­ją­cy potrze­bę odna­le­zie­nia wspól­no­ty prze­ba­cze­nia i budo­wa­nia nowe­go porząd­ku.

Lek­tor­ka ugnia­ta­ła myśli wspo­mnie­nia­mi. Mit zało­ży­ciel­ski Impe­rium musiał wypo­wie­dzieć się do koń­ca.

– Dziec­ko, każ­de dziec­ko było naj­waż­niej­sze. Uprzy­wi­le­jo­wa­nie jego potrzeb na nowo okre­śli­ło hie­rar­chię spo­łecz­ną, prze­war­to­ścio­wa­ło wiecz­ny porzą­dek na taki, któ­ry dopro­wa­dził do powszech­ne­go dobro­by­tu i spra­wie­dli­wo­ści.

„To praw­da” – pomy­śla­ła wzru­szo­na B‑Maria. Przy­po­mnia­ła sobie nie­zli­czo­ną licz­bę poucza­ją­cych fil­mów, któ­re nigdy się nie nudzi­ły, a każ­dy oświe­tlał inny frag­ment wspól­nej histo­rii Impe­rium. I teraz opo­wieść zmie­rza­ła do szczę­śli­we­go zakoń­cze­nia.

– Pio­nier­ka Idei Oca­lo­ne­go Dziec­ka zbu­do­wa­ła Impe­rium nie wokół walu­ty, reli­gii lub żądzy pod­bo­jów, ale wokół isto­ty czło­wie­czeń­stwa, pra­gnie­nia posia­da­nia i tro­ski o potom­stwo – szu­miał ekran. – Mała histo­ria zastą­pi­ła wiel­ką histo­rię, szczę­śli­wa teraź­niej­szość unie­waż­ni­ła prze­szłość wojen i prze­mo­cy. Od teraz będzie­my dobrzy, powta­rza­li­śmy z nadzie­ją.

Sło­wa spa­da­ły kro­pla­mi, a sens lał się niczym wez­bra­na rze­ka.

– Dzie­ci potrze­bo­wa­ły miło­ści i tro­ski ‒ siła pro­stych słów toro­wa­ła dro­gę do impe­rial­nych serc. ‒ A‑Caryca w swo­im geniu­szu posta­wi­ła na opie­ku­nów, to w nich dostrze­gła klu­czo­wą rolę w reali­za­cji szla­chet­nych postu­la­tów. Wspie­ra­no tych, któ­rzy byli gwa­ran­ta­mi prze­strze­ga­nia zasad Impe­rium. Odrzu­ca­no wichrzy­cie­li.

Drżał ledo­wy numer wago­nu, za szy­bą wisia­ły chmu­ry – ozdo­ba nie­ba. B‑Maria wpa­try­wa­ła się w baby ring, to tu odby­wa­ła się roz­mo­wa o Impe­rium, w cią­gle nowy, zaska­ku­ją­cy spo­sób. Czy to geniusz A‑Carycy, czy siła obra­zów poszu­ku­ją­cych oczu spra­wia­ły, że ani na chwi­lę nie chcia­ło się odry­wać wzro­ku od baby rin­gu.

– Nie­pra­wość ludz­ka znik­nę­ła w uzdra­wia­ją­cym pocie ‒ ode­tchnę­ła lek­tor­ka. ‒ A‑Caryca dała się poznać jako wytraw­na znaw­czy­ni ludz­kich sła­bo­ści, pre­sti­di­gi­ta­tor­ka w cudow­ny spo­sób uni­ce­stwia­ją­ca bolącz­ki życia, cier­pli­wa dzia­łacz­ka ośmie­sza­ją­ca prze­ciw­ni­ków idei. Impe­rium swo­im zasię­giem ogar­nę­ło całą zie­mię, sta­jąc się wyznacz­ni­kiem powszech­ne­go dostat­ku i spo­ko­ju. W chwi­li przy­ję­cia Idei Oca­lo­ne­go Dziec­ka dla wszyst­kich zaczy­nał się dobry czas. A‑Caryca stwo­rzy­ła raj, w zamian popro­si­ła o nie­krzyw­dze­nie słab­szych i nie­ustan­ne dąże­nie do dosko­na­ło­ści. Czy to cena zbyt wygó­ro­wa­na?

Dra­ma­tycz­ne pyta­nie zakoń­czy­ło film na baby rin­gu i zno­wu zadźwię­cza­ły suwy tram­wa­jo­we.

B‑Maria dotknę­ła nad­garst­ka, bo to, co nie­wy­po­wie­dzia­ne, znaj­do­wa­ło się przy man­kie­cie jej koszu­li – skrom­ny dowód przy­wią­za­nia do idei Impe­rium Dzie­ci, este­tycz­ny i prak­tycz­ny baby ring. Nie było to jedy­nie urzą­dze­nie zacie­śnia­ją­ce więź z mocar­stwem, ale ele­ment czte­ro­stop­nio­wej struk­tu­ry spo­łecz­nej, do któ­rej wszy­scy nale­że­li. Taki waru­nek powszech­ne­go szczę­ścia posta­wi­ła A‑Caryca – zgod­ne dosto­so­wa­nie się do śmia­łe­go wyzwa­nia, ponie­waż tyl­ko wspól­ny trud dawał szan­sę wyj­ścia z tra­dy­cji obłę­du i bez­pra­wia.

Baby ring B‑Marii mie­nił się na zie­lo­no, takich w tram­wa­ju było naj­wię­cej. Jako doro­sła oso­ba ze sta­tu­sem B żyła przy­jem­nie i bez­piecz­nie, mogła sta­rać się o zgo­dę na rodzi­ciel­stwo i zmia­nę sta­tu­su na wyż­szy. Mogła, lecz nie musia­ła. Gdy­by pozo­sta­ła B, żyła­by życiem szczo­drym. Jeśli­by zechcia­ła zostać A‑rodzicem, prze­szła­by – przy życz­li­wym wspar­ciu Impe­rium – wie­lo­eta­po­we szko­le­nie i egza­mi­ny. Bycie rodzi­cem wery­fi­ko­wa­no spraw­dzia­nem kom­pe­ten­cji. Każ­de­mu przy­słu­gi­wa­ły trzy pró­by. Gdy­by wynik testu był pozy­tyw­ny, B‑Maria otrzy­ma­ła­by sta­tus A, pozwo­le­nie na dziec­ko i zło­ty, błysz­czą­cy baby ring na rękę. „Niech dziec­ko będzie z tobą!”

Gdy­by pró­by trzy­krot­nie się nie powio­dły, B‑Maria uzy­ska­ła­by sta­tus Q, neo­no­wo­po­ma­rań­czo­wy baby ring i doży­wot­ni zakaz posia­da­nia dziec­ka. Nale­żą­cy do Q zacho­wy­wa­li peł­nię praw oby­wa­tel­skich oraz ogra­ni­czo­ną wol­ność wybo­ru pra­cy i miesz­ka­nia. B‑Maria spoj­rza­ła w kąt tram­wa­ju, stał tam jeden z nich, z tika­mi ner­wo­wy­mi, strach było patrzeć na czło­wie­ka. Wró­ci­ła do myśli, któ­re porząd­ko­wa­ły impe­rial­ną rze­czy­wi­stość.

Z nie­chę­cią przy­po­mnia­ła sobie, że w Impe­rium ist­nia­ła jesz­cze gru­pa X. Nale­ża­ły do niej oso­by, któ­re skrzyw­dzi­ły naj­młod­szych. W Impe­rium nie było wię­zień, ale X sta­wał się wygnań­cem prze­pę­dza­nym z miej­sca na miej­sce. Śmierć wiecz­na sta­wa­ła się osta­tecz­nym potę­pie­niem za wykro­cze­nie prze­ciw­ko porząd­ko­wi, a zna­kiem roz­po­znaw­czym tuła­czy był meta­licz­ny baby ring.

