książki / POEZJE

Meksalina i muzyka

Henri Michaux

Jakub Kornhauser

Wacław Rapak

Fragmenty książki Meskalina i muzyka Henriego Michaux w przekładzie Jakuba Kornhausera i Wacława Rapaka, wydanej w Biurze Literackim 15 listopada 2021 roku, a w wersji elektronicznej 15 sierpnia 2022 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Piszę do pana z dalekiego kraju

 1

Słoń­ce mamy tutaj – mówi – raz na mie­siąc, do tego na krót­ką chwi­lę. Na wszel­ki wypa­dek codzien­nie prze­cie­ra­my oczy. Na próż­no. Nie­ubła­ga­ny upływ cza­su. Słoń­ce poja­wia się zgod­nie z roz­kła­dem.

Mamy całą masę rze­czy do zro­bie­nia, tak dłu­go, jak jest jasno, led­wie zdo­ła­my przyj­rzeć się sobie.

Nie­do­god­ność dla nas: nocą, kie­dy musi­my pra­co­wać, a nie­ste­ty musi­my, wciąż rodzą się kar­ły.

2

Kie­dy masze­ru­je­my przez wieś – zwie­rza mu się dalej – bywa, że napo­ty­ka­my na dro­dze spo­re wypię­trze­nia. To góry, więc prę­dzej czy póź­niej musi­my zgiąć kola­na. Na nic opór, ina­czej nie mogli­by­śmy posu­wać się naprzód, nawet za cenę bólu.

Nie mówię o tym po to, by ranić. Mogła­bym powie­dzieć o wie­lu innych rze­czach, jeśli napraw­dę chcia­ła­bym zra­nić.

3

Świt jest tutaj sza­ry – mówi mu jesz­cze. – Nie zawsze tak było. Nie wie­my, kogo za to winić.

Nocą bydło gło­śno ryczy. Ryk jest dłu­gi i prze­cią­gły. Ogar­nia nas współ­czu­cie, cóż jed­nak mamy zro­bić?

Ota­cza nas zapach euka­lip­tu­sów: bło­gość, spo­kój, jed­nak nie da on rady ochro­nić nas przed wszyst­kim, a może uwa­ża pan, że napraw­dę nas przed wszyst­kim ochro­ni?

4

Jesz­cze jed­no sło­wo do pana, wła­ści­wie – pyta­nie.

Czy w pań­skim kra­ju rów­nież pły­nie woda (nie przy­po­mi­nam sobie, by mówił mi pan o tym)? I czy przy­pra­wia o dresz­cze, jeśli to rze­czy­wi­ście ona?

Czy ją lubię? Nie wiem. Kie­dy jest zim­na, czło­wiek czu­je się w niej sam jak palec. Ina­czej rzecz się ma, kie­dy jest cie­pła. Zatem? Jak to oce­nić? Pro­szę mi powie­dzieć, jak wy, tak inni, ją oce­nia­cie, kie­dy mówi­cie o niej otwar­cie, bez ogró­dek?

5

Piszę do pana z koń­ca świa­ta. Chcę, żeby pan to wie­dział. Drze­wa drżą bar­dzo czę­sto. Zbie­ra­my liście. Mają nie­sa­mo­wi­cie dużo żyłek. Na co im one? Tyl­ko to je łączy z drze­wa­mi, a my, nie­co skrę­po­wa­ni, roz­cho­dzi­my się.

Czy życie na zie­mi nie mogło­by się obyć bez wia­tru? Czy to koniecz­ne, żeby wszyst­ko drża­ło, wciąż i wciąż?

A do tego pod­ziem­ne wstrzą­sy, wstrzą­sy we wła­snym domu, jak ata­ki zło­ści, któ­re poja­wi­ły­by się przed wami niczym groź­ne isto­ty, by wyrwać z was wyzna­nia.

Nic nie widać, nic, co war­to by doj­rzeć. Nic, a jed­nak drży­my. Dla­cze­go?

6

Żyje­my tutaj wszyst­kie ze ści­śnię­ty­mi gar­dła­mi. Czy wie pan, że choć wciąż jestem bar­dzo mło­da, nie­gdyś byłam jesz­cze młod­sza, podob­nie jak moje towa­rzysz­ki? Co to może zna­czyć? Jest w tym z pew­no­ścią coś strasz­ne­go.

