Córka transformacji
Izabela Kwiatkowska
Premierowy zestaw opowiadań Izabeli Kwiatkowskiej Córka transformacji. Wyróżnienie w ramach projektu Połów prozatorski 2021.
Nie pamiętam, kto zapytał:
– Jesteś lesbą?
– Ja?
– No, nosisz bransoletkę na lewej kostce. Tak noszą lesby.
W tamtym parku mam 14 lat, przez najbliższe dziesięć kocham jeszcze mężczyzn.
Muzykoterapia
Nie rozumiem, dlaczego na randkach kobiety zaczynają od pytania:
– Jaka jesteś?
– Różna. To zależy – odpowiadam, testując.
Nie znajdziesz mnie pod sztandarami. Mam własne rewiry. Dotychczas mocno nieokreślona. Nie ma na mnie liter w alfabecie, wolę działania niż szufladki. Tak mogłabym się opisać w najdoskonalszym z portali, gdyby kogokolwiek kiedykolwiek interesowały opisy. Przytakuję BITAMINIE, zamienili nam życie na emotki.
Piotr C. pyta mnie, czy wiem, że 93% kobiet pod prysznicem się masturbuje. Reszta śpiewa. I #toonas niby?
#toomnie #niesądzę. Nic się nie zgadza. Mam wannę i nie lubię masturbacji w wodzie. Ale bardzo lubię, kiedy kobiety dochodzą. Drżą im biodra, chwilowo zastygają i mają takie rozszerzone, nieobecne oczy. Takie kocham. Najbardziej jednak kocham ich myśli. Słowa, gry, znaczenia, fascynacje, wybuchy i interpretacje.
Podobno wyglądam jak podmiot liryczny piosenek Pezeta. Łobuzerski urok, uniesienie lewej brwi, poznawanie kobiet po zapachu i moja gra:
– Na trzyyyyy, czteeeeery: Baba Jaga patrzy!
Kolejna spuściła wzrok.
– Wygrałam – mówię, uśmiechając się diastemą rozpychaną w dzieciństwie patyczkami od Chupa Chupsów.
Jest środek nocy, cholerne bezduszne lato. Radio podpowiada mi 5 stopni na plusie. Upał schnie. Od lat zachwycają mnie połączenia wewnętrzne Zagańskiego i bełkotliwe frazy. Czytam samą siebie. Kochałam różne kobiety. Nieostentacyjnie. W zaciszu swojego mieszkania. Szło w lata lub miesiące. Nigdy dni.
Ale przyszedł dzień. Dzień, który zapytał mnie:
– Po której, kurwa, stronie jesteś?
– Ale że my, wy, oni? – głupio upewniam się, zanim nastąpi wybuch.
– Tylko ONI – MY – odpowiada z automatu.
– Gdzie w tym miejsce na ja i bezstronna? – myślę i wiem, że zabrane. Nie ma. Nawet pół centymetra.
– Wypierdalaj!
Odpowiadam ciszą. Obserwuję wleczonych za włosy po białostockim chodniku. W imię miłości. Kochający i wspierający. Dziękujemy za obronę tradycyjnych wartości. AMEN.
– Franciszku, gdzieś zgubiły się owce Twoje. Agnus Dei, qui tollis peccata mundi, miserere nobis – szepczę.
Ja nie upadam. Biegnę. Czas! Start! Manifest: Love is love. I Baby don’t hurt me. No more. Ostentacyjnie trzymam cię za rękę. W Amfiteatrze Opery i Filharmonii Podlaskiej, na chodniku. Halfway Festival. W połowie drogi. Owijamy siebie kolorami.
W oddali Król śpiewa:
– Tylko już chodźmy. Do domu. Z tobą to nie kara.
– Kocham cię. Lepiej już chodźmy. Gdziekolwiek, byle stąd – dośpiewuję.
Topografia lub uwaga jedzie tramwaj
Czasami mijam nas na placu Wolności. Marmur rozgrzany popołudniowym słońcem. Jak zwykle trzymam głowę na twoich kolanach. Szukasz moich kolejnych siwych włosów. Znaleziony siódmy. Dziwię się, że można mieć tak kręcone włosy jak ty. Patrzę przez nie w słońce i znów mamy pożar. Z przyzwyczajenia mrużę lewe oko. Ludzie przechodzą i uśmiechają się na nasz widok.