Dzie­ci do peł­no­let­nio­ści pozo­sta­wa­ły pod ochro­ną, nosi­ły zło­te baby rin­gi i sta­tus A. Po ostat­nich dzie­cię­cych uro­dzi­nach – już jako doro­śli – otrzy­my­wa­li od A‑Carycy zie­lo­ny baby ring, sta­tus B i moc pre­zen­tów na nową dro­gę życia: sło­necz­ne miesz­ka­nie oraz wła­ści­we pro­por­cje pra­cy i wypo­czyn­ku. Odtąd jako B mie­li zasłu­żyć na zło­ty baby ring i pra­wo do dziec­ka. Mie­li doro­snąć do sie­bie i stać się tym, kim A‑Caryca chcia­ła­by, żeby byli: dum­ny­mi A‑rodzicami lub sza­no­wa­ny­mi przez Impe­rium B‑obywatelami.

Prze­strze­ga­nie norm było nagra­dza­ne. Dobro prze­kła­da­ło się na dobro­byt, miesz­kań­cy Mia­sta trzy­ma­li się pew­nie, jak­by coś wyjąt­ko­we­go uno­si­ło ich cie­le­sną powło­kę ponad zie­mią. Odstą­pie­nie od nor­my styg­ma­ty­zo­wa­ło. Dro­gi ludzi ze sta­tu­sa­mi się prze­ci­na­ły, nikt nie wadził sobie nawza­jem, tyl­ko isto­ty z gru­py X prze­by­wa­ły poza Impe­rium.

Naj­wyż­sze, nie­da­ją­ce się znieść poczu­cie har­mo­nii i szczę­ścia wypchnę­ło B‑Marię z tram­wa­ju. Sta­nę­ła pod ścia­ną budyn­ku, a chod­ni­ki wyda­ły jej się prze­dłu­że­niem dzie­cię­cych myśli.

– Niech dziec­ko będzie ze mną! – szep­nę­ła tęsk­nie.


2

A‑Elżbieta szu­ka­ła w kory­ta­rzach i poko­jach A‑Fryderyka, uko­cha­ne­go męża. Wresz­cie runę­ła kuli­stym brzu­chem w głąb fote­la, wysta­wi­ła gło­wę i wydłu­żo­ne nogi gme­ra­ją­ce po plu­szo­wych dywa­nach.

– Co się z nami poro­bi­ło, aż się spła­ka­łam i ser­ce mi trze­po­cze jak osza­la­łe, zwy­rod­nie­nie ludz­kie nie ma gra­nic – wes­tchnę­ła.

– Ludz­ka wyobraź­nia nie ma gra­nic – pod­su­nął A‑Fryderyk.

– Ludz­ka wyobraź­nia ma gra­ni­ce.

– To, co sły­sza­łem, prze­ro­sło ludz­ką wyobraź­nię.

– To, cze­go nie sły­sza­łam, było jesz­cze gor­sze.

– Naj­gor­sze to, cze­go się domy­śli­łem.

Wszyst­kich nie­po­ko­iła zapo­wiedź nad­cho­dzą­cej Cere­mo­nii Oczysz­cze­nia Impe­rium i nad­licz­ba X wypchnię­tych poza życie. A‑Fryderyk odsu­nął obra­zy, któ­re zabie­ra­ły radość. Teraz śpie­szył na kola­nach do uko­cha­nej.

– Jak mój brzuch?

– Nasz – A‑Elżbieta zaśmia­ła się, tuląc ser­ce do ser­ca.

W domu A‑Elżbiety i A‑Fryderyka, rodzi­ny ubo­ga­co­nej dziec­kiem ocze­ki­wa­nym i dru­gim, już naro­dzo­nym, nie było sekre­tów. Mury nie pamię­ta­ły wojen, poko­je wyra­sta­ły jeden z dru­gie­go, tara­sy ści­śle nacho­dzi­ły na sie­bie, lustra odbi­ja­ły to, co zda­rzy­ło się chwi­lę wcze­śniej, ale była to twór­cza i żmud­na pra­ca fachow­ców od cegieł i tyn­ku, nie impe­ra­tor­skich wizjo­ne­rów.

W A‑rodzinie wszyst­ko się ze sobą zga­dza­ło, pano­wa­ło cie­płe, ale nie za gorą­ce lato, i aku­rat zbie­ra­ło się na wie­czor­ny deszcz, któ­ry miał zwil­żyć wie­czór. Zło­to, czy to z baby rin­gów, czy z zacho­dzą­ce­go słoń­ca, a może z błysz­czą­cych owo­ców w sadzie, wzno­si­ło wymiar ducho­wy na wyż­szy poziom. W miej­scu, w któ­rym marze­nie zmie­ni­ło się w życie, nie było wybo­ru – trze­ba było być szczę­śli­wym.

W cen­tral­nej czę­ści domu wisiał opra­wio­ny w zło­ci­ste ramy por­tret A‑Carycy, któ­ra w ten spo­sób przyj­mo­wa­ła wyra­zy uzna­nia od szczę­śli­wej A‑rodziny. Mylił­by się jed­nak każ­dy, kto by pomy­ślał, że to chęć przy­po­do­ba­nia się kaza­ła przy­dźwi­gać wiel­ki obraz, wtło­czyć w mosięż­ną ramę i powie­sić na głów­nej ścia­nie salo­nu.

Z wiecz­ne­go natchnie­nia myślą A‑Carycy dobra ener­gia szła do domo­stwa. Mimo że A‑rodzina żyła dniem codzien­nym, a A‑Caryca prze­by­wa­ła dale­ko od nich, siła jej spoj­rze­nia poma­ga­ła dźwi­gać zwy­kły czło­wie­czy los. Prze­strze­nią obec­no­ści A‑Carycy było życie A‑rodziny.

Zgod­nie z wytycz­ny­mi Impe­rium Dzie­ci A‑człowiek nie słu­żył spo­łecz­no­ści, to spo­łecz­ność słu­ży­ła A‑ludziom. Mocar­stwo powsta­ło dla takich, jak A‑Elżbieta i A‑Fryderyk. Jego apa­rat został zapro­jek­to­wa­ny w ten spo­sób, by utrzy­mać A‑rodziny w dosko­na­łym łań­cu­chu prze­ka­zy­wa­nia czu­ło­ści. A‑człowiek może odnieść się jedy­nie do tego, co sam prze­żył, dla­te­go celem Impe­rium było wypo­sa­że­nie go w pozy­tyw­ne dozna­nia, oszczę­dza­no mu gnie­wu i pogar­dy.

Pro­jekt A‑Carycy uwzględ­niał wszyst­kie ele­men­ty pra­cu­ją­ce na opty­mizm A‑rodziców. Boski algo­rytm, pole­ga­ją­cy na roz­wi­nię­ciu sta­rej mak­sy­my, że jed­no dziec­ko wycho­wy­wa­ne jest przez całą wio­skę, spi­sy­wał się zna­ko­mi­cie. W Impe­rium dziec­ko było oto­czo­ne tro­ską przez wszyst­ko, co skła­da­ło się na świat: gatun­ki ludz­kie i zwie­rzę­ce, cząst­ki oży­wio­ne i nie­oży­wio­ne, mate­ria ziem­skiej przy­ro­dy i odle­głych gwiazd. Wszy­scy z jed­na­ko­wym wytę­że­niem pra­co­wa­li na szczę­ście dziec­ka, któ­re krę­ci­ło się w brzu­chu A‑Elżbiety. Dla­te­go gdy A‑Elżbieta zakrzyk­nę­ła o wróż­bie na przy­szłość, A‑Fryderyk się nie zdzi­wił. Się­gnię­cie po wie­dzę pro­ro­czą, żeby wyja­śnić swo­ją rolę w wiel­kim pla­nie Impe­rium, nie nale­ża­ło do czy­nów zabro­nio­nych. Moż­na było bez szko­dy dla Impe­rium włą­czać czyn­ni­ki nad­przy­ro­dzo­ne, a tak­że roz­wi­jać życie o chwi­le, gdy dzi­kie fan­ta­zje ucie­le­śnia­ły się i zamie­nia­ły w rze­czy­wi­stość. Wszyst­ko z umia­rem i wszyst­ko dla dzie­ci. Wszyst­ko zgod­nie z zasa­dą: „Niech dziec­ko będzie z tobą!”.