Nie­gdyś, jak to już panu powie­dzia­łam, kie­dy były­śmy jesz­cze młod­sze, bały­śmy się. Chęt­nie by wyko­rzy­sta­no nasze zagu­bie­nie. Powie­dzia­no by nam: „No cóż, pocho­wa­my was teraz. Nad­szedł wła­ści­wy moment”. Pomy­śla­ły­śmy: to praw­da, mogły­by­śmy zostać pocho­wa­ne dzi­siaj wie­czo­rem, jeśli jest praw­dą, że to wła­ści­wy moment.

Nie mia­ły­śmy odwa­gi biec zbyt szyb­ko, dotar­ły­śmy na miej­sce zzia­ja­ne; przed goto­wym już dołem nie ma cza­su powie­dzieć cze­go­kol­wiek, nabrać odde­chu.

Pro­szę mi powie­dzieć, jaka wią­że się z tym tajem­ni­ca?

7

W wio­sce – mówi mu jesz­cze – wciąż poja­wia­ją się lwy, któ­re cho­dzą sobie bez żad­ne­go skrę­po­wa­nia. Jeśli nie zwra­ca się na nie uwa­gi, one tak­że nie zwra­ca­ją uwa­gi na nas.

Jeśli jed­nak dostrze­gą przed sobą bie­gną­cą dziew­czy­nę, to nie są skłon­ne wyba­czyć prze­ra­że­nia. O nie! Natych­miast ją poże­ra­ją.

Z tego wła­śnie powo­du prze­cha­dza­ją się wciąż po wio­sce, gdzie nie mają nic inne­go do robo­ty, mogły­by prze­cież zie­wać gdzie indziej. Czyż to nie jest oczy­wi­ste?

8

Od bar­dzo, bar­dzo daw­na – zwie­rza mu się – pro­wa­dzi­my spór z morzem.

Bar­dzo rzad­ko błę­kit­ne, spo­koj­ne, powie­dzieć by moż­na – zado­wo­lo­ne. Nie trwa to jed­nak dłu­go. Jego zapach mówi wszyst­ko, zapach zgni­li­zny (jak­by wyraz jego roz­go­ry­cze­nia).

W tym miej­scu powin­nam wspo­mnieć o kwe­stii fal. To sza­le­nie skom­pli­ko­wa­na spra­wa z morzem. Pro­szę mi zaufać. Prze­cież nie chcę pana oszu­kać. Ono wyra­ża tyl­ko jed­no. Jest wyłącz­nie stra­chem. Żyje, przy­się­gam panu, widać je bez prze­rwy.

Kto? Prze­cież my, my je widzi­my. Przy­by­wa z bar­dzo dale­ka tyl­ko po to, żeby nam doku­czać i stra­szyć nas.

Kie­dy pan do nas przy­je­dzie, sam pan zoba­czy, będzie pan szcze­rze zdzi­wio­ny. „No, pro­szę!” – powie pan, bo ono rze­czy­wi­ście zadzi­wia.

Będzie­my się mu przy­glą­dać. Jestem pew­na, że prze­sta­nę się bać. Pro­szę mi powie­dzieć, czy kie­dy­kol­wiek do tego doj­dzie?

9

Nie mam zamia­ru wzbu­dzić w panu wąt­pli­wo­ści – cią­gnie dalej – w kwe­stii bra­ku zaufa­nia. Pra­gnę­ła­bym zno­wu poroz­ma­wiać z panem o morzu. Jest tyl­ko jeden kło­pot. Stru­mie­nie pły­ną, morze nie. Pro­szę posłu­chać i pro­szę się nie gnie­wać, przy­się­gam, nie mam zamia­ru pana oszu­kać. Ono takie jest. Ucho­dzi za moc­ne, a powstrzy­ma je odro­bi­na pia­sku. Jest tym bar­dzo zakło­po­ta­ne. Z pew­no­ścią pra­gnę­ło­by posu­nąć się dalej, tra­fia jed­nak na prze­szko­dę.