– Tak, jest nam ciepło.
– Nie, dziś się nie boimy.
– Dziękujemy, będziemy uważać.
W nocy gubię się gdzieś pomiędzy Nastrojową a aleją Przytulną. 42 m. 2. Spojrzenie prosto w oczy. Pierwsza gra. Prawda czy wyzwanie?
– Rozklejasz mnie.
– Nie chcę tego – patrzę w okno i liczę, że wygrałam.
– Dlaczego? – unosisz głowę znad poduszki.
– Boję się, że nie będę umiała poskładać cię na nowo – przejeżdżam palcem po twoim obojczyku. – Nawet samej siebie posklejać nie potrafię.
Na Przestrzennej 3 lata. Jestem tą trzecią. Nocne gorące linie. Przytulenia w głowie, do najżywszej tkanki. Brak obietnic i oczekiwań. Wykradane weekendy. Kłamstwa i półprawdy.
– Chcę być najbliżej ciebie, mocniej czuć.
– Przecież wiesz, jak to zrobić – mój głos w słuchawce jak zapętlony winyl.
– Wszystko jest popierdolone. On tu, ty tam. Cholernie tęsknię, ale nie potrafię zdobyć się na najmniejszy krok.
– Uporządkuj swój świat. Zagospodaruj mnie. Określ wreszcie strony.
– Daj mi jeszcze czas – jak zwykle nie prosisz.
W okolicy 1 Maja nasza umowa wygasa. Dokonane, skazane na nieobojętność. Siedzimy w kuchni przy stole, kolejna rozgrywka, wyczuwam pat. Twój ruch.
– Przepraszam, nie potrafię wydusić z siebie nic miłego – powoli wypuszczasz dym z ust.
– Przecież wiesz, że nie o słowa tu chodzi. Chodzi o działanie.
– Jakie działanie? Nie mam siły na najmniejsze.
– A ja nie mam siły na puste słowa. Decyduj.
Tak trafiam na Zacisze. Wiem. Zakochałaś mnie w sobie całym arsenałem słów. Teraz milczymy. Wystarczyło proste TAK, NIE.
– Baba?
– Tiki!
– Dido.
Budujesz we mnie pustostan, metry sześcienne ciszy. Ekran pustych znaków, w dwuszeregu zbiórka. Nie wychodzę.
– Co się z tobą dzieje? – wypluwa włączony po trzech dniach telefon.
– Awaria wszystkich systemów. Powoli staram się wrócić. Do siebie.
Przy Piwnej wpadam na ciebie. 180 uderzeń na minutę, ten sam rytm w obcych ciałach. Zagłuszam nieobecność. Łapiesz mój wzrok w drżeniu stroboskopu.
– Kim była ta dziewczyna? Znam ją z widzenia.
– Zdziwiłabym się, gdybyście się nie znały – cedzę z pogardą dla tych samych lokali i znajomych. – Spotykamy się od jakiegoś czasu. Jest świetna. Ma tylko jedną wadę.
– Jaką?
– Nie jest tobą – odstawiam pusty kieliszek.
Podróż na Graniczną zaskakuje mnie rozmową z Morgensterna. Prawie jak w filmie. Prawie klasycznie robi różnicę.
– Ciekawe o czym myślisz w tym momencie? – rozpoczynam ulubioną zabawę piosenkami.
– O niczym.
– Nie można myśleć o niczym. 1:0 dla mnie.
– Więc o tobie.
– O mnie?
– Tak, o tobie. Za wcześnie?
– Wręcz przeciwnie, już za późno – naciskam guzik w drzwiach tramwaju – Do widzenia.
– Wolałabym do jutra.
– Tym razem nie masz żadnego wyboru.
O autorze
Izabela Kwiatkowska
ur. 1984, łodzianka z urodzenia i wyboru. Z wykształcenia animatorka kultury i absolwentka studiów technik pisarskich i prezentacji tekstu literackiego na Uniwersytecie Warszawskim. Debiutowała prozatorsko na łamach kwartalnika „Tekstualia”. Czyta rzeczy, pisze minimalizmy, myśli muzyką.