– Po dro­dze do domu sta­ła wil­la magoi – A‑Elżbieta roz­po­czę­ła rela­cję z wizy­ty u słyn­nej wróż­ki.

– Nie ma takiej dro­gi, przy któ­rej stoi wil­la magoi – zapro­te­sto­wał łagod­nie mąż.

– Na mojej dro­dze sta­ła, więc weszłam w cie­pło nagrza­nych kamie­ni – posta­wi­ła na swo­im A‑Elżbieta.

– Czy są nowe witra­że o A‑Carycy?

– Pięk­ny jest nie­skoń­czo­ny żywot A‑Carycy na witra­żach u magoi!

– Co powie­dzia­ła magoi?

– Pro­si­ła, żebym żało­wa­ła złych myśli.

– Żało­wa­łaś?

– Szcze­rze.

– Powie­dzia­łaś o snach?

– O winie, któ­ra męczy – wes­tchnę­ła A‑Elżbieta.

– O kosz­mar­nych snach, w któ­rych wynisz­czasz się winą – dopo­wie­dział smut­no uko­cha­ny.

– Trud­no było zna­leźć sło­wa opi­su­ją­ce stan kru­sze­nia w środ­ku.

– Co odpo­wie­dzia­ła magoi? – A‑Fryderyk kie­ro­wał roz­mo­wę na sto­sow­ny tor.

– Że sny się skoń­czą, gdy uro­dzę dziec­ko.

– Odej­dzie wina?

– Odej­dzie strach przed świa­tem, do któ­re­go ono się szy­ku­je.

– Kosz­ma­ry się skoń­czą?

– Zaczną się nowe.

Nie­po­kój wdzie­rał się do domo­stwa. Mimo mie­nią­ce­go się zło­ta, drzew owo­co­wych i A‑Carycy spo­glą­da­ją­cej pogod­nie ze ścia­ny, język toro­wał sobie dro­gę do gie­zeł w gło­wie A‑Fryderyka.

– Jakie? – zapy­tał.

– Zaj­rza­ły­śmy w przy­szłość, któ­rej nie odwró­cisz.

– A w niej co?

– „W nowym świe­cie nie ma miej­sca na sta­ry świat”, prze­po­wie­dzia­ła mi magoi.

– To oczy­wi­ste.

– Doda­ła: „Strzeż­cie się, bo w bez­błęd­nych sytu­acjach będzie dużo błę­dów”.

– Obce sło­wa wyklu­cza­ją­ce się nawza­jem – A‑Fryderyk szu­kał pęk­nię­cia w prze­po­wied­ni magoi.

– Zgłu­pia­łam z ogól­nej strasz­no­ści – załka­ła A‑Elżbieta.

A‑Fryderyk przy­tu­lił ją, cało­wał po wło­sach, szyi i ustach. Nama­wiał do szczę­ścia.

– To nie koniec. Magoi ostrze­gła: „Nie widzisz tego, co na wycią­gnię­cie ręki”.

– A o dziec­ku co mówi­ła? – tyl­ko dziec­ko inte­re­so­wa­ło męż­czy­znę.

– „Ono wró­ci, zanim skoń­czy się to, co zna­ne, i zacznie to, co nie­zna­ne”.

– To jej sło­wa? ‒ upew­nił się.

– Co do syla­by.

Syla­bi­zo­wał zatem i szu­kał w zawiąz­kach słów poży­tecz­nej wska­zów­ki.

– Wró­ci, czy­li utra­ci­my? – do męż­czy­zny wresz­cie dotar­ła gro­za słów magoi.

– Nie powie­dzia­ła.

– Co dalej? – cze­kał na pokrze­pie­nie, któ­re mia­ło nie nadejść.

– Piły­śmy cierp­ki sok z jarzę­bi­ny.

„Zły znak” – pomy­ślał A‑Fryderyk. – „Zła wróż­ba na począ­tek nie­uro­dzo­ne­go życia. Gorz­kie sło­wa i gorz­ki napój, złe sło­wa ośmie­lą złe czy­ny”.

– Powie­dzia­ła, że wszyst­ko uło­ży się zgod­nie z zamy­słem A‑Carycy – doda­ła A‑Elżbieta.

Skrzy­wił się. Akcep­to­wał fakt, że przy­szłość nie musi być jak teraź­niej­szość, ale wstrzą­snę­ło nim to, co usły­szał. Może to ocze­ki­wa­nie Cere­mo­nii Oczysz­cze­nia, może nie­umie­jęt­ność roz­wią­za­nia pro­ble­mu w pra­cy, a może smak jarzę­bi­ny w ustach czy zła wieść o potom­ku spra­wi­ły, że zro­bi­ło mu się żało­śnie na duszy. Nie chciał wła­sne­go dziec­ka wędru­ją­ce­go po obcych domach. Wie­dział, że dokąd­kol­wiek ono pój­dzie, zro­zu­mie myśl A‑Carycy. W Impe­rium bywa­ło tak, że dzie­ci prze­ka­zy­wa­no z domów dobrych do tych jesz­cze lep­szych, lecz nie tego pra­gnął dla swo­jej A‑rodziny.

Posły­szał nagłe mam­ro­ty z daw­nych spo­tkań z ojcem, któ­ry zatru­wał chło­dem. Ojciec, wędro­wiec zda­ny na grzecz­ność tubyl­ców, zara­ził A‑Fryderyka pasją do odkry­wa­nia tego, co nie­zro­zu­mia­łe i nie­zmie­rzo­ne. Dziś, nawet gdy­by A‑Fryderyk mógł, nie umiał­by wytłu­ma­czyć ojcu swo­jej służ­by dla Impe­rium i dzie­dzic­twa idei A‑Carycy. Dostrze­gał dosta­tek ludzi dobrej woli, dobro­stan szczo­drze kapią­cy do wszyst­kich rąk, i czuł się wybrań­cem szczę­śli­we­go losu, ale nie wie­dział, jak prze­kuć doświad­cze­nie w opo­wieść dla ojca. Dziw­nej wróż­by też nie potra­fił­by mu wytłu­ma­czyć.

A‑Fryderyk zade­mon­stro­wał wewnętrz­ny spo­kój, któ­ry zde­cy­do­wał o jego karie­rze, sie­dział nie­wzru­szo­ny, choć jego myśli roz­pa­no­szy­ły się po Impe­rium. Jak­że nie­po­ko­ją­cy wydał mu się nagle świat.

Wró­cił do tego, co zawsze go uspo­ka­ja­ło ‒ dumy z sie­bie. A‑Fryderyk nie popie­rał sza­leń­stwa napra­wia­nia życia za wszel­ką cenę, a do miej­sca, w któ­rym się znaj­do­wał, doszedł dzię­ki opa­no­wa­niu i skru­pu­lat­no­ści. Zamiast roz­wa­żań o tajem­ni­cy życia wolał sza­ra­dy logicz­ne, pra­gnął roz­my­ślać nad uster­ka­mi w sys­te­mie Impe­rium, któ­re spra­wia­ły, że ener­gia infor­ma­cyj­na blo­ko­wa­ła się w tych samych punk­tach w iden­tycz­nym cza­sie. Tym się zaj­mo­wał. Pra­co­wał w Mini­ster­stwie Bez­pie­czeń­stwa, gdzie badał przy­czy­ny zakłó­ceń emi­sji danych z baby rin­gów miesz­kań­ców Impe­rium. Licz­ne testy pozwo­li­ły wyklu­czyć wady tech­nicz­ne sys­te­mu, pozo­sta­ły mu fan­ta­zje o tajem­ni­czych isto­tach zabu­rza­ją­cych sygnał. W myślach pytał ojca o aktyw­ność tajem­ni­czych szkod­ni­ków: „Kim były isto­ty, któ­re zagra­ża­ły poko­jo­wi Impe­rium, tato?”. A‑Fryderyk pytał, ale ojciec nie odpo­wia­dał, głu­chy na żąda­nia syna. Popra­wiał więc w nie­skoń­czo­ność algo­rytm sys­te­mu i za każ­dym razem dostrze­gał nowy błąd. Mecha­nizm nie dzia­łał nale­ży­cie i A‑Fryderyk mozo­lił się nad ska­zą. Od tych myśli źle spał i gorzej pra­co­wał, wikłał się w pyta­nia pro­wa­dzą­ce na manow­ce, lecz kto nie docie­ka, idzie łatwą dro­gą.