Kie­dyś być może przyj­dzie dzień, że mu się uda.

10

„Bar­dziej niż kie­dy­kol­wiek czu­je­my się oto­czo­ne przez mrów­ki” – twier­dzi w liście. Ruchli­we, tułów przy zie­mi, wznie­ca­ją kurz. Nie inte­re­su­ją się nami.

Żad­na z nich nie uno­si gło­wy.

To naj­bar­dziej zamknię­ta spo­łecz­ność, jaką moż­na sobie wyobra­zić, cho­ciaż bez prze­rwy roz­cho­dzą się na wszyst­kie stro­ny. Bez wzglę­du na swo­je zamia­ry, zaję­cia… zawsze pozo­sta­ją w swo­im gro­nie… wszę­dzie.

Jak dotąd żad­na z nich nie pod­nio­sła ku nam gło­wy. Pozwo­lą się raczej roz­gnieść.

11

Pisze do nie­go tak­że o tym:

„Nie wyobra­ża pan sobie tego, co widać na nie­bie, trze­ba to ujrzeć, żeby uwie­rzyć. Zatem weź­my na przy­kład… nie, nie wyja­wię panu tak od razu ich nazwy”.

Mimo iż wyglą­da­ją na bar­dzo cięż­kie i zda­ją się zaj­mo­wać nie­mal całe nie­bo, nawet mimo swo­ich roz­mia­rów, nie są cięż­kie, ważą led­wie tyle co nowo­ro­dek.

Nazy­wa­my je chmu­ra­mi.

Praw­dą jest, że wydo­by­wa się z nich woda, nie żeby od razu je ści­skać, żeby je ugnia­tać, nie, to mija­ło­by się z celem, tak mało mają wody.

Nie­mniej jeśli­by objąć je na całej dłu­go­ści, na całej sze­ro­ko­ści, rów­nież na całej głę­bo­ko­ści, jeśli­by zwięk­szyć ich obję­tość, to uda im się po dłu­gim cza­sie wydo­być z sie­bie zale­d­wie kil­ka kro­pe­lek wody, tak, wody. I rze­czy­wi­ście moż­na zmok­nąć. Wście­kłe, że dały­śmy się zła­pać, ucie­ka­my; nikt bowiem nie wie, w któ­rym momen­cie pozwo­lą spaść kil­ku kro­plom; cza­sa­mi trwa to wie­le dni. I na próż­no moż­na by cze­kać u sie­bie w domu.

12

Nauka drże­nia nie jest w tym kra­ju dobrze zor­ga­ni­zo­wa­na. Nie zna­my praw­dzi­wych zasad i kie­dy docho­dzi do tego wyda­rze­nia, jeste­śmy cał­ko­wi­cie zasko­czo­ne.

To Czas, rzecz jasna (czy tak samo się dzie­je u was?). Nale­ża­ło­by zdą­żyć przed nim; rozu­mie pan, co chcę przez to powie­dzieć, odro­bi­necz­kę przed. Czy zna pan histo­rię pchły w szu­fla­dzie? Z pew­no­ścią pan zna. Jak­że ona praw­dzi­wa! Nie wiem, co mam jesz­cze powie­dzieć. Kie­dy się wresz­cie zoba­czy­my?


Podwójne życie

Pozwo­li­łem moje­mu wro­go­wi uro­snąć we mnie.

Wśród wszyst­kich mate­ria­łów, któ­re zna­la­złem w mojej gło­wie, wśród moich podró­ży, moich stu­diów i moje­go życia, dostrze­głem spo­ro takich, któ­re nie były mi do nicze­go potrzeb­ne. Po latach, wie­lu, wie­lu latach, dostrze­głem, że cokol­wiek bym zro­bił lub zgłę­bił, pozo­sta­ło­by spo­ro cał­kiem nie­po­trzeb­nych rze­czy. Nie­po­trzeb­nych, jed­nak tam.

Byłem tym zakło­po­ta­ny, raczej – poru­szo­ny, i nie zda­wa­łem sobie spra­wy, iż był spo­sób, żeby je wyko­rzy­stać. Pozo­sta­wia­łem za sobą nie­wy­ko­rzy­sta­ne mate­ria­ły, ot tak, cał­kiem nie­win­nie, tak jak je znaj­do­wa­łem.