– Kto pil­nu­je pil­nu­ją­cych? – zapy­tał pew­ne­go poran­ka w Mini­ster­stwie Bez­pie­czeń­stwa.

Kole­dzy nie lubi­li jego powąt­pie­wa­nia w geniusz sys­te­mu, któ­ry ‒ jak uwa­ża­li ‒ spi­sy­wał się wyśmie­ni­cie.

– Sys­tem jest dosko­na­ły, a dosko­na­łość nie wyma­ga popra­wek – podejrz­li­wie spoj­rze­li na miłe­go kole­gę.

– Nie mówię o popraw­kach.

– A o czym, A‑Fryderyku?

– Chcę przyj­rzeć się chwi­li, gdy gład­ko pły­ną­cy sygnał inten­sy­fi­ku­je się na uła­mek sekun­dy – mówił jak­by w sekre­cie.

– Chcesz się przyj­rzeć cza­so­wi?

– Z cze­go, jeśli nie z defek­tu, wyni­ka nagłe wzmo­że­nie?

– Zarzu­casz Impe­rium defekt? – zapy­ta­li suro­wo.

Na mar­ne szu­kał guzi­ka uprzej­mo­ści.

– Radzi­my odpu­ścić – powie­dzie­li już cał­kiem bli­sko jego twa­rzy.

Życz­li­wie wyra­zi­li tę radę, prze­ciw­nie do A‑Fryderyka, któ­ry wolał­by usły­szeć coś inne­go.

– Myśla­łem, że mnie poprze­cie – bał się ich pew­no­ści sie­bie.

– Chcesz się wyka­zać i pomi­nąć nas w zaszczy­tach? Mało ci A, mało dziec­ka jed­ne­go i dru­gie­go w cie­le A‑Elżbiety, mało domu jak z baj­ki?

A‑Fryderyk nie był przy­go­to­wa­ny na okru­cień­stwo kry­tycz­nych i bez­par­do­no­wych sfor­mu­ło­wań.

– Macie rację co do zasa­dy i wyko­naw­stwa – zamru­czał tyl­ko po to, by zosta­wi­li go w spo­ko­ju.

Nie potra­fił pra­co­wać, kie­dy spra­wy dzia­ły się rów­no­le­gle, dla­te­go wybie­rał noce na poszu­ki­wa­nie szcze­lin, w któ­re wci­skał instru­men­ty roz­sa­dza­ją­ce przy­zwy­cza­je­nia. Teraz też szy­ko­wał się do opusz­cze­nia jasne­go poko­ju, już uru­cha­miał do podró­ży spo­kój zaskle­pio­ny w cie­le.

Era dzie­ci zaczy­na­ła świ­tać. Zama­rzył, żeby wyjąć z wnę­trza A‑Elżbiety dziec­ko, któ­re im bar­dziej nie mówi­ło, tym wię­cej mia­ło do powie­dze­nia. Lecz czy dziec­ko zosta­ło­by z nim? Pomy­ślał, że może wybra­ło­by A‑Elżbietę albo A‑Lilę, sio­strę wier­ną wła­snym myślom.

Tęsk­nie patrzył na dziec­ko scho­wa­ne pod szczę­śli­wą gwiaz­dą, oddech nie­na­ro­dzo­ne­go mile oży­wiał plan A‑Fryderyka. „Dzie­ci są ufne” – pomy­ślał. „Dzie­ci są bez­tro­skie, dzie­ci są pro­mien­ne” – odprę­żył się wresz­cie.

Koron­ko­wa robo­ta sta­no­wią­ca dowód geniu­szu A‑Carycy spra­wia­ła, że w Impe­rium rodzi­ły się tyl­ko zdro­we maleń­stwa. To osią­gnię­cie było naj­więk­szym prze­ło­mem w histo­rii ludz­ko­ści. Ide­al­na mie­szan­ka genów rodzi­ców A‑klasy spra­wia­ła, że każ­de naro­dzi­ny sta­wa­ły się wycze­ki­wa­nym cudem. Świę­tem dziec­ka rado­sne­go. Rado­ścią dziec­ka mądre­go. Mądro­ścią dziec­ka nale­żą­ce­go do A‑Carycy. To dzie­ci bez uste­rek, bez naj­mniej­szej sła­bo­ści, pozba­wio­ne obcią­żeń gene­tycz­nych i śro­do­wi­sko­wych, zadba­ne od chwi­li poczę­cia aż po przy­ja­zny i kom­pe­tent­ny poród, były naj­więk­szym dobro­sta­nem Impe­rium.

Zamarł.

Jeśli dziec­ko rodzi się ide­al­ne, a popsuć się może jedy­nie w zetknię­ciu z doro­słym, to podob­nie może dziać się z sys­te­mem, któ­ry w warun­kach labo­ra­to­ryj­nych dzia­łał bez zarzu­tu. Czy to zna­czy, że sys­tem zaci­na­ją­cy się tam, gdzie wzrok nie się­ga, psu­ją ludzie? Nie­go­dziw­cy wyra­cho­wa­ni i spryt­ni, zdol­ni zatrzeć za sobą śla­dy, nie­chęt­ni Impe­rium, bo tyl­ko tacy poda­li­by w wąt­pli­wość dobro naj­młod­szych. Nie duszom potę­pio­nym, nie żywio­łom natu­ry, nie dzi­kim zwie­rzę­tom, ale ludziom wymy­ka­ją­cym się sys­te­mo­wi powi­nien przyj­rzeć się A‑Fryderyk.

Teraz zro­zu­miał wcze­śniej­szy błąd ‒ ana­li­tycz­nym umy­słem chciał pojąć sys­tem. Roz­bie­rał go na drob­ne w czy­sto mecha­nicz­ny spo­sób. Szu­kał zmian natę­że­nia prą­du, ano­ma­lii cią­że­nia lub obec­no­ści istot poza­ziem­skich i zja­wisk para­nor­mal­nych wpły­wa­ją­cych na zabu­rze­nia sygna­łu z baby rin­gów. Źle! Nie sys­tem był wadli­wy, lecz ele­men­ty ludz­kie wcho­dzą­ce w jego struk­tu­rę. Zamiast sku­piać się na śla­dach sygna­łów, powi­nien przyj­rzeć się ludziom noszą­cym baby rin­gi.

Jeśli pobie­rze infor­ma­cje i porów­na je z prze­pły­wem danych, to uzy­ska odpo­wiedź na pyta­nie o dziu­rę, w któ­rej zni­ka­ła cudow­na myśl A‑Carycy. Połą­czy wie­dzę z intu­icją, postą­pi tak, jak postą­pił­by z dziec­kiem. Tkli­wo­ścią i uprzej­mo­ścią zachę­ci sys­tem do współ­pra­cy. Podą­ży za wska­zów­ka­mi, zawsze krok za nim, obser­wu­jąc wyni­ki w mil­cze­niu.