Ja, podob­nie jak to robią wszyst­kie isto­ty na świe­cie, w naj­lep­szym wypad­ku wyko­rzy­sty­wa­łem tyl­ko resz­tę.

Zatem stop­nio­wo, powsta­jąc na reszt­kach wciąż tej samej, co oczy­wi­ste, natu­ry (bowiem kon­se­kwent­nie odrzu­ca­łem rze­czy tego same­go rodza­ju), stop­nio­wo kształ­to­wa­ła się we mnie i rosła zawa­dza­ją­ca mi isto­ta.

Począt­ko­wo była to naj­praw­do­po­dob­niej isto­ta bez spe­cjal­ne­go zna­cze­nia, któ­rych tak wie­le poja­wia się na świe­cie. Jed­nak z cza­sem, paso­ży­tu­jąc na rosną­cej ster­cie wro­gich mojej kon­struk­cji mate­ria­łów, doszła do sta­nu, gdy nie­mal we wszyst­kim była mi wro­giem. Uzbra­ja­na prze­ze mnie, coraz bar­dziej i bar­dziej. Kar­mi­łem w sobie coraz potęż­niej­sze­go wro­ga. Im szyb­ciej pozby­wa­łem się tego, co było mi zbęd­ne, tym bar­dziej czy­ni­łem go sil­nym, dając wspar­cie i poży­wie­nie na kolej­ne dni.

Tym to spo­so­bem przez mój brak ostroż­no­ści rośnie we mnie wróg ode mnie sil­niej­szy. Cóż jed­nak robić? Podą­ża­jąc za mną wszę­dzie, dowie­dział się, gdzie zna­leźć to, co go wzbo­ga­ci, pod­czas gdy ja ze stra­chu przed utra­tą tego, co go wzbo­ga­ci, się­gam po mate­ria­ły wąt­pli­wej war­to­ści, wręcz złe, któ­re nie przy­no­szą mi żad­nej korzy­ści i pozo­sta­wia­ją mnie w zawie­sze­niu na krań­cach moje­go świa­ta. Nara­żo­ne­go przy tym na pod­stęp­ne cio­sy moje­go wro­ga, któ­ry zna mnie tak dobrze, jak nigdy żaden prze­ciw­nik nie znał swo­ich prze­ciw­ni­ków. Oto jak mają się rze­czy, smut­ne rze­czy tego cza­su, dwu­znacz­ne żni­wo podwój­ne­go życia zebra­ne tyl­ko dla­te­go, że nie zorien­to­wa­łem się na czas.


Krzyczeć

Zanok­ci­ca spra­wia mi nie­by­wa­ły ból. Jed­nak naj­więk­szym cier­pie­niem było to, że nie mogłem krzy­czeć. Prze­by­wa­łem bowiem w hote­lu. Zapa­da­ła noc, a mój pokój znaj­do­wał się mię­dzy dwo­ma inny­mi, gdzie spa­li ludzie.

Zabra­łem się więc za wycią­ga­nie z mojej czasz­ki baso­wych bęb­nów, tale­rzy i jesz­cze jed­ne­go instru­men­tu, któ­ry wyda­wał dźwię­ki gło­śniej­sze niż orga­ny. Wyko­rzy­sta­łem cudow­ną moc, jaką dawa­ła mi gorącz­ka, i uczy­ni­łem z nie­go orkie­strę, któ­ra zagłu­sza­ła wszyst­ko. Wszyst­ko drża­ło od wibra­cji.

Wła­śnie wte­dy, pewien, że w tym hała­sie mój głos nie będzie sły­sza­ny, zaczą­łem wrzesz­czeć, wrzesz­czeć godzi­na­mi, aż wresz­cie powo­lut­ku uda­ło mi się ulżyć moje­mu bólo­wi.


Polecane narzędzie: grzmot w mieszkaniu

Zamiast nisz­czyć wszyst­kie dzie­cia­ki w oko­li­cy, może­my bez roz­le­wu krwi spra­wić, by w miesz­ka­niu czy domu, z któ­re­go dobie­ga­ją roz­dzie­ra­ją­ce ser­ce okrzy­ki poko­ju, zapa­no­wał grzmot.