Roz­my­śla­nia uru­cho­mi­ły wspo­mnie­nia. Przy­po­mniał sobie malu­chy masze­ru­ją­ce w kru­cja­cie dzie­cię­cej, odważ­ne ponad mia­rę, dostrze­ga­ją­ce bez­pra­wie i wal­czą­ce o praw­dę. Nie chciał żyć w cza­sach, w któ­rych musiał­by udo­wad­niać swo­je boha­ter­stwo albo żądać tego od naj­młod­szych. Impe­rium spra­gnio­ne poko­ju wpa­ja­ło oby­wa­te­lom i oby­wa­tel­kom siłę doświad­cza­nia czło­wie­czeń­stwa inne­go niż to z bro­nią w ręku. „O huma­ni­ta­ry­zmie świad­czy nie zdol­ność zwy­cię­ża­nia, ale umie­jęt­ność powstrzy­my­wa­nia się od wal­ki” – gło­si­ła A‑Caryca.

Odmo­wa wal­ki sta­no­wi­ła cno­tę, i lepiej było umrzeć, niż prze­grać, ale A‑Caryca nie pra­gnę­ła ofia­ry z ludzi, tyl­ko ofia­ry z ich lęków. W swo­jej prze­ni­kli­wo­ści wie­dzia­ła, że dziec­ko prę­dzej prze­sta­nie kochać sie­bie niż doro­słych zmu­sza­ją­cych je do mar­szu ku śmier­ci.

Smut­ne były te obra­zy zaprze­szłych cza­sów, zanim A‑Caryca narzu­ci­ła świa­tu ideę odno­wy, i A‑Fryderyk z ulgą wró­cił do jaśnie­ją­cej zło­tem A‑rodziny. Na chwi­lę jesz­cze powę­dro­wał myśla­mi do A‑Lili, uko­cha­nej cór­ki odpo­czy­wa­ją­cej w sypial­ni na pię­trze.

– Moje sło­wa odbi­ja­ły się od niej, jak­bym mówił do sie­bie – poskar­żył się A‑Elżbiecie.

– Wciąż nie zdro­wie­je?

– Śpi, czy­li zdro­wie­je.

– Kocha­na A‑Lila, niech śpi.

Zmę­cze­nie sia­dło mu na powie­ki. Też chciał­by odpo­cząć, ale jak, sko­ro Impe­rium wzy­wa­ło go do dzia­ła­nia? Powlókł się do poko­ju pra­cy. „A‑rodzice mają wobec Impe­rium nie tyl­ko pra­wa, ale też obo­wiąz­ki” – pomy­ślał, zbie­ra­jąc siły do nowe­go zada­nia.


12

B‑Maria spo­tka­ła się z A‑Lilą przy sta­rym par­ku za Mia­stem Dzie­ci, a potem minę­ły nie­czyn­ną bra­mę i weszły w dziw­ny świat. Nie mia­ła pew­no­ści, czy śni weso­ły sen, czy doświad­cza uzdra­wia­ją­ce­go sean­su. Odczu­wa­ła lek­kość cia­ła uwol­nio­ne­go od baby rin­gu, a może otu­ma­ni­ło ją obni­żo­ne ciśnie­nie pod­zie­mia. Wokół snu­ły się hybry­dy o cia­łach zwy­kłych ludzi i uśmie­chach cele­bry­tów, bo nosi­li się jak A, choć nie byli A. Nie wyglą­da­li na A, ale mówi­li uprzej­mie i wład­czo, cał­kiem jak A.

W pod­zie­miu śmier­dzia­ło pral­ką, któ­rej dłu­go nikt nie otwie­rał, w niej pra­ło się uży­wa­ne ubra­nia, aż zamie­ni­ły się w poje­dyn­cze nit­ki. Śmier­dzia­ło piw­ni­cą, tu trzy­ma­ne były kieł­ku­ją­ce ziem­nia­ki. Śmier­dzia­ło przy­pra­wa­mi, aż krę­ci­ło się w gło­wie. Śmier­dzia­ło kadzi­dła­mi i chlo­rem, ben­zy­ną, sma­rem i octem. Tyto­niem i traw­ką. Piż­mem per­fum, wani­lio­wym pudrem i fer­men­tu­ją­cy­mi owo­ca­mi.

Przy­cho­dzi­ło tu wie­le osób, goto­wa­ły na ogniu, gra­ły w kar­ty, w skry­tych miej­scach obda­ro­wy­wa­ły się piesz­czo­ta­mi, urzą­dza­ły się po swo­je­mu, a potem wycho­dzi­ły na powierzch­nię i mil­cza­ły o wszyst­kim, co prze­ży­ły.

A‑Lila wpro­wa­dzi­ła B‑Marię do głów­nej sali pod­zie­mia, w niej sie­dzia­ły tru­pie posta­ci ze świecz­ka­mi w dło­niach, kobie­ty przy­glą­da­ły się ścia­nom oświe­tlo­nym żół­ty­mi pło­mie­nia­mi, wsłu­chi­wa­ły w mono­ton­ne mam­ro­ty.

– Są tu dzie­ci? – zapy­ta­ła B‑Maria.

– Nie.

„Na razie nie ma” – dopo­wie­dzia­ła za A‑Lilę. Zro­zu­mia­ła, skąd odświęt­ny cha­rak­ter spo­tka­nia, przy­ci­szo­ne gło­sy, jak­by wid­ma nie chcia­ły budzić śpią­ce­go gościa. Cze­ka­no na dziec­ko, tak jak cze­ka się na dobrą nowi­nę. „To nie jest praw­dzi­we życie, ale ich pra­gnie­nia są jak naj­bar­dziej praw­dzi­we, pocho­dzą z tam­te­go świa­ta na górze” – zro­zu­mia­ła B‑Maria.
Cho­dzi­ły kory­ta­rza­mi. A‑Lila mówi­ła gło­śno, żeby prze­krzy­czeć roz­mo­wy i muzy­kę. Zbli­ży­ła usta do uszu kobie­ty.

– Jak odkry­łam pod­zie­mie? Podob­nie jak ty. Przy­szłam z kimś, komu spodo­ba­ło się, że nie recho­ta­łam, gdy inni recho­ta­li. Na począt­ku brzy­dzi­łam się, bałam się dro­gi i tutej­szych ludzi. Jed­nak coś sil­niej­sze­go niż wstręt pcha­ło mnie tutaj, aż wstyd przed ludź­mi ustą­pił, i wte­dy… – A‑Lila nabra­ła powie­trza.

– Co wte­dy?

– Zoba­czy­łam kogoś, kto poru­sza się w mojej gło­wie, odbie­ra mi rozum, mnie mi odbie­ra, i usły­sza­łam głos.

„Dusz­no tu. To wszyst­ko przez ducho­tę” – B‑Maria łapa­ła powie­trze. Naj­gor­sze decy­zje bio­rą się ze świsz­czą­ce­go odde­chu i cho­rób płuc, któ­re odci­na­ją mózgo­wi tlen. Ludzie muszą mieć pre­tekst do oddy­cha­nia głę­biej niż nor­mal­nie, w prze­ciw­nym razie poja­wia­ją się mono­lo­gi wypeł­nio­ne zja­wa­mi, oszu­kań­cze zwie­rze­nia i apo­ka­lip­tycz­ne wizje. Gęst­niał orna­ment przy­pad­ko­wych posta­ci, wśród nich błysz­cza­ły szczu­rze pyszcz­ki i wie­lo­barw­ne patie.

– Nie osza­la­łam – zapew­ni­ła A‑Lila.

– Skąd!

– Ser­ce dzień w dzień mi wali­ło i ta kator­ga trwa­ła tak dłu­go, aż wmó­wi­łam sobie samo­bój­stwo… – kolej­ny głę­bo­ki oddech. – Wte­dy ktoś powie­dział, że pod­zie­mie zosta­nie ze mną nawet po śmier­ci. Wyobra­żasz to sobie?

B‑Maria popa­trzy­ła na nią, gdy sta­ła roz­go­rącz­ko­wa­na, wyma­chu­jąc ręko­ma. Jej smu­tek nie wypłu­ki­wał się wraz ze łza­mi. „To nasto­lat­ka, któ­ra prze­cho­dzi okres bun­tu i szu­ka dla sie­bie eks­cy­tu­ją­cych miejsc” – tłu­ma­czy­ła sobie zacho­wa­nie dziew­czy­ny.