Wyma­ga to ogrom­nej siły woli (pew­na prak­ty­ka dużych orkiestr może wska­zać nam wła­ści­wą dro­gę). Raz wznie­co­ny, grzmot dzia­ła samo­czyn­nie, na tyle dłu­go, że już żad­ne krzy­ki nie prze­bi­ją się przez barie­rę dźwię­ku. Lepiej nie uży­wać fan­far, a nawet wyima­gi­no­wa­nych instru­men­tów dętych, któ­re powo­du­ją ból gło­wy. Po co spro­wa­dzać na sie­bie takie kło­po­ty?

Z grzmo­tem, pod warun­kiem, że jest łatwy do opa­no­wa­nia, może­my przez pół­to­rej godzi­ny wytrzy­mać sąsiedz­two łobu­zów w apo­geum zaba­wy i krzy­ków. Dłu­żej będzie trud­no.

Czas się ruszyć.

Poza tym zawsze nale­ży ucie­kać ze szkół. Po dwu­dzie­stu latach wciąż może to budzić wspo­mnie­nia.


Atak szczytowy

To bet­ka ukrę­cić komuś łeb, ukrę­cić dzie­sięć łbów, wyrwać z pod­ło­gi jęczą­cą sta­rą pan­nę wraz z krze­słem, w któ­re wro­sła, i zro­bić to tak nagle, że roz­bi­je czasz­kę o meble, a z krze­sła odpad­nie noga. Do tego wystar­czy naj­mniej­sza złość, o ile jest praw­dzi­wa, nato­miast żeby zła­pać górę w Alpach, któ­rą ma się przed sobą, żeby odwa­żyć się ją schwy­cić siłą, by nią potrzą­snąć, potrze­ba kon­kret­nej chwi­li, tego doma­ga się owa impo­nu­ją­ca nudzia­ra, któ­ra stoi przed nami od mie­sią­ca. Oto mia­ra, a raczej mier­ność czło­wie­ka.

Ale do tego potrzeb­ny jest gniew, gniew. Taki, któ­ry nie odpusz­cza żad­nej komór­ce (nawet drob­niut­kie roz­pro­sze­nie jest kate­go­rycz­nie nie­moż­li­we), gniew, któ­ry dłu­żej nie może, któ­ry nie mógł­by już ustą­pić (a pra­wie wszy­scy ustę­pu­ją, jak wte­dy, gdy kawa­łek jest nie­pro­por­cjo­nal­nie duży).

Więc i mnie się to kie­dyś przy­da­rzy­ło. Nie, nie mia­łem w tam­tym cza­sie żad­nych pre­ten­sji do tej góry, z wyjąt­kiem jej wiecz­nej obec­no­ści, któ­ra opę­ta­ła mnie w cią­gu dwóch mie­się­cy. Ale sko­rzy­sta­łem z ogrom­nej mocy, jaką dał mi do dys­po­zy­cji gniew pocho­dzą­cy z włócz­ni wymie­rzo­nej w moją dumę. Mój gniew w peł­nym roz­kwi­cie, w swo­im kul­mi­na­cyj­nym punk­cie, napo­tkał tę wiel­ką, zawsty­dza­ją­cą górę, któ­ra draż­niąc się z moją wście­kło­ścią, czy­niąc ją ogrom­ną, rzu­ci­ła mnie, bez­na­mięt­nie, na sie­bie samą jak na masę, któ­ra napraw­dę mogła­by zadrżeć.

Czy ona się trzę­sła? W każ­dym razie posia­dłem ją.

Atak pra­wie nie do pomy­śle­nia, z zim­ną krwią.

To jest jak dotąd mój szczyt obra­zy.


Człowiek-bomba

Nie, nie mam fabry­ki ani narzę­dzi. Jestem jed­nym z rzad­ko spo­ty­ka­nych ludzi-bomb. Mówię „rzad­ko”, bo jeśli są inni, to dla­cze­go pew­ne­go dnia się nie ujaw­ni­li? To praw­da, moż­li­we że tak było. Musi­my być ostroż­ni.