– Zde­cy­do­wa­łam się żyć. I od ręki znik­nę­ła cho­ro­ba nad ranem, prze­sta­łam nad­wi­dzieć, nad­sły­szeć. Czu­łam, że pod­zie­mie mnie poko­cha­ło, teraz jestem goto­wa oddać za nie życie!

– Pod­zie­mie cię poko­cha­ło?

– Mówią, że do każ­de­go wcze­śniej lub póź­niej przy­cho­dzi duch tego miej­sca. Do mnie przy­szedł i powie­dział, żebym dba­ła o sie­bie, dobrze się odży­wia­ła i takie tam. A prze­cież gdy­by był wszech­wie­dzą­cym duchem, wie­dział­by, że nie­zdro­we odży­wa­nie to mój naj­mniej­szy pro­blem – zaśmia­ła się A‑Lila.

– A naj­więk­szy?

– Są ludzie, któ­rzy nie zga­dza­ją się z tym, co dzie­je się na powierzch­ni.

– Z czym?

– Z cier­pie­niem.

– Nie ma cier­pie­nia w Impe­rium Dzie­ci.

– Nie ma?

– Wyrzu­ci­li­śmy cier­pie­nie z każ­dej żyją­cej komór­ki.

– Dekre­tem? – prze­rwa­ła A‑Lila.

– Tak, dekre­tem zarzą­dzo­no kres cier­pie­nia.

– Tak mówi twój baby ring?

– Mój baby ring mówi to, co myślę.

– Mój mówi o zemście.

– Mści­cie się?

– Widzie­li­śmy wie­le, ale się nie mści­my.

– Kim jeste­ście?

– Odbi­ciem tego, co tam.

„Jeste­ście sza­leń­ca­mi, któ­rzy zbu­do­wa­li alter­na­tyw­ny świat bez złu­dzeń, że to coś lep­sze­go od ory­gi­na­łu” – zro­zu­mia­ła B‑Maria.

Spo­dzie­wa­ła się weso­łych ludzi spę­dza­ją­cych rozum­nie czas, a spo­tka­ła oszo­ło­mów nie­ak­cep­tu­ją­cych swo­ich ogra­ni­czeń. „Jeste­ście ludz­ko­ścią, któ­rej świat się nie przy­tra­fił. Jeste­ście głę­bi­ną, w któ­rej cho­wa­cie się przed samy­mi sobą” – mogła­by im powie­dzieć.

– Pomo­że­my ci przejść ostat­ni etap – usły­sza­ła. – Wie­my, jak wyglą­da trans­fer od B do A.

Ludzie, któ­rzy sta­nę­li obok niej, wyglą­da­li jak każ­dy tutaj: skrom­ne ubra­nie dowo­dzi­ło przy­na­leż­no­ści do B, ale odprę­że­nie i śmia­łość upo­dab­nia­ły ich do A. Zer­k­nę­ła na nad­garst­ki, ale baby rin­gi były zasło­nię­te.

– Dosta­nę pozwo­le­nie?

– To i tak bez zna­cze­nia.

– Tyl­ko na tym mi zale­ży.

– Teraz zale­ży ci na A, ale to się zmie­ni.

– Jeśli wie­cie, jak wyglą­da trans­fer, powiedz­cie.

– Więk­szość ludzi pod­da­je się po pierw­szej odmo­wie, resz­ta po dru­giej – zaczął chło­pak.

– Mini­ster­stwo twier­dzi, że uła­mek chęt­nych pod­cho­dzi do trze­ciej szan­sy, my uwa­ża­my, że nikt – dorzu­ci­ła dziew­czy­na.

– Nikt?

– Nikt.

– Jak to nikt?

– Poza tobą i kil­ko­ma… – skrzy­wi­ła się.

– Tak o mnie myśli­cie?

– My, wszy­scy tu zebra­ni, dostrze­ga­my szko­dli­wość tego czy­nu.

– To A‑Lila mnie namó­wi­ła – szep­nę­ła B‑Maria w uspra­wie­dli­wie­niu.

– To nie było trud­ne.

– Jeste­ście sek­tą?

– Jeste­śmy rodzi­ną.

– To wasz dom?

– To miej­sce wol­no­ści i cha­osu.

– Skąd wie­cie, że im nie powiem?

– Co im powiesz?

– Wszyst­ko.

– Cokol­wiek im powiesz, nie będzie to wszyst­ko – zaśmia­li się.

– Wie­dzą o was?

– Czy wie­dzą o nas? – zno­wu ich roz­ba­wi­ła.

– Wie­dzą – rzu­ci­ła dziew­czy­na.

– Nie wie­dzą – zapro­te­sto­wał chło­pak.

– Wie­dzą, nie wie­dzą. Nie ma nic złe­go w tym, że ucie­ka­my przed Impe­rium.

– Cze­go chce­cie za pomoc?

– Poma­ga­my bez­in­te­re­sow­nie.

– To zna­czy, że jeste­ście naiw­ni.

Roz­pro­szy­li się w sza­ro­ści kory­ta­rza i dopa­dli ścian, to w nich wyku­wa­li epi­gra­fy. Może pró­bo­wa­li wydłu­bać z nich sekret, dla­te­go pastwi­li się nad kamie­niem, a to, co wyry­te, zama­lo­wy­wa­li, na wiecz­ną po nich pamiąt­kę.

„Gdzie jest A‑Lila? Gdzie wyj­ście?” – roz­glą­da­ła się w nagłej pust­ce B‑Maria. Zmę­cze­nie zamknę­ło jej oczy.


15

Win­da wzno­si­ła się na naj­wyż­sze pię­tro Mini­ster­stwa Dzie­ci, gdzie urzę­do­wa­ła A‑Caryca. A‑Komendant jechał nią sam, a jed­no­cze­śnie towa­rzy­szy­ły mu spoj­rze­nia osób śle­dzą­cych ruchy jego ust i rąk, więc zaci­snął war­gi, a dło­nie wło­żył do kie­sze­ni.

Mecha­nizm wyłą­czył się pod dachem. W któ­rą stro­nę A‑Komendant by nie skrę­cił, i tak doszedł­by do opar­te­go o pul­pit straż­ni­ka. Ten przy­su­nął czyt­nik do jego baby rin­gu i kiw­nął gło­wą. Mato­we ścia­ny i świa­tła poukry­wa­ne w sufi­cie pro­wa­dzi­ły do straż­nicz­ki. A‑Komendant otwo­rzył usta, któ­re ta spraw­dzi­ła pal­cem.

Sły­szał oddech, skrzy­pie­nie butów, trzask sta­wów w kola­nach, sie­bie sły­szał i cia­ło, któ­re zatrzy­ma­ło się przed ciem­ny­mi drzwia­mi. Wychwy­cił dud­nią­ce ser­ce. Poczuł zdrę­twie­nie łydek, pust­kę w gło­wie, cię­żar egzy­sten­cji, wszyst­ko mu prze­szka­dza­ło. „Niech dziec­ko będzie z tobą!” – powta­rzał w nie­pew­nej pamię­ci. „Niech dziec­ko będzie z tobą! Tak zacznę, a potem będę słu­chał, może roz­mo­wa roz­wi­nie się sama? Niech dziec­ko będzie z tobą, A‑Caryco” – powtó­rzył nie­pew­nie.

Baby ring zawi­bro­wał. To sygnał, by wejść. Nie wcho­dził. Powi­nien naci­snąć klam­kę, przy­cią­gnąć rącz­kę do sie­bie, zro­bić krok, upew­nić się, że drzwi zamknę­ły się za jego ple­ca­mi, ale dalej stał w prze­cią­gu. Chy­ba się bał. Zamiast dzie­jo­we­go szczę­ścia miaż­dżył go punk­cik stra­chu.