„Wybuch­nąć, pew­ne­go dnia to może być nie­bez­piecz­ne” – myśli opi­nia publicz­na.

 Po mor­der­stwie – piesz­czo­ty. „Niech sobie gada – myśli opi­nia publicz­na – ale jeśli nadal zabi­ja, jeśli pogrą­ża się w zabi­ja­niu, jeśli w koń­cu doko­na zabój­stwa”, spo­łe­czeń­stwo, zawsze sędzia w swo­jej pro­stej duszy, przy­go­to­wu­je się na potę­pie­nie.

Ale nad­szedł czas, bym zamilk­nął. Powie­dzia­łem za dużo.

Pisa­nie jest zde­cy­do­wa­nie nara­żo­ne na nad­miar.

Jesz­cze jed­no sło­wo, a potknął­bym się o praw­dę.

Poza tym już nie zabi­jam. Wszy­scy znu­że­ni. Skoń­czył się kolej­ny czas w moim życiu. Teraz będę malo­wać, far­by są pięk­ne, gdy wycho­dzą z tub­ki, a cza­sem nawet póź­niej. Tak jak krew.

O autorach i autorkach

Henri Michaux

urodzony w Belgii francuski poeta, prozaik, eseista, malarz i grafik. Był jednym z najbardziej intrygujących XX-wiecznych pisarzy języka francuskiego. Autor kilkudziesięciu książek: tomów wierszy, prozy poetyckiej, dzienników z podróży, esejów i szkiców, a także przedsięwzięć intermedialnych. Laureat ważnych nagród literackich i malarskich. Początkowo inspirował się odkryciami awangardy, a jego poetykę naznaczała wizyjność o surrealistycznych korzeniach. W drugiej fazie twórczości poświęcił się unikalnemu doświadczeniu poszukiwania „przestrzeni wewnętrznej”, czemu służyły podróże odbywane realnie (Azja, Ameryka Południowa) i mentalnie (eksperymenty z meskaliną). Twórczością Michaux fascynowali się francuscy neoawangardziści i przedstawiciele Beat Generation. Mimo iż w polszczyźnie Michaux jest dobrze znany jako prozaik – w tym jako autor słynnego tomu małych próz Niejaki Piórko – to dotychczas wydano tylko jeden wybór poezji jego autorstwa (Seans z workiem, przeł. J. Hartwig, 2004).

Jakub Kornhauser

Literaturoznawca, poeta, eseista, tłumacz. Adiunkt na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego, współtworzy Ośrodek Badań nad Awangardą oraz Centrum Badań Przekładoznawczych przy Wydziale Polonistyki UJ. Autor książek o literaturze, tomów poetyckich i eseistycznych. Laureat Nagrody Szymborskiej za Drożdżownię (2016) i Nagrody Znaczenia za książkę z esejami Premie górskie najwyższej kategorii (2021), za którą nominowany był także do Nagrody Literackiej Gdynia. Przekłada literaturę awangardową z francuskiego, rumuńskiego i serbskiego (m.in. książki Dumitru Crudu, Gherasima Luki, Gellu Nauma, Miroljuba Todorovicia). Za przekłady nominowany m.in. do nagrody Europejski Poeta Wolności (2018) i Nagrody Literackiej Gdynia (2021). Prowadzi serie wydawnicze (awangarda/rewizje – Wydawnictwo UJ; Rumunia Dzisiaj – Universitas; wunderkamera – Instytut Mikołowski). Redaktor „Nowej Dekady Krakowskiej” i „Romanica Cracoviensia”, były członek redakcji „Literatury na Świecie”.

Wacław Rapak

literaturoznawca, romanista, tłumacz. Profesor w Instytucie Filologii Romańskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Zajmuje się nowoczesną i współczesną literaturą francuską oraz teorią literatury. Autor książek poświęconych m.in. Maurice'owi Blanchotowi i Henri Michaux, współredaktor wielu monografii naukowych. Przekłada z języka francuskiego (m.in. książki Alberta Camusa czy Frédérica Beigbedera). Redaktor naczelny czasopism „Romanica Cracoviensia” i „Humanities and Cultural Studies”.  

Powiązania