Odwró­cił się i spoj­rzał na straż­nicz­kę, uśmiech­nę­ła się. Nie był pewien, czy do nie­go, czy do wspo­mnień o gościach mdle­ją­cych przed drzwia­mi A‑Carycy. „Idee Impe­rium Dzie­ci wyma­ga­ją odwa­gi, nie ma w nich miej­sca na mierz­wę” – doda­wał sobie otu­chy. Tego mu było trze­ba. Mówie­nia o sile, któ­ra go ośmie­li­ła. Odwo­ła­nia do dzie­ła znie­wa­la­ją­ce­go nie tych, któ­rym przy­pa­dło w udzia­le miej­sce słab­szych, bo te pola zasia­no już tra­wą. To on był siew­cą, jed­nym z wie­lu, ale naj­lep­szym – w to wie­rzył.

– Powin­ni­śmy być zde­cy­do­wa­ni – usły­szał głos A‑Carycy po wej­ściu.

Prze­stron­ny gabi­net wydał mu się wycią­gnię­ty do sufi­tu, jak­by zna­leź­li się w stoż­ku, któ­re­mu odcię­to wierz­cho­łek. Okna wycho­dzi­ły na nie­bo. Kil­ka wygod­nych gra­fi­to­wych fote­li, stół, pusta karaf­ka i szklan­ki z gór­skie­go krysz­ta­łu, wszyst­ko osob­ne. Na jed­nym z sie­dzisk oświe­tlo­na cien­kim stru­mie­niem świa­tła kró­lo­wa­ła A‑Caryca.

– Wąt­pią – doda­ła wyraź­nie.

Wska­za­ła fotel, któ­ry stał zbyt dale­ko, by A‑Komendant do nie­go doszedł, zanim ona wypo­wie kolej­ne zda­nie. Stał więc na bacz­ność, wciąż przy drzwiach. Wyprę­żo­ny jak strza­ła, napię­ty jak stru­na, czuł się idio­tycz­nie w tym samot­nym waro­wa­niu przy wej­ściu.

– Hasło „Zero cier­pie­nia dzie­ci” oka­za­ło się pustym slo­ga­nem.

Pomy­ślał, że się prze­sły­szał.

– Czy cho­dzi­ło o wytar­te slo­ga­ny? Czy o żywe sło­wa, któ­re ośmie­lą do czy­nów? Jesteś w sta­nie dać Impe­rium coś wię­cej?

– Tak, A‑Caryco.

– Coś, co prze­ko­na wąt­pią­cych?

Mówi­ła, jak­by go nie sły­sza­ła.

– Tak, A‑Caryco – spró­bo­wał gło­śniej.

– I nie chcesz nic w zamian?

– Nic dla sie­bie – wzru­sze­nie zbie­ra­ło się w gar­dle A‑Komendanta.

Odcze­ka­ła, aż usiadł w fote­lu.

– Przy­go­to­wu­je­my się do Wiel­kiej Cere­mo­nii Osta­tecz­ne­go Oczysz­cze­nia Impe­rium Dzie­ci. Na zawsze wyeli­mi­nu­je­my głód, cho­ro­by, smu­tek i nie­spra­wie­dli­wość. Spła­ci­my sta­re prze­wi­ny. Wyna­gro­dzi­my cier­pli­wych. Zaopie­ku­je­my się sła­by­mi.

– Niech dziec­ko będzie z tobą, A‑Caryco.

– Niech dziec­ko będzie z tobą, A‑Komendancie – odpo­wie­dzia­ła życz­li­wie.

Czu­łość otu­li­ła go cie­płem. Teraz zro­zu­miał mądrość powi­ta­nia, któ­re odno­si­ło się nie do ano­ni­mo­wych dzie­ci na tak zwa­nym wiel­kim świe­cie, ale do każ­de­go z nich z osob­na. Przy­po­mniał sobie chłop­ca sprzed wie­lu lat: ufne­go, rado­sne­go sie­bie na pierw­szym Mar­szu Dumy Dziec­ka. To wte­dy po raz pierw­szy zoba­czył A‑Carycę. Wycią­gał ręce i pła­kał wraz z inny­mi, tak to zapa­mię­tał, jako gro­mad­ne łka­nie i poje­dyn­czą tęsk­no­tę za tą, któ­ra teraz sie­dzia­ła naprze­ciw nie­go. Zapra­gnął powo­łać swo­ich A‑rodziców na świad­ków nie­za­prze­czal­ne­go powo­dze­nia.

– Co ofia­ru­jesz Impe­rium? – zapy­ta­ła A‑Caryca.

„Sie­bie” – chciał­by wykrzyk­nąć. Sie­bie, ale nie dla Impe­rium, lecz dla niej. Pra­gnął dla A‑Carycy zmie­niać świat, pra­gnął zmie­niać ludzi, sie­bie pra­gnął zmie­niać w kogoś god­niej­sze­go, niż mógł­by być, nikt go nie zatrzy­ma. Był A, to zobo­wią­zu­je. Ambi­cja, auto­ry­tet, aspi­ra­cja ‒ jego wyzna­nie wia­ry. Mógł­by dać jej coś praw­dzi­we­go, bo Impe­rium brzy­dzi­ło się kłam­stwem, okru­cień­stwem i gnie­wem. Tak jak on.

A‑Caryca pod­nio­sła wzrok, ale nie patrzy­ła na A‑Komendanta. Wpa­try­wa­ła się w kogoś za jego ple­ca­mi. Nie śmiał się odwró­cić, kto­kol­wiek tam był, miał pozo­stać dla nie­go dale­kim nie­zna­jo­mym.

– Zawsze wiem, gdy nad­cho­dzi nowe, czu­ję, zanim inni poczu­ją, i teraz powiem coś tyl­ko tobie ‒ A‑Caryca ści­szy­ła głos. ‒ Wypchnię­te waha­dło wra­ca do miej­sca, z któ­re­go wyszło, od lewej do pra­wej i od pra­wej do lewej, z dołu do góry i zno­wu do głę­bi, od czu­cia do myśle­nia i z powro­tem do zmy­słów, od roman­ty­zmu do prag­ma­ty­zmu, i ponow­nie do idei, od patrze­nia przed sie­bie do patrze­nia we wspo­mnie­nia i zno­wu w przy­szłość, od nie­na­wi­ści do miło­ści i odwrot­nie do stra­chu, rozu­miesz? Nie­ustan­ny ruch po swo­ich śla­dach, zawsze po to, by odkry­wać nowe, coraz to now­sze obsza­ry. I rze­czy­wi­ście, one są nowe nie tyl­ko pozor­nie, waha­dło bowiem nigdy ide­al­nie nie wra­ca do tego same­go punk­tu, zagar­nia coraz to nową prze­strzeń, i wra­ca do miejsc wcze­śniej nie­zna­nych. W któ­rym momen­cie dzie­jów czło­wie­czych jeste­śmy teraz, A‑Komendancie? Powszech­ne bom­bar­do­wa­nie ludz­ko­ści szczę­ściem, na któ­re cięż­ko pra­co­wa­li­śmy, już nastą­pi­ło. Co dalej? Potęż­na twór­cza tro­ska o ludzi, któ­rzy nie mie­li się do kogo zwró­cić, gdzie jest obec­nie? Doj­rze­li­śmy jako ludzie, doj­rze­li­śmy jako ludz­kość, a jaki jest następ­ny krok? Kto popro­wa­dzi spo­łecz­ność do kolej­ne­go eta­pu? Kto prze­pro­wa­dzi przez cza­sy bar­ba­rzyń­stwa, bo po cza­sach ładu zawsze przy­cho­dzi znisz­cze­nie. Kto będzie tą świa­tłą, odda­ną Impe­rium oso­bą?

Czas przy­spie­szył i A‑Komendant sta­wał się coraz więk­szą cząst­ką lep­szej przy­szło­ści, któ­rej nie umiał ogar­nąć wyobraź­nią. Nie zro­zu­miał roz­ka­zu A‑Carycy, ale wie­dział, że nie ma od nie­go odwro­tu. Zasta­na­wiał się, jak ma zna­leźć ten punkt, w któ­rym waha­dło histo­rii zacznie prze­chy­lać się w dru­gą stro­nę. Nie był pewien, czy on sam miał­by poru­szyć mecha­ni­zmem, czy jedy­nie śle­dzić jego bieg i w porę uchy­lić gło­wę.

Poje­dyn­cze gesty nie nio­sły praw­dy, tak jak poje­dyn­cze sło­wa nie nio­sły praw­dy, nic, co poje­dyn­cze, nie zbli­ża­ło do cało­ści, a wręcz ją zakła­my­wa­ło, spra­wia­jąc, że całość prze­glą­da­ła się w krzy­wym zwier­cia­dle. A‑Komendant rów­nież nie potra­fił zło­żyć w jed­no mowy i ust A‑Carycy, małe­go poko­ju i sie­bie, wiru­ją­cych osob­no w prze­stwo­rzach.

A‑Caryca była od nie­go odda­lo­na, a on usły­szał ude­rze­nia nie swo­je­go ser­ca i odczuł chro­po­wa­tość jej skó­ry. Zacią­gnął się zawil­głym zapa­chem roz­ta­cza­ją­cym się wokół kobie­ty, krę­ci­ło mu się w gło­wie od doznań.

Wyobra­ził sobie sie­bie maja­czą­ce­go w jej fote­lu, ze wzro­kiem utkwio­nym w dale­ką postać za ple­ca­mi inne­go A‑Komendanta. Teraz dostrzegł wykrę­co­ną isto­tę, wzbu­dza­ją­cą w A‑Carycy szczę­ście obco­wa­nia z pięk­nem nie­do­sko­na­ło­ści.

– Na zawsze ty, A‑Caryco, kto­kol­wiek przyj­dzie po tobie, sta­nie się tobą – wydu­sił w natchnie­niu.

Inno­byt A‑Carycy wyra­ził gorą­ce pra­gnie­nie i zamilkł. Wyda­ło mu się, że zaj­rza­ła w jego myśli i uśmiech­nę­ła się do nich. Łzy wzru­sze­nia zala­ły mu oczy, pła­kał, gdy wycho­dził, pła­kał, gdy sia­dał do biur­ka i słał na baby ring B‑Marii wezwa­nie na kolej­ne prze­słu­cha­nie.

O autorze

Marta Sokołowska

Laureatka Nagrody Krakowa Miasta Literatury UNESCO, projektu wydawniczego Biura Literackiego „Pierwsza książka prozą” oraz konkursu „Dramat!” organizowanego przez Dwutygodnik i Teatr IMKA; dwukrotna finalistka konkursu Metafory Rzeczywistości poświęconego polskiej dramaturgii współczesnej, trzykrotna stypendystka Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, półfinalistka Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej. Autorka scenariusza i reżyserka filmu dokumentalnego, dramatów teatralnych oraz słuchowisk. Jej teksty zostały przetłumaczone na języki: angielski, rosyjski, niemiecki, białoruski i gruziński.

Powiązania

Śmierć jako siła napędowa twórczości

debaty / ankiety i podsumowania Marta Sokołowska

Odpo­wie­dzi Mar­ty Soko­łow­skiej na pyta­nia Tade­usza Sław­ka w „Kwe­stio­na­riu­szu 2022”.

Więcej

Imperium Dzieci

nagrania / stacja Literatura Marta Sokołowska

Czy­ta­nie z książ­ki Impe­rium Dzie­ci z udzia­łem Mar­ty Soko­łow­skiej w ramach festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra 26.

Więcej

Rozmowy na torach: odcinek 2 Marta Sokołowska

nagrania / stacja Literatura Antonina Tosiek Jakub Skurtys Marta Sokołowska

Dru­gi odci­nek z cyklu „Roz­mo­wy na torach” w ramach festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra 26.

Więcej

Książki z Biura: Odcinek 12 Imperium Dzieci

nagrania / między wierszami Marta Sokołowska

Dwu­na­sty odci­nek cyklu Książ­ki z Biu­ra. Nagra­nie zre­ali­zo­wa­no w ramach pro­jek­tu Kar­to­te­ka 25.

Więcej

Komentarz autorski do dystopii Imperium Dzieci

recenzje / KOMENTARZE Marta Sokołowska

Autor­ski komen­tarz Mar­ty Soko­łow­skiej w ramach cyklu „Powieść w dro­dze”, towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Impe­rium Dzie­ci, któ­ra uka­zu­je się w Biu­rze Lite­rac­kim 12 lip­ca 2021 roku.

Więcej

Imperium Dzieci to cały świat

wywiady / o książce Aleksandra Byrska Marta Sokołowska

Roz­mo­wa Alek­san­dry Byr­skiej z Mar­tą Soko­łow­ską, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Impe­rium Dzie­ci, któ­ra uka­zu­je się w Biu­rze Lite­rac­kim 12 lip­ca 2021 roku.

Więcej

Imperium dzieci

utwory / zapowiedzi książek Marta Sokołowska

Frag­ment zapo­wia­da­ją­cy książ­kę Mar­ty Soko­łow­skiej Impe­rium Dzie­ci, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 28 czerw­ca 2021 roku.

Więcej

Imperium Dzieci

nagrania / stacja Literatura Marta Sokołowska

Czy­ta­nie z książ­ki Impe­rium Dzie­ci z udzia­łem Mar­ty Soko­łow­skiej w ramach festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra 26.

Więcej

Rozmowy na torach: odcinek 2 Marta Sokołowska

nagrania / stacja Literatura Antonina Tosiek Jakub Skurtys Marta Sokołowska

Dru­gi odci­nek z cyklu „Roz­mo­wy na torach” w ramach festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra 26.

Więcej

Książki z Biura: Odcinek 12 Imperium Dzieci

nagrania / między wierszami Marta Sokołowska

Dwu­na­sty odci­nek cyklu Książ­ki z Biu­ra. Nagra­nie zre­ali­zo­wa­no w ramach pro­jek­tu Kar­to­te­ka 25.

Więcej

Lęk w kolorze złotym

recenzje / ESEJE Filip Łobodziński

Recen­zja Fili­pa Łobo­dziń­skie­go towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Mar­ty Soko­łow­skiej Impe­rium Dzie­ci, któ­ra uka­zu­je się w Biu­rze Lite­rac­kim 12 lip­ca 2021 roku.

Więcej

Komentarz autorski do dystopii Imperium Dzieci

recenzje / KOMENTARZE Marta Sokołowska

Autor­ski komen­tarz Mar­ty Soko­łow­skiej w ramach cyklu „Powieść w dro­dze”, towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Impe­rium Dzie­ci, któ­ra uka­zu­je się w Biu­rze Lite­rac­kim 12 lip­ca 2021 roku.

Więcej

Imperium Dzieci to cały świat

wywiady / o książce Aleksandra Byrska Marta Sokołowska

Roz­mo­wa Alek­san­dry Byr­skiej z Mar­tą Soko­łow­ską, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Impe­rium Dzie­ci, któ­ra uka­zu­je się w Biu­rze Lite­rac­kim 12 lip­ca 2021 roku.

Więcej

Imperium dzieci

utwory / zapowiedzi książek Marta Sokołowska

Frag­ment zapo­wia­da­ją­cy książ­kę Mar­ty Soko­łow­skiej Impe­rium Dzie­ci, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 28 czerw­ca 2021 roku.

Więcej

Lęk w kolorze złotym

recenzje / ESEJE Filip Łobodziński

Recen­zja Fili­pa Łobo­dziń­skie­go towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Mar­ty Soko­łow­skiej Impe­rium Dzie­ci, któ­ra uka­zu­je się w Biu­rze Lite­rac­kim 12 lip­ca 2021 roku.

Więcej

Imperium Dzieci to cały świat

wywiady / o książce Aleksandra Byrska Marta Sokołowska

Roz­mo­wa Alek­san­dry Byr­skiej z Mar­tą Soko­łow­ską, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Impe­rium Dzie­ci, któ­ra uka­zu­je się w Biu­rze Lite­rac­kim 12 lip­ca 2021 roku.

Więcej